Cieszę się, że moja mama umarła
Jennette McCurdy
Gatunek: autobiografia
Rok pierwszego wydania: 2023
Liczba stron: 384
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Mam martwe oczy, duszy ze świecą szukać, ale grunt, że uśmiech jest przylepiony do ust.
Opis wydawcy
Jennette McCurdy od dziecka marzyła o tym, żeby zostać pisarką, jednak jej mama miała wobec niej inne plany. Dziewczynka miała sześć lat, kiedy po raz pierwszy wzięła udział w castingu, a jej świat zmienił się na zawsze. Debra zdecydowała, że jedyna córeczka zrobi karierę aktorską. Cena nie grała roli. Liczyła jej kalorie, wydzielała racje żywnościowe, opóźniała jej dojrzewanie, ważyła pięć razy dziennie, a nawet kąpała do szesnastego roku życia! Jennette, pragnąc za wszelką cenę zadowolić najważniejszą osobę w swoim życiu, godziła się na ten okrutny układ.
Moja recenzja
Cieszę się, że moja mama umarła to przestroga dla wszystkich tych, którzy z zazdrością patrzyli na młode gwiazdy kina i telewizji. To, co wydawało się dla szarych obywateli spełnieniem marzeń i idealnym życiem, ukrywa pod powierzchnią próby poradzenia sobie z ciągłą presją i ból utraconego dzieciństwa.
Jannette McCurdy w prosty i brutalnie szczery sposób relacjonuje dziecięce próby przebicia się do showbiznesu, moment sławy oraz rezygnację z kariery aktorskiej. Od najmłodszych lat spotykało ją sporo niesprawiedliwości, a jej opowieść bardzo dobrze pokazuje jak toksyczne otoczenie wpływa na rozwój dziecka. McCurdy nie podkreśla szczególnie doznanego okrucieństwa. Relacjonuje moment, kiedy matka namawia ją na trzymanie się diety, co będzie miało poważne konsekwencje dla jej stanu zdrowia. Przedstawia w jaki sposób matka wmówiła jej jakie ma marzenia i jak do nich dążyć. W momentach kiedy Jannette czuła się zagubiona i nieszczęśliwa, to bezbrzeżna wiara matki w karierę córki popychała ją do działania. Dziewczynka spełniała każdą jej zachciankę, a matka po prostu żyła karierą swojej córki, przenosząc swoje niespełnione marzenia na nią. Zaślepiona dążeniem do osiągnięcia „czegoś więcej”, nawet nie zauważała jak wiele cierpienia wywołuje.
Wspomnienia McCurdy czyta się błyskawicznie. Wsiąknęłam w jej okrutną historię i pozostałam z ulgą, że dziewczynie udało się podjąć walkę z uzależnieniami, które budowała latami. To był bardzo dobry wybór na pierwszą lekturę tego roku.
Lekcje chemii
Bonnie Garmus
Gatunek: powieść obyczajowa
Rok pierwszego wydania: 2022
Liczba stron: 464
Wydawnictwo: Marginesy
No bo choć ludzie głupi mogą nie orientować się, że są głupi, z powodu właśnie głupoty, to przecież ludzie nieatrakcyjni muszą chyba orientować się, że są nieatrakcyjni, z powodu luster.
Opis wydawcy
Elizabeth Zott jest chemiczką i kobietą daleką od przeciętności. Byłaby zresztą gotowa jako pierwsza wytknąć rozmówcy, że coś takiego jak "przeciętna kobieta" nie istnieje. Ale jest połowa lat 50. i jej koledzy z całkowicie męskoosobowego zespołu naukowców w Instytucie Badawczym Hastings prezentują bardzo nienaukowe podejście do kwestii równouprawnienia płci. Wszyscy z wyjątkiem jednego: to Calvin Evans, nominowany do Nagrody Nobla i słynący z pamiętliwości samotny geniusz, który zakochuje w umyśle Elizabeth. Co skutkuje autentyczną chemią.
Moja recenzja
Lekcje chemii to chwalona przez wielu czytelników powieść, która doczekała się nawet ekranizacji w formie serialu. Niestety, nie podzielam tych zachwytów, chociaż potrafię zrozumieć dlaczego tak wielu osobom się podoba. Mimo że od pierwszych rozdziałów wiedziałam, że nie będzie między nami chemii, to i tak zostałam z przygodami Zott do końca. Autorka zasiała we mnie ziarno ciekawości, przedstawiając na początku kilka scen z późniejszego życia bohaterki. Zostałam zatem, żeby dowiedzieć się w jaki sposób historia Zott znajdzie się u celu. Jednocześnie pozwalając sobie na liczne przewracanie oczami przy kolejnych przygodach bohaterki.
Gdzie tkwił dla mnie problem? Największy w nagromadzeniu tragicznych wypadków i okrutnych ludzi spotykanych przez główną bohaterkę. Autorka opisuje bolesne wymiany zdań, w których kobieta jest nieustannie poniżana. Mężczyźni nie mogą pogodzić się z jej butą i wykorzystują ją na każdym kroku. Rozumiem, że to lata 50te, pojęcie równości płci było w innym miejscu, ale to nie znaczy, że wszyscy ludzie chcieli tylko krzywdzić. Nieważne: szef, profesor, właściciel stacji telewizyjnej, sekretarka albo biskup zarządzający domem dziecka. Wszyscy oni są potworni dla głównej bohaterki. Cóż, nie kupuję tego. Wydaje się to pisane pod tezę, że kobiety miały ciężkie życie. Można to było ująć w sposób bardziej zniuansowany.
Lekcje chemii to książka, która, mając na uwadze odbiór innych czytelników, może się spodobać. Ja nie dołączę jednak do osób polecających tę powieść.
Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2024
Liczba stron: 224
Wydawnictwo: Pauza
Teraz znam prawdę: liczy się to czego doświadczasz podczas lektury, uczucia, jakie wywołuje dana historia, pytania, jakie przychodzą ci do głowy, a nie opisane w niej fikcyjne wydarzenia.
Opis wydawcy
Elegia plus komedia – jak twierdzi narratorka – to jedyny sposób, by wyrazić, jak teraz żyjemy. A jeśli nawet coś w prawdziwym życiu nie jest zabawne, to jeszcze nie znaczy, że nie można o tym pisać tak, jakby było. Tak właśnie prowadzi narrację Nunez, zastanawiając się, czy w post-covidowym świecie da się budować prawdziwe relacje?
Moja recenzja
Pod koniec zeszłego roku włączyłam audiobook Przyjaciel Nunez. Gdy go skończyłam, rzuciłam się na Pełnię miłości, a później na Dla Rouenny. Kiedy pojawiła się świeżutka powieść Sigrid Nunez nie zastanawiałam się dwa razy i ponownie odpaliłam wersję audio.
Jest w prozie autorki coś, co potrafi oczarować. Uwielbiam liczne nawiązania do literatury, cytaty z różnych książek. Nunez to bardzo czuła i uważna narratorka, której udaje się przenieść otaczającą rzeczywistość na strony książki. Jej powieści są często chaotyczne, sposób narracji nie jest linearny. Autorka swobodnie przeskakuje między wydarzeniami. Sprawia to, że nie skupiam się tyle na samej fabule, co na uczuciach związanych z lekturą. Nunez wspomina między innymi o walentynkach, do których wysyłania zmuszana była w szkole. Po czym przeskakuje do opisywania uczucia strachu towarzyszącego pandemii. Te i podobne im historie wywołują natłok wspomnień. Jej proza pozwala mi poczuć, że nie jestem sama. Że moje doświadczenia nie są takie niecodzienne. Nunez ponownie zostawiła mnie z poczuciem spokoju i na pewno dalej będę czytać jej książki.
Yellowface
Rebecca F. Kuang
Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2023
Liczba stron: 429
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Internetowy tłum, tak uwielbiający dyskutować dla samej dyskusji...
Opis wydawcy
Zaczyna się od niespodziewanej śmierci. A później napięcie rośnie dosłownie odbierając oddech, aż do finału, który zaciska się na gardle niczym pętla. Finału, w którym katharsis przeplata się ze stadium szaleństwa a my, nawet poznawszy całą historię, nadal nie jesteśmy pewni, kto jest ofiarą a kto czarnym charakterem. A może, jak w życiu, w tej historii nie ma czarnych charakterów i niewinnych ofiar. Może są tylko mniej lub bardziej zdeterminowane postaci. Ludzie w różnym stopniu zanurzeni w szambie wyścigu po sukces i z nierówną furią obrzuceni błotem przez "opinię publiczną".
Moja recenzja
Proza Kuang kusiła mnie już przy okazji jej trylogii fantasy, Wojen makowych. Pamiętam, że o tym tytule mówiłam i w końcu mój mąż przesłuchał wszystkie trzy części. Po czym stwierdził, że było raczej średnio. Dla mnie pierwszym spotkaniem z autorką jest właśnie Yellowface i chyba spodziewałam się czegoś więcej.
Nie można zaprzeczyć, że w historię przedstawioną w Yellowface błyskawicznie się wsiąka. Opowieść o zawłaszczeniu, zazdrości i internetowych zagrywkach wciąga, a czytelnik jest ciekawy jak całość się potoczy. Najmocniejszą częścią książki jest to, o czym wszyscy trąbią, czyli fragmenty dotyczące działania przemysłu wydawniczego. Bardzo dobry jest ten wgląd w proces promocji powieści i opis drogi, jaką przechodzi autor. Intrygująco wypada również wątek działania w sieci – wrzucania postów na social media, reagowanie na oskarżające posty i negatywne recenzje. Jednak, jest to powieść, która nie zostanie ze mną na długo. Skończyłam ją ostatniego dnia stycznia i już ta historia powoli zaciera się w mojej pamięci. Samej Kuang jednak na pewno dam jeszcze szansę, bo Babel czeka na półce.