czwartek, 29 grudnia 2016

Czas podsumowań

Kończy się kolejny rok, a wraz z nim przychodzi czas podsumowań. Muszę przyznać, że ten okres był dla mnie bardzo produktywny. Abstrahując od tego, że w życiu prywatnym obroniłam tytuł magistra i rozpoczęłam pracę, moja aktywność blogowa skoczyła do góry, mimo kilku okresów przestojów (tak, tak jak ostatnio). Rozpoczęłam przygodę z współpracami recenzenckimi, a jednocześnie brałam udział w wyzwaniach. Najbardziej jestem zadowolona z faktu, że udało mi się przeczytać w tym roku 52 książki! Po raz pierwszy w życiu dobiłam do takiej liczby i jestem bardzo z siebie dumna, szczególnie, że często czytam dość duże objętościowo pozycje. 

Na przyszły rok póki co nic sobie nie zakładam. Postanawiam dać sobie wolną rękę, czytać co tylko chcę i oglądać na co mam ochotę. Wyzwania są naprawdę świetnym silnikiem napędowym, ale rok 2017 postanawiam sobie przejechać na luzie.
A co do zeszłorocznych wyzwań to wyniki moje prezentują się następująco.

Wyzwanie u Bohaterki Realnej:


http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html
 Nie udało mi się wypełnić dwóch podpunktów: Książka Stephena Kinga (jakoś mi w tym roku nie po drodze było) oraz Nieznana wcześniej mitologia (chociaż wydaje mi się, że Przeklęty grobowiec można pod tę kategorię podciągnąć).

No i moje wyzwanie filmowe!
Znowu dwie puste pozycje, chociaż film z nurtu Nowej Fali mam zamiar obejrzeć w sobotni poranek - trzymajcie kciuki! Filmów w tym roku obejrzałam 127 pozycji, według filmwebu. Do tego dochodzi kilka seriali, m.in. Sherlock (nareszcie nadrobiony!) czy Galavant.

Wyzwania wyzwaniami, przejdźmy jednak do topek, skupię się jedynie na tych najlepszych pozycjach.




Sporo dobroci, ale zabrakło chyba takiej książki, która rozłożyłaby mnie na łopatki. W zeszłym roku to było Przeminęło z wiatrem i Droga Królów, a w tym wiele rewelacyjnych, ale żadnych arcydzieł. Za to z filmów zdecydowanie wygrywa Pora umierać - przewspaniały film, który ląduje w moim ścisłym rankingu najlepszych wszech czasów!


A jak Wam minął ten rok? :)

poniedziałek, 26 grudnia 2016

W poszukiwaniu szczęścia - „Anna Karenina” Lew Tołstoj

Mam nadzieję, że wypoczęliście po świętach i waga skoczyła trochę do góry (ale oczywiście - w granicach rozsądku :D). Ja podejrzewam, że jeszcze do końca tygodnia będę kończyła zapasy, które nawiozłam z domu! A święta spędziłam w doborowym towarzystwie rosyjskich postaci. Podzielcie się, z kim Wy spędziliście czytelnicze chwile.

*Anna Karenina*
Lew Tołstoj

*Język oryginalny:* rosyjski
*Tytuł oryginału:* Aнна Kapeнина
*Gatunek:* społeczna, obyczajowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1877
*Liczba stron:* 906
*Wydawnictwo:* Państwowy Instytut Wydawniczy
Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.

*Krótko o fabule:*
Anna Karenina wiedzie dostatnie, stabilne i nieco nudne życie u boku dużo starszego męża. Piękna młoda kobieta spełnia się jako matka, ale nie stroni też od przyjęć, jest uwielbiana na petersburskich salonach.
Spokój znika wraz z pojawieniem się hrabiego Wrońskiego, który wprowadza w życie Anny namiętność, jakiej nigdy nie zaznała. I zniszczenie, którego nie da się cofnąć.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Przystępując do czytania klasyki zawsze mam pewne obawy, że powieść mnie przerośnie i jej czytanie będzie swego rodzaju męczarnią. Więc tym bardziej się cieszę, kiedy okazuje się, że zapoznawanie się z kolejnymi dziełami klasyków staje się dla mnie czystą przyjemnością i wciąż jest mi ich mało. Jednak moje serce bije najszybciej kiedy w rękach trzymam powieść spośród zbiorów literatury rosyjskiej.  
Lew Tołstoj urodził się w 1828 roku w Jasnej Polanie. Był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli realizmu w literaturze europejskiej. Oprócz tego, że był powieściopisarzem można również go określić jako dramaturga, krytyka literackiego, myśliciela i pedagoga. Po ślubie z Zofią Bers osiadł na wsi i poświęcił się rodzinie (miał trzynaścioro dzieci), gospodarstwu oraz swej pracy twórczej.
O Annie Kareninie usłyszałam pierwszy raz będąc jeszcze w podstawówce, kiedy to moja siostra czytała dzieło Tołstoja w ramach rozszerzenia lektur szkolnych. To wtedy usłyszałam spoiler dotyczący zakończenia, którego trudno nie znać, kiedy człowiek obraca się wśród osób zainteresowanych literaturą i filmem. Okazało się jednak, że znajomość fabuły w niczym nie umniejsza dziełu Tołstoja.
Od pierwszych stron czytelnik zostaje wciągnięty w losy bohaterów, a tych jest naprawdę cała gama. Bo niech Was nie zmyli tytuł - ta powieść nie kręci się jedynie wokół postaci Anny. Tołstoj bardzo misternie zbudował konstrukcję swojego świata przedstawionego, łącząc poszczególnych bohaterów nićmi, dzięki którym z łatwością mógł przeskakiwać w opowiadaniu historii między różnymi rodzinami. I tak już w pierwszych rozdziałach dowiadujemy się, że oprócz Anny, zostanie nam przybliżone życie jej brata - Obłońskiego, którego żona Dolly ma słodką siostrę na wydaniu - Kitty, w której zakochany jest po uszy właściciel ziemski, Lewin. Natomiast młodziutka Kitty obdarzyła miłosnym zauroczeniem wojskowego - Wrońskiego. I historia każdej z tych postaci zajmie naprawdę sporą część powieści.
źródło
Oczekiwałam po lekturze klasycznego romansu z wszystkimi typowymi dla gatunku wątpliwościami i pokonywaniem przeciwieństw losu. A zyskałam o wiele więcej! Tołstoj żongluje emocjami czytelnika - a to przedstawia burzliwe losy Anny i Wrońskiego, gdzie chwile euforycznego zakochania przeplatają się z narastającymi problemami natury moralnej, a z drugiej strony pokazuje idylliczną wieś Lewina, który próbuje dociec w jaki sposób doprowadzić do unowocześnienia gospodarki poprzez analizę kwestii chłopskiej. Momentami powodowało to u mnie rozdrażnienie, ponieważ wchodząc całym sercem w jeden wątek, przeskakiwać musiałam w kolejny. Zapewne w ten sposób Tołstoj chciał dawkować czytelnikom emocje. 
To, czym Anna Karenina stoi jest przekrój przez społeczeństwo rosyjskie XIX wieku. Przede wszystkim dlatego, że autor nie skupia się na jednej grupie w hierarchii ludności, ale daje nam poznać bohaterów, pełniących różne stanowiska. Efekt ten zyskał w dużej części dzięki wprowadzeniu postaci Lewina, który gospodarząc, między innymi bierze udział w sianokosach i rozmawia z chłopami, dzięki czemu przybliża nam tę grupę społeczną (swoją drogą postać Lewina została oparta na młodym Tołstoju). Oprócz wsi odwiedzimy również ogromne metropolie rosyjskie - Petersburg i Moskwę, gdzie poznamy hulaszcze życie szlachty, a także miejsca, w których ludzie będący u władzy decydują o przyszłości kraju. Zresztą na stronach swojej powieści Tołstoj przemyci wiele scen z życia codziennego, które pozwolą nam przenieść się w czasie - przeczytamy o tym, jak wyglądało głosowanie, w jaki sposób zabierano się do polowania, a nawet ile osób potrzeba było do pomocy przy porodzie. 
Najbardziej jednak zachwyca mnie zbudowanie postaci Anny, czyli kanonicznej już kobiety upadłej. W cudowny sposób autor kreuje jej psychologiczny portret, gdzie z pewnej siebie, tryskającej wdziękiem kobiety przeobraża się w zagubioną dziewczynę, która nie potrafi odnaleźć sobie miejsca w społeczeństwie. Wiem, że zdania co do tego, czy jej postać wzbudza sympatię czy nie są podzielone - tym lepiej! Znaczy to, że autor wykreował bohaterkę z krwi i kości, wraz z wszelkimi wadami i zaletami, a od czytelnika zależy czy będzie jej kibicował czy nie.
Moim zdaniem, Annę Kareninę warto znać. Ja będę ją na pewno wspominać jako wspaniałe wehikuł, które przenosi nas do XIX-wiecznej Rosji, w której poznajemy mnóstwo barwnych postaci i mamy okazje dowiedzieć się, jakie targają nimi żądze, do czego dążą i jaki ma na nich wpływ społeczeństwo, w którym żyją. Na dodatek Tołstoj nakreślił kilka naprawdę ciekawych kobiecych postaci (dla mnie to żeńska część bohaterów błyszczy na kartach powieści), które robią wrażenie. Jeżeli znajdziecie chwilę czasu - sięgnijcie po tego klasyka. Szczególnie jeżeli tak jak ja, uwielbiacie literaturę rosyjską.

Moja ocena: 8/10

Jaka jest Wasza ulubiona ekranizacja tej książki? Ja widziałam jedynie najnowszą Annę Kareninę, z Keirą Knightley w roli głównej i byłam zadowolona (muzyka!). Jednak chętnie sięgnę również po te starsze wersje. Którą polecacie?

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









sobota, 24 grudnia 2016

Święta !

Co roku nadchodzi ten magiczny okres, kiedy mogę wziąć spokojny oddech, rozkoszować się rodzinną atmosferą i kojącymi zapachami, zapominając o obowiązkach i pędzącym gdzieś obok życiu. Uwielbiam te święta!

Wam chciałabym życzyć, żebyście spędzili je po swojemu. Jeżeli macie ochotę tańczyć wokół ubranej choinki - zróbcie to. A może wolicie klapnąć przed telewizorem, zawinięci w ciepły kocyk? Albo posterczeć trochę w kuchni dekorując pierniczki i inne wypieki? Wdawać się z rodziną w długie pogawędki siedząc przy obficie zastawionym stole? A w końcu, może przeczytać jeszcze więcej książek? Wybierzcie to, co sprawia Wam frajdę i oddajcie się temu. I pamiętajcie, żeby cieszyć się z każdego prezentu, jaki dostaniecie :) 

Wesołych świąt! 
Ja zawitam tutaj za kilka dni, kiedy już wypocznę i nafaszeruję się świątecznymi pysznościami. A tymczasem zapraszam jeszcze na instagrama, gdzie mogę się pojawiać (LINK).

wtorek, 13 grudnia 2016

Słodkie futrzaki i niefrapująca fabuła - „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” (2016)

Od czasów wydania książki Harry Potter i Insygnia Śmierci cała populacja Potteromaniaków użalała się nad swoim smutnym losem. Oto skończyła się przygoda ich życia, pokochani przez nich bohaterowie doprowadzili swoją historię do końca i mimo że całość zamknęła się w pięknym stylu to pozostała gorycz związana z odstawieniem magicznego świata Rowling. Jednak ostatnimi czasy ten świat wraca, a marketingowcy wręcz bombardują nas reklamami, na których koniecznie musi się znaleźć wypisane capslockiem nazwisko autorki serii o Potterze. I z całą moją miłością do tego magicznego świata, ja nie jestem zachwycona tworami, które powstają na fali popularności młodego czarodzieja. Ostatnio psioczyłam na scenariusz Harry Potter i Przeklęte Dziecko, dzisiaj trochę poopowiadam o Fantastycznych zwierzętach i jak je znaleźć. Zapraszam!
zdecydowanie najciekawsza postać z filmu :)
O czym to jest? 
Akcja filmu "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" rozpoczyna się w 1926 roku. Newt Scamander wraca z wielkiej wyprawy, której celem było odnalezienie i opisanie szeregu fantastycznych zwierząt. Jego krótki pobyt w Nowym Jorku mógłby przejść niezauważony, gdyby nie pewien niemag (tj. amerykański mugol) o imieniu Jakub, źle skierowany magiczny przypadek oraz ucieczka kilku fantastycznych zwierząt Newta. Wszystko to może spowodować nie lada kłopoty, zarówno dla świata magicznego, jak i niemagów.
- opis z portalu filmweb

Książkę, na której podstawie powstał film mam nawet w domowej biblioteczce, bo kupiła ją lata temu moja siostra. Jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie wtedy do poznania jej zawartości, ale przyznam że teraz trochę mnie ciekawi co możemy w niej znaleźć. Bo wydaje mi się (choć mogę się mylić), że tam był jedynie opis tych magicznych zwierzaków, a sama fabuła powstała już na potrzeby filmu. Za scenariusz odpowiada J.K. Rowling, a reżyserią zajął się Dawid Yates, który ma na koncie kilka filmów z uniwersum Pottera. W jego interpretacjach zawsze podobało mi się wyciąganie mroku z historii o walce z Voldemortem. I tym też króluje w Fantastycznych zwierzętach.
Film można wręcz podzielić na dwa osobne twory - pierwszy skupia się na postaci Newta i jego zaginionych zwierzakach. Ta część jest bardziej kolorowa, pojawiają się w niej wątki zabawne (jak postać otyłego Polaka, którego zadaniem jest rozśmieszać publiczność żartami - bardziej i mniej udanymi), a wiele czasu zostaje poświęcone przedstawieniu poszczególnych gatunków fantastycznych bestii. Przyznam, że niektóre z nich były interesujące, inne słodkie, ale sam proces przedstawiania ich jednak się dłużył. O wiele lepiej wypadały sceny kiedy poświęcano czas jednemu zwierzakowi, gdzie od razu poznawaliśmy jego specjalne właściwości. 
O wiele bardziej przypadł mi do gustu pomysł na drugą część filmu, tą dotyczącą czarnej magii i obskurusów. Dużo tam było pokładów potencjału, dzięki czemu śledziłam tę część fabuły z zaciekawieniem. Niestety całość psuła postać grana przez Colina Farella. Ja ogólnie nie przepadam za tym aktorem, a w Fantastycznych zwierzętach wypadł po prostu mdło. Zresztą cała obsada jakoś specjalnie mnie nie przekonała. Eddie'go bardzo lubię, jego ekscentryczność pasowała do postaci Newta, ale niestety wciąż widziałam w nim innych granych przez niego bohaterów (trudno mu porzucić oscarowego Hawkinga?). Waterstone, jako jego towarzyszka, również nie oczarowała. Była, ale trudno byłoby nazwać ją intrygującą. Za to przodował moim zdaniem cudowny Ezra Miller, który całym sobą po prostu stał się graną przez siebie postacią. Brawo!
Film po prostu okazał się nierówny. Momentami czułam się częścią magicznego świata, żeby za chwilę przenieść się we fragmenty akcji, które nie wnosiły nic nowego do fabuły bądź były po prostu nużące. Finalnie mam do zarzucenia mu za dużo kina familijnego wymieszanego z ciekawym wątkiem czarnej magii. To po prostu nie zażarło razem i wyszły dwie osobne historie, które jakby na siłę połączono.
Gratką dla fanów Pottera będą odniesienia dotyczące znanych nam wydarzeń i postaci. Pojawiają się takie nazwiska jak Dumbledore, Grindelwald czy Lestrange. Każda taka wzmianka rozbudzała moją ciekawość i przykuwała uwagę - mam nadzieję na rozwój wypadków w kolejnych częściach.
Podsumowując, film mnie bardziej rozczarował niż oczarował. Spodziewałam się kina akcji z tym specyficznym klimatem magii, a dostałam piękną wydmuszkę z dwoma pomysłami na fabułę, które finalnie nie zostały dopracowane. Wciąż jednak nie żałuję, że go obejrzałam - zwierzaki i Ezra Miller rekompensują wszystko. No i pozostaje nadzieja, że kolejne części będą wyposażone w lepszą fabułę. Ja za to trzymam kciuki.

Moja ocena: 5/10


Jakie są Wasze wrażenia?

środa, 7 grudnia 2016

Moment, w którym kończy się świat - „Piąta pora roku” N.K. Jemisin


*Piąta pora roku*
N.K. Jemisin

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Fifth Season
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 Pęknięta Ziemia
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 436
*Wydawnictwo:* SQN Imaginatio
- To nie dar, to przekleństwo. - Sjenit zamyka oczy. (...)
- Jeśli czyni nas lepszymi, jest darem. Jeśli pozwalamy, żeby nas zniszczyło, jest przekleństwem. To my o tym decydujemy.
*Krótko o fabule:*
Rozpoczął się czas końca.
Rozpoczął się wielką czerwoną wyrwą biegnącą przez środek kontynentu i plującą popiołem.
Rozpoczął się śmiercią syna i porwaniem córki.
Rozpoczął się zdradą i zaognieniem ran.
Oto Bezruch, przywykły do katastrof świat, gdzie mocą ziemi włada się jak bronią. I gdzie nie ma litości.

Essun, kobieta z pozoru zwyczajna, za nic ma nadchodzącą zagładę. Jej mąż właśnie jedno z ich dzieci zabił, a drugie uprowadził. Pogrążona w żałobie i rozdarta rozpaczą, przemierza dogorywający świat. Jest zdolna dokonać jeszcze większych zniszczeń, jeśli pomoże jej to odzyskać córkę.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Nowość wydawnicza, Piąta pora roku, skusiła mnie przede wszystkim wielką informacją na okładce o treści "Laureatka nagrody HUGO". Zdobywając to wyróżnienie prześcignęła w konkursie wiele innych bardzo dobrych książek. Już po zakończonej lekturze mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Jemisin zasłużyła na nagrodę.
Nora Jemisin mieszka i tworzy na Brooklynie, w Nowym Jorku. Na koncie ma sporo krótkich opowiadań, a za swoją debiutancką powieść była nominowana do nagrody Nebula. Jej codziennym towarzyszem jest piękny, rudy kot - King Ozymandias, dla przyjaciół Ozzy. Autorka prowadzi również bloga, na którym możecie poznać ją bliżej. (link do jednego z jej ostatnich wpisów)
Wydaje mi się, że im ktoś jest bardziej zagorzałym fanem fantastyki tym trudniej go zadowolić. Nawet jeżeli książka jest na dobrym poziomie to wciąż wadzą pewne schematy - typowy bohater, który musi uratować świat przed złym antagonistą. Jeżeli jednak obawiacie się, że coś podobnego spotka Was podczas czytania Piątej pory roku to możecie w tej chwili przestać, wierzcie mi.
Powieść od razu uderza swoją oryginalnością. Nawet przed poznaniem faktycznej fabuły, świata przedstawionego i bohaterów wiemy, że mamy do czynienia z czymś odmiennym od reszty gatunku. A to wszystko za sprawą ciekawej narracji. Narrator czasami zwraca się personalnie do czytelnika (prolog historii nosi tytuł „Jesteś tutaj”), przez co czujemy z nim pewną więź od pierwszych stron książki i zastanawiamy się kim może on być. Na dodatek od razu mamy okazję poczuć się słuchaczami jakiegoś bajarza, który ma nam do opowiedzenia jedną ze swoich historii. W innym przypadku mamy do czynienia z narracją drugoosobową, kiedy pojawia się okazja, żeby znaleźć się w głowie Essun. Występują również fragmenty, w których narrator jest wszechwiedzący, trzecioosobowy.
Sam styl pisania trafił w moje gusta w stu procentach. Zapewne jest tutaj trochę zasługi tłumacza, czyli Jakuba Małeckiego. Niemal wyczuwałam w tej powieści klimat Dygotu czy Śladów, poprzez podobną, oszczędną, ale pełną ukrytych emocji narrację. Neologizmów jest dość sporo, ale mi udało się nie pogubić. A jeżeli miałam chwile wątpliwości to zaglądałam do słowniczka na końcu książki.
źródło
Jemisin zbudowała świat inny niż wszystkie, przedstawiła nam jego tło historyczne, hierarchizację społeczeństwa, nakreśliła jego mapę, z geograficznymi niuansami. A udało jej się to zrobić na około czterystu stronach, równocześnie nie zapominając o akcji swojej historii. Niech się autorzy fantastyki od niej uczą. System magiczny również zyskał moją aprobatę. Dość dokładnie zostały opisane metody korzystania z mocy, którymi władają górotworzy, proces ich nauki, zdobywanie kolejnych stopni oraz zadania, którymi zajmują się uzdolnieni na co dzień. Autorka jednak nie poprzestaje na wymyślonym systemie, wraz z biegiem fabuły widzimy, że przed bohaterami stoi jeszcze sporo możliwości, które zapewne zaczną wykorzystywać w kolejnych tomach. Oprócz górotworów dużo uwagi przykuwają również zjadacze kamieni, o których mam nadzieję poczytać więcej w przyszłości.
Kreacja bohaterów to kolejna zaleta książki. Całą historię poznajemy z trzech perspektyw - Damai, Sjenit oraz Essun. Przez większą część powieści zachodziłam w głowę jak traktować ten podział na tak różne wątki - czasami wydawało mi się, że te kobiety dzielą kilometry a czasami że wręcz dekady. Jemisin potrafi trzymać czytelnika w niepewności, a na dodatek wielokrotnie udało jej się mnie zaskoczyć. Na dodatek bardzo pozytywnie zaskoczyć. Kiedy wątki zaczynały się przeplatać szczęka opadała mi po prostu coraz niżej, a radość z czytania zaczynała narastać. 
Wszystkie postaci w książce są intrygujące i wzbudzają wiele emocji. Najpiękniejsze jest jednak to, że po przeczytaniu całości trudno jest określić czy główne postaci są nacechowane pozytywnie czy raczej negatywnie. Wszystko tak naprawdę zależy tutaj od perspektywy, z której będziemy chcieli ich oceniać. Czy to nie jest wspaniałe? Że czytelnik sam może określić po której stronie barykady stoją bohaterowie? Wyszło to wspaniale, ponieważ każda z postaci to taka cebula, z mnóstwem warstw, powoli ściąganych przed czytelnikiem ze strony na stronę. Nie ma tutaj ideałów. Ktoś może posiadać niewyobrażalną moc górotwórstwa, ale jednocześnie być nieszczęśliwy w życiu prywatnym. Wydawać by się mogło, że nad każdym z bohaterów wisi pewne fatum, które powoli prowadzi ich do jakiegoś końca świata, nieważne czy osobistego czy kontynentalnego.
Autorka zdecydowanie punktuje u mnie na jeszcze jednym polu - inteligentnie przenosi do swojej powieści sytuacje znane nam ze współczesnego świata. Przede wszystkim często dzięki niej stajemy się świadkami szykanowania jednostek za ich odmienność. Fakt, że ktoś urodził się górotworem z góry skazuje taką osobę na konkretny styl życia i traktowanie przez innych w odpowiedni, często pełny nienawiści, sposób.
Piąta pora roku trafia do ścisłego grona książek, które wzbudziły we mnie wiele emocji. Za pomocą surowych środków, bez zbędnego rozczulania się potrafiła sprawić, że ścisnęło mi się gardło, a oczy stawały się wilgotne. Bardzo szybko przywiązałam się do bohaterów, którym kibicowałam, nawet w chwilach, kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna. Pozostaje mi tylko czekać na kolejne tomy, na które autorka przygotowała sobie oryginalny i pełen możliwości fundament. Czuję się oczarowana, a zarazem trochę zawiedziona, że tak szybko lektura się skończyła, ale Wam polecam również dać się oczarować!

Moja ocena: 8+/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN.

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html





niedziela, 4 grudnia 2016

Czarująca dziewczyna z Colorado - „The road to some strange forest” Moriah Woods

Och, jak to dobrze mieć znajomych, którzy interesują się muzyką. Dzięki jednemu z nich (którego serdecznie pozdrawiam!) jakiś czas temu odkryłam Moriah Woods. Dziewczyna urodziła się w Stanach Zjednoczonych, a do Polski zawitała na wycieczkę i ... została. Wspomina o tym, że trudno było jej się przystosować do naszego kraju (chociaż dzięki temu napisała wiele piosenek) i dużo jest spraw, które ją nadal dziwią (gdzie się podziało masło orzechowe na śniadanie?). Na swoim koncie ma do tej pory dwa solowe albumy oraz jeden nagrany wspólnie z zespołem The Feral Trees. W tworzeniu płyty towarzyszyli jej muzycy: Michał Głos (perkusja) oraz Mariusz Antas (bass), a sama Moriah oprócz wokalu gra również na gitarze i banjo.
Uwielbiam to uczucie znalezienia perełki wśród mniej znanych zespołów. Ja często słucham muzyki melancholijnej, trochę spokojnej. Wyczuwam w niej duszę artysty i maltretowanie przycisku replay sprawia mi dziką przyjemność. Tak jest z takim zespołem jak Iron & Wine czy z Fismollem. I do tego grona dołączyła właśnie Moriah. 
Po obejrzeniu kilku materiałów z YouTube wiedziałam, że gdy pojawi się płyta to muszę ją mieć. Transakcja przebiegła bardzo przyjemnie, wystarczy napisać na profilu facebookowym Moriah i po kilku dniach po przelewie płyta jest już u Was. 
Pierwsze odsłuchanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam kupując ten krążek. Artystka nikogo nie udaje, przez wszystkie utwory czuć prawdę płynącą z jej głosu i aranżacji. To folkowe brzmienia ze sporą dozą tego specyficznego smutku i bluesowego wyczucia. A największym plusem płyty jest jej klimat, w który słuchacz wchodzi od pierwszego utworu i w którym pozostaje do ostatnich nut Some Strange Forest
Trudno wybrać najlepsze utwory, ale osobiście zakochałam się w pięknym Mother, The Fall oraz You Can't See. Bardzo spodobał mi się też fakt, że Moriah nie skupiła się jedynie na bardzo spokojnych balladach, pojawiają się też bardziej rytmiczne kawałki - wspaniałe The Serpent czy Breaking Through.
Jej płyta idealnie sprawdziła się jako umilacz w czasie jazdy samochodem, a także tło do czytania książek. Warto więc sprawdzić, czy przypadkiem nie gra koncertu w Waszej okolicy. A może wybieracie się na koncert LP w Poznaniu? To właśnie Moriah Woods z zespołem zagra tam jako support.
zdjęcie pochodzi z Facebooka artystki
Osobiście będę śledziła dalsze poczynania Moriah i jej zespołu. Mam nadzieję, że uda mi się również usłyszeć ich na żywo - czekam więc kiedy zawitają do Wrocławia !

Moja ocena: 8/10

płytę można kupić i posłuchać TU
źródło, wywiad z Moriah
źródło, facebook Moriah

czwartek, 1 grudnia 2016

Powrót do dzieciństwa czy maszynka do pieniędzy? - „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” Jack Thorne

Laptop świeżo po formatowaniu, śmiga jak ta lala! Powoli wracam do świata Internetów :D Tym razem z zaległą opinią na temat dość głośnego tytułu. Bardzo jestem ciekawa Waszych komentarzy.

*Harry Potter i Przeklęte Dziecko*
Jack Thorne, J.K. Rowling, John Tiffany

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Harry Potter and the Cursed Child
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* scenariusz
*Cykl:* niby część #8 HP
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 368
*Wydawnictwo:* Media Rodzina
Ci, których kochamy, nigdy tak naprawdę nas nie puszczają, Harry. Pewnych spraw śmierć nie dotyka. Farby... wspomnienia... i miłości.
*Krótko o fabule:*
Harry Potter nigdy nie miał łatwego życia, a tym bardziej teraz, gdy jest przepracowanym urzędnikiem Ministerstwa Magii, mężem oraz ojcem trójki dzieci w wieku szkolnym.

Podczas gdy Harry zmaga się z natrętnie powracającymi widmami przeszłości, jego najmłodszy syn Albus musi zmierzyć się z rodzinnym dziedzictwem, które nigdy nie było jego własnym wyborem. Gdy przyszłość zaczyna złowróżbnie przypominać przeszłość, ojciec i syn muszą stawić czoło niewygodnej prawdzie: że ciemność nadchodzi czasem z zupełnie niespodziewanej strony.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Pewnie większość z Was pamięta tę ekscytację związaną z premierami kolejnych części przygód Pottera. Co roku czytałam wszystkie tomy, które znajdowały się na mojej półce, żeby odświeżyć sobie historie, które i tak znałam niemal na pamięć. Tak, byłam Potteromaniaczką i się tego nie wstydzę. Tym bardziej zaskoczyła mnie informacja o pojawieniu się ósmego tomu książek. Okazało się jednak, że ten nagłówek był tylko haczykiem na fanów.
Zacznijmy od największego chwytu marketingowego - wielkiego nazwiska J.K. Rowling na okładce. To prawda, że autorka brała udział w przedsięwzięciu, bo była odpowiedzialna za oryginalną opowieść wraz z Jackiem Thornem oraz Johnem Tiffanym. Jednak nie napisała tekstu, który znajduje się w wydanej książce. Dlatego od początku możemy pozbyć się oczekiwań, że wrócimy do świata przedstawionego, które w dużym stopniu kreował właśnie styl pisania Rowling.
Jeżeli chodzi o fakt, że całość napisana została w formie scenariusza teatralnego, to wcale mi on nie wadził. Ja nawet lubię czytać książki w tej formie, daje to wiele pretekstów do użycia wyobraźni, żeby załatać dziury, spowodowane brakiem opisów. Niestety, w przypadku Przeklętego Dziecka całość była na tyle porozdzielana na mniejsze fragmenty, że ciężko było sobie cokolwiek tam wyobrazić. Zamiast budować napięcie i pozwalać czytelnikowi wniknąć w świat przedstawiony, autorzy skupili się na kolejnych krótkich scenkach, które nie były dość frapujące. 
Wiecie dlaczego odzew fanów na sztukę był tak entuzjastyczny a na zapis scenariusza nie do końca? Ja mam swoje przypuszczenia. Otóż, wydaje mi się, że to, czego brakuje książce to właśnie przeniesienie nas w klimat magicznego świata i przebywanie z lubianymi postaciami. I to są akurat dwa pierwiastki, którymi będzie dysponowała dobrze wykonana realizacja teatralna (a wierzę, że taka właśnie jest ta z Londynu). Muzyka, scenografia i kostiumy przeniosą nas do Hogwartu czy Ministerstwa Magii, a zdolni aktorzy sprawią, że wypowiadane przez nich kwestie trafią w sedno, a na dodatek dadzą nam się lubić.
źródło
Patrząc na książkę w oderwaniu od wystawionej sztuki teatralnej rzuca się w oczy wiele mankamentów. Wspominałam już o braku budowania napięcia. Można powiedzieć, że ponad połowa książki kręci się wokół przedstawiania nam nowych postaci i pokazania kilku scenek z uwzględnieniem tych znanych. Do prawdziwej akcji dochodzi dużo później i to jest najlepsza część całej książki. Dzieje się sporo, przenosimy się w miejsca nam znane i zaczynamy czuć magię starego, dobrego Pottera. Szkoda, że tak późno i tylko na chwilę.
Same rozwiązania fabularne nie były dość dobrze zbudowane i mnie nie zaskoczyły. Prawdę mówią osoby, które twierdzą, że Przeklęte dziecko przypomina trochę fanfiction, napisane przez jednego z fanów Pottera. Na dodatek stwierdziłabym, że czytałam kilka o wiele lepszych. 
Co do bohaterów to wolałabym spuścić na nich całun milczenia. Ale co tam, to moje miejsce w sieci i mi wolno przedstawić swoje zdanie! Każda z postaci, które tak pokochaliśmy w serii o przygodach młodego czarodzieja, w książce traci na swoim uroku. Autorzy przedstawili ich bardzo sztampowo (Ron jest zabawny, więc zawsze będzie mówił coś zabawnego, nawet w sytuacji, kiedy prawdziwy Ron by tego nie zrobił, bo przecież był też odważny, lojalny, oddany sprawie i gotów poświęcić wiele dla innych. Ale po co się starać nadbudować tę postać, skoro można wrzucić dzięki niemu kilka, moim zdaniem nieśmiesznych, gagów?). Nowi bohaterowie są. Po prostu są, istnieją, ale niewiele mogę o nich powiedzieć. A postać młodej dziewczyny (pewnie większość z Was wie o kim mówię - D.) już w ogóle pokazała fakt, że łatwiej jest bazować na sprawdzonych schematach (w tym przypadku złoczyńcach) niż szukać nowej historii. Kolejne rozczarowanie.
Dobrze, ale czy znajdziemy jakieś plusy? Moim zdaniem na scenie ten tekst musi robić ogromne wrażenie. Naprawdę wierzę, że gdybym wyszła z teatru mogłabym zachwycać się postaciami i fabułą, ponieważ w przypadku scenariusza wiele zależy od reżysera i tego, jak poprowadzi akcją. To, co było wadą w formie książki, może być zaletą na scenie. Ponadto miło było wrócić do tego świata, chociażby w myślach i powspominać jaką ekscytację budziły kolejne części. To duża część mojego dzieciństwa i nigdy nie przestanę darzyć serii o Potterze ogromnym sentymentem. A cała lektura zajmuje tak naprawdę kilka godzin, więc nawet jeżeli będziecie zawiedzeni, to nie potrwa to długo. O.
Podsumowując, moim zdaniem Przeklęte dziecko powinno pozostać na londyńskiej scenie i nie wychodzić w formie zapisu scenariusza. O wiele chętniej kupiłabym DVD z transmisją z Londynu i podejrzewam, że byłabym o wiele bardziej zadowolona. No, ale to w końcu Harry Potter i na półce trzeba mieć !

Moja ocena: 4/10

Serdecznie zapraszam do dyskusji na temat Przeklętego dziecka, bo jestem przekonana, że większość z Was już ma lekturę za sobą!

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html








sobota, 26 listopada 2016

Dziennik z niezwykłej podróży - „Przez Stany POPświadomości” Jakub Ćwiek i inni

Ostatnimi czasy wszystko mi się wali. Szczytem okazał się zawirusowany laptop, który wymaga formatowania. Dobrze jednak mieć mężczyznę, który użyczy komputera w potrzebie! Dzięki niemu przed Wami recenzja nowości od wydawnictwa SQN.


*Przez Stany POPświadomości*
Jakub Ćwiek, Patryk Jurek, Radek Teklak, Bartosz Czartoryski, Agata Krajewska

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* publicystyka i eseje
*Forma:* dziennik z podróży
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 412
*Wydawnictwo:* SQN
Wszak gdyby nie ona, nie byłoby „Zmierzchu”. To Rice poprzesuwała akcenty i odebrała wampirom potworność. Stąd już krok do świecenia brokatem.
*Krótko o fabule:*
Wyrusz z nami w niezwykłą podróż…

Kuba Ćwiek wraz ze swoim tatą i grupą przyjaciół – między innymi dziennikarzem kulturalnym Bartkiem Czartoryskim, reżyserem Patrykiem Jurkiem, blogerem Radkiem Teklakiem i fotografką Agatą „kreską_” Krajewską – przejechał kamperem przez Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych.
Zainspirowani dokumentalnym serialem HBO Sonic Highways ruszyli za ocean, by szukać inspiracji i opowieści między innymi w niedostępnym dla fanów biurze Stephena Kinga, na bagnach Luizjany, gdzie powstawały seriale Detektyw i Czysta krew, w kultowym studiu filmowym Troma, na schodach Rocky’ego w Filadelfii czy w Senoi pod Atlantą, gdzie od kilku lat kręcony jest serial The Walking Dead.

- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Książki Jakuba Ćwieka zajmują dość sporo miejsca w mojej domowej biblioteczce. Zaczęło się od cyklu o Kłamcy, później doszli Chłopcy, Dreszcz i Liżąc ostrze. Bardzo lubię jego lekkie, ironiczne pióro i poczucie humoru. Zawsze podejrzewałam, że to musi być świetny człowiek i że fajnie byłoby go poznać. I dzięki książce Przez Stany POPświadomości mogłam otrzymać tego namiastkę. 
Ćwiek zebrał ekipę i postanowił wybrać się w podróż marzeń, ganiając po Stanach Zjednoczonych za odniesieniami do popkultury. Książka napisana jest jako taki dziennik z podróży, rozpoczynającej się na długo przed faktycznym wyjazdem. Kuba opisuje proces jaki przeszedł wraz ze znajomymi, aby ta wycieczka doszła do skutku. Przedstawia też w jaki sposób dołączały do niego kolejne osoby, jakie pomysły wnosiły i co chciały zobaczyć. Od razu przychodzi do głowy pytanie co ja dodałabym do listy jeżeli miałabym okazję zwiedzić miejsce w Stanach, które znamy z popkultury. 
Wydaje mi się, że nastawianie się na książką podróżniczą byłoby w tym momencie błędem. To nie jest tego typu literatura, autorzy nie skupiają się na zabytkach, kulturze i mieszkańcach. Oni po prostu zapisują swoje wrażenia i pokazują, jak małe marzenia mogą się spełniać. Bo kto z nas nie chciałby wybrać się na piwo z Jackiem Ketchumem czy usiąść w fotelu, w którym na co dzień zasiada Stephen King? Tak, im się to udało!
Większość tekstu w książce zostało napisane przez Ćwieka, ale znalazło się też miejsce na kilka słów od Bartka Czartoryskiego i Radka Teklaka. Moim zdaniem bardzo urozmaiciło to zawartość tej pozycji. Dzięki Bartkowi dowiedziałam się kilku popkulturalnych ciekawostek i zapisałam sobie wiele tytułów filmów do obejrzenia. Natomiast Radek przedstawił mi bliżej mentalność mieszkańców Ameryki i podzielił się spostrzeżeniami nie tylko związanymi z filmami, książkami i muzyką. Przybliżył codzienne życie Amerykanów („ich kawa medium to pół litra”, „mięso jest tańsze od owoców i warzyw. (...) Plastikowy pojemniczek truskawek leci po pięć dolców. To piekło.”) i zachwalał ich otwartość (wystarczał kontakt wzrokowy, a przechodzień od razu go pozdrawiał).
zdjęcie pochodzi z Facebooka, źródło
Kiedy opisujesz przygody w ciekawych miejscach nie może obyć się bez fotograficznej relacji. Na szczęście w książce zajmuje ona dość sporą część. Zdjęcia wykonane zostały w większości przez kreskę_ i Patryka. I naprawdę robią wrażenie. Żałuję tylko, że zostały potraktowane jako osobna relacja z podróży, o wiele lepiej wyobrażałabym sobie przygody grupki od razu widząc miejsca ich pobytu. To właśnie na zdjęciach widać te emocje, które opisuje Jakub. Emocje wielokrotnie zamieniające dorosłych w radujące się dzieciaki. Tak, to na pewno jest pozytywnie pokręcona ekipa!
Trochę żałuję, że często nie wiedziałam o czym autor do mnie pisze. Niby siedzę w światku popkulturowym, ale wciąż mnóstwo pozycji przede mną. I tutaj kolejny plus tej książki - ona zachęca do nadrabiania filmów. A Kuba nie rozpływa się nad kinem artystycznym, festiwalowym. On poleca klasyki, które bawią i podobają się większości. Wśród nich takie filmy jak Rocky (którego muszę obejrzeć, bo niemal nic z fabuły nie pamiętam) czy Sprzedawcy (pamiętam, że rozbawił mnie do łez, ale to kolejna pozycja, którą oglądałam lata temu). 
Jeżeli miałabym się czepiać to powiedziałabym, że książka finalnie była za bardzo prywatna. Dlatego właśnie ostrzegam przed nastawianiem się na typową literaturę podróżniczą. Kuba prowadzi dziennik, w którym opisuje wiele wydarzeń, które nie musiały znaleźć się w książce. Mnie to nie przeszkadzało, bo bardzo chciałam bliżej poznać charakter autorów i członków wyjazdu, ale rozumiem, że niektórych może to znudzić. Tak w ramach ostrzeżenia. 
Wydaje mi się, że najlepiej podczas lektury będą bawić się osoby, które się popkultura interesują. Sama ożywiałam się kiedy autorzy wspominali o znanych mi pozycjach (m.in. serial Czysta krew!). Z drugiej strony osoby, które chciałyby rozpocząć przygodę ze światem popkultury otrzymają dzięki książce swoisty poradnik, z serii „co warto znać”
Także nie pozostaje Wam nic innego jak wybrać się w szaloną podróż przez Stany kamperem, załadowanym pozytywnymi ludźmi. Miłego wyjazdu!

Jeżeli to Was nie zainteresowało to rzućcie okiem na teaser:


  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html














sobota, 19 listopada 2016

Najskuteczniejszy egzorcysta to pijany egzorcysta - „Kroniki Jakuba Wędrowycza” Andrzej Pilipiuk

Jako że zabiegana byłam niesłychanie wrzucam chaotyczny post napisany jeszcze we wrześniu. Ale w przyszłym tygodniu nareszcie ubywa mi obowiązków i wracam z pełną parą !

*Kroniki Jakuba Wędrowycza*
Andrzej Pilipiuk

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* zbiór opowiadań/nowel
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2001
*Liczba stron:* 296
*Wydawnictwo:* fabryka słów


- Zrobili Cię proboszczem w Dębince Dworskiej?
- Tak.
- Co przeskrobałeś?
- Egzorcyzmowałem punków w Jarocinie.(...)

*Krótko o fabule:*
Jakub Wędrowycz ma ponad osiemdziesiątkę na karku, mocną głowę do picia alkoholu i jest najlepszym egzorcystą jakiego kiedykolwiek spotkaliście. Jego przygody poznacie w tym zbiorze opowiadań.

*Moja ocena:*
Lubię polską fantastykę. Szczególnie, że im więcej jej czytam tym bardziej wyczuwam pewne pierwiastki wspólne wśród naszych, rodzimych autorów. Jeszcze wielu popularnych twórców przede mną (jak Grzędowicz czy Piekara), ale powoli staram się uzupełniać swoje braki. Tym razem wybór padł na Pilipiuka, którego znałam tylko ze zbioru opowiadań Aparatus.
Andrzej Pilipiuk przyszedł na świat w 1974 roku w Warszawie, z wykształcenia jest archeologiem. Do dnia dzisiejszego był dziewięciokrotnie nominowany do nagrody imienia Janusza A. Zajdla. W Polsce znany przede wszystkim dzięki postaci Jakuba Wędrowycza, któremu poświęcił osiem tomów opowiadań (najnowszy powinien ukazać się jeszcze w tym roku nakładem wydawnictwa fabryka słów). 
Kroniki Jakuba Wędrowycza jest pierwszą książką z przygodami starego bimbrownika. Składa się z dwunastu historii z życia głównego bohatera. I jak niemal zawsze w takich przypadkach zdarzają się opowiadania bardzo dobre i opowiadania miałkie. Na szczęście, gdybym miała przechylać się w konkretną stronę to oceniłabym, że tych pierwszych jest więcej.
Trzeba przyznać, że autor stworzył postać i otoczkę całej historii w sposób bardzo oryginalny. Myśląc w kategoriach fantastyki i głównych bohaterów chyba nigdy nie spotkałam się z kimś takim jak Jakub. To nie jest przystojny, zdolny, pełen empatii mężczyzna, a stary egzorcysta, który w wolnych chwilach przesiaduje w barze popijając piwo Perła albo pędzi bimber w piwnicy.
Do tego świat przedstawiony idealnie komponuje się z tą postacią. Pilipiuk, nazywając siebie „największym piewcą polskiej wsi od czasów Reymonta” łączy folklor z fantastycznymi wydarzeniami, które rozgrywają się w zapadłej wsi, Wojsławicach.
źródło
Podczas czytania wiele razy wybuchałam głośnym śmiechem. Jak najbardziej rozumiem, że to nie jest humor, który trafi do każdego - chwilami prostacki, obleśny i brutalny, ale zarazem tak bardzo pasujący do klimatu książki. Do mnie akurat trafił, ale to jest naprawdę charakterystyczny humor, który można lubić albo nienawidzić. Tak jak komiczne sytuacje wpłynęły na plus historii, tak te bardziej brutalne jednak mnie zniesmaczyły, co ciężko osiągnąć. Chodzi mi tutaj o zjadanie psów, które mnie osobiście odrzuciło, chociaż rozumiem, że pasuje to do całego obrazka Wędrowycza.
Jakub koniec końców pozostał postacią przyjemną, która nie podbija serc, ale z którą miło spędza się czas. Mimo swojego upodobania do alkoholu jest skuteczny w wykonywaniu swojej pracy. Naprawdę, na niego nie ma mocnych - jeżeli macie problem z duchem, zjawą, demonem zgłoście się do Wędrowycza. Jak sobie sam nie poradzi to może liczyć na pomoc swojego pupila - Ciapusia. I niech Was imię nie zmyli, bo Ciapuś to pyton mieszkający pod jego łóżkiem. 
Co do poszczególnych opowiadań, niektóre to perełki wybijające się na tle innych. Pierwszym tytułem, który chciałabym wyróżnić jest historia Na rybki, w której to Jakub złowił złotą rybkę. Nie bójcie się jednak, bo to nie będzie prowadziło do typowego rozwiązania, a do finału, który sprawi, że parskniemy śmiechem. To chyba mój ulubiony tekst z całej antologii. Kolejnym będzie Głowica, w której to Wędrowycz znajduje pozostawioną przez mafię bombę, ale nie znając jej przeznaczenia postanawia stopić ją i sprzedać na części. Bawią również: Implant, czyli historia o tym jak kosmici starali się wzbudzić w bohaterze wstręt do alkoholu (powodzenia!) i Bajeczka dla wnuczka, gdzie poznamy prawdziwą historię Czerwonego Kapturka. Większość historii jest naprawdę krótkich, mają po dziesięć/dwadzieścia stron. Pojawiają się też trzy dłuższe opowiadania, z których najbardziej spodobały mi się Hochsztapler i Przeciw pierwszemu przykazaniu. Słabiej wypada Hotel pod Łupieżcą, które jednak trochę mnie znudziło.
Lektura Kronik Jakuba Wędrowycza to przede wszystkim kupa dobrej zabawy z oryginalnym bohaterem i bardzo polskim światem małej wsi. Na pewno nie jest to książka, którą poleciłabym każdemu, ze względu na dość specyficzny humor. Jednak jeżeli już trafi na kogoś, kto taki lubi to będzie się śmiał w głos.


Moja ocena: 7/10


Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html







środa, 9 listopada 2016

Licho nie śpi, a czytelnicy dobrze się bawią - „Siła niższa” Marta Kisiel

Praca pochłania mnie niczym gąbka i tylko czekam kiedy mnie wyciśnie, żebym zdążyła nabazgrać dla Was jakąś recenzję. Dziś miałam chwilę oddechu, więc przed Wami nowa książka Marty Kisiel. A w najbliższym czasie nowy Harry Potter i Przez stany POPświadomości. Mam nadzieję, że czekacie ? :)

*Siła niższa*
Marta Kisiel

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #2
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 319
*Wydawnictwo:* Uroboros
Bo w bamboszkach nie sposób być niemiłym. A kiedy ty jesteś miły dla innych, to inni są mili dla ciebie. Tak działa ten świat. Alleluja.
*Krótko o fabule:*
Kontynuacja kultowego Dożywocia. Wymęczony codzienną rutyną, za to oswojony z niecodziennymi zjawiskami Konrad Romańczuk odkrywa, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża, a dwie takie istoty pod jednym dachem to dopiero początek kłopotów.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Twórczość Ałtorki (bo tak Martę Kisiel nazywają jej fani), podbiła moje serce, można powiedzieć, że od pierwszego przeczytania - w marcu tego roku. Zaczęło się właśnie od pierwszej części Dożywocia, które szturmem wtargnęło w moje gusta literackie, zaspokajając apetyt na humor i słodycz, które wręcz wypływały z kart powieści. Nomen omen również mnie zadowoliło, więc z niecierpliwością przebierałam nóżkami na Siłę niższą
Na początku muszę przyznać - brakowało mi Lichotki. Pierwsza część wydawała mi się dzięki niej bardziej kameralna, ale też pełna magii i taka swojska. Tym razem, przenosimy się do innego miejsca i niestety nad tym faktem trochę ubolewałam. Szybko jednak porwał mnie niezastąpiony styl Ałtorki i zapomniałam gdzie jesteśmy, ponieważ liczyli się bohaterowie.
Bo tak naprawdę to oni są tutaj najważniejsi, bez nich nie byłoby tego oczekiwania i tego ogromu sympatii do Dożywocia. Każda z postaci, wykreowanych przez Martę Kisiel jest nader osobliwa i charakterystyczna, a co za tym idzie - budzi wiele emocji. Na całe szczęście większość naszych ulubieńców z poprzedniej części pojawia się w kontynuacji i nadal potrafi intrygować. Ałtorka nie poprzestaje na zbudowanych charakterach w Dożywociu, a raczej stara się je rozwijać i stawiać w nowych, wymagających sytuacjach.
źródło - autorem ilustracji jest Sebastian Skrobol
Dochodzę do jednego z największych plusów Siły niższej, tj. postawienia bohaterów w dość niewesołym położeniu i opisania jak sobie z tym radzą, a raczej próbują sobie radzić. To takie życiowe, że w sytuacjach kryzysowych człowiek nie zwraca uwagi na najbliższe otoczenie, biorąc pewne rzeczy za pewnik. Marta Kisiel wykorzystała to w swojej powieści i zakończyła pięknym morałem, czyli mamy edukację i zabawę w jednej, króciutkiej książce. 
Co do nowych bohaterów to podobał mi się pomysł wprowadzenia większej ilości postaci nadprzyrodzonych. Ałtorka ma do nich talent, potrafi z każdego gatunku wyciągnąć jak najwięcej. Zresztą to nie dotyczy tylko wszelakich istot fantastycznych, ale także zwykłych ludzi. Weźmy dla przykładu takiego Turu, wikinga dobrodusznego, który lubi rzucać żartami o rzyci, a para się rzeźbieniem aniołków z drewna. Zezowatych aniołków. I za takie kreacje bohaterów właśnie cenię Martę Kisiel. Oczywiście tak barwnych postaci jest w Sile niższej od groma, więc zawiedziony nimi nikt nie powinien być.
Muszę się jednak przyczepić, bo oczekiwałam ciutkę więcej. Miałam nadzieję, że mając podstawę z cudownych bohaterów i doświadczenie z pełnowymiarową fabułą (tak, chodzi mi o Nomen omen), Ałtorka ruszy w konkretnie zbudowaną historię. Dostajemy jednak po raz kolejny zlepek epizodów z życia naszych ulubieńców. Jest fajnie, ale pozostaje niesmak, że to już było i chciałoby się takiego kroku naprzód. 
I cholera, nikt mi nie potrafi zastąpić Szczęsnego! To była moja ulubiona postać z Dożywocia i smutek mnie ogarnął kiedy na próżno wyglądałam godnego jego następcy. 
Za to kolejny raz zadowolona byłam dzięki nawiązaniom do literatury. Co jakiś czas wkradało się zdanie, które uruchamiało w głowie trybiki naprowadzające na znany odpowiednik, dla przykładu takie niepozorne „Zbrodnia to niesłychana, Konrad zabił bałwana!”, czyli parafraza Mickiewicza. A jest tego w książce naprawdę sporo.
Nie chce mi się wierzyć, że to już ostatnia część przygód naszych bohaterów. Wydaje mi się, że naszym zadaniem jest teraz wymęczenie Ałtorki zapytaniami o kontynuację, bo moim zdaniem powinna taka powstać. Zakończenie Siły niższej otwiera drzwi do naprawdę ciekawego ciągu dalszego, z którym chętnie bym się zapoznała.
Mimo kilku wad, ta książka to wciąż świetna zabawa i pozycja obowiązkowa dla fanów Dożywocia. Ałtorka ma specyficzny styl, w którym trudno się nie zakochać.

Moja ocena: 7/10

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html



Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka