piątek, 28 października 2016

Uwspółcześnione opowieści z dzieciństwa - „Dziki łabędź i inne baśnie” Michael Cunningham

Dzisiaj nowość, na którą ostrzyłam sobie apetyt odkąd pojawiła się w zapowiedziach. I zostałam zaspokojona, chociaż najchętniej wsunęłabym więcej!

*Dziki łabędź i inne baśnie*
Michael Cunningham

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* A Wild Swan: And Other Tales
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* baśnie/bajki
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 157
*Wydawnictwo:* REBIS
Czasem tkanina, która nas rozdziela, nadrywa się na tyle, żeby zaczęła prześwitywać miłość. Czasem to naderwanie jest zaskakująco małe.

*Krótko o fabule:*
Dlaczego Piękna poprosiła ojca tylko o białą różę? W jaki sposób zostaje się czarownicą? Co się dzieje z królewiczem skazanym na życie z łabędzim skrzydłem zamiast ramienia? Kim są współczesny dzielny ołowiany żołnierzyk i baletnica? Co się stało z obciętymi włosami Roszpunki? Jaki los czeka bohaterów baśni, gdy wybrzmi „I żyli długo i szczęśliwie”? I czy my sami, znając czarodziejskie formułki, nie mielibyśmy ochoty trochę… napsocić?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdują się w niniejszym zbiorze „baśni dla dorosłych”, które udowadniają uniwersalność i ponadczasowość starych historii, ale pokazują też, co zmyślne, dowcipne i utalentowane pióro może wyczarować z od dawna osłuchanych, znanych wszystkim bajek.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Za każdym razem kiedy widzę, że autorzy bawią się tekstami, które znamy z dzieciństwa, oczy zaczynają mi się świecić. Po przeczytaniu opisu Dzikiego łabędzia i innych baśni wiedziałam, że to będzie książka, na którą zapoluję. Długo jednak nie dochodziło do mnie, że nie dość, iż bajki są tutaj uwspółcześnione, a problemy pogłębione, to jeszcze autorem jest Michael Cunningham. Kajam się teraz przed Wami, bo mam cztery jego powieści w biblioteczce, ale nadal żadnej z nich nie przeczytałam! Jednak po tej lekturze na pewno to nadrobię.
Michael Cunningham to amerykański pisarz, urodzony w 1952 roku w Cincinnati. Jego najbardziej znaną powieścią są Godziny, za które został nagrodzony Nagrodą Pulitzera. Na jej podstawie powstał głośny film z Meryl Streep i Nicole Kidman w rolach głównych.
Zacznę może trochę od końca, ale muszę tutaj to zaznaczyć - wydanie tej książki jest przepiękne. Naprawdę, jeżeli szukacie idealnej pozycji na prezent to ta powinna się nadać. W twardej okładce, szyta, okładka pod obwolutą jest prosta, czarna. Jednak najpiękniejsze we wszystkim są ilustracje towarzyszące kolejnym opowiadaniom wykonane przez Yuko Shimizu. Jest to japońska ilustratorka, jej prace umieszczane były m.in. w „New York Times'ie” i „Newsweeku”. Widać, że miała pomysł na spięcie wszystkich prac, każdy obrazek posiada charakterystyczną kreskę, a dzięki temu, razem z opowiadaniami tworzą idealną całość. Na dodatek ilustracje oddają klimat samych tekstów Cunninghama - niby są baśniowe, ale jednak skierowane do osób dorosłych.
źródło
Już od pierwszego opowiadania można wyczuć z czym czytelnik będzie miał do czynienia. Autor wziął na warsztat baśnie, te znane i mniej znane, a następnie rozłożył je na czynniki pierwsze, pogdybał nad motywami bohaterów, ich losami przed i po opowiedzianej historii. Potem przedstawił je ponownie w nowej odsłonie, z elementami współczesności, które okazały się idealnie wpływać na czytelnika (a przynajmniej na mnie) oraz skłaniać go do zastanowienia się nad paroma kwestiami. Tylko chwilami poczujemy to kojarzone z baśni „i żyli długo i szczęśliwie”, jednak przez większość czasu będzie bardziej ponuro, lekko ironicznie, a zarazem dość sugestywnie. Nikt nie powinien mieć problemu z wywnioskowaniem konkretnych morałów z poszczególnych historii.
Czasami się zastanawiam co nowego można jeszcze napisać na podstawie bajek i baśni. Aktualnie bardzo wielu autorów opiera się na tym gatunku, korzysta ze znanych schematów, przenosząc je po prostu w nowe światy (wspomnę chociażby Cinder czy Dwór cierni i róż). Cunningham wybrał jednak odmienną drogę, on nie zmienia samych podstaw baśni, ale dokładna do nich swoje cegiełki. Wiele z nich naprawdę robi wrażenie. Przykładowo Baba Jaga to dawna seksbomba, której losy na starość przestały się układać i postanawia ona zbudować sobie słodki dom w środku lasu. Za każdym razem, czytając o znanych postaciach, przytakiwałam w głowie pomysłom autora. Uważam, że każdy z nich podparty był doświadczeniami, które zdobywa każdy dorosły, a na dodatek idealnie dopasowały się do bajkowych historii.
Jak każdy tom opowiadań i ten posiada jedną wadę - jest nierówno. Nie oznacza to, że niektóre z teksów są słabe. Raczej mam tutaj na myśli to, że kilka z nich to perełki wyróżniające się na tle innych. Ja pokochałam Ołowiany, dzielny oraz Długo/Szczęśliwie. Oba teksty skupiały się na miłości małżeńskiej, tej z przeciwnościami dnia codziennego, rutyną, zmęczeniem i wątpliwościami. Szczególnie podoba mi się przekaz, w którym to czynności powszednie, ale odbywające się w obecności ukochanej osoby stają się takimi małymi szczęśliwymi zakończeniami. Do tego ogromne brawa za zakończenie opowiadania Bestie - sama zawsze zastanawiałam się nad takim podejściem do tematu i pasuje tutaj idealnie. Oprócz tego poruszane zostaną tematy m.in. zazdrości osobom pięknym i popularnym (Roz.czarowanie), radzenia sobie z defektem (tutaj opowiadanie Dziki łabędź, w którym autor skupił się na dalszych losach brata, który wiódł życie z nieszczęsnym łabędzim skrzydłem) czy tajenia pewnych szczegółów przed ukochanym, w dobrej intencji (Jej włosy). Zresztą, nie będę Wam tu wiele zdradzać, lepiej przekonajcie się sami, czego nauczyć Was może ten zbiór opowiadań.
Tę książkę po prostu się pochłania. Naprawdę nie zamierzałam tak szybko jej skończyć, jednak jak już przysiadłam tak dotrwałam do końca. Wciąż powtarzałam - jeszcze jedna historia i idę spać. Oczywiście tak się przekonywałam aż do ostatniej strony. Rzecz, której żałuję, to fakt, że książka jest naprawdę cienka, ma zaledwie 150 stron, a mi wciąż było mało. W świecie bohaterów spędziłam iście magicznie czas i smutno było z nim się rozstawać.
Polecam fanom baśni i oryginalnego do nich podejścia.

Moja ocena: 8+/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









wtorek, 25 października 2016

Wyniki konkursu z „Nigdziebądź”

Przepraszam za opóźnienia, ale naprawdę jestem zabiegana ostatnimi czasy. Nie przedłużając, dzisiaj przedstawię wyniki konkursu ;) 



Moje gratulacje :) Na wysłanie maila zwrotnego masz 5 dni, w innym przypadku przeprowadzę ponowne losowanie. 

Pozdrawiam!

piątek, 21 października 2016

Nagromadzenie człowieczego zła - „Droga do piekła” Przemysław Piotrowski

Rozwiązanie konkursu pojawi się najprawdopodobniej w niedzielę wieczorem. Tymczasem, zapraszam na kolejną recenzję.
*Droga do piekła*
Przemysław Piotrowski

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* thriller
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 340
*Wydawnictwo:* Videograf II
Ja już w nic nie wierzę. Prawda jest taka, że od lat nie mówimy i nie piszemy prawdy, tylko to, co ludzie chcą przeczytać i usłyszeć. Dziś media to ściek.
*Krótko o fabule:*
Były amerykański żołnierz John Pilar zostaje skazany na śmierć za zamordowanie swojej rodziny w wyjątkowo bestialski sposób. Kat wstrzykuje mu zabójczą mieszankę, ale to nie koniec jego podróży. Po drugiej stronie budzi go odrażająca woń siarki…

Jego młodszy brat Lukas, były nowojorski policjant, a dziś zapijaczony detektyw, nie wierzy w jego winę. Odkrywa, że naczelnik więzienia, w którym zginął brat, nie ma krystalicznie czystego sumienia. Razem z młodą dziennikarką Rose Parker rozpoczynają prywatne śledztwo i wpadają na trop mrocznego spisku. Z każdym dniem coraz bardziej zagłębiają się w matni pierwotnego zła, niewyobrażalnego okrucieństwa i zdziczałej przemocy. Czy oczyszczą Johna z zarzutów, czy może dokopią się do prawdy tak przerażającej, że nawet samo piekło wydaje się być jedynie drobną igraszką?

- opis wydawcy

*Moja ocena:*
W tym roku bliżej zapoznaję się z gatunkiem thriller/horror i muszę przyznać, że zaskakuje mnie panująca w nich różnorodność. Niby trzymają się konkretnych ram, ale zarazem każdy dotyka innego problemu. Dlatego też tym chętniej sięgam po kolejne pozycje tych gatunków, tym razem wybór padł na Drogę do piekła.
Przemysław Piotrowski urodził się w 1982 roku w Zielonej Górze. Ukończył studia na Uniwersytecie Zielonogórskim, był rzecznikiem sportowym, a także śledczym w Gazecie Lubuskiej. Droga do piekła to jego druga powieść fabularna po debiutanckim Kodzie Himmlera
Autor już od pierwszego rozdziału nie pozostawia czytelnikowi złudzeń - będzie krwawo i bez ogródek. Przyznam, że w początkowych rozdziałach książki trochę mnie to przerosło i czasami byłam naprawdę zniesmaczona, ale później po prostu się przyzwyczaiłam. Uważam, że lepiej byłoby trochę ograniczyć chore upodobania bohaterów i dokładne ich opisy. Z drugiej strony, wtedy książka na pewno nie robiłaby takiego wrażenia i nie pozostawiała tak gorzkiego wspomnienia i refleksji. Po prostu przestrzegam, że powieść skierowana jest przede wszystkim do osób dorosłych.
Świetnym pomysłem było umieszczenie akcji w Stanach Zjednoczonych. Przede wszystkim dzięki temu całość stała się bardziej wiarygodna. Autor w podziękowaniach wspomniał, że spędził jakiś czas w Nowym Jorku, a w podróży pomogli mu przyjaciele o znajomych nazwiskach - słowem, czuć, że inspiracja miejscem i osobami była czerpana z życia prywatnego pana Piotrowskiego. 
Sam ogólny zarys fabuły wydaje się dość sztampowy. Mamy detektywa, którego brat został skazany na karę śmierci, jego zdaniem niesłusznie. Zaczyna śledztwo, w którym pomaga mu znajoma dziennikarka. Jednak to są tylko fundamenty powieści, na których autor stawia bardzo interesujący problem współczesnego świata i rozlicza się z ludzkimi namiętnościami.
źródło
Duże wrażenie robią opisy piekła. Autor czerpie z legend, w których to potępione miejsce rządzone jest przez bezwzględnego Lucyfera i jego sługusów. I tak, jak w naszych najstraszniejszych wizjach, pełno jest tam bólu i niekończących się tortur. Za każdym razem kiedy czytelnik przenosi się w ciemne zakamarki tego miejsca, czuje strach i zastanawia się jakie grzechy mogą przyczynić się do skończenia w takich męczarniach. 
Muszę też pochwalić styl autora. Narracja wydaje się być prowadzona idealnie - ilość opisów i samej akcji jest wyważona, poznajemy świat wokół nas, ale zarazem nie ma czasu na nudę. Jedyna rzecz, która trochę razi to wspomniane wcześniej brutalne opisy oraz sporo scen wulgarnych, opisujących sceny łóżkowe. Moim zdaniem jest to potrzebny element w tym gatunku, ale jednocześnie chwilami czułam się zmęczona ich ilością. 
Bohaterowie wykreowani zostali bardzo dobrze, poprzez stawianie ich w różnych sytuacjach poznajemy ich charaktery i obserwujemy jak tworzą się między nimi więzi. Naprawdę przez większość czasu kibicowałam głównej parze, Lukasowi i Rose. Przyjemnie jest czytać o postaciach, które są na wskroś prawdziwe i mimo wielu wad, wzbudzają sympatię czytelnika. Nie do końca zostałam przekonana do bohaterów negatywnych, wolałabym trochę więcej dowiedzieć się o ich pobudkach, ponieważ samo rozwiązanie akcji było bardzo mocne, ale motywy działania przedstawione zostały zaledwie na kilku stronach. Chciałabym poznać bliżej historię, z której finalnie doprowadzono do takich wydarzeń. 
Niestety mały minus znajdzie się również za rozwiązanie głównej zagadki. Od początku domyśliłam się, w którą stronę całość zmierza i mimo kilku szczegółów wiele mnie nie zaskoczyło. Możliwe, że stało się tak jedynie w moim przypadku, ale przyznam, że gdybym się nie spodziewała takiego rozwiązania to byłabym zapewne zachwycona.
Ale czy Droga do piekła się wyróżnia na tle innych thrillerów? Otóż, tak. Przede wszystkim autor rozlicza się z ludzkimi namiętnościami, ze zwierzęcą naturą człowieka i granicami, które ten może przekroczyć. Pamiętam pewien eksperyment, w którym zamykano dwie osoby w pokoju, jedną związaną, a ta druga mogła zrobić co tylko zechce z więźniem. I oczywiście skończyło się na uderzeniach. To niestety smutna rzeczywistość, którą rozwija pan Piotrowski w swojej powieści. Oprócz tego rozlicza się również ze współczesnymi możnymi naszego świata i z robiącymi nam sieczkę z mózgu, reality-show'ami. 
Podsumowując, moim zdaniem warto zapoznać się z tą książką. Jeżeli nie przeszkadzają Wam krwawe i wulgarne opisy, możecie znaleźć w niej wiele odniesień do naszego świata i przekonać się jak daleko sięga zło nagromadzone w człowieku. Cała zagadka trochę przewidywalna, ale może Wy się nie domyślicie, a wtedy zapewne frajda z czytania tylko wzrośnie. Ja na pewno będę śledziła karierę pana Przemysława.

Moja ocena: 7+/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Videograf.

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html






niedziela, 16 października 2016

Kojące rytmy ukulele - „Parsley” Julia Pietrucha

Jakiś czas temu obiło mi się o uszy, że Julia Pietrucha tworzy płytę. Zaczęło się od tego, że dostałam powiadomienie, że obserwuje mnie na instagramie i zastanawiałam się czemu taka osoba chciałaby obserwować moje biedne konto. Nazwisko kojarzyłam przede wszystkim z aktorstwem, wiem, że grała główną rolę w jednym z seriali (polskich raczej nie oglądam, więc na ekranie jej nie widziałam). Za to wystąpiła również w kilku naprawdę dobrych produkcjach (Tatarak, Jutro idziemy do kina). Ja dzisiaj będę jednak mówić o jej debiutanckiej płycie.
źródło
Zacznijmy od tego, że widząc taką okładkę każda sroczka przeciera oczy. Warto mieć coś tak pięknego w swojej kolekcji! Najlepsze jest to, że to tylko początek, bo w środku wydana jest równie cudownie, oczywiście ze słowami piosenek i chwytami na ukulele. Widać, że Julia postarała się, by warstwa wizualna nie odstawała od warstwy dźwiękowej. 
Właśnie, przechodząc do utworów - są właśnie takie, jakie lubię najbardziej. Delikatne brzmienia, przy których najlepiej się relaksuje, czyta, jeździ samochodem. Najbardziej zadziwił mnie jednak sam głos Julii, przywodzący na myśl wiele topowych zagranicznych artystek. Bije z niego ogromne ciepło, a w połączeniu z cudownym brzmieniem ukulele od razu przenosimy się w myślach na rozgrzane słońcem plaże. Piosenkarka nie skupia się jednak jedynie na jednym instrumencie i na płycie usłyszymy również fortepian, gitarę elektryczną czy skrzypce.
Płyta Parsley jest bardzo personalna, nie tylko ze względu na tytuł (parsley po polsku to pietruszka ;)). Julka sama napisała teksty piosenek i wyprodukowała krążek wspólnie z mężem. Przyznam, że zauważam, iż coraz więcej współczesnych artystów decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast oddać się we władanie producentów (wspomnę chociażby zespół domowe melodie).
Przejdźmy do tego, które utwory najbardziej mi się spodobały. Otwierający płytę Living on the Island idealnie wprowadza we wspomniany wcześniej letni klimat i wywołuje uśmiech na twarzy. Ja jednak przepadłam dla delikatnego brzmienia We care so much, którego możecie posłuchać powyżej. To będzie moja ulubiona piosenka z albumu. Warto jednak wspomnieć również o rock'n'rollowym Swing Boy, to kolejny utwór który wciąż sprawia, że się uśmiecham i bujam głową do rytmu.
Podsumowując, jeżeli szukacie czegoś relaksującego, o delikatnych brzmieniach koniecznie zapoznajcie się z płytą Julii Pietruchy. Całość można przesłuchać na YouTube bądź na Spotify. A najlepiej od razu lećcie na stronę artystki, zobaczcie zdjęcia ze środka płyty i zamówcie swój egzemplarz! 


Moja ocena: 8/10

wtorek, 11 października 2016

Wszystko ma swoją cenę - „Inwazja na Tearling” Erika Johansen

W poniedziałek zaczęłam pracę i może być mnie trochę tutaj mniej, dopóki się nie wdrożę. Mam nadzieję, że rozumiecie i kciuki trzymacie!

*Inwazja na Tearling*
Erika Johansen

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Invasion of Tearling
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania polskiego:* 2016
*Liczba stron:* 558
*Wydawnictwo:* Galeria Książki

Szaleństwa młodości nie są mi obce. Ale żal potrafi ciągnąć się za człowiekiem długo po tym, jak młodość przeminie.

*Krótko o fabule:*
kontynuacja Królowej Tearlingu
Kelsea musi stawić czoła Szkarłatnej Królowej, przerażającej władczyni Mortmesne, po tym jak zaprzestała wysyłania niewolników do sąsiedniego kraju. W szukaniu sposobu na pokonanie przeciwnika przeszkadzają jej częste wizje pochodzące z tajemniczych czasów.

*Moja ocena:*
 Po bardzo dobrej pierwszej części sięgnięcie po kontynuację było tylko kwestią czasu. Zdziwił mnie jedynie fakt, że wydawnictwo zdecydowało się na ponowne wydanie, razem z pierwszym tomem w o wiele gorszej formie. Bo trzeba przyznać, że te w twardej oprawie, z połyskującymi napisami naprawdę robią wrażenie, a nowe do najgorszych nie należą, ale nie umywają się do pierwowzorów. Ja na szczęście dorwałam wydanie w twardej oprawie.
Często tak jest, że druga część jakiegoś cyklu potrafi zaskoczyć - kwestią sporną jest tylko fakt, czy będzie to pozytywne czy negatywne zaskoczenie. Początek książki był po prostu kontynuacją zdarzeń z pierwszego tomu, jednak w pewnym momencie pojawił się wątek, który wprawił mnie w niemałe osłupienie. Brawa dla autorki, bo tego się nie spodziewałam, ale wciąż nie wiem co mam o tym myśleć. Były momenty kiedy przez wizje Kelsea czułam się trochę wybijana z historii Tearlingu. Trochę jakbym czytała dwie różne książki. Zarazem, finalnie wyszło zgrabnie i akcja zawiązała się w ciekawy sposób.
Erika Johansen nie bała się pójść pod prąd i wybrać rozwiązania fabularnego, którego byśmy się nie spodziewali. Na dodatek wątek Lily, który mam tutaj na myśli, został bardzo interesująco przedstawiony. Będący niemal równie ważny co przygody Kelsea, wprowadził nas w całkiem nowy świat przedstawiony i moim zdaniem trochę zabrakło miejsca na porządne jego zbudowanie. Dostajemy pewną ilość informacji, ale dla mnie wciąż było ich za mało i nie wiedziałam dlaczego świat Lily wygląda właśnie tak, a nie inaczej. Szczególnie, że zaczęła się jawić ciekawa postać dystopii, więc miałam nadzieję na rozwinięcie kilku wątków. Na pewno podobało mi się to, że do struktury państwa doprowadził podział na bardzo bogatych i bardzo biednych, czyli coś, z czym niektóre kraje współcześnie się borykają - brak klasy średniej. Jest to pewien rodzaj refleksji na temat świata, w którym żyjemy i tego, w którą stronę mogą sprawy pójść. Zdecydowanie wątek traktowania kobiet wzbudza niesmak i sprzeciw - takiej przyszłości naprawdę zaczęłabym się obawiać.
źródło
 Bardzo ucieszyło mnie dalsze poprowadzenie historii znanych nam bohaterów. Przede wszystkim Kelsea przechodzi metamorfozę, która sprawia, że jej postać jest tym bardziej intrygująca. To już nie jest młoda dziewczyna, na którą spadł obowiązek przekraczający jej możliwości. Zmienia się w silną, czasami bezwzględną postać, świadomą swoich potrzeb i korzystającą z królewskich przywilejów. Tym razem nie mogę mówić o niej, tak jak przy pierwszej części, w samych superlatywach. Pojawiają się mroczne strony jej duszy, co tylko dodaje jej autentyczności.
Losy postaci drugoplanowych również nie stoją w miejscu. Na pewno ciekawie rozwiniętym wątkiem była historia Szkarłatnej Królowej i źródła jej magicznej mocy. Bardzo lubię kiedy czarne charaktery dostają powód, dla którego są pełne nienawiści i to w tym tomie dostałam. Podobało mi się również rozwinięcie postaci strażników, szczególnie Pena i Buławy, dobrze że autorka nie traktuje ich jako pionków, których jedynym zadaniem jest chodzenie krok w krok za królową.
Kolejnym odstępstwem od prozy młodzieżowej jest fakt, że scen romantycznych w Inwazji na Tearling nie uświadczymy. Co prawda pojawią się sceny oparte na bliskiej relacji dwojga osób, ale bardziej w postaci naturalnej kolei rzeczy niż magicznego zauroczenia. Trochę ubolewam nad pominięciem postaci Ducha, którego potencjał ciągle nie zostaje wykorzystany. Pojawia się gdzieś w tle i podsyca ciekawość na kolejną część.
Na całe szczęście autorka nie rezygnuje z tego co spodobało mi się już w pierwszym tomie. Wciąż poświęca dużo miejsca wątkom kontrowersyjnym. Oprócz tego, o czym wspomniałam przy historii Lily, pojawia się także rozliczenie z praktykami Kościoła i tym, jak duchowni mogą różnie interpretować słowa zapisane w Biblii. I czy w idealnym świecie w ogóle powinno być miejsce dla religii.
Wydaje mi się, że autorka pod pozorem fikcyjnej historii fantastycznej chciała nas czegoś nauczyć, ostrzec przed tym, co może nadejść. Pokazuje, że każda decyzja niesie za sobą konsekwencje, a czasami musimy się z nimi pogodzić, dla większego dobra. Bohaterka Eriki Johansen zdaje sobie sprawę, że nie ma niczego za darmo i potrafi podjąć trudne decyzje. Jednocześnie autorka prowadzi naprawdę interesujące rozmyślania nad ludzką naturą i faktem, że człowiek z reguły jest stworzeniem, które błądzi.
Osoby, którym spodobała się pierwsza część zdecydowanie powinny sięgnąć po kontynuację. Potrafi zaskoczyć, ale na pewno trzyma poziom i rozwija znane nam wątki. Teraz pozostaje nam czekać na kolejny tom.

Moja ocena: 8/10

Wyzwania:


http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









piątek, 7 października 2016

Połączenie wiedzy i wyobraźni - „Opowiadania zebrane” Frank Herbert

Dziś słów kilka na temat opowiadań napisanych przez Franka Herberta. Warto się z nimi zapoznać. Dlaczego? Dowiecie się czytając dalej.
*Opowiadania zebrane*
Frank Herbert

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Collected Stories of Frank Herbert, vol. 1
*Gatunek:* science fiction
*Forma:* zbiór opowiadań/nowel
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 488
*Wydawnictwo:* REBIS
A to, do jakiego widoku się przyzwyczaiłeś, może tak krępować twój umysł, że nie możesz dojrzeć niczego innego. 
*Krótko o fabule:*
Opowiadania zebrane Franka Herberta to pierwsze w naszym kraju tak obszerne wydanie krótkich form prozatorskich autora Diuny. Zgromadzone w dwóch tomach utwory – aż czterdzieści! – są, można śmiało powiedzieć, bezcenne. To właściwie przekrój zainteresowań pisarza, które znalazły później odzwierciedlenie w jego najwybitniejszym dziele – „Kronikach Diuny”. Polski czytelnik ma dzięki temu wyjątkową szansę poznać najważniejsze tematy twórczości Herberta, obserwować, jak się one zmieniały, śledzić rozwój jego stylu i przyglądać się ewolucji jako pisarza – jednego z największych mistrzów fantastyki naukowej, gatunku sięgającego czasów Lukiana z Samosat.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Cieszę się niesamowicie, bo moje postanowienie bliższego poznania gatunków, po które rzadziej sięgam sukcesywnie wykonuję. Co prawda pierwsze spotkanie z Frankiem Herbertem powinno zapewne nastąpić za sprawą jego opus magnum - Diuny, a ja tutaj zaczynam od krótszych form. Mogę powiedzieć tylko, że nie żałuję, a na Diunę mam jeszcze większą chrapkę (książka już jest u mojej siostry, więc jak skończy czytać to od razu pożyczam!).
Frank Herbert był amerykańskim pisarzem science-fiction, żyjącym w latach 1920-1986. Jego twórczość określana jest jako hard science fiction, w swoich pracach skupia się na problemach związanych z ekologią, filozofią, teologią, psychologią oraz ekonomią.
Przyznam się, że gdy dostałam tę piękną książkę w ręce trochę byłam przerażona. Zastanawiałam się czy jestem zdolna zrozumieć (albo po ludzku mówiąc ogarnąć) twórczość tego autora, szczególnie tę bardziej niszową, a nie znaną i cenioną Diunę. Balonik niepewności pękł jednak po pierwszym opowiadaniu, a sam Herbert uspokoił mnie już we Wstępie. Te kilka stron, w których przedstawia swoje początki (pierwsze opowiadanie napisał w wieku siedmiu lat!) i kolejne osiągnięcia okazały się idealnym wprowadzeniem do całości. Podobało mi się to, jak określił dwie cechy, które jego zdaniem powinno posiadać dobre opowiadanie: „miłość i przygody”.
Z tomami opowiadań zawsze jest taki problem, że niektóre krótkie formy są lepsze od pozostałych. Tak też było w tym przypadku. Jednak biorąc pod uwagę wszechstronność zainteresowań autora i poruszanych przez niego kwestii, zastanawiam się, czy te które mi bardziej przypadły do gustu są po prostu lepsze czy skupiały się na interesujących mnie tematach. Bardzo chętnie skonfrontuję tę teorię z osobami, które przeczytają Opowiadania zebrane.
źródło
Po zakończeniu tej lektury nasuwa mi się jeden najważniejszy wniosek - wyobraźnia Franka Herberta wydawała się nie mieć granic. Przede wszystkim zaskakuje to w kontekście opowiadań, bo zamiast tworzyć jeden świat, jak to się dzieje w powieściach, autor co kilkadziesiąt stron, rozpoczynając nowy tekst kreował nową rzeczywistość, i nowe postacie, i nowe prawa nimi rządzące. Potrafił przeskoczyć z bliskich nam czasów, w których poruszał temat hipnozy i tego, który ze światów może być prawdziwym hipnotycznym złudzeniem, do historii na temat pomocy mieszkańcom planety, którzy porozumiewają się jedynie sekwencjami śpiewanymi.
Jeżeli chodzi o złożoność poszczególnych opowiadań to moim zdaniem niektóre wymagają większego skupienia i poukładania sobie przedstawionych faktów w głowie. Na pewno pomoże jeśli czytelnik interesuje się nauką. Ja najbardziej rozkoszowałam się w opowiadaniach, w których Herbert poruszał tematy związane z dźwiękiem, przykładowo historia istoty, która słyszy w paśmie częstotliwości, w którym normalni ludzie widzą. Ucząc się o tym w szkole i na studiach, człowiek nawet się nad tym nie zastanawiał, a autor Opowiadań zebranych wciąż zaskakiwał swoim podejściem do znanych nam tematów. 
Ciekawie traktował autor temat miłości. Widać, że lubił wplatać wątki uczuciowe w swoje opowiadania, jednak sam akt zakochania następował w dość osobliwy sposób. W obrębie tego, bardzo podobała mi się dość krótka historia Nic, w której każda osoba ma pewien specyficzny dar. Nie mogę również zapomnieć o opowiadaniu Operacja stóg siana, w którym mężczyźni sprawują władzę we wszechświecie bardzo pozornie, bo za wszystkim stoją tak naprawdę przedstawicielki płci pięknej.
Zdarzyły się również teksty, które w mniejszym stopniu przykuły moją uwagę bądź w których się chwilami gubiłam, jednak jest to niewielki procent cudownej całości. Szczególnie, że w większości opowiadań Herbert zadziwił mnie przede wszystkim taką lekkością stylu, wydawał mi się niemal współczesnym autorem, mimo że tworzył prawie pięćdziesiąt lat temu.
Pozostaje mi tylko polecić Wam ten tom opowiadań. Zwracałabym się jednak przede wszystkim do starszych czytelników albo przynajmniej tych, którym nie przeszkadza trochę opisów zahaczających o technologie. Nie jest tego dużo, jednak ostrzegam. A poza tym, to po prostu warto poznać tę książkę, żeby pozachwycać się zagraniami fabularnymi i niesamowitą wyobraźnią Franka Herberta. Na dodatek wydanie jest przepiękne !

Moja ocena: 8/10


  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









wtorek, 4 października 2016

Przyjaźń ponad wszystko - „Prawdodziejka” Susan Dennard

Ostatnio głośno się zrobiło o tej książce, a dużo w tym zasługi zawartości wrześniowego epikboxu. Ja swój egzemplarz dostałam w BoxImaginato - cała zawartość zachwyca, a książkę pochłania się błyskawicznie.


*Prawdodziejka*
Susan Dennard

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Truthwitch
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 Czaroziemie
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 384
*Wydawnictwo:* SQN Imaginatio
Prawą ręką daj mu to, czego oczekuje, lewą odetnij sakwę.
*Krótko o fabule:*
Młode wiedźmy Safiya i Iseult mają zwyczaj często wpadać w tarapaty. I przez to teraz muszą opuścić swój dom.
Safi jest bardzo rzadką wiedźmą prawdy, która jest zdolna zdemaskować każde kłamstwo.
Wielu zabiłoby dla jej umiejętności. Dlatego Safi musi pozostać w ukryciu. Inaczej zostanie wykorzystana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Bardzo rzadko interesuję się zagranicznymi książkami, które nie są jeszcze wydane w Polsce. I tutaj akurat Prawdodziejka była wyjątkiem, za sprawą niechcący przeczytanej przeze mnie recenzji. Kiedy dowiedziałam się, że fabuła skupia się na dwóch przyjaciółkach, które władają osobliwymi mocami (jedna potrafi stwierdzić czy ktoś kłamie, druga widzi więzy/emocje innych osób), stwierdziłam, że to będzie coś oryginalnego i muszę to przeczytać. 
Susan Dennard to młoda autorka, która zdobyła wykształcenie w dziedzinie biologii morskiej. To właśnie jej wiele książek zadedykowała znana w naszym kraju - Sarah J. Maas. Kobiety są przyjaciółkami, a sama Susan w podziękowaniu określiła je mianem więziosióstr (w kontekście Prawdodziejki to naprawdę dużo znaczy).
Kiedy zobaczyłam, że osoba, która stoi za Szklanym tronem, który był moim rozczarowaniem, zachwala tę książkę zaczęłam myśleć, że coś może mi tutaj nie pasować. Lubię młodzieżowe fantasy, ponieważ potrafi mnie oderwać od codzienności, zazwyczaj jest lekkie i bardzo wciągające. Niestety często występują elementy, które mnie niesamowicie drażnią. I coś z tego było również w Prawdodziejce.
Zacznijmy jednak od początku. Już pierwsze strony wrzucają nas w same centrum akcji - nie spodziewajcie się żadnych wstępów, ponieważ autorka serwuje nam od razu jazdę bez trzymanki. I przyznam, że bardzo mi się to spodobało. Zostaliśmy zbombardowani osobliwymi nazwami, ponieważ w świecie Czaroziemi, postacie są postrzegane przez pryzmat ich umiejętności. Są osoby, które mają uzdrowicielskie moce, są tacy, którzy potrafią ujarzmić wiatry, są wreszcie rzadko spotykane prawdodziejki. Na początku wątpiłam w znaczenie tej umiejętności, która wydaje się dość prozaiczna, jednak w kwestiach pertraktacji między krajami to może być faktycznie przydatna zdolność. Większość osób zostaje naznaczona specjalnym tatuażem, który pokazuje innym, w czym się specjalizują. Już jest tego dużo, prawda? A to tylko część całego świata przedstawionego. Samo rozpoczęcie akcji mi się podobało, czekałam tylko na zwolnienie, kiedy poznamy szczegóły na temat bohaterów, wydarzeń i zbudowanego świata. Niestety, nie uraczyłam niczego takiego. Akcja gna, gna, aż do samego końca, dlatego ostatnich stron nie odczułam tak emocjonalnie - brakowało mi zbudowania napięcia. Z jednej strony jest przynajmniej ciekawie, nie ma czasu na nudę, a bohaterów spotykają coraz to nowe przygody, z drugiej ja naprawdę wolałabym poznać system działania magii w tym świecie, jakieś historie bohaterów. Wydaje mi się, że wszystko staje się przez to ledwie nakreślone, a pozostaje wiele rzeczy, które można rozwinąć. Może autorka zostawia to na kolejne tomy? Tego dowiemy się w przyszłości. 
źródło
To, co działa na korzyść powieści to bohaterowie, a przede wszystkim dwie główne dziewczyny. Ogromny plus dla Susan Dennard za wysunięcie na pierwszy plan wątku przyjaźni między Safi i Iseult. Różnią się one od siebie niemal wszystkim, ale zarazem idealnie się uzupełniają. Safi jest w gorącej wodzie kąpana, działa impulsywnie, natomiast dla Iseult najważniejszy jest przemyślany plan działania. Dziewczyny nazwane są w książce więziosiostrami i naprawdę czuć, że są ze sobą związane niczym rodzina. Żałuję tylko, że sam system zostawania więziosiostrą/więziobratem nie został wyjaśniony (znowu może w kolejnym tomie?).
Postacie drugoplanowe są przede wszystkim bardzo barwne. Nie uświadczymy tutaj żadnego mdłego bohatera. Merik jako książę Nubrevny, to taka prawa postać, postępuje zgodnie ze swoim sumieniem i przekłada dobro swojego kraju nad wszystko inne. Oprócz niego poznamy wiele innych osób, jednak najbardziej intrygujący jest Aeduan, czyli krwiodziej. Ten to ma dopiero ciekawe umiejętności. Wciąż nie wiem gdzie jest granica jego mocy, ale z tego co przeczytałam, nie dziwię się, że wszyscy krwiodziejów się obawiają. Na pewno o nim jeszcze poczytamy, na co czekam z niecierpliwością.
Wiele osób twierdzi, że wątek miłosny jest niewielki i nie powinien zawadzać jeżeli za nimi nie przepadamy w tego typu książkach. Cóż, faktycznie sam wątek nie zajmuje zbyt wiele stron, ale jest niestety dość banalny. Między dwójką osób od pierwszego wejrzenia iskrzy, znamy to skądś? Trochę przez ten wątek straciłam sympatii dla jego przedstawicieli. Za to na plus wypada historia miłosna Kullen-Rybera, która rozgrywa się jednak w tle. I przyznam, że bardziej czekam na rozwinięcie uczuciowe drugiej bohaterki, którą obdarzyłam większą sympatią.
Jeżeli chodzi o fabułę to jestem zadowolona, bo autorka narzuciła pewien kierunek, w którym całość będzie zmierzać. Gdyby książka była jedynie o pościgu za prawdodziejką byłabym zawiedziona, ale na szczęście tak się nie dzieje. Co prawda nadanie głównego celu wiązało się znowu ze sztampowym zagraniem - przepowiednia, te sprawy - ale mi to nie przeszkadzało.
Wydaje mi się, że miałam trochę zbyt wygórowane oczekiwania względem Prawdodziejki. Spodziewałam się chyba więcej fantastyki, a mniej młodzieżówki. Pewnie dlatego wymieniłam tyle uwag. Jednak całość naprawdę zapewniła mi rozrywkę, a przebywanie z bohaterami wspominam z przyjemnością. To, co mi przeszkadzało można bardzo łatwo naprawić - wszystko zależy od kolejnego tomu. Bardzo liczę na dokładniejsze opisy działania systemu magicznego, świata przedstawionego i dalszego rozwijania bohaterów. Podłoże jest porządne, wszystko zależy od tego, co Susan Dennard z nim zrobi.

Moja ocena: 6+/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html











Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka