niedziela, 29 czerwca 2025

„Czemu na podłodze śpisz” D. Cvijetić, „Czas starego Boga” S. Barry i „ Arabskie noce” R. F. Burton

 

Czemu na podłodze śpisz
Darko Cvijetić

Gatunek: literatura piękna
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 114
Wydawnictwo: Noir sur Blanc

Jakiś pułkownik mi przez radio tłumaczy, że w tamtej wojnie ustasze zabili wszystkich jego bliskich. Ale co ja mam z tym wspólnego, do jasnej cholery? Z powodu twoich zabitych w czasie tamtej wojny ja muszę strzelać do babci w tej?
 

Opis wydawcy

Darko Cvijetić po raz kolejny podejmuje temat wojny w Bośni i Hercegowinie. Autor „Windy Schindlera" opowiada tragiczne losy jednostek ze zwaśnionych bratnich narodów za pomocą krótkich, przejmujących fraz z pogranicza prozy i poezji.  


Moja recenzja

W zeszłym roku kilkukrotnie natrafiłam na pełne zachwytu opinie o Windzie Schindlera autorstwa Darka Cvijetića. Gdy pojawiła się okazja, by sięgnąć po jego kolejną książkę, podejmującą temat wojny na Bałkanach — Czemu na podłodze śpisz — nie wahałam się ani chwili. Teraz już wiem, na czym polega siła jego twórczości.

Opowieść podzielona jest na trzydzieści dwa rozdziały. Każdy z nich stanowi niewielki wycinek z życia jednego z bohaterów i przybiera różne formy — czasem to list, czasem relacja z frontu, innym razem ostatnie słowa wypowiedziane przed śmiercią. Choć poszczególne historie wydają się odrębne, autor umiejętnie przeplata między nimi wspólne motywy. Dzięki temu, mimo zmieniających się postaci, odnosi się wrażenie, że wszyscy tkwią w tej samej, uniwersalnie tragicznej rzeczywistości. Wojna nie oszczędza nikogo, a okrucieństwo pojawia się nagle, bez ostrzeżenia. Bohaterowie próbują zachować resztki normalności, kurczowo trzymają się pozytywnych myśli i nadziei, że jeszcze kiedyś wrócą do bliskich, do dawnego życia. Jednak rzeczywistość okazuje się brutalna. Tak jak trudno pojąć, dlaczego trzeba strzelać do sąsiadów i braci, tak samo trudno jest się otrząsnąć z wojennych doświadczeń po powrocie.  

Czemu na podłodze śpisz to lektura wstrząsająca i bezkompromisowa. Styl Cvijetića zdradza jego poetycką wrażliwość — w krótkich zdaniach potrafi zawrzeć ogrom emocji i znaczeń. Unika przy tym sztucznego patosu, odnajdując idealną równowagę między brutalnością wydarzeń a pięknem języka. To krótka książka, ale o ogromnej sile oddziaływania — zostaje z czytelnikiem na długo. Trudno to oddać słowami, to trzeba przeczytać. Po prostu zachwyciła.



Czas starego Boga
Sebastian Barry

Gatunek: literatura piękna
Rok polskiego wydania: 2024
Liczba stron: 224
Wydawnictwo: ArtRage

Prawdziwe historie tego świata kryły się pod warstwą milczenia. Milczeniem była zaprawa i milczeniem były cegły tworzące ściany, których często nie mogło przebić nic.
 

Opis wydawcy

Policjant Tom Kettle niedawno przeszedł na emeryturę i zamieszkał w zaciszu nowego domu, przybudówki do wiktoriańskiego zamku z widokiem na Morze Irlandzkie. Miesiącami z nikim się nie widział, pomijając ekscentrycznego właściciela i znerwicowaną młodą matkę, która wprowadziła się tuż obok. Kettle wraca wspomnieniami do swoich bliskich: ukochanej żony June i dwójki dzieci, Winnie i Joego. Kiedy jednak u drzwi staje dwóch byłych kolegów po fachu, którzy pragną rozwikłać sprawę niedającą mu od kilkudziesięciu lat spokoju, Kettle musi wrócić do tego, co pragnął na zawsze zostawić za sobą. 


Moja recenzja

Nazwisko Sebastiana Barry’ego w ciągu ostatniego roku często przewijało się wśród twórców, których śledzę w mediach społecznościowych. Za każdym razem kiedy ktoś dzielił się wrażeniami po lekturze, ton wypowiedzi był pochwalny. Nie natknęłam się na ani jedną negatywną opinię o jego twórczości. Postanowiłam więc zacząć swoją przygodę z Barrym od Czasu starego Boga, który znalazł się na longliście do Nagrody Bookera w 2023 roku.

Historia opowiedziana jest z perspektywy emerytowanego detektywa, którego pewnego dnia odwiedza dwójka policjantów. Rozgrzebują starą sprawę, co zmusza głównego bohatera do zajrzenia w głąb pamięci, gdzie ukrył niejedno bolesne wspomnienie. Od początku dostajemy tylko strzępki informacji  wiemy, że Tom mieszka samotnie, choć kiedyś miał żonę i dwójkę dzieci. To sprawia, że od razu czujemy w powietrzu tragedię, ale zanim poznamy całą historię, musi minąć sporo czasuTo było wspaniałe uczucie — z jednej strony bardzo chciałam odkryć, co się wydarzyło, a z drugiej bałam się prawdy. I miałam powody — książkę odkładałam zapłakana.

Momentami to opowieść kryminalna, w której próbujemy poznać sprawcę. Czasami to historia miłosna, a czasami wręcz fantastyczna, bo trudno odróżnić, co jest rzeczywistością, a co wytworem wyobraźni Toma. Ponieważ główny bohater jest starszym człowiekiem, jego umysł płata figle — a tym samym wodzi za nos także czytelnika. Zdarza się, że przez kilka stron śledzimy jakąś rozmowę, by nagle okazało się, że była tylko snem.

Ta powieść pokazuje, że Barry to autor, którego twórczość warto śledzić. Z dużym wyczuciem odmalowuje tło wydarzeń  małe miasteczko portowe w Irlandii z kapryśną pogodą  i kreuje bohaterów z ogromną empatiąWierzymy mu, bo czujemy, że zna swoich bohaterów na wylot, rozumie ich bolączki, a ich motywacje są dla nas jasne.

Czas starego Boga to lektura krótka, ale ciężka i ponura. Barry dba o każdy detal, dzięki czemu nie mamy poczucia, że tanio gra na naszych emocjach, by wymusić współczucie. Elementy tragiczne przeplata z przepięknymi opisami miłości, której można bohaterom pozazdrościć. To, w jaki sposób Tom mówi o June, to jeden z najpiękniejszych literackich zapisów miłości, jakie ostatnio czytałamTym bardziej boli, że cały wszechświat sprzysiągł się, by nie dać im spokoju. Choć próbują uciec od przeszłości i przez chwilę wierzą, że im się uda, wystarczy jedno wydarzenie, by obudzić uśpione demony. Dla mnie to była bolesna, ale piękna podróż — i mam nadzieję, że inni czytelnicy odnajdą w niej coś dla siebie.



Arabskie noce
Richard Francis Burton

Gatunek: fantastyka młodzieżowa
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 404
Wydawnictwo: MATERIA

- Moja droga siostro, skoro nie masz ochoty na sen, opowiedz jakąś historię, która poruszy naszą wyobraźnię w tych nocnych godzinach.
 

Opis wydawcy

Opowieści, które przetrwały wieki, powracają w pełnym blasku. Księga tysiąca i jednej nocy ożywa na nowo, odsłaniając zmysłowy i tajemniczy świat Orientu Ponadczasowy zbiór bliskowschodnich baśni i legend misternie snutych przez Szeherezadę, z każdą historią wciągający coraz głębiej do świata, który hipnotyzuje, uwodzi i zapiera dech. Splatają się tu namiętność i intryga, miłość i zdrada, pasja i wyrachowanie, mądrość i magia, a wszystko to w cieniu przeznaczenia, oparach herbaty z kardamonem i przy pucharach pełnych wina


Moja recenzja

Księga tysiąca i jednej nocy owiana jest aurą tajemnicy, a fascynująca jest już sama historia jej powstania. Do dziś nie wiemy, kto był autorem tych opowieści, wywodzących się z tradycji perskiej, arabskiej i indyjskiej. Pierwsza europejska publikacja ukazała się we Francji. Jej tłumaczem był Antoine Galland, który zdobył manuskrypt od pewnego Syryjczyka. Jego przekład szybko zdobył ogromną popularność, przewyższając nawet Biblię pod względem czytelnictwa. Gdy poproszono go o kolejne historie, zwrócił się do znajomego z Bliskiego Wschodu, który znał opowieści przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Tak właśnie do zbioru trafiły m.in. opowiadania o Aladynie i Ali Babie, których nie było w manuskrypcie.

Edycja, którą miałam okazję przeczytać –  tłumaczenie Richarda Burtona –  była bardzo kontrowersyjna w czasie wydania. Burton, w przeciwieństwie do poprzednich tłumaczy, wiernie trzymał się oryginału, nie łagodził zawartych w nim erotycznych i brutalnych motywów. Czytając to wydanie Arabskich nocy, trudno odmówić opowieściom pikanterii. Bywają też momenty drastyczne, a postacie rzadko prezentują się jako moralne wzorce.

Zbiór obejmuje ponad trzydzieści historii, z których wiele to krótkie, kilkustronicowe opowieści. Spina je postać Szeherezady, wszystkowiedzącej narratorki. Szeherezada, chcąc uniknąć śmierci z rąk sułtana, co wieczór opowiada jedną z baśni, przerywając w najciekawszym momencie. W ten sposób zyskuje sobie kolejny dzień życia. Styl, w jakim napisane są te historie, jest prosty i bezpośredni. Prozę często przeplata poezja, zazwyczaj cytowana jest przez któregoś z bohaterów. Lekturę warto sobie dawkować, bo choć opowieści są ciekawe, wiele z nich opiera się na podobnych motywach. Często powraca temat zdrady, oszustwa, manipulacji –  momentami przypomina to starożytną telenowelę. Byłam szczerze zaskoczona, jak wiele rozrywki może przynieść ta lektura. Krótkie rozdziały czytało się szybko i z przyjemnością, ale to właśnie najdłuższa historia wciągnęła mnie najbardziej. Wielopokoleniowa saga, pełna magii, dżinów i duchów, w której stawką jest miłość, wystawiona na próbę przez dawne krzywdy –  przypomina wręcz film bollywoodzki.

Arabskie noce zdecydowanie warto poznać – choćby dla ich wartości historycznej. Czytając te dawne opowieści nie sposób nie zauważyć motywów, które później przeniknęły do literatury fantasy. Jestem przekonana, że twórcy romansów również czerpią inspirację z tej pełnej namiętności klasyki. To wydanie dodatkowo zachęca do lektury – piękne, bogato ilustrowane, oprócz literackiej przygody, oferuje również estetyczną przyjemność.



niedziela, 26 stycznia 2025

Styczniowe lektury – „Ministerstwo czasu” Kaliane Bradley i „Rozdroże kruków” Andrzej Sapkowski

 

Ministerstwo czasu
Kaliane Bradley

Gatunek: science fiction
Rok pierwszego wydania: 2024
Liczba stron: 432
Wydawnictwo: Poznańskie

Wszystkiemu, co kiedykolwiek się wydarzyło, można było zapobiec, a jednak niczemu nie zapobieżono. Jedynym, co można naprawić, jest przyszłość. Uwierz mi, gdy powiem, że właśnie tego nauczyła mnie możliwość podróży w czasie.
 

Opis wydawcy

Brytyjski rząd uruchamia eksperymentalny program, który polega na sprowadzaniu ludzi z przeszłości – ekspatów. Ich opiekunami i przewodnikami po współczesności są specjalni urzędnicy nazywani pomostami. Oficjalny cel: sprawdzenie, jak podróże w czasie wpływają na ludzkie ciało i bieg historii. Nieoficjalnie: coś jest na rzeczy, ale co?  


Moja recenzja

Największy plus czytania Ministerstwa czasuChyba świadomość, że nie każda książka, która zbiera entuzjastyczne recenzje, musi trafiać w mój gust – i to jest w porządku. Niektóre lektury po prostu nie rezonują z czytelnikiem, a Ministerstwo czasu okazało się jedną z takich książek. Gdybym wcześniej dokładniej zapoznała się z opisem wydawcy, mogłabym przewidzieć, że niekoniecznie będzie to coś dla mnie. Spędziłam z nią kilka wieczorów, ale niestety – nie mogę powiedzieć, że wracałam do niej z niecierpliwością. Bardziej chciałam już zakończyć tę przygodę, niż czerpałam przyjemność z samego procesu czytania.

Na pewno nie pomogły tu wysokie oczekiwania, które wynikały z licznych pochwał i pozytywnych opinii. Sam pomysł na fabułę wydawał się niezwykle obiecujący: połączenie science-fiction, romansu i powieści historycznej – brzmi jak mieszanka idealna. Podróże w czasie to przecież świetny punkt wyjścia dla wciągającej fabuły, a ja byłam ciekawa, jak autorka połączy te różnorodne gatunki. Niestety, wykonanie nie do końca sprostało moim oczekiwaniom. Główne miejsce w historii zajęły rozterki bohaterki i powoli rozwijający się romans, który mnie osobiście nie porwał. Mam wrażenie, że wątki science-fiction i historyczne zostały zepchnięte na dalszy plan, a ich potencjał pozostał niewykorzystany.

Jeśli chodzi o bohaterów, niestety również na tym polu książka mnie zawiodła. Narratorka, choć pełni kluczową rolę, nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych postaci. Brakowało mi w niej sprawczości i głębi, a jej perspektywa nie potrafiła mnie wciągnąć. Graham Gore, XIX-wieczny ekspat, zapowiadał się na bohatera z ogromnym potencjałem – opowieść o kimś próbującym odnaleźć się w zupełnie obcej, współczesnej rzeczywistości to przecież świetny materiał na interesującą fabułę. Niestety, przez to, że narratorka jest jednocześnie główną bohaterką, Graham został sprowadzony głównie do roli szarmanckiego i męskiego kontrapunktu, którego zadaniem jest napędzanie wątku romantycznego. Na drugim planie pojawiły się za to postacie z ciekawszym potencjałem – Maggie i Arthur – ale ich rola była zbyt ograniczona, by wywarli większe wrażenie.

Jednym z bardziej intrygujących aspektów książki była metafora porównująca ekspatów z przeszłości do uchodźców. Główna bohaterka pochodzi z rodziny o kambodżańskich korzeniach, co pozwala jej w pewien sposób zrozumieć zagubienie, które towarzyszy wyrwanym ze swojego świata ekspatom. Niestety, ten temat, podobnie jak wiele innych, został potraktowany dość powierzchownie. Autorka podejmuje również kwestie zmian klimatycznych, homofobii czy trudnych wydarzeń z historii – są to ważne tematy, ale wplecione w fabułę w sposób, który sprawia wrażenie odhaczania kolejnych problemów, zamiast głębszego skupienia się na którymkolwiek z nich.

Finalnie Ministerstwo czasu okazało się dla mnie zwykłym czytadłem, które szybko wyparuje z pamięci. Doceniam próbę poruszenia ważnych tematów oraz odważne połączenie gatunków, ale niestety do fanów tej książki nie mogę się zaliczyć.


Rozdroże kruków
Andrzej Sapkowski

Gatunek: fantasy
Rok pierwszego wydania: 2024
Liczba stron: 292
Wydawnictwo: superNOWA

Bo prawda nie jest dla wszystkich. Prawda jest dla tych, co potrafią ją znieść. Potrafisz?
 

Opis wydawcy

Tym razem arcymistrz polskiej fantasy cofa się do młodzieńczych lat Geralta, który stawia dopiero pierwsze kroki w wiedźmińskim fachu i musi sprostać licznym wyzwaniom. Uzbrojony w dwa runiczne miecze, zwalcza potwory, ratuje niewinne dziewice i pomaga nieszczęśliwym kochankom. Zawsze i wszędzie stara się przestrzegać niepisanego kodeksu, który przejął od swoich nauczycieli i mentorów. Jak to zwykle bywa, życie nie szczędzi mu rozczarowań – młodzieńczy idealizm raz po raz zderza się z rzeczywistością.  


Moja recenzja

Któż by pomyślał, że powrót do wiedźmińskiego świata okaże się tak przyjemny? Ja jestem mile zaskoczona – zwłaszcza po ostatniej książce Sapkowskiego, która była dla mnie raczej rozczarowaniem. Może właśnie to doświadczenie z Sezonem burz sprawiło, że podchodziłam do Rozdroża kruków z mniejszymi oczekiwaniami. Spodziewałam się krótkiej historii o początkach Geralta – i dokładnie to dostałam.

Sapkowski nie próbował zapełnić książki masą easter eggów czy opierać się na sentymentalnych powrotach do znanych postaci. Mógł łatwo zdecydować się na odcinanie kuponów, ale zamiast tego postawił na nowych bohaterów, którzy w interesujący sposób wpływają na młodego wiedźmina. Szczególnie spodobała mi się postać Prestona Holta – doświadczonego wiedźmina, który pełni rolę mentora Geralta po jego opuszczeniu Kaer Morhen. Ciekawym i świeżym pomysłem było także wprowadzenie osoby zajmującej się „rozliczeniami” wiedźmińskiego fachu – coś w rodzaju osobistego księgowego czy doradcy.

Powrót do przygód Geralta był co prawda krótki, ale sprawił mi sporo przyjemności. To może nie ta sama ekscytacja, którą czułam, czytając pierwsze opowiadania Sapkowskiego, ale Rozdroże kruków na pewno warto poznać. Podobała mi się forma książki – historia zbudowana jest z mniejszych epizodów, pierwszych przygód wiedźmina, które zgrabnie łączą się w spójną fabułę z satysfakcjonującym zakończeniem. Choć Geralt nie jest tu tym samym pewnym siebie łowcą potworów, jakiego znamy z sagi – jest młodszy, bardziej wycofany i niepewny – miło było obserwować początki jego wiedźmińskiej kariery.


poniedziałek, 6 stycznia 2025

Podsumowanie 2024

Kolejny rok za nami, a ja po raz kolejny żegnam go z gorączką. Może przyszły rok przyniesie przełamanie tej sylwestrowej klątwy? Mimo wszystko, 2024 obfitował w wiele fascynujących książek, filmów i seriali, które umiliły mi czas zarówno w zdrowiu, jak i chorobie. Dziś zapraszam Was na małe podsumowanie tego, co w minionym roku najbardziej mnie poruszyło i zapadło w pamięć. 


Książki

Największą radość sprawiło mi to, że udało się sięgnąć po książki z własnej biblioteczki. W związku z tym postanowiłam kontynuować ten pomysł i również w 2025 roku losować tytuły ze swoich domowych zbiorów. Wylosowałam kilka prawdziwych 'cegieł', które od dawna chciałam przeczytać, w tym Na wschód od Edenu Johna Steinbecka oraz Czarodziejską górę Thomasa Manna. Ciekawa jestem, jak potoczy się lektura tych klasyków.

W mijającym roku lista najlepszych książek, które przeczytałam, była dość zróżnicowana. Najmocniej zapadła mi w pamięć Z zimną krwią Trumana Capote – niezwykłe połączenie powieści akcji i niemal reporterskiego zapisu brutalnego morderstwa. Wśród moich ulubionych tytułów znalazła się również znakomita powieść science fiction Ptaki, które zniknęły, niezapomniany komiks Sandman, piękna brytyjska powieść Opętanie oraz do bólu prawdziwa Dorośli.


Do wyróżnionych tytułów należą: nowa książka Sigrid Nunez Słabsi, autobiografia Jennette McCurdy Cieszę się, że moja mama umarła, tajemnicza powieść Mag Johna Fowlesa, austriacki laureat nagrody Angelusa Hałastra Moniki Helfer, oraz klasyczna opowieść o niezależnej kobiecie – Z dala od zgiełku Thomasa Hardy'ego. Pod koniec roku sięgnęłam także po dwie lekkie, rozrywkowe lektury, które idealnie umiliły mi wieczory: Cienie z Donlonu Magdaleny Kubasiewicz oraz kolejną przygodę z cyklu Świata Dysku Terry'ego Pratchetta – Straż! Straż!.


Seriale

W tym roku seriale nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak w poprzednich latach. Wiele z polecanych tytułów nie do końca mnie przekonało. Ripley zachwyca pięknymi zdjęciami i doskonałą rolą Andrew Scotta, ale niestety, całość mnie wynudziła. Szogun z początku wydawał się obiecujący, jednak w połowie zaczął się rozwlekać i zamiast bawić, raczej męczył. Chociaż przedostatni odcinek nieco wynagradzał czekanie, to jednak nie wystarczyło, bym naprawdę polubiła ten serial.

Za to udało mi się w końcu nadrobić Better Call Saul. To serial, który czasem zwalnia tempo, ale kiedy akcja nabiera rozpędu, pozostawia widza w szoku. Świetnie napisane postaci, a duet Saula i Kim to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Jeśli podobało Wam się Breaking BadBetter Call Saul to absolutny must-watch.

Ten rok zdecydowanie stał pod znakiem animacji. Zaczęłam od zeszłorocznego Niebieskookiego samuraja, który zachwycił mnie piękną kreską i wciągającą akcją. Nie mogę się doczekać dalszych przygód Mizu. Kolejną animacją, która podbiła moje serce, jest Hazbin Hotel. To krótka, ale niezwykle wciągająca opowieść o mieszkańcach piekła próbujących zmienić swoje życie. Dodatkowo, jako musical, posiada fantastyczny soundtrack, który znalazł się na mojej liście najczęściej słuchanych utworów w tym roku.

Pod koniec roku nadrobiłam Arcane, opowieść o dwóch siostrach, która zachwyca swoim zawrotnym tempem. Ta animacja jest przepięknie zrealizowana i choć fabuła momentami wydaje się pretekstem do prezentowania wizualnych majstersztyków, trudno się od niej oderwać. Kolejną ekranizacją gry, która mnie zaintrygowała, był Fallout – fascynująca opowieść postapokaliptyczna pełna tajemnic.

Na mojej liście znalazł się też polski serial Infamia. Choć trochę nierówny, potrafi zaskoczyć naprawdę mocnymi momentami. Miniserial Reniferek również zrobił na mnie wrażenie i cieszę się, że obejrzałam go zanim zrobiło się o nim tak głośno. W tym roku nadrobiłam też Jak poznałem Waszą matkę, który umilił mi wiele wieczorów. Zakończyłam również oglądanie Co robimy w ukryciu, a nowy sezon Misji Podstawówki dostarczył mi sporo śmiechu.





Filmy

W przypadku filmów mam wrażenie, że ten rok trwał dużo dłużej  – tyle było dobroci w kinach. Tytuły takie jak Diuna 2 czy Anatomia upadku, które początkowo wydawały się pewniakiem w mojej topce, ostatecznie trafiły jedynie do wyróżnionych. Jest kilka tytułów, które nie znalazły się na liście, choć ich seanse wspominam bardzo dobrze. Ciekawy pod względem konstrukcji Strange Darling, emocjonalny Tatami, pokręcony A Different Man, wzruszający Pies i robot. Dodatkowo, zupełnie zapomniałam o The Brutalist, który widziałam na American Film Festival. To film, który z pewnością zasłużył na miejsce w zestawieniu. Może znajdzie się na przyszłorocznej liście, w końcu nadal czeka na polską premierę.

Podsumowując mój filmowy rok, zauważyłam, że skupiłam się głównie na nowościach. Zazwyczaj na mojej liście jest więcej klasyków. To coś, co chciałabym zmienić w przyszłości. Nadrabianie klasyków stało się trudniejsze bez telewizji i programów typu TVP Kultura, ale może znajdę inne źródło.

Jeśli chodzi o najlepsze filmy, nie ma na mojej liście wielkich zaskoczeń – większość to dobrze znane hity tego roku. Ghostlight to jeden z tych mniej popularnych filmów, ale zdecydowanie zrobił na mnie wrażenie. Oprócz tego, w wyróżnionych znalazły się Królowe dram – kino queerowe, maksymalnie kampowe, którego seans na wrocławskim festiwalu będę długo pamiętać. Mam też Crossing, bo to kino drogi, które uwielbiam, z dwoma mocno różniącymi się bohaterami, którzy uczą się od siebie nawzajem. Reszta to same znane i doceniane tytuły.






Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka