*Muza Koszmarów*
Laini Taylor
*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Muse of Nightmares
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2019
*Liczba stron:* 480
*Wydawnictwo:* SQN Imaginatio
Istnieje pewne idealne miejsce, gdzie można upchnąć przeszłość - powiedziała Suheyla. - A jeśli jej tam nie schowacie, zagraci teraźniejszość i ciągle będziecie się o nią potykać.
*Krótko o fabule:*
Lazlo i Sarai nie są już dłużej tym, czym byli. Sarai, Muza Koszmarów, dopiero odkrywa pełnię swoich możliwości, tymczasem Lazlo musi dokonać wyboru niemożliwego: ocalić życie ukochanej czy wszystkich mieszkańców Szlochu? Otwarcie zapomnianych drzwi do nowych światów zamiast odpowiedzi przynosi wiele pytań – czy bohaterowie zawsze muszą zabijać potwory, czy mogą je… ocalić?
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Ustalmy jedną rzecz - jeżeli jesteście fanami młodzieżowej fantastyki to musieliście słyszeć o Marzycielu, czyli pierwszej części dylogii o tajemniczym mieście Szlochu, nad którym unosi się ogromny serafin zbudowany z magicznego metalu, mesartjum. Kiedy ją wydano było o tej książce bardzo głośno, a zachwyty zdawały się nie cichnąć i dużo później. Czytałam ją zaraz po premierze, napalona wszystkimi tymi pozytywnymi opiniami. Z perspektywy czasu kojarzyłam ją jako przyjemną młodzieżówkę, napisaną w nietypowym stylu, ale trochę mało angażującą i niezapadającą w pamięć. Na dodatek jakoś przeszkadzał mi ten wątek miłosny, co często się mi przydarza w tego typu literaturze. Z drugą częścią historia jest zgoła inna.
Dostałam możliwość przeczytania Muzy Koszmarów przed premierą i postanowiłam dać jej szansę. Gdyby nie ta propozycja to może sporo wody upłynęłoby w Odrze zanim zabrałabym się za kontynuację Marzyciela. Nie dlatego, że mi się nie podobał, bo uważam go za naprawdę dobrą młodzieżówkę, a raczej dlatego, że sporo ciekawszych lektur czeka na mojej półce, a jakoś nie kwapiłam się do poznania dalszych losów Lazlo i reszty bohaterów. Teraz wiem, że sporo bym straciła.
Wydaje mi się, że jeżeli podobała Wam się pierwsza część to musi zachwycić Was też kontynuacja. Mam wrażenie, że autorka zostawiła to co było najlepszego w Marzycielu, poprawiła się w miejscach, które trochę kulały i dodała sporo dodatkowych atutów. Jeżeli pierwsza część Was satysfakcjonowała to będą to tylko bonusy, ale jeśli nie przekonał Was Marzyciel to szczerze polecam dać szansę Muzie Koszmarów. Bo jest lepsza. A nuż, ona może zachwyci?
źródło |
Akcja rusza tutaj z kopyta, już od pierwszych stron powieści. Ci, którzy znają zakończenie poprzedniczki wiedzą, że Taylor zostawiła bohaterów w dość osobliwej sytuacji, a Muza Koszmarów zabiera się za fabułę dokładnie w tym samym miejscu, w którym pozostawił nas pierwszy tom. Także nie będzie żadnych przeskoków w czasie, a tę dylogię można będzie połknąć jako jedną, długą opowieść. Dzięki temu, że Marzyciel poświęcił sporo czasu na zbudowanie podwalin, o wiele łatwiej będzie nam się odnaleźć i poczuć dobrze w tym świecie. Znamy już dość świeżą historię miasta Szlochu, znamy przeszłość Lazla i reszty jego drużyny, znamy też mieszkańców podniebnego serafina. Autorka jednak nie pozostaje w miejscu i nie skupia się wyłącznie na posiadanej przez nas już wiedzy, a zgrabnie wprowadza rozbudowywanie swojego świata. Jest to na tyle zajmująca część historii, że czytając miałam ochotę tylko przeskakiwać do kolejnych retrospekcji. Przedstawienie nam epizodów z życia uzdolnionych sióstr, Kory i Novy, okazało się wspaniałym silnikiem napędowym tego tomu.
Nie znaczy to, że wszystko inne bledło w ich cieniu. Przeżycia Lazla i boskich pomiotów były również intrygujące, bo bardzo intymne, zamknięte w magicznym pudełku, zupełnie jak w dziwnej, zrekonstruowanej rodzinie. W takiej, w której nie wszyscy potrafią o miłości mówić i czasami musimy niemal coś stracić, żeby to docenić. Świetne jest to, że na pierwszy plan Muzy Koszmarów wypływa właśnie ta miłość między rodzeństwem. Możemy ją obserwować pod różną postacią: przedstawiona jako siła napędowa, czyli chęć uratowania siostry (w przypadku Novy), a także pomagająca rozwiązać problemy, poprzez próbę spojrzenia wgłąb drugiej osoby (co robi Sarai wkradając się do snów Minyi). Te więzi rodzinne są w Muzie Koszmarów wystawiane na wiele różnych prób, bo mamy tutaj i długi czas rozłąki, i możliwość pojawienia się zazdrości o umiejętności, i niechęć dzielenia się traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, o których reszta nie ma pojęcia, i poczucie zdrady, kiedy rodzeństwo nie zgadza się z naszym zdaniem. Jednak pięknie jest oglądać jak zakorzenione głęboko więzi, które wytwarzają się między bohaterami tak naturalnie, poprzez czystą miłość rodzinną, wpływają na wspólną walkę. Razem starają się wyjść z kryzysowych sytuacji obronną ręką. Tak ramię w ramię, po prostu.
Wiecie jednak, co jest w Muzie Koszmarów najlepsze? Że ona łączy wszystko co pyszne, a zarazem lekkostrawne w literaturze młodzieżowej z możliwością wyniesienia z lektury czegoś więcej. Bo ja się tutaj rozpisuję o tej więzi siostrzanej / braterskiej, ale ktoś inny mógłby wypunktować inne motywy i je uwypuklić. Przykładowo to, że przez czyny z przeszłości nie możemy przekreślać teraźniejszości drugiego człowieka, dopóki nie poznamy jakie kierowały nim motywy. Albo, że czysta nienawiść może prowadzić tylko do nienawiści i czasami lepiej sobie odpuścić, zamiast marnować życie na poświęcenie się zemście. Także musicie mi po prostu uwierzyć, że sporo tutaj różnych wątków, których można się chwycić i za nimi podążać. Ja będę wspominała czytanie Muzy Koszmarów niczym wspaniałą podróż po magicznym, zajmującym świecie z masą barwnych bohaterów. I przymknę nawet oko na ten wątek miłosny, który do moich ulubionych nadal nie należy. Wam natomiast polecam tę dylogię, szczególnie czytaną jako całość.
Moja ocena: 8+/10
Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi CzytamPierwszy.pl