Pamiętacie moją listę książek, które chciałabym przeczytać podczas długich, chłodnych wieczorów? Jeżeli nie, to znajdziecie ją
TUTAJ. Jak widzicie szybko udało mi się sięgnąć po jedną z pozycji, a wszystko za sprawą akcji
Grupy Wydawniczej Znak, której ogromnie dziękuję za zaangażowanie mnie do tego wydarzenia!
I teraz pozostaje kwestia czy
Księżyc Myśliwych faktycznie pasował do mojej listy i czy zaspokoił moje "wysoko literackie" zapotrzebowanie? Dowiecie się po przeczytaniu recenzji.
*
Księżyc Myśliwych*
Katarzyna Krenz, Julita Bielak
*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* literatura polska
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2015
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 500
*Wydawnictwo:* Znak
" [...] życie to nie imieniny u cioci, tu się nie mówi dziękuję
i wychodzi. To nieustający wyścig z innymi. I ze sobą. Wyścig, w którym możesz albo wygrać, albo przegrać, bo na remis nie ma miejsca, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. "
*Krótko o fabule:*
"Sylt wciąga. Miękką, mglistą przestrzeń wyspy otacza morze opowieści i
tajemnic. Tutaj za sznurki pociąga piąty żywioł – księżyc.
Thomas znika. Po jego córce Sophie zaginął słuch, a jej przyjaciel Cyryl
w zagadkowym wypadku traci pamięć. Wdowę po Thomasie odwiedza
tajemniczy gość, którego urokowi trudno się oprzeć. Czy kluczem do
wszystkiego okaże się muszla?
Z każdą kolejną fazą księżyca Sylt odkrywa swoje ponure sekrety, które łączą obcych ludzi więzami silniejszymi od więzów krwi."
*Moja ocena:*
Autorkami
Księżyca Myśliwych są
dwie kobiety. Ostatnio modne stało się pisanie książek w tandemie, weźmy na przykład Jacka Denhel i Piotra Tarczyńskiego, którzy pod pseudonimem stworzyli
Tajemnicę domu Helclów. To co odróżnia panią Krenz i panią Bielak to fakt, że przez czas pisania powieści (dwa lata)
ani razu się nie spotkały. Ich przemyślenia przepływały za pomocą listów. Około
ośmiuset listów.
Katarzyna Krenz miała już doświadczenie, przed
Księżycem wydała trzy powieści, a także zajmowała się poezją i tłumaczeniami. Natomiast dla Julity Bielak był to debiut.
Miejscem akcji jest fryzyjska wyspa Sylt. Od pierwszych stron możemy wyczuć jej klimat. Dużo przestrzeni, wszechobecny wiatr, wilgoć spowodowana obecnością morza. I wiszący nad wszystkim księżyc. Kiedy dorzucimy do tego pojawiające się odniesienia do twórczości Bergmana mamy pełny obraz świata przedstawionego, w którym poznajemy historie poszczególnych bohaterów.
Muszę przyznać, że już na początku zostałam zaskoczona. Otóż, po każdym rozdziale pojawiały się
listy. Czasami krótkie, czasami dłuższe, ale zawsze pełne przemyśleń na temat fabuły i wszelkich inspiracji. Moim pierwszym przypuszczeniem było, że to po prostu korespondencja autorek. Okazało się inaczej, ale pozostawię Wam zapoznanie się z rozwiązaniem tej zagadki. Muszę tutaj zaznaczyć, że obawiałam się czy taka forma nie przeszkodzi mi w zagłębianiu się w fabułę. Autorki jednak tak zgrabnie połączyły powieść z częścią epistolarną, że idealnie się uzupełniały.
Nie wiem z jakich pobudek, ale byłam przygotowana na powieść obyczajową, płynącą swoim tempem, odsłaniającą kolejnych bohaterów i ich historie. I w pewnym sensie ją dostałam, ale ponadto zaskoczyła mnie obecność kolejnego gatunku, czyli
kryminału. W wersji
light. Krew nie leje się strumieniami, trup nie ściele się gęsto. Jest
subtelnie, elegancko, tak... kobieco. Podobało mi się, że mimo śledztwa i kilku nierozwiązanych spraw, takich jak zaginięcie Thomasa, bohaterowie żyli w swoim tempie. Autorki nie starały się na siłę wprowadzać napięcie. Ono pojawiło się samoistnie, trochę z pomocą chłodnego, wyspiarskiego klimatu. Nie było potrzeby zmuszać postaci do pościgów i bijatyk, żeby zbudować wątek kryminalny.
Kolejnych bohaterów poznajemy wraz z biegiem historii - widać było kiedy autorki wolały skupić się na danym charakterze, a kiedy znajdowały sobie inny obiekt zainteresowania. I tutaj, jak we wszystkich elementach powieści, odczuwamy
płynność tych przejść. Eva pije poranną kawę w barze u Johannesa, któremu w prowadzeniu interesu pomaga Vincent, który jest obiektem zainteresowania Amerykanki Rose, itd. Nawet jeżeli przez chwilę wydaje nam się, że ktoś nie pasuje do reszty towarzystwa, to prędzej czy później okaże się, że związek istnieje tam, gdzie się go nie spodziewaliśmy. I tak, prędzej czy później, poznajemy każdą z tych osób bliżej. Zabawnym faktem jest, że pani Bielak, która interesuje się fotografią, czasami wysyłała pani Krenz zdjęcie i pisała coś w stylu "to może być nasz Vincent". Po przejściu na słowo pisane okazało się to być strzałem w dziesiątkę.
Postaci były barwne w swojej codzienności.*
Kolejną sprawą, która mnie zachwyciła w tej książce był styl. Przyznam się, że nie mam pojęcia, które fragmenty były pisane przez którą z pań - to naprawdę czytało się bardzo spójnie, jakby stworzone zostało przez jedną osobę. Co jakiś czas, najczęściej w listach bądź za sprawą studentki filmoznawstwa, która była jedną z bohaterek, na kartach powieści pojawiały się
nawiązania do artystów. Za to należy się kolejny, ogromny plus. Najwięcej tutaj Bergmana. Bardzo żałuję, że póki co widziałam jeden jego film (chociaż często wymieniany w
Księżycu Myśliwych). Wiele osób mnie jednak namawia do zagłębienia się w jego filmografię i na pewno tak zrobię! Do tego niezmiernie cieszyły mnie smaczki typu wspomnienie Zbigniewa Cybulskiego, Krzysztofa Komedy, Romana Polańskiego czy Richarda Linklatera (a przytoczony jest jeden z jego najpiękniejszych filmów, ja polecam całą trylogię z Hawke i Delpy!).
Księżyc Myśliwych okazał się
trafem w dziesiątkę jeżeli chodzi o moją listę na długie, chłodne wieczory. Pasuje klimatem, rozwija światopogląd człowieka, promuje kulturę wysokich lotów, po którą warto sięgnąć. A oprócz tego jest diabelnie wciągający.
Moim zdaniem sztuka pojawia się wtedy, kiedy człowiek zaczyna się zastanawiać nad pobudkami bohaterów i nad ich uczuciami. I każdy z nas inaczej zinterpretuje to, co przeczytaliśmy. Dla mnie książka była pięknym obrazem
samotności i poszukiwania siebie. U każdego z bohaterów przedstawia się to inaczej. Przykładowo, jak u Vincenta, który uciekł z tłocznego Paryża na małą wyspę, żeby malować obrazy. I jak u Evy, która po zaginięciu Thomasa rzuciła się w wir pracy i bez zastanowienia powtarza codzienne czynności. Albo jak u Jasmine, która staje przed dylematem - czy warto brnąć w związek, w którym uczucie (przynajmniej z jednej strony) się wypaliło.
Dla mnie jest to najlepsza powieść, która została wydana w tym roku. Wiem, że autorki myślą o kolejnym wspólnym projekcie - mogę tylko po cichu kibicować i oczekiwać z niecierpliwością na dalsze dzieła. A Wam polecam zapoznać się z
Księżycem Myśliwych!
Dziś wydaje mi się, że recenzja aż kłuje w oczy moją amatorszczyzną - tak chyba bywa, kiedy pisze się o książce świetnej pod względem stylu.
Na zakończenie powiem Wam tylko, że krwawy księżyc, czyli tytułowy księżyc myśliwych udało mi się zobaczyć w tym roku na żywo, pomimo późnej godziny (wytrzymałam do jakiejś trzeciej bądź czwartej nad ranem). Wydaje mi się, że to jego magia musiała zadziałać i to dlatego ta książka do mnie trafiła :)
#27października
#pełnomyśliwych
#księżycmyśliwych
* - inaczej niż w
Osobliwym domu pani Peregrine...