czwartek, 31 grudnia 2020

Podsumowanie 2020

Rok 2020. Nie da się ukryć, że siadając do tego podsumowania czuję się jakoś inaczej. Ten rok naprawdę dał nam w kość i każdy przekonał się, jak wiele w naszym życiu może się zmienić. Na początku lockdownu myślałam, że to będzie trwało chwilę, posiedzimy w domu miesiąc i wrócimy do normalnego życia. Ba! Nawet mówiłam sobie, że będę miała więcej czasu i może w końcu nadrobię zaległości czytelnicze, bo wszystkie interesujące mnie rozrywki są zamknięte, więc nic nie będzie mnie rozpraszało. Niestety, szybko przyszło gorsze samopoczucie, nie wspominając już o stresach związanych z przesuwaniem daty ślubu i próbami zakończenia remontu mieszkania. Odcięcie od bliskich i od ulubionych rozrywek zostawiło ślad na moim nastroju i jakoś nie mogłam się skupić na czytaniu. Zatonęłam za to w serialach. 

Przyznam, że brakuje mi wyjść do kina, do restauracji, spontanicznych spotkań ze znajomymi. Najbardziej jednak tęsknię za teatrem. Nie ma co się oszukiwać, teatr przeniesiony do sieci czy telewizji nie wywołuje już takich samych emocji. Miałam tyle szczęścia, że na początku roku udało mi się dwa razy odwiedzić wrocławski Capitol, a we wrześniu zobaczyłam jeszcze Jutro przypłynie królowa Wrocławskiego Teatru Współczesnego. To są jednak duże teatry, które pewnie dadzą sobie radę w tej sytuacji, a co z wszystkimi mniejszymi, inicjatywami, co z artystami, którzy z dnia na dzień stracili pracę? Pozostaje mieć nadzieję, że 2021 przyniesie w tej kwestii więcej optymizmu. 

W zeszłym roku wyznaczyłam sobie cel, żeby nie pędzić z czytaniem, ale chłonąć powoli. I to mi się w zupełności udało. Ten rok to przede wszystkim poznawanie polskiej literatury, czyli świetne premiery Gorzko, gorzko i Cudze słowa oraz moje pierwsze spotkanie z prozą Kańtoch i Tokarczuk. Nareszcie udało mi się także sięgnąć po Kapuścińskiego i to była jedna z najlepszych lektur tego roku. Oprócz tego nadal starałam się nie tracić kontaktu z klasyką. Udało mi się przeczytać Do latarni morskiej Woolf, Panią Bovary Flauberta, Niebezpieczne związki Laclosa, Targowisko próżności Thackeraya i zbiór opowiadań Dostojewskiego. Fantastyki może nie było w tym roku wśród moich lektur tak dużo jak w latach poprzednich i brakowało mi też w tym gatunku efektu wow. Co prawda jedna książka znalazła się w topce (jak co roku dla Sandersona zawsze jest miejsce), ale było też w fantastyce sporo rozczarowań, szczególnie w tej młodzieżowej. Do mojego rankingu powędrowały tytuły autorstwa Kapuścińskiego, Sandersona, klasyka od du Maurier, najnowsza książka Szostaka oraz ostatnia lektura roku, Dziewczyny znikąd, o której napiszę więcej wkrótce. Są też trzy bonusy, chociaż dobrych lektur było w tym roku znacznie więcej.

Najsmutniej chyba potoczyła się moja przygoda z filmem. Zaczęło się dobrze, bo pierwsze w tym roku wizyty w kinie były bardzo udane (Małe kobietki, Emma, Kłamstewko). Później kina zamknęli, a ja straciłam zapał do oglądania filmów w domu. W związku z tym, był to chyba dla mnie najsłabszy rok, jeżeli chodzi o liczbę obejrzanych filmów. Kilka tytułów wartych oglądnięcia oczywiście znalazłam, ale ich wybór przyszedł mi o wiele łatwiej niż w poprzednich latach. Na liście jest  wspominany przeze mnie kilkakrotnie dokument Kraina miodu, są cudowne Małe kobietki, które udało się zobaczyć jeszcze w kinie, są Złodziejaszki (do zobaczenia na Netfliksie), a także oryginalna ekranizacja Emmy (z cudowną Anyą Taylor-Joy w roli tytułowej, którą wszyscy pokochali za Gambit królowej) i jedna klasyka w reżyserii Felliniego. W bonusie zmieściłam niemal wszystkie filmy, które mi się podobały, łącznie z animacją, tak, że sporego wyboru nie miałam. Sytuacja zupełnie odwrotna czekała mnie w przypadku seriali. Widziałam ich naprawdę dużo. Nadrabiałam zaległości w oglądaniu starszych produkcji (w końcu zobaczyłam Breaking Bad), a także zapoznawałam się z nowościami (najświeższy tytuł to chyba Bridgertonowie). Jak spojrzałam na listę tytułów, to się złapałam za głowę, bo naprawdę nie wiedziałam, jak to wszystko zmieścić w moim zestawieniu. Musiałam znaleźć miejsce dla Breaking Bad, nie mogłam zapomnieć o wspaniałej Euforii i Jak nas widzą, które obejrzałam jeszcze w styczniu, do tego Normalni ludzie, którzy mnie zupełnie rozczulili i oryginalny Mogę cię zniszczyć. Przez to nie zmieścił mi się w topce kolejny cudowny serial tego roku – Gambit królowej (ale zapewne pojawi się w tak wielu innych rankingach z najlepszymi serialami tego roku, że jakoś to przeżyję). Do bonusowych tytułów wciskałam jak mogłam, ale i tak zabrakło miejsca dla przezabawnej komedii Co robimy w ukryciu czy milutkiej animacji Smoczy książę

Co do moich rankingów, to chciałam dodać, że: nie zwracałam uwagi na kolejność wpisów, to raczej piątka najlepszych i wszystkie tytuły traktowane są na równi. Każdy najlepszy z innego powodu. Dla rozwinięcia opinii odsyłam do poszczególnych recenzji. Książkowe są wszystkie oprócz Dziewczyn znikąd (wkrótce), filmowe w większości, a serialowe albo są, albo będą (planuję w najbliższym czasie napisać w skrócie o Normalnych ludziach, Mogę cię zniszczyć i Gambicie królowej). 




Tak to wygląda u mnie. Bardzo jestem ciekawa Waszych tegorocznych typów. 


I życzę wszystkim, żeby przyszły rok był lepszy niż ten mijający! Trzymajmy za to kciuki.

wtorek, 22 grudnia 2020

„Red, White & Royal Blue” Casey McQuiston i „Bez serca” Marissa Meyer – lekkie lektury na koniec ciężkiego roku

„Red, White & Royal Blue”
Casey McQuiston

Gatunek: romans
Rok pierwszego wydania: 2019
Liczba stron: 476
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Czasami po prostu skaczesz i masz nadzieję, że wylądujesz bezpiecznie.

Opis wydawcy
Podczas wesela na brytyjskim dworze królewskim wybucha kłótnia. W jej wyniku książę Henry i Alex – syn prezydentki USA – lądują w torcie weselnym, co wywołuje kryzys dyplomatyczny między państwami. Żeby go zażegnać, PR-owcy wymyślają ustawkę: Henry i Alex mają spędzić razem jeden dzień, pokazując się mediom jako najlepsi przyjaciele. Nikt się nie spodziewa, że fałszywa, instagramowa przyjaźń przerodzi się w uczucie, które młodzi mężczyźni będą zmuszeni ukrywać przed całym światem. Jak długo dadzą radę udawać?



Moja recenzja

Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że zmieniło się moje podejście do wyboru kolejnych lektur. Kiedyś były to przede wszystkim tytuły, których zadaniem było umilić mi czas i wciągnąć w swój świat, czyli dużo literatury młodzieżowej i uwielbianej przeze mnie fantastyki. Ostatnio coraz częściej staram się podejmować nowe wyzwania, dając szansę literaturze bardziej wymagającej, ale kiedy niedawno miałam gorszy czas w życiu okazało się, że potrzebuję znaleźć w domowej biblioteczce książkę, która pomoże mi oderwać się od rzeczywistości i przenieść w świat przez nią wykreowany. Na szczęście, po szybkim przejrzeniu kurzących się na półce książek, okazało się, że znalazłam egzemplarz Red, White & Royal Blue, czyli queerowego romansu o związku Alexa (syna prezydentki USA) i Henry'ego (księcia Wielkiej Brytanii). Całość jest tak różowa jak okładka, a co za tym idzie – sprawdza się idealnie na cięższe czasy.

Może nie zakochałam się w tej książce, jak niektórzy , a jej lektura nie wywołała u mnie większych emocji i ekscytacji, ale trzeba przyznać, że spełniła ona swoją rolę. Wątek romansu był poprowadzony w sposób przemyślany i nawet tak banalny motyw jak przechodzenie głównych bohaterów od wrogości do miłości, bardzo nie raził. Dodatkowo podobało mi się tło tej historii – z jednej strony związane z kolejnymi wyborami w USA  – z drugiej z licznymi zakazami wiążącymi się z królewskim pochodzeniem. Casey McQuiston spojrzała na swoich bohaterów z dużą dozą empatii, dzięki czemu jest nam łatwiej im sprzyjać. Autorka wykreowała również ciekawe postacie drugoplanowe, których perypetie śledzimy z zainteresowaniem. W powieści mocno czuć młodzieżowy klimat, a całość jest dość infantylna, ale w związku z tym, że ja byłam na to przygotowana, doświadczenie z tą książką wspominam jako naprawdę mile spędzony czas.

„Bez serca
Marissa Meyer

Gatunek: młodzieżowa fantastyka
Rok pierwszego wydania: 2016
Liczba stron: 507
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

To bardzo nierozsądne nie wierzyć w coś, tylko dlatego że się tego boimy.

Opis wydawcy
Catherine jest być może jedną z najbardziej pożądanych dziewcząt w Krainie Czarów i ulubienicą jeszcze niezamężnego Króla Kier, ale interesuje ją zgoła co innego. Ma talent do pieczenia i wraz ze swoją przyjaciółką chce otworzyć piekarnię, by zaopatrywać Królestwo Kier przepysznymi plackami i innymi słodyczami. Jednak jej matka uważa, że to niedopuszczalne dla młodej kobiety, która mogłaby zostać kolejną Królową.



Moja recenzja

Kolejnym tytułem z grupy książek lekkich i przyjemnych, które niedawno przeczytałam, jest Bez serca, czyli prequel historii znanej nam dobrze z dzieciństwa – klasyki literatury dziecięcej – Alicji w Krainie Czarów. Poprzednie książki Marissy Meyer, czterotomowa seria Saga Księżycowa, to najlepszy przykład rozrywkowej literatury młodzieżowej jaką przeczytałam w ciągu kilku ostatnich lat. Połączenie klimatu Gwiezdnych wojen z Czarodziejką z Księżyca to prawdziwy miód na moje upodobania. Po Bez serca nie oczekiwałam tak wiele, bo natknęłam się wcześniej na opinie, że nie jest to już ten sam poziom. I cóż, mogę potwierdzić – poziom jest o wiele niższy. 

Powiem wprost – książka mnie znudziła. Wszelkie nawiązania do Alicji w Krainie Czarów postrzegam jako robione mocno na siłę. Świadomość tego, jak skończy główna bohaterka odbiera całości suspens i dreszcz niepewności jak potoczą się losy jej i reszty bohaterów. Wątkowi romansu z Figlem brakuje głębi i szerszego kontekstu, miłość od pierwszego wejrzenia wypada tu bardzo słabo. Nawet mocno odjechany świat przedstawiony, niby nawiązujący do pierwowzoru, był jakiś nie na miejscu, zupełnie nie mogłam odnaleźć w nim spójności.

Można powiedzieć, że to Bez serca jest częściowo odpowiedzialne za mój zastój czytelniczy w grudniu. Mając sporo na głowie nie miałam ochoty na czytanie, a jeśli już o nim myślałam, to powrót do tej lektury nie napawał mnie optymizmem. Całość raczej przemęczyłam. Jeżeli szukacie czegoś dobrego w baśniowym klimacie odsyłam jednak do poprzedniej serii autorki, bo Saga Księżycowa naprawdę daję radę, czego nie można powiedzieć o Bez serca.

poniedziałek, 30 listopada 2020

„Gorzko, gorzko” Joanna Bator — saga rodzinna na cztery głosy

„Gorzko, gorzko”
Joanna Bator

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2020
Liczba stron: 650
Wydawnictwo: Znak

[...] w życiu nie ma przedtem ani potem. Nie ma również teraz. Teraz nie ma najbardziej. Jest raczej wszystko naraz, to, co było, co jest i co będzie, splecione jak warkocz, którego nie da się już rozsupłać. A do tego żyje się nie tylko swoje życie, ale też tych, którzy byli przed tobą, i nic na to nie można poradzić.

Krótko o fabule:
„Gorzko, gorzko” to opowieść o pragnieniu miłości i wolności, które dojrzewa w życiu i marzeniach czterech pokoleń kobiet. Dlaczego Berta popełniła zbrodnię? Kiedy Barbara nauczyła się tak dobrze rzucać nożem? Dlaczego Violetta otworzyła wek Pandory i co w nim było? Czy Kalinie uda się poznać prawdę? Historię Berty, Barbary i Violetty opowiada Kalina, która w Wałbrzychu, Unisławiu Śląskim i Sokołowsku odnajduje brakujące fragmenty rodzinnej historii i zszywa je w całość. Mozolnie rekonstruując pamięć swej naznaczonej traumą rodziny, mierzy się zarazem z własną miłosną utratą.
- opis wydawcy 


Moja recenzja

W swojej najnowszej książce Joanna Bator serwuje nam historie czterech połączonych więzami krwi kobiet, która rozgrywa się na przestrzeni prawie stu lat — opowieść rozpoczyna się przed drugą wojną światową, a kończy współcześnie.

Bator dzieli powieść na cztery — przeplatające się ze sobą w kolejnych rozdziałach — głosy. Każda część należy do innej postaci i od jej imienia zostaje nazwana, kolejno Berta, Barbara, Violetta i Kalina. Na początku każdy z fragmentów jest skoncentrowany na historii tytułowej bohaterki danego rozdziału, ale szybko daje o sobie znać wpływ reszty kobiecych postaci. Tworzy się rozbudowana saga rodzinna, którą można traktować jako cztery oddzielne historie, ale która zyskuje swój dodatkowy wydźwięk, kiedy spojrzymy na nią, jako spójny zapis losów jednej rodziny.

Wprawdzie w książce mamy cztery bohaterki, ale wszystkie wydarzenia są przefiltrowane przez postać Kaliny — narratorki, która często stara się chować za postacią wszechwiedzącego narratora, ale momentami wychyla się i mówi do nas w pierwszej osobie. To ona postanawia przeprowadzić dokładne poszukiwania, które naprowadzą ją na ślady przodków, tych z najbliższej, i tych z nieco dalszej przeszłości. To właśnie jej postać stanowi klamrę całej opowieści.

Autorka na miejsce akcji wybiera Unisław Śląski, Sokołowsko, Wałbrzych i Wrocław. Myślę, że to, że mieszkam we Wrocławiu, i odwiedziłam też kiedyś Sokołowsko i Wałbrzych, sprawiło, że łatwiej było mi wczuć się w klimat książki i od razu stała mi się ona bliższa. Pewnie też dzięki temu odkrywanie przeszłości Dolnego Śląska i historii słynnego sanatorium dla chorych na gruźlicę w dawnym Görbersdorf, sprawiło mi sporo satysfakcji.

źródło

Gorzko, gorzko to przede wszystkim opowieść o kobietach mocno doświadczonych przez życie. Traumatyczne wydarzenia nie zniszczyły ich ducha, chociaż naznaczyły ich późniejsze losy. Te trudne przeżycia dały im siłę oraz motywację do podjęcia skrajnych i nieraz bardzo dramatycznych działań. Muszę tu wspomnieć, że zdarzają się w tej książce opisy, które mogą budzić odrazę czy powodować dreszcz obrzydzenia. Niektóre przedstawione w niej historie wywołują bardzo skrajne emocje i trudno pozostać wobec nich obojętnym.

Poza tym rozpoczynając lekturę, miałam wrażenie, że jej początek nieco się dłuży, bo wprowadzenie do historii każdej z postaci odbywa się dość powoli, ale później ich losy bardzo mnie wciągnęły. Podczas czytania dużą przyjemność sprawiło mi również rozkoszowanie się długimi opisami i zgłębianiem życia postaci drugoplanowych, które przewijają się przez całą opowieść, a historie ich życia przeplatają się z losami głównych bohaterek.

Gorzko, gorzko to kolejny przykład dobrej polskiej literatury. Duszny, mroczny klimat w połączeniu z realizmem magicznym czyni cuda. Czasami miałam wrażenie, że słyszę kaszel zmarłego Zbyszka Papugi, któremu marzyło się Kilimandżaro. W swojej najnowszej powieści Bator okazuje się wnikliwą obserwatorką kobiecej psychiki. Kreuje obrazy kobiety kochanki, kobiety wojowniczki, kobiety marzycielki, poszukujących swojego miejsca w świecie. To powieść o straconych marzeniach, palących pragnieniach, codziennych zmaganiach, pokładach siły do walki o przetrwanie, o tym jak przeszłość miesza się z teraźniejszością wpływając na przyszłość, o zawiłych relacjach między kobietami w rodzinie oraz o echach przeszłych wydarzeń, które rzucają cień na losy przyszłych pokoleń. Nie jest to może literatura lekka i przyjemna, ale skłania do przemyśleń.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak.

niedziela, 22 listopada 2020

„Strona świata” Wojciech Jagielski - dawka świeżej historii z różnych stron świata w pigułce

„Strona świata”
Wojciech Jagielski

*Gatunek:* podróżniczy, zbiór reportaży
*Rok pierwszego wydania:* 2020
*Liczba stron:* 320
*Wydawnictwo:* Znak

Nigdy za to nie brakowało krzywd i pokrzywdzonych. Wystarczyło ich tylko skrzyknąć, wcisnąć w garść karabiny i poprowadzić. Wojny, rozpychająca się pustynia i susze pozbawiły ludzi zajęcia i grosza, martwa ziemia przestała żywić. Wystarczyło, by partyzanci pojawili się w wiosce, a za garść banknotów każdy prawie mężczyzna gotów był do nich przystać. Tym bardziej, że wojna nadawała życiu ułudę sensu i celu, jakiego nie dawała głodowa wegetacja.

*Krótko o fabule:*
Strona świata jest wyborem najciekawszych, aktualnych tekstów Wojciecha Jagielskiego z ostatnich lat, publikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego”.
- opis wydawcy 


*Moja ocena:*

Czy nazwanie dziecka Donald Trump może przynieść pecha? Które państwa nie tak dawno zmieniły nazwy swoich stolic bądź je przeniosły? Jak potoczyła się historia żony Nelsona Mandeli? Co Egipcjanie myślą o znanym piłkarzu Mohammedzie Salah? To tylko część pytań, które próbuje rozwikłać dziennikarz w tomie Strona świata, czyli niedawno wydanym zbiorze reportaży napisanych przez Wojciecha Jagielskiego. Są to teksty, które stworzył na przestrzeni ostatnich trzech lat dla Tygodnika Powszechnego, a ogólnym tematem jest współczesny świat i zmiany w nim zachodzące.

Strona świata to moje drugie spotkanie z twórczością słynnego reportażysty, wcześniej czytałam jego Na wschód od zachodu, czyli sprawozdanie z sytuacji współczesnych hipisów, szukających swojej oazy spokoju i wolności. W przypadku Strony świata będziemy mieć do czynienia z naprawdę sporą ilością informacji na różne tematy, ponieważ tym razem Jagielski nie skupia się na jednym i konkretnym problemie, a raczej próbuje dać nam obraz świata, analizując go na podstawie najświeższej historii. Powód nagromadzenia w lekturze wielu tematów jest prosty - same teksty powstawały w celu opublikowania ich na łamach Tygodnika Powszechnego, a nie były zaplanowane na formę zamkniętej książki. Jednak wydaje mi się, że pomysł umieszczenia tych różnych reportaży w jednym miejscu okazał się strzałem w dziesiątkę.

Nelson Mandela i Winnie Mandela, źródło

Od razu warto zaznaczyć, że to nie jest tego typu książka, z którą zasiada się w fotelu i czyta od deski do deski. Ja przyznaję, że nawet tego próbowałam, ale szybko poległam. Przede wszystkim moja niewielka wiedza na temat zmian w państwach Dalekiego Wschodu czy w krajach afrykańskich wymagała dodatkowych pokładów skupienia podczas lektury. Są w Stronie świata teksty, w których autor swobodnie używa nazwisk, miejsc, wydarzeń, które dla mnie były obce i wtedy czytanie szło dość opornie. Same rozdziały są jednak na tyle krótkie (cóż, w końcu zajmują tyle co standardowy materiał w gazecie), że dawkowanie czytania wpływa pozytywnie na odbiór całości. I takie podejście Wam polecam, bo je sprawdziłam na własnej skórze.

Siłą reportaży Wojciecha Jagielskiego jest to, że potrafi z perspektywy historii zwykłego człowieka przedstawić problem całego kraju. Z jednej strony: tak, wiele jego tesktów dotyczy głów państw i ważnych polityków, ale często rzuca więcej światła na życie zwykłego członka społeczeństwa - tak jest np. w pierwszym tekście o podupadającym biznesie domów na wodzie, który jest punktem wyjścia do objaśnienia sytuacji w Kaszmirze po wojnach indyjsko-pakistańskich. 

To również niesamowite, że statystyczny Europejczyk tak niewiele wie o wydarzeniach na świecie. Dla nas istnieje tylko nasz kontynent i może jeszcze Ameryka, a reszta przemija gdzieś bokiem. Dlatego kiedy w końcu czytamy o tych omijanych fragmentach globu to okazuje się, że wydarzenia rozgrywające się na Wschodzie czy w Afryce potrafią mocno zadziwić i wstrząsnąć. Już ostatnio przeraziła mnie brutalna historia Iranu, o której przeczytałam w Szachinszachu Kapuścińskiego, a teraz przekonałam się, że sporo innych krajów przechodzi podobne kryzysy. Tym bardziej warto po Stronę świata siegnąć, ponieważ reportaże tego typu potrafią naprawdę otworzyć oczy mieszkańcowi Europy.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak.

niedziela, 15 listopada 2020

„Opowieści: Białe noce, Cudza żona, Sen wujaszka, Krokodyl” Fiodor Dostojewski - jesienna dawka klasyki

*Opowieści: Białe noce, Cudza żona, Sen wujaszka, Krokodyl*
Fiodor Dostojewski

*Język oryginalny:* rosyjski
*Gatunek:* literatura piękna
*Forma:* zbiór opowiadań
*Liczba stron:* 280
*Wydawnictwo:* MG

 Nowy sen – nowe szczęście! Nowa dawka subtelnej, rozkosznej trucizny!
*Krótko o fabule:*
Fiodor Dostojewski – mistrz zaglądania do duszy – w czterech nowelach, które prezentujemy Państwu w tym tomie opowiada cztery cudownie różne historie. 
- opis wydawcy


*Moja ocena:*

Co roku kiedy na zewnątrz robi się chłodniej, dni stają się krótsze, a liście nabierają złotych kolorów to nachodzi mnie ochota na literaturę klasyczną. Szczęśliwym trafem wydawnictwo MG niedawno wydało zbiór opowiadań autorstwa Fiodora Dostojewskiego, więc nie dość, że wpadła mi w ręce klasyka literatury to na dodatek rosyjska. Lepszego kompana w jesiennej melancholii chyba znaleźć nie można. 

Tym razem nie jest to pełnowymiarowa powieść, a cztery krótsze teksty. Do tej pory nie miałam do czynienia z formą opowiadania w wykonaniu Dostojewskiego, tym bardziej byłam ciekawa jak w niej wypadnie. Oczywiście, nie ma co dyskutować - autor był geniuszem i czytanie jego prozy to bardzo satysfakcjonujące doznanie. 

W Białych nocach, opowiadaniu otwierającym całość poznajemy mężczyznę-samotnika, marzyciela, który wieczorami włóczy się ulicami Sankt Petersburga. Akcja całej historii trwa cztery noce. Pierwszej mężczyzna spotyka zapłakaną kobietę, dla której przełamuje swoją nieśmiałość i rozpoczyna rozmowę. Szybko się okazuje, że to jego bratnia dusza, samotna dziewczyna w wielkim mieście, nieszczęśliwie zakochana. Spędzają sporo czasu na rozmowie, a nasz główny bohater szybko traci dla niej głowę. To opowieść o nadziei na spotkanie ukochanej, o rozczarowaniach, które sprowadza nam życie, o tym że czasami warto zrobić pierwszy krok. Czytało się je wspaniale.

Kolejnym tytułem jest Cudza żona. W tym przypadku mamy do czynienia z zazdrosnym mężem i jego perypetiami, kiedy próbuje nakryć swoją (chociaż jak sam utrzymuje - „cudzą”) żonę na zdradzie. Ta krótka historia okazała się bardzo lekka i przechylała się w stronę tragikomedii. Temat faktycznie jest dość poważny, bo zazdrość w związku potrafi mocno namieszać, ale to uczucie popycha bohatera do ekstremalnych wyczynów, łącznie z wparowaniem do czyjegoś mieszkania, a później ukrywaniem się pod łóżkiem. Ten moment najmocniej zapadł mi w pamięci, a całość - przyjemna do przeczytania, jednak nie zostaje z czytelnikiem na dłużej.

Sen wujaszka to najdłuższe opowiadanie w zbiorze i moim zdaniem najlepsze. Co prawda, Białe noce także bardzo przypadły mi do gustu (ach, ten klimat nocnego Petersburga ma w sobie jakiś czar), ale Sen wujaszka najmocniej mnie zaintrygował. Chyba to świadczy o tym, że jednak preferuję dłuższe formy w wykonaniu Dostojewskiego. Tutaj mamy więcej szczegółów, bohaterowie dostają historie z przeszłości, które powoli odkrywane potrafią rzucić nowe światło na wydarzenia. A głównym wyjściem do akcji jest przyjazd bogatego księcia, tytułowego wujaszka, do domu Marii Aleksandrowny, która posiada pannę na wydaniu (właściwie nazywaną już w otoczeniu starą panną). Zaczyna się gra, zimna kalkulacja jak tutaj staremu księciu zareklamować swoją córkę, zachęcić go do zaręczyn. Majątek księcia jest pokaźny, a główna bohaterka ma plan. Oczywiście szybko okazuje się, że jedna wpadka potrafi zrujnować wszystkie założenia, a miłości nie da się narzucić, szczególnie komuś kto już raz kochał.

Tytułem zamykającym całość jest Krokodyl, mocno abstrakcyjne opowiadanie o mężczyźnie zjedzonym przez krokodyla. Człowiek nie zostaje przez gada strawiony, a zaczyna egzystować w jego wnętrzu, stając się lokalną sensacją. Mężczyzna w nowym położeniu czuje się dobrze i nie zamierza go opuszczać. Na zewnątrz zostawia przyjaciela, który prowadzi narrację opowiadania i żonę, szybko przenoszącą uczucia na odwiedzających ją towarzyszy. Historia krótka, zabawna i warta poznania.

Niektórzy mówią o Fiodorze Dostojewskim, że to on „odkrył podświadomość”, ponieważ tak umiejętnie potrafił pokazywać meandry ludzkiej psychiki. W tych czterech opowiadaniach zawartych jest wiele opisów ludzkich namiętności, z miłością na czele, ujętych z różnej perspektywy. Czasem człowieka niszczy zazdrość, czasem chęć sławy, czasem myśl o zysku - to wszystko w tych krótkich historiach znajdziemy. Napisane tak, że jesienne przesiadywanie pod kocem, kiedy na zewnątrz panują egipskie ciemności stanie się pełniejszym doświadczeniem.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MG.

środa, 11 listopada 2020

„Cudze słowa” Wit Szostak - Jak Cię czują, tak Cię piszą

„Cudze słowa”
Wit Szostak

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2020
Liczba stron: 280
Wydawnictwo: Powergraph

Nie ma go tu. Był bogiem. Kochałam go.

Krótko o fabule:
W „Cudzych słowach” Wita Szostaka siedem osób kreśli portret Benedykta. Z każdej opowieści wyłania się inny bohater. Czy twórca najoryginalniejszej z krakowskich restauracji, ukochany uczeń charyzmatycznego filozofa i kochanek dwóch niezwykłych kobiet to na pewno ta sama osoba?
- opis wydawcy 


Moja ocena:

Dawniej miałam pewne uprzedzenia do współczesnej polskiej prozy, ale rodzimi autorzy konsekwentnie, na każdym kroku mnie zaskakują i udowadniają jak bardzo się myliłam. Dzięki ich utworom przeżywam kolejne przygody literackie w różnych formach: czy to dzięki gęstej prozie Szczepana Twardocha czy opowiadaniom Olgi Tokarczuk czy nawet ostatnio przeczytanemu kryminałowi Anny Kańtoch. Każda taka lektura utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy być z czego dumni. 

Tym razem wybór padł na nowość wydawniczą Cudze słowa i było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Wita Szostaka. Trochę się obawiałam, że próba zrozumienia tematu mnie przerośnie, ponieważ gdzieś się natknęłam na opinie, że autor kojarzony jest z trudniejszą literaturą. Może po części także dlatego, że używający pseudonimu Dobrosław Kot to doktor habilitowany filozofii, który wykłada na jednym z uniwersytetów. Jednak Cudze słowa okazały się nad wyraz lekkostrawne, a finalnie były pyszną ucztą literacką. 

Powieść podzielona jest na kilka części, nazwanych od włoskich pozycji w menu: poczynając od przystawki (Antipasti), a na deserze kończąc (Dolce). W każdym takim segmencie otrzymamy podrozdziały napisane z perspektywy siedmiu osób, a dotyczyć one będą głównego bohatera - Benedykta Rysia. Tutaj od razu można zauważyć, że ciekawym zabiegiem okazało się postawienie w centrum postaci, która sama nie dochodzi do głosu. Wszystko, czego dowiemy się o jego życiu będzie przekazane przez siedem osób pobocznych. Także jego sylwetka zostanie nakreślona różnie, w zależności od tego kto akurat będzie prowadził opowieść.

źródło

Dobrze, ale na początku muszę pochwalić coś, co uderza od pierwszych stron i zaskakuje do samego końca. Mam tutaj na myśli styl autora, który jest po prostu elektryzujący, nie potrafimy oderwać się od tych krótkich, pełnych emocji zdań, tak prostych, a jednocześnie tak pełnych przekazu. Wit Szostak korzysta ze słów niczym czarodziej i w tym przypadku można mu tylko pozazdrościć umiejętności tworzenia. Takie cudze słowa zdecydowanie dobrze smakują. Wspomnieć warto również o tym, że narratorów mamy siedmiu, toteż daje nam to siedem jakże różnych stylów narracji, z których w pamięci zostają przede wszystkim: mocno filozoficzny styl Magdaleny i pisany w trzeciej osobie styl Jakuba. Także autor niedość, że potrafi czarować słowem to jeszcze na różne sposoby, dopasowując styl do charakteru danego narratora.

Zaskakujący dla mnie okazał się fakt, że sama fabuła była łatwo przyswajalna i najprościej ujmując: wciągająca. Momentami czułam się jakbym czytała kryminał, a wszystko za sprawą dozy tajemniczości wprowadzonej do powieści. Autor raczy nas strzępkami informacji, każdy z bohaterów/narratorów dorzuca cegiełkę, ale sporo czasu minie zanim tak naprawdę zbudujemy sobie obraz głównej postaci, jakąś oś czasu i dopasujemy do niej poznane wydarzenia. Szostak potrafił zachować dużo ważnych faktów niemal do samego końca, więc co jakiś czas zaczynaliśmy więcej rozumieć, widzieć powiązania - nie tylko między danym narratorem a Benedyktem, ale także między różnymi narratorami. Mała bomba rzucona na ostatniej stronie również dobrze się w klimat tajemnicy wpisuje.

Cudze słowa zdecydowanie przekonały mnie do twórczości autora i teraz chętnie zapoznam się z jego wcześniejszymi książkami. To była świetna przygoda, a poznawanie obrazu człowieka przefiltrowanego przez charakter danego narratora dało nam tak naprawdę kilka różnych odcieni jednej osoby. Dodatkowo, powoli odkrywaliśmy historię każdego z siódemki narratorów, a wśród nich wiele czytelników znajdzie coś dla siebie (mnie bardzo spodobały się fragmenty z przeszłości ojca Benedykta). Cudze słowa to pięciodaniowa porcja literatury, która powinna Wam po prostu zasmakować.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Powergraph

środa, 4 listopada 2020

Girl power! — filmy z silnymi bohaterkami w rolach głównych

 Cisza na mojej stronie i w mediach społecznościowych spowodowana była decyzją, jaka zapadła niedawno w Trybunale Konstytucyjnym. Jak wiele innych osób w Polsce nie dowierzałam, że to naprawdę miało miejsce w europejskim kraju, w XXI wieku. Następujące po tym dniu chwile, były przepełnione emocjonalną huśtawką, śledzeniem wydarzeń, protestami i ciągłym myśleniem o sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego oraz odbieraniu człowiekowi możliwości wyboru. Jeżeli możemy wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski z ostatnich tygodni, to przede wszystkim takie, że kobiety to twarde bestie i potrafią walczyć o swoje. Dzisiaj post dla osób szukających silnych kobiet w kinie - kilka tytułów, które ujmują ten temat z różnych perspektyw.


Kobieta vs męskie zasady

Wśród przykładów kina, gdzie kobiety przeciwstawia się męskim zasadom, od razu przychodzi mi na myśl Mad Max: Fury Road (2015). Sądząc po tytule, można by się spodziewać, że to film akcji, którego głównym bohaterem jest mężczyzna, ale szybko okazuje się, że to nie na nim skupiamy swoją uwagę. Będziemy podążać fabularną ścieżką nieustraszonej Furiosy (w tej roli świetna Charlize Theron), która stara się uratować grupkę kobiet, uciekających przed przywódcą mrocznej Cytadeli. To przykład walki z systemem jednocześnie pokazujący kobiecą solidarność przeciwko bestialskiemu zniewoleniu przez mężczyzn. Podobnie jest w Mustangu (2015), o którym wspominałam już kiedyś na blogu, chociaż to zupełnie przeciwny biegun od postapokaliptycznego klimatu filmu George'a Millera. Tutaj jest bardziej realistycznie, bo akcja filmu ma miejsce w małej tureckiej miejscowości, w której piątka sióstr jest wychowywana przez babcię. Na co dzień spotykają się z przedmiotowym traktowaniem przez mężczyzn, a ich jedynym zadaniem jest dobrze wyjść za mąż. Młodzieńczy bunt, siostrzane wsparcie, sprzeciw wobec konserwatywnych zasad patriarchatu – wszystko połączone przepięknie poprowadzoną narracją i świetnymi rolami aktorskimi. Jako bonus w tej kategorii, dorzucam film Żebro Adama (1949), gdzie bohaterka grana przez Katherine Hepburn podejmuje się w sądzie obrony kobiety, która próbowała zastrzelić męża. To świetnie napisana i jeszcze lepiej zagrana komedia, która porusza temat emancypacji kobiet i ich walki o swoje prawa. Mocna Hepburn, na sali sądowej zdominowanej przez mężczyzn jest tym, czego potrzebujemy.



Kiedy codzienność zmusza do walki

Kobieca siła często tkwi nie w zrywach, buntach i heroicznych czynach, ale przejawia się w codziennych zmaganiach z życiem. W Romie (2018), kandydacie do Oscara za najlepszy film, Alfonso Cuaron stworzył melancholijną, intensywną w swojej przyziemności oraz niespieszną historię o kobietach. Z jednej strony Sofia, matka czwórki dzieci, a z drugiej pracująca u niej Cleo. Mężczyźni są tutaj bardziej tłem, tymi, którzy zawodzą, którzy porzucają kobiety i swoje dzieci. Natomiast kobiety trzymają się razem i wytwarzają więzi zbudowane na silnych podstawach: miłości, zaufaniu i akceptacji. Może to nie jest kino dla każdego, ale ja w tym czarno-białym świecie świetnie się odnalazłam, zapłakałam nad losem bohaterek i zachwyciłam się całością. Innym przykładem niech będzie tutaj także główna bohaterka Do szpiku kości (2010), grana przez wspaniale debiutującą Jennifer Lawrence. Przenosimy się z Meksyku do Stanów Zjednoczonych, a konkretnie na Wyżynę Ozark, na skraju Missouri i Arkansas. Młoda dziewczyna poszukuje zaginionego ojca, a przy okazji zajmuje się domem i rodzeństwem, czego nie jest w stanie zrobić jej matka. Mimo swojego wieku to bardzo zaradna i wytrzymała młoda kobieta, która w tym zimnym i bardzo zdemoralizowanym otoczeniu stara się przetrwać, prowadząc swoje śledztwo na przekór wszelkim przeciwnościom.

Surrealizm, podkreślający moc kobiety

Temat kobiecej siły nie zawsze musi być potraktowany na poważnie, czasami ubranie całości w lżejszą, bardziej surrealistyczną lub komediową formę pomaga w podkreśleniu mocy bohaterek. Można to zaobserwować m.in. w Faworycie (2018), gdzie dwie nieustępliwe kobiece postacie walczą o swoje miejsce na dworze, posługując się sprytem, intrygą i po trupach dążąc do celu. To bardzo charakterne damy, które same upominają się o swoje, niejako przejmując typowe role męskie (podobny zabieg jak w Zaginionej dziewczynie Finchera). Do tego obserwowanie popisów aktorskich trójki głównych bohaterek przyprawia o natychmiastowy zachwyt. Kolejny tytuł, jeszcze bardziej odjechany niż film Lanthimosa, to O dziewczynie, która wraca sama do domu (2014). To następny czarno-biały film na liście, ale to zupełny zbieg okoliczności. W przypadku irańskiego obrazu mamy do czynienia z kobietą wampirem, która wieczorami poluje na złych mężczyzn. Brzmi to trochę szmirowato, ale w tym przypadku opis fabuły może nas jednak zmylić, bo klimacik zdjęć, czarny humor i arthousowy styl pozwalają filmowi wyjść z tego obronną ręką. To bardzo oryginalna i mocno surrealistyczna wizja świata wampirów, w którym główna bohaterka w wielkiej pelerynie na ramionach, jeździ wieczorami na deskorolce po mrocznych uliczkach miasteczka, polując na mężczyzn. Świetny debiut reżyserski Any  Lily Amirpour.

W grupie siła

Zaprzyjaźnione grupy kobiet kojarzą mi się bardziej z serialami niż z filmem, nie znaczy to jednak, że brakuje nam kilku silnych reprezentantów dużego ekranu. Na pewno warto wspomnieć czwórkę dziewczyn ze Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów (2005), młodzieżowego filmu o utrzymywaniu przyjaźni na odległość, wypełniającego nas pewnością, że warto mieć kogoś, komu możemy się zwierzyć ze wszystkiego. Tej grupowej solidarności jest naprawdę dużo w kinie dla nastolatków, bo w młodości oglądałam ją w m.in. Bring it On (2000) czy Pitch Perfect (2012). Doskonały przykład takiego wzajemnego wsparcia znajdziemy też w Małych Kobietkach (2019), mam tutaj na myśli ekranizację Grety Gerwig, bo innych nie widziałam. To wspaniały przykład tego, że feminizm nie narzuca kobiecie porzucenia życia gospodyni domowej i znalezienia pracy (tak, jak nadal myśli część społeczeństwa), tylko że pozwala jej na dokonywanie własnych wyborów. Jedna z bohaterek – Jo rusza podbijać świat jako pisarka, ale druga – Meg zostaje w domu, żeby zająć się mężem i dziećmi, i to jest jak najbardziej w porządku. Siostry wspierają się wzajemnie i mimo sporych różnic w charakterach widać w ich relacji silną więź. Przyjaźń między kobietami jest również podkreślona w klasyku kina, czyli Thelmie i Louise (1991). Tytułowe bohaterki łączy naprawdę wyjątkowe uczucie, którego można im tylko pozazdrościć. Jestem też świeżo po seansie filmu Ślicznotki (2019), znowu zupełnie innym tematycznie, bo o pracownicach nocnego klubu, które postanawiają w nielegalny sposób zarobić na klientach. Szybko przekonujemy się, że wszystko idzie dobrze, póki dziewczyny trzymają się razem i pomagają sobie wzajemnie.

Superbohaterka w fantastyce

Od dłuższego czasu obserwujemy ciekawe zjawisko, że coraz więcej głównych bohaterek powieści i filmów fantasy, to kobiety. Kiedyś mieliśmy Wiedźmina, Conana i Hobbita, gdzie silne kobiety były raczej umieszczone gdzieś wśród postaci drugoplanowych. Ostatnio coraz więcej pojawia się ich na pierwszym planie. Doczekaliśmy się pierwszego filmu o superbohaterce z wytwórni Marvela – Captain Marvel (2019) i dostaliśmy świetnie obsadzoną nową Wonder Woman (2017). Jednak najwięcej wyrazistych postaci kobiecych pojawiło się w młodzieżowej fantastyce, z czego najbardziej znaną jest zdecydowanie Katniss Everdeen z Igrzysk Śmierci (2012). Zwykła dziewczyna, która znajduje w sobie siłę, żeby sprzeciwić się despotycznej władzy i wzniecić ogień rewolucji, która prowadzi do obalenia tyrana. Kiedy widzę teraz na mieście znaki obecnego protestu w postaci błyskawicy, od razu przypomina mi się symbol Kosogłosa, który malowali członkowie rebelii. Błędem byłoby także pominąć bohaterki ze świata Gwiezdnych wojen. Klasyka wymaga, żeby wspomnieć o księżniczce Lei, która wcale nie potrzebuje rycerza, a nawet sama może nim zostać. Nie boi się stawić czoła najgorszym złoczyńcom, a blasterem posługuje się z wyczuciem i pewnością. W nowej trylogii dostaliśmy nawet mocną babkę w centrum wydarzeń. Rey to postać, która zdecydowanie potrafi wzbudzić sympatię widza, w czym zapewne spora zasługa grającej ją Daisy Ridley. W każdym razie kobiety w fantastyce z dumą stawiają czoła przeciwnikom i przekonują do siebie grupy zwolenników.

Wyprzedzając swoje czasy

Niedawno obejrzałam na HBO tytuł Ich własna liga (1992) – film familijny, z rodzaju tych lekkich i przyjemnych. Przedstawia dobry przykład kobiecej solidarności, gdzie w centrum wydarzeń mamy grupkę dziewczyn, mimo że pojawia się w filmie taka gwiazda jak Tom Hanks, to mężczyźni grają tutaj drugie skrzypce. Najważniejsze są bohaterki, z których w czasie wojny sformowana zostaje liga  baseballu, żeby zapełnić lukę w tym sporcie, pozostawioną przez walczących na froncie mężczyzn. Szybko okazuje się, że ich rozgrywki budzą równie duże emocje jak baseball w wykonaniu panów. Finalnie okazuje się, że to historyczny moment, w którym coś w tym sporcie się zmienia, a kobieta może wybrać, czy chce kontynuować karierę, czy spełniać się jedynie jako matka i żona. Innym tytułem, który warto tutaj wspomnieć, jest film Ukryte działania (2016), w którym trójka pracujących dla NASA kobiet, angażuje się w projekt związany z wysłaniem w kosmos pierwszego Amerykanina. Lata 50. i 60. zeszłego wieku, kobiety porzucają narzucone im społecznie role, szukają spełnienia w dziedzinach, które je interesują. Może sam film nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale temat na pewno ważny, szczególnie że całość oparta została na prawdziwych wydarzeniach.

Jedna przeciwko wszystkim

Często bywa też tak, że kobieta sama musi powiedzieć dość i postawić na swoim. Najbardziej popularnym przykładem jest tutaj chyba film Erin Brokovich (2000), gdzie tytułowa bohaterka wypowiada wojnę dużemu koncernowi, który zanieczyszcza wodę w miasteczku. Ta postać o niewyparzonym języku stawia czynny opór, zbiera powoli sojuszników, ale dochodzi do celu przede wszystkim dzięki swojej nieustępliwości. Mocno zapadająca w pamięć jest też historia bohaterki Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri (2017), walczącej z szeryfem o sprawiedliwość dla swojej zamordowanej córki. Film dotyka tematu przemocy wobec kobiet, a główna postać, fenomenalnie grana przez Frances McDormand, to kobieta pełna bólu, a także ogromnej siły walki. Samotnie stawia czoło szeryfom i księżom, wdając się z nimi w słowne potyczki, i nigdy nie hamując się w wypowiedzeniu swojego zdania. Całkiem inną walkę, bo w celu pogodzenia się ze sobą przechodzi bohaterka Wild (2014). Postać, grana przez Reese Witherspoon, próbując poradzić sobie z przeszłością, postanawia pokonać trudny szlak Pacific Crest Trail. Nasze bohaterki spotykamy w różnych sytuacjach, ale postawione pod ścianą zawsze walczą jak lwice.


Zamiast podsumowania

Wspomnę jeszcze tylko krótko o propozycjach dla najmłodszych widzów, bo mocne postaci pojawiają się także w wielu animacjach. Pierwsze przychodzą mi na myśl: Mulan, Brave i Vaiana, każda warta obejrzenia (ja już do najmłodszych nie należę, a uwielbiam każdą z nich). Do tego warto jeszcze tutaj dorzucić tytuły ze studia Ghibli, gdzie znajdziemy sporo charakternych dziewcząt jak w Księżniczkce Monomoke czy Podniebnej poczcie Kiki.

W tym tekście nie brałam pod uwagę seriali, chociaż również uzbierałaby się spora grupa, w końcu podkreślenie siły kobiet mamy i w Orange is the new black, i w Derry girls, i w Big little lies, i w takiej animacji jak She-Ra, ale to już chyba temat na osobny wpis. Myślę, że jest jeszcze wiele tytułów, o których nie wspomniałam, ale liczę na to, że podzielicie się kolejnymi przykładami w komentarzach.


środa, 21 października 2020

Micha polecanych filmów

Wpisów z serii micha filmów nie było tutaj naprawdę dawno. Nie znaczy to, że filmów nie oglądałam, a raczej że ostatnimi czasy skupiłam się bardziej na czytaniu i nadrabianiu seriali. W tym momencie nie potrafiłabym napisać opinii o każdym obejrzanym tytule, ponieważ trochę za dużo czasu od seansów minęło. Postanowiłam zatem skupić się na tych, które podobały mi się bardziej i które chciałabym Wam polecić. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że w przyszłości planuję wrócić do bardziej systematycznego pisania o filmach.

Niedawno miałam ochotę na film z kategorii kina niezależnego, a poszukiwania odpowiedniego tytułu okazały się bardzo owocne: trafiłam na zdobywcę Złotej Palmy w Cannes, który można aktualnie znaleźć na Netfliksie. Na pierwszy rzut oka przywołuje skojarzenia z zeszłorocznym zdobywcą Oscara, Parasite, co działa tylko na plus, w końcu film John-ho Bonga to była prawdziwa petarda. Złodziejaszki to historia dość oryginalnej rodzinki: babcia, która jest głównym żywicielem ekipy, wnuczka, która pracuje w czymś w rodzaju nocnego klubu; matka i ojciec, który wraz z synem para się sklepową kradzieżą. Wszyscy zamknięci na kilku metrach kwadratowych. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy do tej grupy dołącza pięcioletnia Yuri. Film jest niespieszny, reżyser powoli pokazuje nam codzienność tej „rodziny” oraz przedstawia warunki, w których żyją, co pozwala przyjrzeć się łączących ich uczuciom. To tego typu film, który wszystkie emocje kryje pod powierzchnią, ale daje im ujście pod koniec oglądania. Widz natomiast zostaje z pytaniami jak to jest z tą rodziną, jak ważną rolę pełnią więzy krwi, czy rodzinę można sobie wybrać i jak wygląda tworzenie mocnej więzi między rodzicami a dziećmi. Poruszający, ale spokojny, lekki, ale tragiczny, mocny, ale czuły. Do tego podobała mi się ta warstwa tajemniczości budowana od pierwszych scen, gdzie czegoś się domyślamy, ale dalsze oglądanie pokaże, że raczej będzie to błędne przypuszczenie. Co jak co - warto.

Z dokumentami zazwyczaj mi jakoś nie po drodze, ale ten doczekał się nominacji do Oscara i ogólnie trudno było o nim nie usłyszeć, nie tylko w Internecie, ale także od moich znajomych. Takich znajomych, którym w ciemno ufam w sprawie filmowych poleceń. Udało mi się dorwać Krainę miodu w Ninatece i rzutem na taśmę, bo ostatniego dnia dostępności go obejrzałam. To dokument o Hatidze, która mieszka ze swoją matką w macedońskiej wiosce i zajmuje się zbieraniem miodu. Pewnego dnia w sąsiedztwie pojawia się wielodzietna rodzina również zainteresowana hodowlą pszczół. Główna bohaterka, Hatidze to taka cudowna postać, ciepła i wzbudzająca natychmiastową sympatię. Wspaniale jest oglądać życie człowieka tak pełnego empatii, kochającego naturę, który pozbawiony jest kompletnie grzechów współczesnego społeczeństwa - takich jak chociażby materializm i chęć zarobku. W ogóle coraz rzadziej zwracamy uwagę na otoczenie, jeżeli przy wzbogacaniu się niszczona jest praca innych to trudno - wzruszamy ramionami i idziemy dalej. Oprócz takich ciekawych spostrzeżeń społecznych, można też wskazać dużo więcej dobra: pięknie poruszony temat samotności, pełne oddanie w kwestii opieki nad rodzicem. Cudowne jest też prowadzenie narracji, chwytają za serce przepiękne zdjęcia, świetni bohaterowie. Po prostu miodzio!

Niedawno pisałam o książkowym pierwowzorze, chociaż tak naprawdę najpierw obejrzałam ten film, a dopiero później przeczytałam lekturę. Przyznaję, że po zapoznaniu się z powieścią tym bardziej doceniam scenariusz, ponieważ powstał na podstawie ponad setki listów, wysyłanych przez różnych bohaterów. Przedstawienie tego w postaci pełnometrażowego filmu wymagało sporej pracy, a ta się opłaciła. To historia spisku markizy i wicehrabiego, polegającego na kilku podbojach miłosnych i zemście na członkach socjety. Fani filmów kostiumowych będą wniebowzięci, możemy tutaj oglądać wspaniałe wnętrza pałaców, cudowne suknie, upięcia włosów, do tego mocną charakteryzację - całość tworzy przepiękny, kolorowy obraz, od którego trudno odwrócić wzrok. Na dodatek Glenn Close gra tutaj tak wspaniale, uwielbiam tę aktorkę. Chociaż warto zaznaczyć, że popisów jest tutaj przynajmniej kilka, bo mamy też Malkovicha w roli Valmonta czy młodą Umę Thurman w roli Cecylii. To po prostu porządna porcja klasyki. A jeżeli jesteście ciekawi jakie tematy są w niej poruszane to odsyłam do wcześniejszej notki, w której opisuję książkowy pierwowzór.

Blue Jay to taki mało znany film, ja w ogóle nie kojarzyłam tego tytułu przed obejrzeniem. Wynalazłam go na Netfliksie i kompletnie mnie w sobie rozkochał. Opowiada o dwójce osób, które spotykają się po latach niewidzenia podczas zakupów w supermarkecie. Umawiają się na kawę.i spędzają razem jeden dzień, a my powoli odkrywamy, że kiedyś była to para zakochanych nastolatków. To film pełen emocji, melancholijny, a zarazem ciepły. Scenariusz napisany został na dwóch aktorów, to spokojna historia, skupiona na dialogu. Brak akcji tutaj zupełnie nie przeszkadza, rozmowy pary słucha się z niegasnącym zainteresowaniem. Aktorzy poradzili sobie z trudnym zadaniem udźwignięcia ciągłego bycia w centrum wydarzeń, z czego Sarah Paulson kradnie tutaj show i hipnotyzuje przez cały czas. Mamy tutaj także do czynienia z pięknymi, czarno-białymi zdjęciami. Za każdym razem jak wspominam ten film to aż mam ochotę zobaczyć go jeszcze raz i jeszcze raz sobie na seansie popłakać.

Już przy Krainie miodu pisałam, że dokumenty to nie moja bajka, a tutaj zaskoczenie - kolejny tego typu film na liście poleceń. W sumie nie wiem jak znalazł się na mojej liście do obejrzenia, ale cieszę się, że kiedyś go sobie zapisałam. Opis fabuły można spłycić do określenia, że będziemy śledzić codzienne życie kilku deskorolkarzy. I na początku faktycznie obserwujemy ich wyczyny sportowe, imprezowanie, a także przedstawiona zostanie krótka historia poznania się całej paczki. Jednak szybko film zacznie nam mówić o wiele więcej. Tematowi przemocy domowej zostaje tutaj poświęcone naprawdę sporo czasu, a zostanie pokazany z wielu perspektyw i na wielu przykładach. Sporym plusem jest fakt, że materiał powstawał na przestrzeni lat, a reżyser to człowiek wrażliwy i potrafił wyciągnąć z ludzi mocne, szczere, pełne emocji wyznania. To film, który po prostu warto zobaczyć.
Nieobliczalny Taika Waititi i jeden z jego wcześniejszych filmów. Od razu nasuwa się podobieństwo do najnowszego tytułu reżysera, Jojo Rabbit. Tutaj również całość skupi się przede wszystkim na relacji dziecka z dorosłym mężczyznom, który ponownie nie będzie jego ojcem. Ale po kolei: Ricky to sierota, który wędruje z jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Poznajemy go w momencie kiedy pojawia się na progu czułej Belli i mieszkającego z nią, wycofanego Heca. Żeby obyć się bez spoilerów: w wyniku pewnych wydarzeń Ricky i Hec zaczynają szaloną ucieczkę i muszą poradzić sobie w dziczy. Film jest bardzo dobry na wielu płaszczyznach, przede wszystkim jak na komedię familijną jest oryginalny, żarty są na poziomie (w końcu to Waititi), a tempo akcji idealnie wyważone między scenami dynamicznych pościgów i poważnych rozmów dwójki bohaterów. Do tego wszystko w otoczeniu pięknej przyrody, świetnie zagrane i napisane. Czego chcieć więcej?

A Wy, co ciekawego ostatnio widzieliście? 

sobota, 17 października 2020

„Niebezpieczne związki” Pierre Choderlos de Laclos - bezlitosna zabawa uczuciami

„Niebezpieczne związki”
Pierre Choderlos de Laclos

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 1782
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: MG

Co za pewność siebie u tego człowieka, który ośmiela się zasypiać spokojnie, gdy obrażona przezeń kobieta nie zemściła się jeszcze.

Krótko o fabule:
Czy miłość może zabić? U źródeł intrygi leży urażona ambicja pięknej markizy de Merteuil. Aby zemścić się na mężczyźnie, który przedłożył nad jej wdzięki świeżość i niewinność wychowanego w klasztorze dziewczęcia, namawia dawnego kochanka, wicehrabiego de Valmont, aby uwiódł Cecylię de Volanges – właśnie ową cnotliwą i naiwną pannę. Pragnie, aby młody małżonek znalazł w swoim łożu zamiast zawstydzonej dziewicy wyrafinowaną kochankę. Valmont początkowo odmawia, gdyż nudzi go perspektywa łatwej zdobyczy, zwłaszcza że zafascynowany jest niedostępną pięknością – prezydentową de Tourvel. W przeciwieństwie do markizy, która jedynie udaje cnotliwą i pobożną damę, pani de Tourvel rzeczywiście zasługuje na swoją znakomitą reputację; dlatego też cyniczny Valmont traktuje ten podbój jako wielkie wyzwanie. Markiza musi więc działać innymi sposobami: jako przyjaciółka matki Cecylii często widuje młodą dziewczynę. Stopniowo zdobywa zaufanie dziewczyny, staje się powiernicą i doradczynią. Widząc odwzajemnione zainteresowanie młodej panny kawalerem Danceny, podsyca je i steruje wydarzeniami, by wzniecić ogień uczucia Cecylii…
- opis wydawcy 


Moja ocena:

Rok 1782, Francja. Laclos wydaje Niebezpieczne związki i od razu wybucha skandal, ludzie oburzają się tę przepełnioną miłosnymi igraszkami deprawującą treść, a sama powieść zostaje zakazana - we Francji nie można było jej czytać od 1815 aż do 1875 roku. Tyle kontrowersji wokół książki sprawia, że tym bardziej wszyscy są nią zainteresowani, także staje się prawdziwym bestsellerem i wkrada się do grona klasyków literatury. 

Ja popełniłam jeden podstawowy błąd: przed sięgnięciem po powieść obejrzałam film z 1988 roku w reżyserii Stephena Frears. Swoją drogą bardzo dobry film ze świetnymi popisami aktorskimi Glenn Close i Johna Malkovicha w rolach głównych. W pewnym stopniu odebrałam sobie radość z poznawania tej historii i zagłębiania się w zawiłe intrygi oraz obrzydliwe knowania zepsutych bogaczy. Bez znajomości treści byłabym zapewne mocniej zaintrygowana, ale na szczęście sama lektura kryła o wiele więcej wrażeń. Także i tak trudno było się od czytania oderwać. 

Niebezpieczne związki napisane są w formie ponad stu listów. Korespondencja dotyczy przede wszystkim dwójki słynnych i cenionych arystokratów: markizy de Merteuil i wicehrabiego Valmonta. Ich listów jest chyba najwięcej i są one najdłuższe - zajmują się w nich przede wszystkim detalicznym planowaniem uwiedzenia konkretnych bohaterów, ale będą nam również opowiadać historie z ich otoczenia, poznamy dzięki nim sporo plotek. Autorów listów będzie jednak więcej, każdy z ważnych bohaterów będzie prowadził swój wątek - Cecylia pisuje do swojej przyjaciółki z klasztoru, pani de Tourvel do zaufanej bliskiej osoby - ten zabieg pozwolił na ciągłe zmiany punktu widzenia (szczególnie przydatne w momentach, kiedy różne osoby opisują to samo wydarzenie), a dodatkowo, sprawia że powieść staje się wielowarstwowa. Będziemy mogli zobaczyć rozterki kobiet, które zostają wplątane w intrygę, obserwować jak powoli zaczynają coraz głębiej wpadać w sieć rozstawioną przez wicehrabiego i markizę.

źródło

Zainteresowanie tą powieścią epistolarną wydaje się niegasnące, kolejne pokolenia czytelników zagłębiają się w arystokratyczny świat Francji XVIII wieku i zdają się znajdować tam coś dla siebie. Autor zasłużył sobie na tę uwagę, ponieważ jego postaci są przemyślane, mają mocne podstawy psychologiczne, ich charaktery są żywe i wzbudzają emocje. Valmont i de Merteuil to postacie napędzane znudzeniem, szukają sobie rozrywki mieszając w życiu innych, cieszy ich psucie kolejnych osób, szerzenie deprawacji, sami znajdują uciechę w zmienianiu partnerów łóżkowych i w wielu podbojach seksualnych. Główni bohaterowie, którzy są tak naprawdę czarnymi charakterami historii tym bardziej zaciekawiają czytelnika. 

Książka ta pozostaje również zapisem minionej epoki. Wydana na krótko przed rewolucją pokazuje jak wyglądało życie ówczesnej arystokracji zamkniętej w pałacach, z nudów oddającej się gorszącym czynom. Pozwalają sobie na nie, dopóki nikt o nich nie wie. To społeczeństwo szuka sensacji w życiu innych, uwielbia plotki i pragnie poniżyć znajomych, a najlepiej doprowadzić do skandalu. Samemu w tym wszystkim pozostać bez skazy w opinii publicznej. W tym społeczeństwie nie ma miejsca dla szczerości, prawdy, jeżeli ktoś ma zasady moralne zostaje od razu okrzyknięty na salonach „świętoszką” i niemal wykluczony z towarzystwa. 

Niebezpieczne związki mimo swoich lat wciąż zachęcają uniwersalnymi tematami, znajdziemy wśród nich m. in. zemstę, zazdrość, pożądanie i miłość. Z ekscytacją ogląda się jak skrupulatnie utkana intryga ulega rozpadowi kiedy ludzie nie chcą dokonywać kroków, które zostały im wybrane przez innych bohaterów. Okazuje się, że nie da się przewidzieć ludzkiego zachowania, ludzkich uczuć, a miłość traktowana jako zabawa towarzyska z komedii przeradza się w tragedię głównych intrygantów. 

I na koniec dodam tylko, że tłumaczenie Tadeusza Boya-Żeleńskiego to perełka.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MG.

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka