wtorek, 29 września 2015

#40 - 'Sztuki odnalezione. Małe i mniejsze' Sławomir Mrożek

Wróciłam. W ciągu niecałych dwóch tygodni zwiedziliśmy fragment regionu Kalabrii, Rzym, jezioro Garda, Cinque Terre, a na koniec zobaczyliśmy Oktoberfest w Monachium. W pierwszy dzień mój telefon odmówił współpracy, a co za tym idzie - brakowało relacji na instagramie, czego bardzo żałuję. Teraz jednak wracam z pełną parą. Na początek może mało interesująca recenzja dla większości, ale uważam, że warto się z nią zapoznać :) I zaraz uciekam nadrabiać zaległości do Was!

*Sztuki odnalezione. Małe i mniejsze*
Sławomir Mrożek

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* utwór dramatyczny (dramat, komedia, tragedia)
*Forma:* zbiór utworów dramatycznych
*Rok pierwszego wydania:* 2010
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 230
*Wydawnictwo:* Noir sur Blanc

"KOGUT: Podejdź i przedstaw się.
(...)
LIS: Ty, jako prezes, jesteś bardziej znany.
KOGUT: Więc ja cię deleguję.
(Lis podchodzi do Brunona Sznajdera)
LIS: Lis jestem. A to mój przyjaciel Kogut, Prezes Towarzystwa Miłośników Myśli Racjonalnej.
(Kogut kłania się sztywno)
BRUNO S.: Panowie są zwierzętami?
LIS: My jesteśmy alegoryczni."

 *Krótko o fabule:* 
"Do rąk czytelników trafia tom Sztuki odnalezione, na który złożyły się utwory Imieniny, Plomba hrabiego, Tercet, Racket Baby, Jeleń, Bruno Sznajder – pisane blisko pół wieku temu! Ale nigdy dotychczas nie publikowane i nie wystawiane. "


*Moja ocena:*
 Mam już takie spaczenie teatralne, że lubię czytać dramaty. Zdaję sobie sprawę, że dla większości ludzi jest to ciężka przeprawa i mniejsza przyjemność niż zagłębianie się w prozie. Jednak mnie cieszy wyobrażanie sobie jak dana sztuka wyglądałaby na scenie i co można z niej wyciągnąć. Dlatego od czasu do czasu sięgam po dramaty, szczególnie kiedy zaczyna się sezon teatralny i można wpaść na coś, co później warto będzie wystawić na deskach. Tym razem wybór padł na kilka krótkich dramatów Mrożka.
Autora przedstawiać chyba nikomu nie muszę. Na pewno to nasze dobro narodowe, którym szczycić się powinniśmy na całym świecie. Mistrz absurdu, który w swoich tekstach poruszał tematy polityczne, obyczajowe i psychologiczne. A do tego bawił i wciąż bawi. Na ten tomik składa się kilka skeczy, które pokrótce przedstawię.
Otwierającym tekstem są Imieniny, w którym Narrator odwiedza rodzinę Mecenasów. Okazuje się, że mają oni na utrzymaniu Postępowca, człowieka który siedzi u nich w klatce, w salonie. Mrożek za pomocą tego oryginalnego zwierzątka domowego przedstawia stalinizm, który udobruchany przez wpływowych ludzi siedzi grzecznie w zamknięciu. Tekst ciekawy, a pomysł z człowiekiem w klatce już nawet widziałam zrealizowany w teatrze i wyglądało to przekomicznie.
Kolejną sztuką jest króciutka Plomba hrabiego, czyli sensacyjny romans kryminalny plus życie wyższych sfer. Całość składa się z rozmowy Inspektora z Przestępcą i rozchodzi się tutaj o humor sytuacyjny. Co kilka zdań dowiadujemy się o kolejnej bombie na temat naszych bohaterów - a to, że są braćmi, a to że jednak mają innych ojców, itd. Absurd goni absurd, a zakończenie rozbrajające. Ciekawy z tego mógłby być przerywnik w teatrze ;)
Racket Baby to znowu przedstawienie, które mogłoby bawić od początku. Wyobraźcie sobie tylko dwóch dorosłych aktorów, przebranych za dzieci i grających niemowlęcych przestępców, siedząc w wózkach. Do tego dochodzą żarty tematyczne, jak obawa przed mlekiem, które pełni funkcję uzależniającego narkotyku. Podobno Mrożek napisał ten tekst pod wpływem artykułu o wzroście przestępczości wśród nieletnich. I oczywiście musiał to pociągnąć aż tak radykalnie ;)
Sztuka o nazwie Jeleń od razu pobudza wyobraźnię. Widzimy przedział w pociągu, grupkę ludzi - matka z dzieckiem, starzec, turysta. Nagle jeden z pasażerów zauważa stadko jeleni przez okno i każda z osób podbiega, żeby je zobaczyć. Ja odbieram tekst jako bardzo popularne dzisiaj - pójście za tłumem. Większość osób stara się wyglądać tak jak znani ludzie, lubić to co wszyscy i ogólnie, naśladować innych. I kiedy jeden z pasażerów w sztuce sprzeciwia się, bo przecież "i tak jeleni nie widać bez lornetki!" reszta jest oburzona i rozkazuje mu powtórzyć jazdę pociągiem. Dla mnie - ponadczasowy pomysł i świetne wykonanie.
Najdłuższym tekstem jest Tercet. Mrożek długo upierał się na tym pomyśle - On i Ona pojawiają się w chatce, schowanej w lesie. Do tej dwójki dołącza po jakimś czasie tajemnicze Widmo i Mąż kobiety. Autor napisał później jeszcze dwie wersje tego utworu. Ostatecznie ma tytuł Drugie danie i można go znaleźć w którymś z wydań Dialogu. Muszę przyznać, że tutaj najbardziej mnie zainteresowała sama fabuła. Zastanawiałam się jak zareaguje konkretny bohater na rozwijające się wydarzenia. Całość mi się podobała, szczególnie kiedy zrozumiałam (dzięki wytłumaczeniu w Posłowiu), że Widmo to tak naprawdę wspomnienie Stalina. Chętnie przeczytam ostateczną wersję tego spektaklu.
Na koniec został mój ulubiony, czyli Bruno Sznajder. Chyba najbardziej abstrakcyjna sytuacja. Spotykają się Kogut - racjonalista i Lis - idealista. Rozmawiają sobie w najlepsze, a nagle z drzewa spada na nich wisielec. I okazuje się, że wisielec jeszcze dycha. Mało tego. Przynosi wiadomości z zaświatów, za które chce wysokiego wynagrodzenia. Teksty w tej krótkiej formie są przezabawne, a do tego piekielnie inteligentne. Wydaje się jakby Mrożek czerpał inspirację ze starych, dobrych bajek moralizatorskich. Do tego wyczytałam, że powstała cała seria tekstów o Lisie i Kogucie, którą chętnie poznam!

Dzisiaj króciutko. Zdaję sobie sprawę, że większości z Was nie zainteresuje ten post, jednak może akurat jesteście w szkole i potrzebujecie krótkiej scenki do zagrania? Mrożek nada się do tego idealnie.

środa, 23 września 2015

#39 - Krótko o filmach (3)

Aktualnie wyleguję się na plaży i zwiedzam piękne, włoskie miasteczka. Znalazłam chwilę, żeby wrzucić przygotowany wcześniej post. Do Was zajrzę już po powrocie. Trzymajcie się :)

Kolejny post z serii - krótko i na temat. Nie zapomnijcie napisać, czy oglądaliście któryś z podanych. I co ostatnio Wam się podobało!
Więzy krwi (2013)
Tytuł oryginalny: Blood Ties
Reżyseria: Guillaume Canet
Scenariusz: Guillaume Canet, James Grey
W głównych rolach: Clive Owen, Billy Crudup, Marion Cotillard, Mila Kunis, Zoe Saldana, Matthias Schoenaerts
Produkcja: Francja, USA
Gatunek: dramat, kryminał, thriller
 Chris (Clive Owen) wychodzi z więzienia, w którym spędził kilkanaście ostatnich lat. Przyjeżdża po niego brat - Frank (Billy Crudop), policjant borykający się z miłością do kobiety (Zoe Saldana), której męża wsadził za kratki. Jak poradzi sobie Chris na wolności? Czy będzie potrafił pogodzić się z faktem, że jego brat został policjantem, stając po drugiej stronie barykady?
 Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zwiastun filmu pomyślałam: muszę to obejrzeć. Te nazwiska znanych aktorów kusiły z ekranu. Spodziewałam się kina akcji z ciężkim, dusznym klimatem. Otrzymałam zlepek nieudolnych scen gangsterskich z ciekawymi portretami rodzinnymi. Muszę przyznać, że kilka scen naprawdę mnie porwało. Były to jednak te, w których aktorzy mogli dać z siebie wszystko i błyszczeć na ekranie. Kameralne, z dobrą muzyką i ciekawą fabułą. Reszta jednak położyła film na łopatki i wyszedł typowy średniak (5/10). Niestety całością byłam po prostu znudzona i seans polecam tylko osobom, które chcą poznać dorobek występujących tu aktorów i reżysera.

Riwiera dla dwojga (2013)
Tytuł oryginalny: Love Punch
Reżyseria: Joel Hopkins
Scenariusz: Joel Hopkins
W głównych rolach: Emma Thompson, Pierce Brosnan, Celia Imrie, Timothy Spall
Produkcja: Francja, Wielka Brytania
Gatunek: komedia
Richard (Pierce Brosnan) powiadamia swoją byłą małżonkę - Kate (Emma Thompson), że zostali bankrutami przez manipulacje finansowe pewnego francuskiego biznesmana. Kate proponuje proste wyjście z sytuacji - bierze Richarda pod pachę i biegną wykraść wart miliony dolarów klejnot.
Czy ja w ogóle muszę coś mówić? Po opisie fabuły widzimy, że to niestety komedia spod znaku tych głupiutkich. Do końca jednak miałam nadzieję, że pani Emma Thompson nie zagra w tak banalnej historii. Ale zagrała. No i muszę przyznać, że tylko na nią spoglądałam w jakkolwiek miły sposób. Pierce był nijaki w swojej roli, reszta aktorów pojawiała się przelotnie. To nie jest mój typ kina, nie lubię żartów w rodzaju: rodzice nakrywają kolegę syna na masturbacji w akademiku. Dla mnie po prostu niesmaczne. Jednak wątek powracającej miłości dość przyjemny, za to ode mnie 4/10.

Zaklinacz deszczu (1956)
Tytuł oryginalny: The Rainmaker
Reżyseria: Joseph Anthony
Scenariusz: N. Richard Nash
W głównych rolach: Katharine Hepburn, Burt Lancaster, Lloyd Bridges, Wendell Corey, Earl Holliman
Produkcja: USA
Gatunek: western, romans

Bill Starbuck (Burt Lancaster) przyjeżdża do małego miasteczka, w którym od jakiegoś czasu panuje susza. Mężczyzna określa siebie jako Zaklinacza deszczu i wymaga stu dolarów w zamian za magiczną zmianę pogody. Na ofertę przystaje pan Curry, który za wszelką cenę chcę wydać córkę - Lizzie (Katharine Hepburn) za mąż...
 Przez cały film miałam wrażenie, że byłby z tego świetny spektakl, a teraz zauważyłam, że faktycznie powstał on na podstawie sztuki wystawianej w Nowym Jorku. Cóż, jest to typowe stare kino, które pozwala aktorom na zabawę rolą, mają duże pole do popisu i pięknie je wykorzystują. Pomimo tego, że całość rozgrywa się w jednym miejscu akcja nie nudzi. Dodając do tego kilka naprawdę zabawnych sytuacji ("Mogłeś dać mi telefon to sam bym jej powiedział, że mnie nie ma w domu!") otrzymujemy ciekawy film. Do tego podobał mi się wątek z przekonywaniem kobiety o jej wartości, kiedy niektórzy wytykają jej brak urody. Kto by pomyślał, że pani Hepburn sprawdzi się idealnie w damskiej roli o niskiej samoocenie spowodowanej wyglądem. Ta sama Hepburn, która promieniała pięknem w Filadelfijskiej opowieści. Film polecam fanom starego kina, nie jest to jedno z arcydzieł, ale na pewno bardzo dobrze się go ogląda - 8/10.
 
Pożądanie (2014)
Tytuł oryginalny: Une rencontre
Reżyseria: Lisa Azuelos
Scenariusz: Lisa Azuelos
W głównych rolach: Sophie Marceau, Francois Cluzet, Lisa Azuelos, Niels Schneider
Produkcja: Francja
Gatunek: dramat, romans
 Elsa (Sophie Marceau) to zdobywająca sukcesy pisarka samotnie wychowująca córkę. Pewnego dnia, na imprezie poznaje Pierre'a (Francois Cluzet), który jest szczęśliwym mężem i ojcem. Niespodziewanie między tą dwójką pojawia się uczucie.
 Niedawno ten film mnie kusił plakatem i nazwiskami na wizytę w kinie. Zdecydowałam, że jednak sobie odpuszczę, co było dobrym wyborem. Lubię francuskie kino, wydaje mi się że zawsze ma więcej delikatności, spokojnego klimatu niż hollywoodzkie produkcje. Tutaj moim zdaniem było po równo i Francji i Ameryki. Podobały mi się sekwencje muzyczne, wyglądające niemal jak teledyski, do tego przeplatanie wyobrażeń z realiami bohaterów. Niestety jak na film o takim tytule, brakowało mi tu chemii. Co prawda Sophie Marceau kradnie dla siebie ekran i trudno zaprzeczyć, że jest po prostu seksbombą, której trudno się oprzeć. Kuleje przy niej talent Cluzeta, który na jej tle wypada po prostu blado. Miłe zakończenie, kilka dłużyzn w trakcie oglądania, podsumowując film w porządku, na 7/10.

Pieśń słonia (2014)
Tytuł oryginalny: Elephant Song
Reżyseria: Charles Biname
Scenariusz: Nicolas Billon
W głównych rolach: Xavier Dolan, Bruce Greenwood, Carrie-Anne Moss, Catherine Keener
Produkcja: Kanada
Gatunek: dramat 
 W szpitalu psychiatrycznym dochodzi do zniknięcia jednego z lekarzy. Ostatnią osobą, która z nim rozmawiała jest Michael (Xavier Dolan) zapewniający, że ma dane na temat pobytu zaginionego. Doktor Green (Bruce Greenwood) próbując wyciągnąć z pacjenta informacje, zostaje wciągnięty w specyficzną grę.
Na film się napaliłam. Kusiło nazwisko Dolana, kusił scenariusz na podstawie sztuki, a także kusił zwiastun. I naprawdę spodziewałam się czegoś więcej. Wydawało mi się, że w pewnych momentach brakowało spójności w oglądaniu. Niektóre sytuacje pozostały niewyjaśnione, wciąż czekałam na rozwinięcie pojedynczych wątków, ale się nie doczekałam. Do tego brakowało mi napięcia w relacji Green-Micheal. Tak jakby Dolan ciągnął całą rozmowę, a lekarz był jedynie dodatkiem. Wydaje mi się, że można było więcej wyciągnąć z tego dramatu. Szczególnie, że początek łapie widza i trzyma w napięciu, jednak im dalej tym bardziej całość się rozłazi. Chociaż scenariusz faktycznie interesujący.
Bronią się zdjęcia, które mi akurat się podobały. I Xavier rządzi na ekranie. Warto obejrzeć, ale obniżyć wymagania, film po prostu dobry 7/10.

Pitch Perfect 2 (2015)
Tytuł oryginalny: Pitch Perfect 2
Reżyseria: Elizabeth Banks
Scenariusz: Kay Cannon
W głównych rolach: Anna Kendrick, Rebel Wilson, Hailee Steinfeld, Brittany Snow, Elizabeth Banks
Produkcja: USA
Gatunek: komedia, muzyczny
Zespół a cappella przystępuje do międzynarodowego konkursu, w którym nigdy nie zwyciężyła grupa z Ameryki.
 Kilka lat temu na świecie zapanował szał na punkcie Pitch Perfect. Sama obejrzałam i pomimo kilku zgrzytów i dziwnych żartów seans mi się podobał. Na pewno można było określić jedynkę jako dobrą komedię muzyczną. Do tego mam jakieś girl crush ma punkcie Anny Kendrick. Jednak dwójka traci na jakości. Nie wiem czy jest to zasługa początkującej po drugiej stronie kamery Elizabeth Banks, czy po prostu słabszego scenariusza. Film czasami przynudzał, wykonania muzyczne wydawały mi się gorsze niż w jedynce. Do tego Hailee, która świetnie zadebiutowała w dramacie braci Coen, tutaj odstaje i irytuje swoją postacią. Fani komedii muzycznych powinni obejrzeć, ale niech się nastawią, że dobrze nie jest. (5/10).


Ostatnia miłość pana Morgana (2013)
Tytuł oryginalny: Mr. Morgan's Last Love
Reżyseria: Sandra Nettelbeck
Scenariusz: Sandra Nettelbeck
W głównych rolach: Michael Caine, Clemence Posey, Justin Kirk, Jane Alexander
Produkcja: USA, Belgia, Niemcy, Francja
Gatunek: komedia, dramat
Matthew (Michael Caine) pogrąża się w depresji po śmierci swojej żony. Pewnego dnia spotyka w autobusie młodą nauczycielkę tańca (Clemence Posey). Dwójka zaczyna spędzać ze sobą czas.
 Dopiero pisałam o Annie Kendrick, a tutaj kolejna fascynująca mnie kobieta. Nie wiem co ma w sobie Clemence Posey, ale ta francuskość z niej bijąca mnie po prostu obezwładnia i bezgranicznie ją uwielbiam. Na film trafiłam właśnie przez zapoznawanie się z filmografią aktorki. Bardzo przyjemny seans. Czasami wspominam, że wystarczy pojawienie się cierpiącej starszej osoby, a ja od razu płaczę. Tutaj też uroniłam kilka łez, chociaż nie jest to typowy rozczulacz. Reżyserka porusza wiele trudnych tematów, jak nieporozumienia ojca z dziećmi, smutek spowodowany odejściem bliskiej osoby, walka z samotnością. Akcja powoli porusza się do przodu, a na końcu otrzymujemy niewielkie zaskoczenie, które bardzo dobrze podsumowuje całość. Warto obejrzeć, idealnie wpasuje się w klimat jesiennej chandry. (7/10)


Ptaki (1963)
Tytuł oryginalny: Birds
Reżyseria: Alfred Hitchcock
Scenariusz: Evan Hunter
W głównych rolach: Rod Taylor, Jessica Tandy, Tippi Hedren, Suzanne Pleshette
Produkcja: USA
Gatunek: dreszczowiec
 Melanie Daniels (Tippi Hedren) przyjeżdża do niewielkiej nadmorskiej miejscowości w poszukiwaniu przystojnego Mitcha (Rod Taylor). Wraz z jej przyjazdem miasteczko zostaje zaatakowane przez agresywne ptaki.
Hitchcocka lubię bardzo. Szczególnie za jego Okno na podwórze czy M jak morderstwo. Niestety, Ptaki mnie rozczarowały. Wydaje mi się, że przeszkadzała mi sztuczność w ukazaniu tych zwierząt - co oczywiście jest winą efektów specjalnych w tamtych czasach. Przez to film stracił na napięciu, bo podczas ataków ciągle widziałam tylko masę wypchanych zwierząt rzucanych w kierunku ludzi. Fabułę odbieram pozytywnie, napięcie było budowane przybywaniem kolejnych chmar ptaków, do tego ta zagadka, dlaczego właśnie w tym czasie nastąpiło nieszczęście. Czy ptaki sprowadziła Melanie, a może kupione przez nią papużki? Jednak brakowało mi też specyficznego klimatu, który zazwyczaj panuje w filmach Hitchcocka. Jeżeli chcecie zapoznać się z klasyką - obejrzyjcie, jednak polecam inne dzieła mistrza ;) Ode mnie jedynie 6/10.

Znacie któryś z powyższych filmów?

wtorek, 15 września 2015

#38 - 'Wyznania gejszy' Arthur Golden

Jutro wyjeżdżam, tak jak zapowiedziałam. Przypuszczam, że zniknę z blogosfery na dwa tygodnie, choć możliwe, że uda mi się opublikować któryś z postów przygotowanych wcześniej. Jednak nic nie obiecuję :)
A dziś kolejna pozycja z listy BBC i kolejna cudowna książka. Zapraszam!


*Wyznania gejszy*
Arthur Golden

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Memoirs of a Geisha
*Tłumacz:* Witold Nowakowski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1997
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 463
*Wydawnictwo:* Albatros

 "Żyjemy niczym woda spływająca z góry, podążając mniej więcej w tym samym kierunku, póki jakaś przeszkoda nie zmusi nas do poszukania nowego koryta"


*Krótko o fabule:* 

 "Opowieść Sayuri, córki prostego rybaka, zaczyna się w 1929 roku, gdy jako dziewięcioletnia dziewczynka zostaje sprzedana przez ojca do renomowanej szkoły gejsz w Kioto. Oczami Sayuri śledzimy jej edukację: naukę tańca, muzyki, noszenia kimona, sztuki makijażu i układania włosów, nalewania sake. Obserwujemy niezwykły świat, w którym dziewictwo jest towarem sprzedawanym na licytacji temu, który zaoferuje najwięcej. Świat, w którym kobiety są szkolone w sztuce uwodzenia bogatych i wpływowych mężczyzn, a miłość uchodzi za iluzję. "


*Moja ocena:*
  Podejrzewam, że tego tytułu nie trzeba specjalnie przedstawiać. Jeżeli nie natknęliście się na niego podczas przeglądania listy BBC to pewnie słyszeliście o ekranizacji, której reżyserem jest Rob Marshall ("Chicago"). Ja film obejrzałam dobrych kilka lat temu i byłam oczarowana. Na szczęście po długim czasie tylko tyle pamiętałam z seansu. Chwała mojej słabej pamięci, dzięki której mogę przeżywać tę samą fabułę na nowo!
Arthur Golden z wykształcenia jest historykiem sztuki, a specjalizuje się, oczywiście, w kulturze Japonii. Wyznania gejszy zostały wydane w 1997 roku, po wielu latach pracy nad fabułą, wywiadów z gejszami, a nawet trzykrotnych zmianach narracji powieści (podobno Golden nie mógł się zdecydować czy historia powinna być opisywana oczami Sayuri). Autor wspomina jedną konkretną osobę, z którą rozmawiał - znaną gejszę Mineko Iwasaki. Wyszperałam, że po ukazaniu się książki oskarżyła Goldena o nierzetelność - podobno udzieliła mu odpowiedzi w zamian za zapewnienie anonimowości.
Powinniśmy zadać sobie pytanie dlaczego właśnie ta książka znalazła się na liście bestsellerów i utrzymywała się na niej przez, uwaga, dwa lata! Długo, prawda? Jednak po przeczytaniu powieści wydaje się to normalną koleją rzeczy.
Nie sięgam często po pozycje, które przybliżają odmienne, egzotyczne dla mnie kultury. Podświadomie jednak bardzo to lubię - przecież nie brakuje ciekawych zwyczajów w mojej ukochanej fantastyce. Świat przedstawiony w Wyznaniach gejszy jest w stu procentach dopracowany. Czytelnik przenosi się po prostu do dwudziestowiecznej Japonii przeżywając wszystkie przygody Sayuri i innych bohaterów. Widać, że autor dobrze przygotował się do napisania tej powieści. Wśród kart książki zawarł wiele ciekawostek, które potrafią zaintrygować. Mnie szczególnie cieszyło poznanie gejsz od podszewki. Golden przedstawi jak wygląda werbowanie dziewcząt, a także późniejsza edukacja, hierarchia i sposób na wybicie się wśród reszty.
Całość napisana jest w formie pamiętnika głównej bohaterki. Zazwyczaj zdarza mi się narzekać, że książka posiada pierwszoosobową narrację, tutaj jednak muszę zmienić zdanie. Ten zabieg spowodował, że czułam się jakbym siedziała przy stoliku, z herbatą w filiżance i słuchała opowieści wiekowej osoby, która ma nadzwyczajny dar gawędziarstwa. Ale ten dar, to jeszcze nic. W narracji odnajdziemy bowiem pewien spokój, delikatność, wrażliwość i dyskretnie przekazywaną opowieść. Przyznam się, że pierwszy raz to osoba prowadząca historię tak bardzo wpłynęła na mój odbiór całości.
Książka reklamowana jest jako "jedna z najważniejszych opowieści o miłości". Kiedy zatapiałam się w kolejnych rozdziałach zastanawiałam się jak to będzie z tym wątkiem miłosnym. Brakowało mi konkretnych postaci męskich, a autor skupiał się na rozterkach, targających główną bohaterką. Pojawienie się tego jedynego mężczyzny nastąpiło znienacka i tak też rozpoczęło się to uczucie. Początkowo bałam się, że może to być banał, w stylu miłości od pierwszego wrażenia. Jednak im dłużej poznawałam postać Prezesa i im bardziej komplikowały się relacje między nim a Sayuri tym żarliwiej kibicowałam tej parze. Nie ma wielu scen, w której występuje jedynie ta dwójka, relacja zbudowana jest raczej na krótkich, skradzionych spojrzeniach i marzeniach gejszy. Do końca powieści nie wiemy czy będzie to miłość spełniona, a nawet coraz bardziej obawiamy się, że Sayuri pisane jest inne przeznaczenie. Jak to się kończy - musicie sami sprawdzić.
Wykreowanie bohaterów jest kolejnym mocnym punktem autora. Oprócz Sayuri, którą poznajemy najlepiej, ze względu na liczne opisy emocji związanych z poszczególnymi wydarzeniami, dostajemy całą gamę różnych osobowości. Uważam, że świetnym pomysłem było wprowadzenie zazdrosnej Hatsumomo, do tego podobało mi się wykreowanie Mamy na skąpą osobę, która jednak potrafiła zarządzać okiya. Ponadto rozwój osobowościowy Dyni chyba najbardziej przypadł mi do gustu i wydawał się taki... prawdziwy.
Po zakończeniu lektury nie jestem już zdziwiona popularnością tej książki. Jest to zdecydowanie najlepsza powieść dotycząca kultury krajów azjatyckich, jaką czytałam (było ich niestety tylko kilka). Mogę ją z czystym sumieniem polecić osobom lubiącym klimaty dalekowschodnie, a także tym, którzy chcą przeżyć oryginalną przygodę, wędrując po dwudziestowiecznej Japonii w towarzystwie najlepszych gejsz w Gion.

 "Skoro parę minut cierpienia wywołuje gniew, co się dzieje z człowiekiem po kilkudziesięciu latach? Nawet kamień pęka po długotrwałym deszczu."

źródło 1
źródło 2

czwartek, 10 września 2015

#36 - 'Siewca Wiatru' Maja Lidia Kossakowska

Wróciłam do Wrocławia i już zdążyłam odwiedzić kino oraz bibliotekę. Za to właśnie kocham duże miasta, za tę masę możliwości! Do tego póki trwają wakacje czytam, ile wlezie. Dlatego nowa recenzja już przed Wami!
*Siewca Wiatru*
Maja Lidia Kossakowska

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2004
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 651
*Wydawnictwo:* fabryka słów

"Cień jest w każdym z nas. I wszędzie, na każdym kroku, zawsze, gdy stajemy przed jakimś wyborem, musimy go zabić."



*Krótko o fabule:*
"Palą, piją, piorą się po pyskach, bywają w burdelach, mają niewyparzone gęby, cierpią "na samotność", są po naszemu pazerne. 
Pan stwarzając świat, zapowiedział ostateczną walkę ze Złym. Nikt jednak oprócz Niego nie wie, kiedy Zły nadejdzie. 
A potem Pan odszedł.
Archaniołowie podzielili się władzą, ale czy uda im się utrzymać nieobecność Pana w tajemnicy? Czy władza nie zniszczy ich, czy ocalą Jego dzieło i samych siebie przed Antykreatorem?"

*Moja ocena:*
 Maja Lidia Kossakowska to prawdziwa artystyczna dusza. W swoim życiu chciała zostać reżyserem, lalkarzem, rzeźbiarzem i archeologiem. Okazało się jednak, że zobaczenie swojego tekstu w druku odcisnęło piętno i to literatura została jej uzależnieniem oraz sposobem na życie. Zabawnym faktem jest to, że męża znalazła również w tej dziedzinie - jest nim nie kto inny jak Jarosław Grzędowicz!
Mam mały sentyment do Żaren niebios, czyli opowiadań z uniwersum Kossakowskiej, bo recenzja tej książki jako pierwsza ukazała się na blogu. Pamiętam, że kilka z umieszczonych tam tekstów bardzo mi się spodobało, co jedynie zaostrzyło mój apetyt na więcej. Sięgnięcie po Siewcę Wiatru było tylko kwestią czasu.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to świetne wydanie, za co brawa należą się fabryce słów. Lekko utwardzana okładka, czerwona tasiemka, czytelny, duży druk i piękne szkice pojawiające się co jakiś czas na stronach książki. Muszę przyznać, że chociaż ogólnie nie oceniam lektury po okładce, to wymienione przeze mnie cudeńka na pewno wpływają na przyjemność podczas czytania.
Siewca Wiatru rozpoczyna się prologiem, który przedstawia historię jednego z głównych bohaterów - Daimona Freya. Dzięki tym pięćdziesięciu stronom dowiemy się dlaczego został on Abaddonem, Tańczącym na Zgliszczach, Niszczycielem Światów. Brzmi ciekawie, prawda? I takie właśnie jest. Naprawdę prolog podniósł poprzeczkę, przez co oczekiwałam kawała dobrej fantastyki. Niestety go nie otrzymałam.
Mój problem z tą powieścią był prosty. Autorka co kilkanaście stron wprowadzała nowych bohaterów i przenosiła czytelnika w inne miejsce. Tym sposobem nie mieliśmy możliwości zżyć się z którymś i z powieści wyszedł niemal zbiór opowiadań. Były momenty, które podobały mi się bardziej, jak historia Drop (anielicy stróża, w kategorii dziecięcej) i Drago (anioła-zabójcy do zadań specjalnych), jednak przetykane przynudzającymi historiami innych bohaterów nie miały możliwości zabłysnąć.
Fabuła była jak dla mnie za mało skomplikowana. Wydaje mi się, że z takiego świata przedstawionego można wycisnąć o wiele więcej. To co uważam za plusy powieści nie było dla mnie nowością, bo zauważyłam je już podczas czytania Żaren niebios. Na pewno świetnym pomysłem jest przedstawienie relacji Gabriela i reszty archaniołów z Lucyferem, wspieranym przez demony Głębi. Moim zdaniem było za mało tych ostatnich w powieści, jakoś oni wydawali się ciekawsi niż Ci dobrzy aniołowie. Szczególnie Asmodeusz, którego bardzo polubiłam w opowiadaniach, tutaj dostaje bardzo niewiele czasu. A szkoda.
Już trochę o bohaterach wspomniałam. Polubiłam Daimona Freya, który jest na pewno najbardziej rozbudowaną postacią w tej książce. Reszta nie miała na tyle rozwiniętej historii, żeby móc się wypowiadać na temat sympatii do nich lub jej braku.
Jeżeli chodzi o wątek miłosny Freya to również się rozczarowałam. Wydawał się wpleciony na siłę, coś przypominającego miłość od pierwszego wrażenia. Bardzo nie lubię kiedy to dzieje się w książkach i tak też było w tym przypadku. Pocieszający fakt jest taki, że autorka nie poświeciła tematowi związku Daimona zbyt wiele czasu. I dobrze.
Nie chcę jednak, żebyście myśleli, że to zła książka, bo tak nie jest. Po prostu przed lekturą powinnam obniżyć oczekiwania. Czytało się przyjemnie, autorka ma plastyczny styl, który pobudza wyobraźnię. Kuleje jednak kiedy chodzi o budowanie napięcia. W moim odczuciu - kiedy zaczynało się coś dziać, zaraz następowało spowolnienie akcji. Wynikiem tego był fakt, że podczas ostatniej bitwy, która miała pobudzić emocje byłam już trochę zmęczona lekturą.
Polecam ją jednak fanom fantastyki. Naprawdę warto zaznajomić się z tą lekturą i ja pewnie prędzej czy później sięgnę również po Zbieracza Burz. Nie spodziewajcie się arcydzieła i powinno się Wam spodobać !
"Ene due rabe,
Zjadł Głebianin żabę,
Żaba w brzuchu skacze, 
A Głębianin płacze"


wtorek, 8 września 2015

#35 - 'Orange is the new Black', czyli girl power w więziennym wydaniu

Jeżeli trochę bliżej się mnie pozna to można stwierdzić, że za dużo interesujących mnie obiektów przeznaczonych jest dla młodszych osób. Czytam młodzieżową fantastykę, wzdycham do fikcyjnych postaci i oglądam banalne seriale. Przy tym ostatnim nadmienię, że zdecydowanie częściej wolę sięgnąć po tasiemiec dla nastolatków, nawet jeżeli skończę go po kilku sezonach bez chęci na oglądanie całości. Tak było w przypadku Glee, PLL czy TVD. Te, które wciąż śledzę nie świadczą o mnie lepiej - bajkowe Once Upon a Time czy luźne New Girl. Ostatnio jednak nabrałam ochoty na coś nowego i postawiłam na serial, który jest teraz na topie, a równocześnie przeznaczony jest dla osób dorosłych, czyli Orange is the new Black! Jak mi się spodobał?
Akcja serialu rozpoczyna się kiedy Piper Chapman (Taylor Schilling) dobrowolnie poddaje się karze skazania za to, że dziesięć lat temu dopuściła się przestępstwa. Za namową jej ówczesnej dziewczyny - Alex (Laura Prepon) przewiozła walizkę pełną nielegalnie zdobytych pieniędzy. Teraz zmuszona jest odsiedzieć karę piętnastu miesięcy pozbawienia wolności w przeznaczonym dla kobiet więzieniu w Litchfield. Jak sobie w nim poradzi?
Serial powstał na podstawie książki - "Orange is the new Black: My Year in a Woman's Prison" autorstwa Piper Kerman. Tak, dobrze się domyślacie. Piper Chapman jest postacią, której historia oparta jest na doświadczeniach autorki książki. Z recenzji, które przeczytałam na jej temat wnioskuję, że nie jest to jakiś wybitny twór. Jednak serial - jak najbardziej się wyróżnia.
 Kiedy zaczęło być o nim głośno byłam przekonana, że mnie nie dosięgnie gorączka oglądania. Kobieta trafiająca za kratki - temu tematowi daleko do mojego kręgu zainteresowań. Do tego byłam przekonana, że to stu procentowy dramat. O, jakże się myliłam! Oczy przetarł mi współlokator, który oglądając ten serial wiele razy wybuchał głośnym śmiechem w pokoju obok. Postanowiłam, że dam mu szansę, obejrzę jeden, może dwa odcinki. I przepadłam na trzy sezony.
Dawno nie oglądałam tak dobrze napisanego serialu. Naprawdę scenarzyści wykonują kawał wspaniałej roboty, bo wiem że w książce brakuje opisów przeszłości poszczególnych postaci.
W więzieniu funkcjonuje wyraźny podział 'rasowy'. Latynoski trzymają się razem, białe pomagają sobie wzajemnie, a czarne sieją ogólny zamęt i wspierają sobie podobnych. Tym co wyróżnia serial są świetnie rozpisane postacie. Rzadko mam tak, że kibicuję wielu bohaterkom i nie wyobrażam sobie bez nich kolejnych odcinków. A tutaj w każdym następnym poznajemy historię z przeszłości danej dziewczyny i to sprawia, że zaczynam ją rozumieć, a nawet wspierać - duchowo oraz myślowo ;). Większość miała problemy z narkotykami, ale spotkamy również kobietę oskarżoną o morderstwo czy obrabowanie banku. Podoba mi się przedstawienie problemów mniejszości, w postaci ciekawych bohaterek. Mamy tutaj transseksualistkę, która walczy o zrozumienie swojego syna, lesbijkę, która nie pożegnała się ze swoją matką przed śmiercią przez brak akceptacji u rodzicielki, zgwałconą dziewczynę, której matka powiedziała kiedyś, że mężczyznom trzeba ulegać. Ciekawe są podstawy psychologiczne zachowań poszczególnych bohaterów, zdarzenia, które wpłynęły znacząco na ich charakter jeszcze w młodości. A do licznych kobiet dołączają również strażnicy, którzy mają złożone osobowości i w różny sposób traktują osadzone.
Niestety, najsłabiej wypada główna bohaterka, czyli Piper. Nie dlatego, że jest nudna, tylko dlatego, że wachlarz innych postaci jest tak szeroki. Obawiałam się, że przez nią ocena serialu spadnie, jednak okazało się, że twórcy sprytnie przeszli z historii o niej do rozwinięcia reszty wątków. Dlatego po jakimś czasie przestaje nam się wydawać, że to ona gra pierwsze skrzypce, a inne bohaterki dostają coraz więcej czasu antenowego. Nie rozumiem również zachwytów nad urodą Alex Vause, bo mnie po prostu odstrasza, szczególnie przez te brwi! Z biegiem czasu okazuje się jednak, że nawet te osoby, za którymi początkowo nie przepadałam dostają coraz ciekawsze historie i nawet Chapman rosną w końcu jaja!
Wydawać by się mogło, że fabuła serialu, którego akcja osadzona jest w więzieniu może po jakimś czasie nudzić. Nic bardziej mylnego! Twórcy wiedzą kiedy zrzucić kolejną, zaskakującą bombę, rozwijają wątki poszczególnych postaci i wprowadzają nowości. Cliffhanger kończący pierwszy sezon był najbardziej kuszącym jaki znam! Nie mogłam się doczekać, aż poznam rozwinięcie tej ostatniej sceny! A w więzieniu z odcinka na odcinek dzieje się coraz więcej - rozwija się kontrabanda, formuje nowy rodzaj religii (a raczej sekty), krąży opowiadanie-erotyk z akcją w kosmosie. A na domiar wszystkiego co chwila znajdujemy zabawne odniesienia do popkultury ;)
 Na dokładkę muzyka, która otwiera serial została specjalnie skomponowana przez moją ulubienicę - Reginę Spector. Oprócz tego każdy odcinek na końcu ma idealnie podsumowującą piosenkę. W sprawie montażu, scenografii i kostiumów nie mam się czego przyczepić, wszystko idealnie oddaje klimat poszczególnych scen.
Podsumowując serial to przede wszystkim świetna rozrywka dla dorosłych. Tak, wiele tu wulgaryzmów, lesbijskiego seksu, brutalności, ale okazuje się, że to wszystko jest niezbędne do uzyskania realnego całokształtu. W zamian dostajemy masę barwnych postaci jak Red, Suzanne czy Taystee, dla których na pewno będziemy chcieli oglądać i które po prostu pokochamy. Nawet kiedy pojawi się odcinek mniej interesujący czy postać, która irytuje (piękna Ruby Rose i jej mdła bohaterka w trzecim sezonie!) nie uda nam się przerwać transu. Ja się właśnie z niego budzę i płakać mi się chce, że tyle przyjdzie mi czekać na kolejny sezon !

Zwiastun na zachętę!

Znacie? Oglądacie?

czwartek, 3 września 2015

#33 - 'Cud chłopak' R. J. Palacio

Ostatnio nie mam ochoty na czytanie, tak wciągnęły mnie przygody kobiet z Orange is the new black! Na pewno w najbliższym czasie postaram się napisać kilka słów na temat tego serialu :) Dzisiaj prezentuję Wam jednak króciutką recenzję miłej lektury "Cud chłopaka"!

*Cud chłopak*
R.J. Palacio

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Wonder
*Tłumacz:* Maria Olejniczak-Skarsgard
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 416
*Wydawnictwo:* Albatros

"Wszyscy powinniśmy przynajmniej raz w życiu dostać owację na stojąco, bo przecież każdy z nas zwycięża ten świat."


*Krótko o fabule:* 

 "Na skutek zaburzeń genetycznych August Pullman urodził się z poważnymi deformacjami twarzy. Pod każdym innym względem jest zwykłym dzieckiem, przy tym inteligentnym, wrażliwym i serdecznym. Mając dziesięć lat, idzie pierwszy raz do szkoły – wcześniej uczy go w domu mama. Właśnie ten rok w piątej klasie nowojorskiej szkoły podstawowej jest opisany w książce, która porusza ważny i trudny temat znęcania się nad rówieśnikami. "


*Moja ocena:*
 R. J. Palacio to pseudonim artystyczny autorki bestsellerowej książki - "Cud chłopaka". Autorka przez wiele lat zajmowała się między innymi tworzeniem okładek dla innych pisarzy, ciągle mając w planach rozpoczęcie przygody z wydaniem własnej powieści. Idealny moment na spełnienie marzenia nastąpił niespodziewanie, bo podczas wizyty w lodziarni, gdzie jej trzyletni wówczas syn rozpłakał się na widok dziewczynki z deformacją twarzy. Wtedy autorka zrozumiała, że mogłaby przekazać istotne wartości poprzez napisanie na ten temat swojej debiutanckiej książki. Za inspirację do zatytułowania jej "Wonder" posłużyła piosenka o tym samym tytule wykonywana przez Natalie Merchant.
O książce usłyszałam od jednej z blogerek, która zachwycała się tym tytułem. Poleciłam zakup mojej siostrze i tak powieść znalazła się na naszej półce. Na pewno jest to pozycja, która wzbudza w czytelniku silne emocje. Współczujemy małemu Auggiemu, który w tak młodym wieku przeżył bardzo wiele i jego mentalność wydaje się bardziej rozwinięta niż u niektórych dorosłych. Mając dziesięć lat ma na koncie już dwadzieścia siedem ciężkich operacji, a lekarze nazywają go cudem medycyny. A wszystko to przez dwa połączone ze sobą wadliwe geny. 
Dla mnie jest to przede wszystkim książka o akceptacji i empatii, czyli cechach, które rodzice powinni zaszczepić w swoich pociechach. Coraz częściej słyszymy o sytuacjach, w których uczniowie znęcają się, naśmiewają ze swoich kolegów. Niestety od czasu do czasu kończy się to tragedią. "Cud chłopak" pokazuje nam jak ważne jest, żeby akceptować otaczające nas osoby, dać im szansę i posłuchać co mają do powiedzenia. Bo może się okazać, że za pozornymi wyobrażeniami spotkamy wartościową osobę, która ma z nami wiele wspólnego.
Książka podzielona jest na kilka części, a w każdej z nich narratorem zostaje kolejny z naszych bohaterów. Bardzo podoba mi się ten pomysł na pokazanie historii z kilku punktów widzenia. Szczególnie zainteresowała mnie postać Olivii, czyli siostry głównego bohatera. Cieszy mnie fakt, że autorka potrafiła sobie wyobrazić z jakimi problemami może borykać się młoda dziewczyna, która zawsze spychana jest na dalszy plan, jest tylko jedną z planet krążących wokół Słońca, czyli Augusta. Niestety na minus zasługuje narracja Justina, która była dla mnie po prostu nieprzyswajalna za sprawą braku interpunkcji. Rozumiem zamysł autorki, ale według mnie to tylko przeszkadzało w zrozumieniu całości. 
Jak to bywa w literaturze dziecięcej/młodzieżowej nie zabraknie też humoru, który niestety traci trochę uroku przy tłumaczeniu na język polski. Tak już bywa kiedy żarty są słowne i dotyczą przykładowo skojarzeń z nazwiskami. Tłumacz jednak starał się przekazać je jak najdokładniej. Na dodatek znajdziemy liczne nawiązania do popkultury, szczególnie zadowoleni będą fani Gwiezdnych Wojen, bo te pełnią ważną funkcję w życiu Augusta. Przeważają jednak sytuacje, które łapią nas za serce, powodując liczne wzruszenia. Choć przyznam się, że nie uroniłam łzy nad tą książką, co jest dla mnie dość dziwne.
Jestem mile zaskoczona wydaniem książki. W swojej prostocie okładka idealnie spełnia zadanie - informuje nas o tym, co znajdziemy w środku, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów. Autorka również się w niej zakochała, chociaż tym razem to nie ona ją stworzyła. W środku znajdziemy również kilka ciekawych obrazków, do każdego z naszych narratorów.
"Cud chłopak" to na pewno wartościowa lektura, która potrafi nas wiele nauczyć. Niestety wydawało mi się, że jestem trochę za stara na jej treść, a raczej na sposób w jaki została przedstawiona. Wyczuwalny był target autorki, czyli dzieci i młodzież. Nie świadczy to źle o książce, bo przecież spełniła założenia swojego gatunku. Chętnie polecę ją młodszym członkom mojej rodziny, a w przyszłości podrzucę swoim dzieciom!
 
   To, co piękne, jest dobre, a co jest dobre, będzie z pewnością piękne.
- Safona

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka