poniedziałek, 28 września 2020

„Wiosna zaginionych” Anna Kańtoch - w katowickiej dzielnicy coraz więcej pytań

„Wiosna zaginionych”
Anna Kańtoch

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* kryminał
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2020
*Liczba stron:* 400
*Wydawnictwo:* Marginesy

Nadzieja potrafi zrobić z nas idiotów, ale jeszcze większych idiotów robi z nas czasem strach.

*Krótko o fabule:*
Krystyna, emerytowana policjantka, jako młoda dziewczyna straciła w tajemniczych okolicznościach brata. W 1963 roku piątka studentów, dwie dziewczyny i trzech chłopaków, wyruszyła w Tatry, troje z nich zostało odnalezionych martwych, jeden – brat Krystyny – zaginął bez wieści. Wrócił tylko Jacek.  Teraz, po ponad pięćdziesięciu latach, Krystyna niespodziewanie spotyka go w osiedlowym sklepie w katowickim Nikiszowcu. Okazuje się, że Jacek od jakiegoś czasu pod zmienionym nazwiskiem mieszka w tej samej dzielnicy. Krystyna postanawia zmusić go do zdradzenia, co wydarzyło się w górach, a może nawet dokonać zemsty – w tym celu późnym wieczorem wybiera się do jego domu z nożem w plecaku. Gdy jednak wchodzi do willi, zastaje Jacka zamordowanego.
- opis wydawcy 


*Moja ocena:*

Kryminały to nie jest moja bajka, czytałam ich w życiu naprawdę niewiele, także bardzo daleko mi do znawcy gatunku. Ostrzegam, że moja opinia będzie więc napisana z punktu widzenia zupełnego laika. Musicie wiedzieć, że nawet nie interesując się tymi historiami z dreszczykiem trudno było nie słyszeć o autorce, Annie Kańtoch. Sporą ma grupę fanów, a wśród napisanych przez nią książek znalazło się też miejsce dla kilku tytułów z gatunku fantastyki. Mnie wcześniej nie dane było jej twórczości poznać, chociaż napalałam się na przeczytanie jakiejś jej książki od dłuższego czasu. W końcu padło na nowość od wydawnictwa Marginesy i od razu mogę przyznać - nie zawiodłam się.

Ostatnio coraz ciężej jest mi skupić się na lekturze, jest tak, że poczytam godzinkę i muszę robić sobie przerwę. Sprawa z Wiosną zaginionych była zupełnie inna - zerknęłam na pierwszy rozdział, później jeszcze kolejny i ani się obejrzałam, a już książkę kończyłam. Nie chodzi tutaj nawet o samą podstawę dobrego kryminału, czyli nagromadzone tajemnice i pytania, których rozwiązanie chcemy poznać. Tutaj przede wszystkim styl pisania pani Kańtoch sprawił, że nie chciało się odkładać książki - Wiosna zaginionych to powieść, którą naprawdę czyta się z czystą przyjemnością i w ekspresowym tempie.

Postawienie w głównej roli podstarzałej, emerytowanej policjantki, mieszkanki Katowic, okazał się strzałem w dziesiątkę. Autorka znalazła bardzo ciekawą, polską protagonistkę, dała jej dobrze zarysowaną przeszłość, kilka wad, a także bystrość oraz jasność umysłu, wręcz zaskakującą na ten wiek. Krystyna prowadzi rozdziały jej poświęcone w pierwszej osobie, relacjonując swoje życie z wystarczającą dozą wnikliwości, pochylając się nad sprawami, które zrobiła w swoim życiu źle, opisując swoje żale i nieprzepracowane traumy z przeszłości. To niesamowite jak długo człowiek potrafi rozmyślać o wydarzeniach, które miały miejsce lata temu, a jednak w przypadku Krystyny i sprawy jej brata nie mamy prawa się dziwić. Tajemnicze morderstwo, związane z zaginięciem z przeszłości, to prawdziwy wyzwalacz wspomnień, które wracają echem po wielu latach i nadal wzbudzają emocje.

źródło

Wracając do stylu pisania autorki, warto zaznaczyć jej umiejętność przedstawienia codzienności polskiego osiedla. Anna Kańtoch postarała się, żeby wszystkie szczegóły były dopracowane, a tło historii mocno zarysowane, a zrobiła to bez zbędnych, długich opisów, bardziej wplatając je zgrabnie w główną akcję. Krystyna żyje w niewielkim mieszkaniu, często plotkuje z sąsiadkami na pobliskiej ławce, zajada się gotowymi daniami, kupuje pulpety i gołąbki w słoiku, za co nieustannie dostaje reprymendę od córki. Jej wnuk przesiaduje ciągle przy komputerze, grając w fortnite'a i prowadząc internetowy pamiętnik, gdzie może się wyżalić na niekończące kłótnie rodziców i wszelkie kłębiące się w nim tajemnice. Wnuczka natomiast, studentka ASP, angażuje się w pomaganie zwierzętom i wprost przepada za swoją babcią, z którą ma bardzo dobry kontakt. Sporo tutaj dobrze nakreślonych charakterów, a autorka pozwala nam poznać ich za sprawą zmiany punktu widzenia - czasami czytamy rozdziały dotyczące Krystyny (te są napisane w pierwszej osobie), a czasami opisujące życie policjanta Grygi. Dzięki temu przekrój społeczeństwa i problemów różnych osób będzie większy. 

Dobrze, ale przejdźmy do tego, czego w kryminale każdy poszukuje - jak to jest z tą główną intrygą, czy zagadka jest wystarczająca, a rozwiązanie satysfakcjonujące? Z odpowiedzią nie jest wcale tak prosto, bo Anna Kańtoch wodzi nas za nos od samego początku. Kiedy poznajemy pierwszą tajemnicę z przeszłości głównej bohaterki, zaczynamy szukać wytłumaczenia. Jednak zamiast zbliżać się do rozwiązania, poszlaki zaczną się mnożyć i za moment zamiast szukać tego jednego wyjaśnienia, będziemy mieć całą garść pytań bez odpowiedzi. Wspaniale się ten zabieg sprawdził, powolne odkrywanie przeszłości Jacka doprowadziło do kilku interesujących tropów, a czytelnik mógł zacząć domyślać się rozwiązania. Ja byłam w miarę blisko, ale i tak autorce udało się mnie w kilku miejscach zaskoczyć. Wiele pytań zostało jeszcze bez odpowiedzi, ale dzięki temu czytelnicy chętnie sięgną po kolejny tom. Ja na pewno z przyjemnością wrócę do przygód Krystyny i reszty bohaterów.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Marginesy.

poniedziałek, 21 września 2020

„Drzewo życzeń” i „Ostatni jednorożec” - literatura dziecięca warta poznania

*Drzewo życzeń*
Katherine Applegate

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Wishtree
*Gatunek:* dziecięca/młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2017
*Liczba stron:* 176
*Wydawnictwo:* Dwie siostry

"To wielki dar, umieć kochać siebie i to, czym się jest."

*Krótko o fabule:*
Razem ze swoją przyjaciółką wroną Bongo i innymi zwierzętami, które żyją w jego dziuplach i gałęziach, Dąb czuwa nad okolicą. Mogłoby się wydawać, że nic już go nie zaskoczy. Ale pewnego dnia do jednego z domów przy jego ulicy wprowadza się rodzina z zagranicy. Nie wszyscy życzliwie ją witają. Wkrótce wydarza się coś, co sprawi, że Dąb złamie najważniejszą zasadę wszystkich roślin i zwierząt i… przemówi do ludzi.
- opis wydawcy


*Moja ocena:*

Drzewo życzeń znam przede wszystkim z polecenia dwóch osób, autorek książkowych miejsc w sieci, kolejno: bibliofilem.byc i cholera czyta. Ufam recenzjom tych dziewczyn, więc przy nadarzającej się okazji książkę zakupiłam. Narracja pierwszoosobowa prowadzona jest przez stary dąb, który pełni funkcję miejscowego Drzewa życzeń - co roku ludzie wieszają na nim karteczki bądź wstążeczki z zapisanymi skrytymi pragnieniami. Pewnego dnia w sąsiedztwie pojawia się nowa rodzina imigrantów, która zostaje niemiło przyjęta przez mieszkańców, co oburza dąb i grupkę zamieszkujących go zwierząt. Postanawiają więc coś na tę niechęć do sąsiadów zaradzić.

Ta krótka historia przekaże nam sporo ważnych lekcji na temat akceptacji, przyjaźni, tolerancji i zrozumienia drugiego człowieka. Robi to wszystko w formie lekkiej, przystępnej dla młodego czytelnika - Dąb będzie trochę moralizował, jak na stare drzewo przystało, ale poprowadzi również zabawne sprzeczki z wroną Bongo, a także wyśmieje bawiące się w jego konarach zwierzątka. Ani na chwilę nie poczujemy, że coś tutaj jest przekazywane na siłę, każda lekcja będzie wydawała się jak najbardziej naturalna i zrozumiała. Podczas czytania czuje się czystą radość, że taka książka powstała, chociaż mi zdarzyło się także uronić kilka łez - cóż, pod koniec zagrała na emocjach. Wydawnictwo Dwie siostry wykonało świetną robotę jeżeli chodzi o wnętrze powieści, całość ozdabiają liczne rysunki, przepięknie uzupełniające historię. Drzewo życzeń łączy miłą i przyjemną lekturę, która rozczuli niejedno serce z ważną treścią o aktualnych problemach. Jeżeli mamy przekazywać najmłodszym istotne wartości - ta lektura na pewno w tym pomoże. A i wielu dorosłym również przydałoby się poznać historię Samar i spojrzeć na nią z perspektywy dwustuletniego drzewa, które ma dość nietolerancji i wykluczenia. To ważna lekcja dla nas wszystkich, niezależnie od wieku.

*Ostatni jednorożec*
Peter S. Beagle

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The last unicorn
*Gatunek:* dziecięca/młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1968
*Liczba stron:* 340
*Wydawnictwo:* Nowa baśń

"(...) nawet najwięksi czarodzieje są bezsilni wobec dwojga ludzi, którzy trzymają się razem..."

*Krótko o fabule:*
Jednorogini żyła w lesie liliowym i pędziła żywot samotny. Pewnego dnia ruszyła w podróż w poszukiwaniu podobnych sobie. W towarzystwie nieudolnego magika Szmendryka i nieustraszonej Molly po raz pierwszy od urodzin poznaje uroki i trudy życia. Jej droga wiedzie do zamku podupadłego monarchy – i do konfrontacji z bestią, która wytrzebiła jej gatunek. 
- opis wydawcy


*Moja ocena:*

Ostatni jednorożec to klasyka powieści fantasy, którą zapewne powinnam poznać jako młodszy czytelnik. Jakimś cudem ani książki ani ekranizacji (w formie animacji) wcześniej nie znałam, toteż wznowienie wydawnictwa Nowa baśń pojawiło się w samą porę. Ostatni jednorożec to wspaniała pozycja na przejście ze świata baśni do świata trochę bardziej dorosłego gatunku fantasy. Będziemy mieć do czynienia z królami, magicznymi stworzeniami i klątwami, ale jednocześnie zobaczymy jak zmienia się świat, w którym ludzie przestają dostrzegać magię wokół siebie, skupieni na pędzeniu do przodu, nie zwracający uwagi nawet wtedy, gdy jednorożec pojawi im się przed oczami. Bohaterowie są zbudowani na silnych fundamentach, to nie są bajkowi książęta bez skazy - w tym przypadku każdy ma swoje wady, które stara się naprawić. Wciąż nad całością można wyczuć aurę baśniowości z wszystkimi schematycznymi elementami: wyprawami na przerażające potwory i misjami ratunkowymi, z ciekawymi magicznymi stworzeniami i okrutnymi wiedźmami, rzucającymi klątwy na zamki, wreszcie z czarnym charakterem do pokonania i grupą bohaterów, którzy mu się przeciwstawiają. 

Beagle tak kreuje postaci i wydarzenia, że dorosły człowiek nie chce przerywać czytania, chce wiedzieć co się stało z zagubionymi jednorożcami, chce odnaleźć ten element magii, który niegdyś był obecny w jego życiu, chce dowiedzieć się kto, dlaczego i gdzie go schował. Po drodze jednak dowiadujemy się, że magia wcale nie uciekła, tylko my przestaliśmy jej szukać. Podsumowując, to naprawdę świetna pozycja dla młodego entuzjasty fantastyki.

czwartek, 10 września 2020

„Siedem czarnych mieczy” Sam Sykes - Włóczęga z rewolwerem na tropie zemsty

*Siedem czarnych mieczy*
Sam Sykes

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Seven Blades in Black
*Gatunek:* fantastyka
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2019
*Liczba stron:* 656
*Wydawnictwo:* Rebis

"Mądra kobieta by uciekła. I chociaż nie uważam się za szczególnie mądrą, też bym tak postąpiła, gdyby nie trzy rzeczy. Po pierwsze, nigdy nie umknęłabym mu pieszo. Po drugie, szwy by mi puściły i bym się wykrwawiła. A po trzecie? Sal Kakofonia nie ucieka."

*Krótko o fabule:*
Okradziono ją z magii. 
Pozostawiono na śmierć.
Zdradzonej przez tych, którym ufała najmocniej, i odartej z magii Sal Kakofonii nie pozostało nic prócz imienia, sławy i legendarnej broni. Ma jednak wolę silniejszą od czarów i świetnie wie, dokąd pójść.Blizna to kraina rozdarta przez potężne imperia, do której zbuntowani magowie się udają, żeby zniknąć, zhańbieni żołnierze umrzeć, Sal zaś idzie tam z mieczem, bronią i listą siedmiu nazwisk. Zemsta sama w sobie jest nagrodą.
- opis wydawcy


*Moja ocena:*

Motyw zemsty połączony z gatunkiem fantasy to bardzo dobry punkt wyjścia dla emocjonującej powieści. Bohater napędzany jest silną motywacją, czytelnik zaciekawiony jest jej przyczyną i chętnie pozna przeszłe wydarzenia, które doprowadziły do tego stanu rzeczy. Nic więc dziwnego, że Sam Sykes zdecydował się postawić właśnie zemstę w centrum swojej historii. Autor jest młodym pisarzem fantasy - ma dopiero 36 lat, a wydał już dwie trzytomowe serie, które niestety nie pojawiły się w Polsce. Prywatnie: syn słynnej Diany Gabaldon, autorki Outlandera

Powieść Siedem czarnych mieczy zaczyna się od pojmania naszej narratorki przez wojsko Rewolucji. Sal Kakofonia popełniła w życiu sporo wykroczeń, za wiele z nich nałożono na nią karę śmierci. W oczekiwaniu na egzekucję zaczyna jednak snuć swą opowieść o zemście, a przesłuchująca ją Tretta szybko zaczyna rozumieć, że Włóczęga może mieć ważne informacje, z którymi warto się zapoznać. 

Z narracją pierwszoosobową wiele osób ma problem, ale wydaje mi się, że tutaj ważna jest jedna rzecz - czy polubi sie narratora. W końcu to jego przemyślenia i emocje będziemy śledzić z pierwszej ręki. Akurat jedną z największych zalet Siedmiu czarnych mieczy jest główna bohaterka, Sal Kakofonia i w tym przypadku szybko się z narratorką polubiłam. To kobieta silna, zdeterminowana, dążąca do celu po trupach. Jej ciało pokrywają tajemnicze blizny i liczne tatuaże, a w kaburze przy pasie nosi emanujący magią rewolwer, Kakofonię. Ta postać na wielu płaszczyznach zyskała moją aprobatę. Jest dość wyszczekana, mocno sarkastyczna i ocieka czarnym humorem, uwielbia docinać innym, a często robi to przy buteleczce whiskey. Z przekleństw korzysta nad wyraz sprawnie i często. Jednocześnie będzie nam dane poznać jej wrażliwą stronę, bolączki związane z moralnością niektórych zachowań i traumatyczne przeżycia z przeszłości.

źródło

Sal napędzana jest zemstą, spieszy się z wypełnieniem swojej misji, co w sporym stopniu rzutuje na tempo akcji. Kobieta będzie podróżowała, spotykała po drodze nowych towarzyszy i przeszkody, wciąż będąc świadomą, że czas na wykończenie wrogów nieubłaganie ucieka. Po zakończeniu jednej walki, będzie ją czekała kolejna, i kolejna, i kolejna. Z jednej strony to dobrze - w końcu trudno się nudzić przy takim nawale akcji. Z drugiej - trochę gubi to element zaskoczenia, bo czasami potrzebna jest chwila oddechu. Na dodatek cała historia jest opowiadana przez Sal, także czytelnik wie kto na pewno wyjdzie cały i zdrowy z potyczki, o której właśnie czyta.

Pomysł na wątek miłosny z dziewczyną, Liette, był moim zdaniem bardzo ciekawy. Niestety, nie dano mu mocnych podstaw (kobiety znały się przed rozpoczęciem akcji, więc nie wiemy jak wyglądały początki ich relacji), a przez całą powieść niewiele ten związek się rozwinął. Trochę szkoda, bo sam pomysł i dziewczyny były świetne, więc mam nadzieję, że w kolejnych tomach ten wątek nabierze kolorów.

Świat przedstawiony jest zbudowany na schematycznych podstawach - mamy dwie strony konfliktu, Cesarstwo i Rewolucję. Pierwsza dysponuje armią magów, druga przeróżnymi wynalazkami, co tworzy ciekawe zestawienie czary vs. technologia. Między nimi wciąż panuje wojna, a co jakiś czas dochodzi do krwawych starć. Dodatkowo jest też grupa magów, która chce zdetronizować aktualnego Cesarza, jako że urodził się bez talentu magicznego. Sal nie bierze tutaj żadnej strony, po prostu popycha do przodu swoją osobistą misję. Dzięki oglądaniu konfliktu z boku czytelnik będzie mógł się przekonać, że wojna to bezsensowne przelewanie niewinnej krwi. Brutalność opisów walk zdecydowanie pomoże w wyobrażeniu sobie fatalnych jej skutków.

Siedem czarnych mieczy to miała być nieskomplikowana w odbiorze fantastyka, stworzona przede wszystkim dla rozrywki. Dla mnie ten cel spełniła. Twarda główna bohaterka, świat pogrążający się w chaosie, magiczny rewolwer, ogromne ptaki zamiast koni, połączenie czarów z technologią, pościgi, walki, tajemnicze runy - wszystko tutaj jest stworzone dla naszej uciechy i odbiór zależy tylko od tego, czy tego typu rozrywka odpowiada właśnie danemu czytelnikowi. Ja bawiłam się naprawdę dobrze i chętnie poznam dalsze losy bohaterów w kolejnych częściach. 


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Rebis

piątek, 4 września 2020

Ostatnio oglądane seriale na poprawę humoru

Początki pandemii sprawiły, że siedziałam zamknięta w czterech ścianach, co skutkowało oglądaniem sporej ilość seriali. Niestety, szybko się okazało, że większość z nich jest dość ponura i przygnębiająca, co w powiązaniu z przymusowym siedzeniem w domu łatwo doprowadzało do słabego samopoczucia. Także postanowiłam przerzucić się na coś lżejszego. Poniżej sklecona lista takich seriali, które niedawno widziałam, a potrafią mi humor poprawić, czy to za sprawą odpowiedniej dawki żartów, czy po prostu przez to, że wciągają w swój świat, sprawiając, że reszta przestaje się liczyć.

Co robimy w ukryciu (2019-)

źródło

Serial, na który apetyt zrobił mi genialny film Taiki Waititiego o tym samym tytule. Pomysł dość szalony: współczesny mockument o życiu wampirów. Mogło wyjść różnie, ale tym razem przerysowanie, kicz i absurd doprowadziły do świetnego finalnego produktu. Tak jak w filmowym pierwowzorze śledzimy losy trzech wampirów i jednego sługusa. Trudno było sobie wyobrazić, że komuś uda się zastąpić Viago, Deacona i Vladislava, ale Nadja, Laszlo i Nandor to cudowna ekipa, a aktorzy pozwalają sobie na sporo szaleństwa i dzięki temu my bawimy się najlepiej. Naprawdę trochę się obawiałam, że powtarzanie pomysłu się nie sprawdzi, ale dzięki barwnym postaciom i mocno odjechanych zagraniach scenarzystów całość sprawia masę frajdy. Wystarczy wspomnieć, że jeden odcinek zawiera zjazd wampirów, a wśród nich m. in. Tilda Swinton (wampirzyca z Only Lovers Left Alive) i Evan Rachel Wood (wampirzyca z True Blood). Wspaniały pomysł dla ludzi śledzących wampiry w popkulturze. Do tego oryginalny pomysł z wprowadzeniem do serialu wampira energetycznego wypalił w stu procentach. Dwa sezony za mną, teraz pozostaje czekać na kolejne.

Jeszcze nigdy... (2020-)

źródło

W przypadku Jeszcze nigdy... zostałam wzięta z zaskoczenia. Siedziałam sama w domu, przeglądałam po raz tysięczny Netflixa i jakoś ta nowość mnie skusiła. Włączyłam i połknęłam prawie cały sezon na jedno posiedzenie. Stworzony przez Mindy King, koncentruje się na życiu Devi, która niedawno straciła ojca. Mimo cięższego tematu całość ogląda się jednym tchem, a chociaż skierowany jest do młodzieży to wielu starszych widzów znajdzie w nim coś dla siebie. Przede wszystkim pełen ciepła i światła, przyjaźni i rodzinnego wsparcia. Sporo zabawnych sytuacji, przeplatanych z tematem radzenia sobie ze stratą. Przez serial prowadzi nas narrator John McEnroe, czyli gwiazda tenisa (dlaczego właśnie on, będzie wyjaśnione podczas oglądania), a robi to z dużą dawką luzu i wypada to naprawdę zabawnie. W jednym odcinku narrację przejmuje Andy Samberg, którego uwielbiam po Brooklyn 9-9. Co prawda, momentami bywa zbyt młodzieżowo, bolączki nastolatek, które szukają chłopaka, dla samego jego posiadania wydają się oklepane, a niektóre żarty zdają się nie trafiać, ale to wciąż najlepszy serial dla młodzieży jaki ostatnio widziałam. 

Good girls (2018-)

źródło

O tym serialu już trochę pisałam, ale dorzucam do listy, bo niedawno pojawił się trzeci sezon i... serial dalej mnie kręci! Warto docenić trzy główne aktorki, które niosą całość na swoich barkach, a robią to z gracją i lekkością, której można im tylko pozazdrościć. Ich wątki się rozwijają, dostają nowe cele, pokonują nowe przeszkody, a ich droga w stronę kryminalnych zachowań nie chce się znudzić. Trochę to dziwne, bo same wątpliwości co do moralności zachowania są wciąż te same - dziewczyny od trzech sezonów starają się zejść z kryminalnej ścieżki, ale za każdym razem coś je na nią znowu przyciąga. To, co rozpoczęło się od potrzeby szybkiego zarobku i napadu na market, przeobraża się w pełnowymiarową nielegalną pracę na boku. Fabularnie Good girls raczej nie ruszają do przodu, zakończenie jest jakieś urwane i zawieszone, ale wciąż ogląda się go świetnie. Hendricks, Retta i Whitman to mieszanka wybuchowa i to dzięki nim całość potrafi sprawić tyle przyjemności. 

RuPaul's Drag Race (2009-)

źródło

Tak, oglądam sporo seriali, czekam na wiele kontynuacji, ale na nic nie oczekuje tak niecierpliwie jak na kolejny sezon RuPaul's Drag Race. To program, w którym kilkanaście Drag Queen rywalizuje o tytuł najlepszej i powiem Wam, że to po prostu kopalnia dobrego samopoczucia. Przede wszystkim konkurencje są bardzo zróżnicowane i zazwyczaj niesamowicie trudne. Queens muszą potrafić uszyć kieckę, zaśpiewać piosenkę, zatańczyć, a nawet poprowadzić własny standup czy odegrać rolę w musicalu. A to tak naprawdę tylko część konkurencji. Sam program ogląda się świetnie także ze względu na prowadzących i gości specjalnych, którzy oceniają poczynania uczestników. Dodatkowo, często będziemy mogli posłuchać zwierzeń w sprawie coming outu i reakcji spoełeczeństwa, co mnie osobiście niesamowicie wzruszało. Jeżeli chcecie zacząć tę przygodę, ale nie jesteście przekonani to chyba mogę Wam polecić, żeby pierwsze spotkanie przeżyć z sezonem czwartym bądź piątym. Ja oglądałam wszystkie, ale faktycznie te do trzeciego nie miały jeszcze takiej pary, takiego rozpędu jak kolejne, także mogą zniechęcić. Aktualnie poluję na obejrzenie wersji kanadyjskiej i piątego sezonu All Stars, jeśli wiecie gdzie można je zobaczyć to dajcie znać!


The Umbrella Academy (2019-)

źródło

Miałam sporo do zarzucenia pierwszemu sezonowi The Umbrella Academy i kiedy znajomi piali z zachwytu to ja twierdziłam, że sporo im się udało (oczywiście mam na myśli całą stronę techniczną), ale znowu bohaterowie, ich historia i pokręcone postaci typu lokaj-małpa, raczej mnie nie przekonali. Z drugim sezonem miałam całkiem inaczej z jednego prostego powodu: zmieniłam nastawienie. Zamiast oczekiwać fabuły, która trzyma się kupy bądź rozwoju bohaterów przełączyłam się na chęć obejrzenia dobrego montażu i czerpania frajdy z pokręconych przygód jeszcze bardziej pokręconych postaci. I wyszło mi to naprawdę na dobre. Wiele momentów przypomina niemal teledyski, ścieżka muzyczna, montaż i zdjęcia znowu rządzą całością. Przeniesienie superbohaterów w czasie, ofiarowanie im kolejnego życia, w którym mogli wybrać kim są, jaką ścieżką podążą, sprawdziło się i dołożyło dodatkową ekscytację ze względu na oczekiwanie ponownego spotkania rodzeństwa. Także, nie uważam, żeby ten serial był wybitny, ale ogląda się go naprawdę przyjemnie.

Przyjaciele (1994-2004)

źródło

Jest sporo seriali, które uwielbiam, które uważam za genialne, które sprawiły, że nie mogłam oderwać się od ekranu. Jednak jakimś sposobem do żadnego z nich nie wracam tak często jak do Przyjaciół. To właśnie ten serial, który zobaczony podczas przeskakiwania po kanałach sprawi, że zostanę do końca odcinka. Biorąc pod uwagę, że nie pamiętam dużej ilości przygód bohaterów robię sobie ponowne oglądanie i ... dalej mnie bawi. Postanowiłam, że tym razem obejrzę od początku do końca, bez mieszania, bo wcześniej oglądałam dość losowo na Comedy Central. W tym przypadku Netflix trzyma pieczę nad kolejnością. Perypetie grupki przyjaciół, z których każdy jest tak różny to niekończąca się karuzela uśmiechu i rozczulenia. Pozwala zrobić krok w tył. spojrzeć na swoich przyjaciół i docenić, że zawsze mam się do kogo zwrócić i po prostu mam dużo szczęścia w życiu. Tak naprawdę nie ma co więcej o nim pisać, kto go widział ten wie, że w poprawianiu humoru jest niezastąpiony. Jestem dopiero na początku drugiego sezonu, więc spokojnie będzie mógł mnie pocieszać przez dobrych kilka miesięcy.


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka