sobota, 21 maja 2016

Obcy na obcej ziemi,czyli 'Dziecko Odyna' Siri Pettersen

Jeżeli się zastanawiacie co u mnie, to mogę to skomentować tylko w jeden sposób. Jestem zawalona robotą. Nie mam jak się ogarnąć, termin magisterki mnie goni, więc trzymajcie kciuki! Dobrze jest umilić sobie krótkie wolne chwile taką lekturą!
*Dziecko Odyna*
Siri Pettersen

*Język oryginalny:* norweski
*Tytuł oryginału:* Odinsbarn
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 trylogii Krucze Pierścienie
*Rok pierwszego wydania:* 2013
*Liczba stron:* 647
*Wydawnictwo:* REBIS
"Rozpamiętywanie błędów popełnionych przez innych to niebezpieczna zabawa. Szybko zbiera się ich zbyt wiele. A jeśli uznasz je za własne, to tylko pogarsza sprawę."
*Krótko o fabule:*
Hirka mieszka w Elveroi, małej miejscowości na północy krainy Ym. Od reszty świata odróżnia się jednym - nie ma ogona. Na jej plecach zostały jedynie ślady, które według słów jej ojca, zostawiły wilcze szpony. Kiedy kłamstwo taty wychodzi na jaw, Hirka dowiaduje się, że nie pochodzi z tej krainy, a dla reszty jej mieszkańców jest zgnilizną.

*Moja ocena:*
 Naprawdę nie miałam w planach zakochać się w tej książce. Spodziewałam się przyjemnej fantastyki. Ot, kilku schematów przedstawionych w nowym świetle. I początkowo tak było, ale im więcej czasu spędziłam przy lekturze tym bardziej nie chciałam jej kończyć.
Siri Pettersen to norweska pisarka, a także projektantka stron internetowych i ilustratorka. Dziecko Odyna to jej fabularny debiut, za który dostała nagrody Fabelprisen oraz Sproing.
Książka zaczyna się ciekawym prologiem, który oczywiście zostawia za sobą masę tajemniczej aury, rozwiewanej wraz z kolejnymi rozdziałami. Przyznam, że początkowo pomysł ludzi z ogonami nie kupił mojego zainteresowaniami, ale będąc po całej lekturze jestem naprawdę pod wrażeniem. 
W świecie przedstawionym czuć staronordyckie wpływy. Cała kraina oddaje cześć Widzącemu, który jest ich bogiem. Ponadto żyje on w postaci kruka, zasiada wraz z Radą i rządzi z nimi całym światem. Dlatego wszystkie kruki uważane są za niemal święte, nie można ich skrzywdzić, a nawet można liczyć na nie w przypadku wysyłania listów. Nie podejrzewałam, że ptak mógłby zyskać moją sympatię, ale Kuro podążający wszędzie za główną bohaterką jest świetnym kompanem! 
Autorka nie boi się poruszać wielu kontrowersyjnych tematów. W kwestii religii poznajemy kilka rodzajów podejścia - wiarę bezwarunkową, czyli takie całkowite oddanie bogu oraz wiarę bardziej z przyzwyczajenia. I w czasach załamania tej wiary ciekawie oglądać różne sposoby reakcji wśród poszczególnych bohaterów. Oprócz tego podobały mi się kwestie polityczne. Całym światem zarządza Rada składająca się z przedstawicieli najbardziej wpływowych, bogatych rodzin z całej krainy. Są to w większości starsi ludzie, w wielu kwestiach niezgodni. I kiedy dołącza do nich nowy członek z łatwością manipuluje ich uczuciami, znajduje słabości i finalnie doprowadza do sytuacji, kiedy to on wodzi za nos każdego z nich. 
źródło
Jednak to, czym Dziecko Odyna mnie zachwyciło, byli bohaterowie. Główną postacią jest Hirka, która zostaje wyrzutkiem, różniącym się od reszty mieszkańców Ym. Mimo tego nie jest to dziewczyna użalająca się nad swoim losem, a raczej taka, która postara się zrobić wszystko żeby przetrwać i pomóc bliskim. Za wiele decyzji ją podziwiam i uważam, że to taka silna dziewczyna. Z drugiej strony nie była to postać idealna, wiele razy wpadała w kłopoty - kilka razy myślałam sobie "teraz, to musi się coś stać, żeby jej to uszło płazem", ale tak się nie działo. Za co brawa, bo niektóre sytuacje wydawały się bez wyjścia, a Siri Pettersen i tak dała radę, po trudach i znoju, wyciągnąć z nich bohaterkę. 
Rime wydaje się bardziej idealny. Wysoko urodzony, z dużymi mocami, potrafiący walczyć. I zapatrzony w Hirkę. Jednak im dalej tym jego postać coraz bardziej zyskiwała w moich oczach. Miał swoje problemy, które go kształtowały i pchały w kierunku różnych decyzji. I do tego był taki opiekuńczy względem Hirki! Chłopak-marzenie. W ogóle cały wątek miłosny był cudowny. Wisiorki, na których liczyli sobie punkty, moment kiedy przyjaźń przekształciła się w coś większego. A najważniejsze jest to, że na temat ich miłości czytamy naprawdę niewiele, więc jak już się pojawiają takie sceny to po prostu spijamy je z kart powieści.
Cała reszta bohaterów, nawet jeżeli pojawiali się na chwilę, była świetnie wykreowana. Urd, gdy tylko się pojawił, od razu wzbudzał niechęć i odrazę. I to powolne odkrywanie tajemnicy jego szyi (kto czytał, ten wie!) doprowadziło do ciekawych wniosków. Oprócz tego małe rólki, które miał Ventle, Ilume czy Sylja były tak bardzo potrzebne. A autorka bez zbędnych opisów potrafiła przedstawić charakter każdego z nich - wystarczyło wprowadzić ich w jednej, dwóch scenach i już wiedzieliśmy kto jest kim.
Tym bardziej płakać mi się chce, że już skończyłam czytać! Te ostatnie rozdziały otworzyły tak ciekawe perspektywy! A zarazem dość smutne i przerażające. Już widzę, że autorka sprytnie otworzyła sobie furtkę do rozwinięcia świata przedstawionego, ale naprawdę mogła dodać przynajmniej jeszcze jeden rozdział. Teraz nie mam pojęcia, a nawet nie potrafię się domyślić co dalej będzie z Hirką. A oprócz niej polubiłam jeszcze wiele postaci drugoplanowych, szczególnie interesuje mnie rozwinięcie wątku Teina. 
Podsumowując, to naprawdę ciekawa fantastyka. Przede wszystkim zaskoczyła mnie cudownymi bohaterami, których losy po prostu chcemy śledzić. Oprócz tego świat przedstawiony czaruje, a czuję, że w kolejnych tomach będzie jeszcze bardziej rozwinięty. Styl autorki jest łatwo przyswajalny, a zarazem akcji jest tyle, że ani na chwilę się nie nudziłam. 

Moja ocena: 9/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html


 
 
 
 
 
 
 

piątek, 13 maja 2016

Bohater złamany, czyli 'Tramwaj zwany pożądaniem i inne dramaty' Tennessee Williams

Pogoda rozpieszcza! Nic tylko wybywać na grille i czytanie na kocyku. Szczególnie w towarzystwie takich książek, jaką Wam dzisiaj przedstawię. Zapraszam do czytania :)
*Tramwaj zwany pożądaniem i inne dramaty*
Tennessee Williams

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Glass Menagerie; A Streetcar Named Desire; Cat On a Hot Tin Roof; Sweet Bird of Youth; The Night of the Iguana
*Gatunek:* utwór dramatyczny
*Forma:* zbiór utworów dramatycznych
*Rok pierwszego wydania:* 2012
*Liczba stron:* 372
*Wydawnictwo:* ZNAK
"Poza Tobą nie znam żadnego młodego człowieka, który by nie wiedział, że jutro zaczyna się dzisiaj, dzisiaj zaczęło się wczoraj, a wczoraj kończy się gorzkim żalem, jeśli się nic nie zaplanuje!"
*Krótko o fabule:*
W książce znajduje się pięć dramatów Tennessee Williamsa.

*Moja ocena:*
Odkąd pierwszy raz zobaczyłam tę książkę na półkach księgarni zapragnęłam ją mieć na własność. Pamiętam swoje pierwsze zachwyty spektaklem Tramwaj zwany pożądaniem w krakowskim Teatrze Bagatela, z Magdą Walach w roli Blanche. Później szybki przegląd niektórych ekranizacji i już wiedziałam - dramaty Williamsa to bardzo istotne teksty w historii amerykańskiej literatury. Dlatego po książkę sięgnęłam.
Tennessee Williams dramaty zaczął pisać już w latach 30tych. Szklana menażeria okazała się pierwszą ważną jego sztuką, ale prawdziwy sukces przyniósł mu wystawiony na Broadway'u Tramwaj zwany pożądaniem, z Marlonem Brando w jednej z ról głównych. Autor zdobył za niego pierwszego Pulitzera, drugiego natomiast otrzymał za Kotkę na gorącym blaszanym dachu w 1955 roku. 
Ze zbiorem dramatów zawsze jest podobnie jak z antologią opowiadań - są w nich teksty, które zachwycą bardziej i te, które zachwycą mniej. Jednak w każdym z nich czuć pióro Williamsa, czytelnik dobrze wie jakie tematy go interesowały. Jego bohater to zawsze człowiek złamany. I nieważne co doprowadziło do danej sytuacji, czy śmierć przyjaciela czy utkwienie w rodzinnym domu, postacie są na wskroś nieszczęśliwe. Na dodatek Williams (a także Jacek Poniedziałek, który przełożył dramaty na nasz język) za wszelką cenę stara się pokazać, że to osoby, które mogą żyć obok nas, które mówią tak, jak my. Jednocześnie to ludzie, którzy nie poradzili sobie z przytłaczającą dorosłością. 
Całość rozpoczyna najstarszy dramat autora - Szklana menażeria. I to była naprawdę petarda na początek. Najbardziej kameralny tekst, na czterech aktorów, jednak poparty mnóstwem efektów opisanych w didaskaliach. W ogóle Williams bardzo wiele ważnych informacji w didaskaliach przekazuje. Nie tylko to jak scena powinna wyglądać, ale także co się dzieje w głowie danego bohatera, co może później pomagać w przeniesieniu tekstu na deski teatru. Smutna historia o tym jak trudno się wyrwać z rodzinnego gniazda, jak oczekiwania rodziców nie idą w parze z wyborami dzieci, jak duża jest presja otoczenia, aby być takim jak inni. Jeden z tekstów, których wcześniej kompletnie nie znałam, ale z miejsca się zakochałam.
Kolejny jest już Tramwaj zwany pożądaniem, którego ekranizację widziałam, a jeszcze wcześniej byłam na widowni krakowskiej Bagateli. Tutaj mamy już więcej aktorów i bardziej złożoną intrygę. Na dodatek same cudowne role do odegrania - szalona Blanche, bezpretensjonalny Stanley i zapatrzona w niego Stella to chyba wymarzone postacie do zagrania dla aktorów. Blanche może się podobać albo nie, ale trzeba przyznać, że Williams świetnie wykreował jej postać, na kobietę żądną miłości i afektu ze strony otoczenia, kiedy jednocześnie jest tak nieprzystosowana do życia w społeczeństwie. A kto nie widział ekranizacji - niech nadrabia czym prędzej!
źródło
Następnie poznajemy Kotkę na gorącym blaszanym dachu. I tutaj również znałam ekranizację z Elizabeth Taylor w roli tytułowej. Nie stało mi to na przeszkodzie przed zachwytami nad tekstem. W dramacie możemy znaleźć mały wątek autobiograficzny Williamsa, związany z homoseksualizmem. Na dodatek dowiemy się coś na temat relacji w rodzinie, władzy pieniądza w świecie, niemożności poradzenia sobie z tragedią z przeszłości. Język czasami staje się bardzo ostry i wulgarny, szczególnie za sprawą Dużego Taty, jednak tutaj wszystko zdaje się być idealnie wyważone. Naprawdę świetny tekst!
Później przyszedł czas na Słodki ptak młodości, którego ekranizacja bardzo mi się podobała. Czytało mi się jednak gorzej, zapewne dlatego, że film oglądałam dość niedawno i wciąż pamiętałam liczne szczegóły. Ogólnie najmniej znalazłam tutaj ciekawych ludzkich dramatów. Temat niespełnionej miłości, spowodowany zakazem rodziców trochę przywodził mi na myśl parę Szekspirowskich kochanków. Tyle że Chance był o wiele bardziej poradny niż Romeo. 
I na koniec przyszedł czas na drugi tekst ze zbioru, którego nie znałam z wcześniejszej ekranizacji - Noc iguany. Byłam zachwycona pomysłem na scenę - weranda hotelu, zbudowanego na wzniesieniu, w dole szum morza i parking z rozwścieczonymi uczestniczkami wycieczki. Główny bohater, Shannon, to ksiądz, który zagubił wiarę i jest męczony przez swojego demona. Przez scenę przewija się mnóstwo bohaterów pobocznych, a każdy z nich jest ciekawym przypadkiem. Postać Hanny, jej końcowa rozmowa z Shannonem, to po prostu majstersztyk. Pięknie została pokazana więź między wnuczką a dziadkiem. No i nareszcie pojawiła się u Williamsa miła osoba, chociaż z nieciekawą przeszłością.
Podsumowując, każdemu fanowi teatru i dramatów polecam zapoznać się z twórczością tego autora. To naprawdę świetnie wykreowane postaci, spotkane w interesujących okolicznościach, mówiące naszym językiem i przekazujące zrozumiałe prawdy. Każdy tam znajdzie przyczynę ich nieszczęść i zastanowi się nad problemami, które nadal obowiązują w naszym społeczeństwie. Warto.

Moja ocena: 8/10

Wyzwania:


http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html





poniedziałek, 9 maja 2016

Co nam w duszy gra, czyli przegląd majówkowych koncertów we Wrocławiu

To prawda, że tydzień od weekendu majowego już minął, ale wybaczcie mi to niedopatrzenie. Niby ten post może zainteresować tylko tych, którzy się na tej imprezie pojawili, ale uważam, że warto przeczytać moje ogólne przemyślenia na ten temat. Szczególnie, że zespoły które pojawiły się na tegorocznej 3-majówce we Wrocławiu zna pewnie każdy z Was. 
Nie jestem weteranem tych koncertów, na wydarzeniu pojawiłam się dopiero drugi raz. W zeszłym roku przyciągała mnie przede wszystkim ciekawość: jak to wygląda i czy miejsce "udźwignie" artystów. Pamiętam, że byłam zadowolona i pozytywnie podchodziłam do wybrania się na koncerty po raz kolejny. Kiedy zaczęły pojawiać się nazwiska gwiazd, które wystąpią w tym roku stwierdziłam, że sobie odpuszczę, bo większość się powtórzyła albo byłam na ich koncertach już wiele razy. A później organizatorzy rzucili bombę - drugiego maja ma wystąpić Selah Sue! 
Po takiej informacji od razu pognałam po karnet. Dwa dni koncertów za 88 złotych to bardzo niewielka cena (ostatnio za koncert samego Lao Che zapłaciłam 50 złotych).
Pierwszego dnia (tzn. 2 maja, bo karnet miałam dwudniowy) organizatorzy wręcz przesadzili z zespołami. Musiałam niektórych sobie odpuścić, bo grali niemal w tym samym czasie, a dochodziły jeszcze przerwy związane z wypiciem szybkiego piwka i załatwienia potrzeb fizjologicznych! Zaczęłam zabawę od Jelonka, który jak zawsze porwał tłum do zabawy. Naprawdę, nawet jeżeli nie znacie jego muzyki warto przejść się na koncert - zabawa murowana. Później oczywiście Lao Che, które mnie akurat bardzo zadowoliło. Jestem ogromną fanką ich nowej płyty - Dzieciom, z której zagrali najwięcej kawałków. Na Kulcie było standardowo - wyszłam cała podeptana przez glany, ale bawiłam się przednio. Rojek zaskoczył mnie wykonaniem piosenki Długość dźwięku samotności. Koncertów Hey zawsze mogę słuchać, a Kaśka to taka świetna, skromna osoba. Oczywiście największe szaleństwo było przy Sic, ale nowa płyta też brzmi przyjemnie. No i na koniec przyszedł czas na Selah Sue. Wszyscy moi znajomi wyszli z niego niedowierzając, że ta kobieta tak czaruje. Mała osóbka, która porwała wszystkich swoim magnetycznym głosem. I śpiewała tak czysto, chociaż piosenki jej do prostych nie należą. To zdecydowanie był koncert majówki i jeżeli będę miała kiedyś okazję wybrać się jeszcze na jej występ to na pewno się skuszę.
Drugiego dnia byliśmy mocno zmęczeni, więc zaczęliśmy od grilla. Pierwszym zespołem, na który się wybraliśmy były domowe melodie. Dobrze wiecie, że ich bym sobie nie odpuściła. Było pięknie jak zawsze - powyłam trochę razem z nimi. Co prawda bardziej podobali mi się na Woodstocku, ale i tak ich uwielbiam! Później z koleżanką, ogromną fanką Comy, wybrałam się zobaczyć występ Roguckiego z zespołem. I przyznam, że z trzech koncertów Comy na których byłam, ten uważam za najbardziej udany. Później chwilę posłuchałam Pidżamy Porno. Grali wiele hitów, chociaż ja nadal wolę Strachy na Lachy. No i musiałam się zmyć szybciej, bo w Hali czekał mnie koncert Łąki Łan, czyli jednej wielkiej IMPREZY. To kolejny zespół, którego nie musicie słuchać w domu, a na żywo i tak wybawicie się za wszystkie czasy. Naprawdę była moc! Później posłuchałam już na siedząco Dawida Podsiadło i wróciłam do domu, się wyspać. 
tradycyjne rzucanie kwiatkami na koncercie Łąki Łan
A co mi się nie podobało? Telefony. Naprawdę, wytłumaczcie mi to, bo nie rozumiem. Jaki jest sens pchać się pod scenę, żeby postać, zrobić kilka zdjęć, na których i tak niewiele widać albo, o zgrozo, nagrywać filmiki telefonem. I co, później wracasz do domu i słuchasz sobie tych nagrań z cudowną warstwą dźwiękową? Przecież tam same szumy i plecy osoby z przodu! Najgorsze było to, że osoby pchały się pod scenę, żeby później tam stać i wpatrywać się w telefon. Nawet nie miały wolnej ręki, żeby obdarzyć artystę oklaskami. DRAMAT. 

Co myślicie o tym problemie? Też spotkaliście się z tym masowym komórkowym nagrywaniem podczas koncertów?

No i znacie któryś z powyższych zespołów? Może podzielicie się opiniami :)

środa, 4 maja 2016

Śledztwa w starożytnym Egipcie, czyli 'Przeklęty grobowiec' Christian Jacq

Z koncertów majówkowych wróciłam poobijana i z masą zakwasów. Ale było tak warto, że nie narzekam! Postaram się coś krótko skrobnąć na dniach, które zespoły zrobiły na mnie największe wrażenia. A tymczasem nowość wydawnicza przed Wami!

*Przeklęty grobowiec*
Christian Jacq

*Język oryginalny:* francuski
*Tytuł oryginału:* La Tombe maudite
*Gatunek:* historyczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 267
*Wydawnictwo:* REBIS
"Ludzie są dziećmi śmierci, ona jest najwyższą władzą, którą winniśmy czcić. Bogaty czy biedny, dostojnik czy wieśniak, nikt przed nią nie ucieknie."

*Krótko o fabule:*
Po wygranej bitwie pod Kadesz, faraon Ramzes II stara się podporządkować sobie podbite ludy, zamieszkujące jego ziemie. Podczas jego nieuwagi z grobowca znika magiczny dzban Ozyrysa. Złodziejem okazuje się tajemniczy czarnoksiężnik. W śledztwo zamieszani są synowie faraona - buńczuczny Ramesu oraz spokojny skryba Setna.

*Moja ocena:*
Za każdym razem kiedy na lekcjach historii były poruszane tematy starożytności moje serce po cichu się radowało. Dla mnie wszystko związane z tak zamierzchłymi latami było niesamowicie intrygujące. Szczególnie uwielbiałam tematykę mitologii i różnych wierzeń w wielu bogów. Co prawda najbardziej lubowałam się w greckich przedstawicielach, ale egipscy na pewno mnie intrygowali. I właśnie dlatego sięgnęłam po Przeklęty grobowiec
Christian Jacq urodził się w 1947 roku w Paryżu. Jest znanym i poważanym na świecie epitologiem. Oprócz publikacji naukowych oraz opracowań popularnonaukowych zajmuje się pisaniem powieści historycznych oraz kryminalnych usytuowanych w starożytnym Egipcie.
Kiedy przeczytałam, że książki autora zostały przetłumaczone na dwadzieścia dziewięć języków oraz że ma dość spory dorobek spodziewałam się efektu wow. Niestety tego nie uraczyłam. 
Wydaje mi się, że problemem przede wszystkim było nagromadzenie gatunków. W jednej książce, o niewielu stronach, autor stworzył wątek kryminalny, romantyczny, waśni braterskiej, władzy nad krajem, edukacyjny i magiczny. Brakowało mi skupienia się na jednym i wykonanie go porządnie. A tak, dostaliśmy wyjaśnienie każdego z nich po łebkach i nie mogliśmy się związać z żadną z historii. Szkoda, bo fabuła zapowiadała się bardzo ciekawie. 
źródło
Jeżeli rozważać sam wątek kryminalny, to przez większość książki byłam zawiedziona. Autor co jakiś czas wspominał zaginiony dzban i postępy w śledztwie, jednak wydawało mi się, że za mało uwagi poświęca temu wątkowi. A później na ostatnich kilkudziesięciu stronach dostałam małą bombę! I okazało się, że pan Jacq tak naprawdę ciągle się z czytelnikiem bawił, żeby później złapać go z zaskoczenia. W moim przypadku bardzo mu się to udało. 
Co do bohaterów to na razie czuję, że znam ich dość pobieżnie. Jako że całość zaplanowana jest na jakieś cztery tomy, podejrzewam, że autor chce rozwijać ich postaci w przyszłych częściach. Na razie mogę powiedzieć, że polubiłam Setne, jednego z synów faraona. To taki inteligentny chłopak, który zamiast wojaczki woli siedzieć w zwojach papirusów. Ramesu to takie jego przeciwieństwo, ale podobało mi się zbudowanie jego postaci. Nie potrafię jednoznacznie określić czy wzbudził moją sympatię czy apatię. Podejrzewam, że to się okaże w przyszłych częściach. Co do Sekhet, czyli głównej postaci kobiecej, to dla mnie była za bardzo wyidealizowana. I w tym miejscu poruszę też temat wątku miłosnego. Ja nie odczułam tam żadnego zakochania, raczej młodzieńcze zauroczenie. Pisarz zdecydowanie nie jest najlepszy w tworzeniu historii miłosnych.
W książce uraczymy też masę postaci drugoplanowych, którzy czasami wydawali mi się bardziej interesujący od tych głównych. Przede wszystkim chciałabym więcej poczytać o samym faraonie. Wątek Keku i ten Cheda również wydaje się intrygujący i ciekawi mnie w którą stronę będą one biec.
Styl autora jest prosty i lekki. Jak dla mnie za prosty i za lekki. Wydaje mi się, że lepiej przy lekturze bawiliby się młodsi ode mnie czytelnicy (trochę przypomina mi Zwiadowców, tam miałam podobne zarzuty).
Najlepszymi momentami książki (oprócz końcowego zaskoczenia) były na pewno wzmianki o życiu w starożytnym Egipcie. Wszelkie nawiązania do bogów, obrzędów, hierarchii. Łaknęłam tego o wiele więcej, ale cieszę się, że dostałam chociaż tyle. No i przede wszystkim zaskoczyły mnie wątki, jak je nazwałam w głowie, fantastyczne. Myślałam, że wszelkie wydarzenia będą bardzo realne, a dostałam ludzi posługujących się magią, tajemniczymi artefaktami oraz symbolami przynoszącymi nieszczęście. Za to duży plus!
Na pewno wspomnieć muszę też o wydaniu książki. Nie chodzi mi tutaj o okładkę, która zresztą też robi wrażenie, ale o liczne obrazki w środku. Przykładową ilustrację zobaczycie na moim instagramie. A jest ich w książce o wiele więcej.
Przeklęty grobowiec to takie przyjemne czytadło, od którego oczekiwałam o wiele więcej. Wydaje mi się, że przeznaczony jest jednak dla młodszych fanów starożytnego Egiptu. Czytelnik dojrzalszy trochę się zawiedzie.

Moja ocena: 6/10

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html






Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka