To prawda, że tydzień od weekendu majowego już minął, ale wybaczcie mi to niedopatrzenie. Niby ten post może zainteresować tylko tych, którzy się na tej imprezie pojawili, ale uważam, że warto przeczytać moje ogólne przemyślenia na ten temat. Szczególnie, że zespoły które pojawiły się na tegorocznej 3-majówce we Wrocławiu zna pewnie każdy z Was.
Nie jestem weteranem tych koncertów, na wydarzeniu pojawiłam się dopiero drugi raz. W zeszłym roku przyciągała mnie przede wszystkim ciekawość: jak to wygląda i czy miejsce "udźwignie" artystów. Pamiętam, że byłam zadowolona i pozytywnie podchodziłam do wybrania się na koncerty po raz kolejny. Kiedy zaczęły pojawiać się nazwiska gwiazd, które wystąpią w tym roku stwierdziłam, że sobie odpuszczę, bo większość się powtórzyła albo byłam na ich koncertach już wiele razy. A później organizatorzy rzucili bombę - drugiego maja ma wystąpić Selah Sue!
Po takiej informacji od razu pognałam po karnet. Dwa dni koncertów za 88 złotych to bardzo niewielka cena (ostatnio za koncert samego Lao Che zapłaciłam 50 złotych).
Pierwszego dnia (tzn. 2 maja, bo karnet miałam dwudniowy) organizatorzy wręcz przesadzili z zespołami. Musiałam niektórych sobie odpuścić, bo grali niemal w tym samym czasie, a dochodziły jeszcze przerwy związane z wypiciem szybkiego piwka i załatwienia potrzeb fizjologicznych! Zaczęłam zabawę od Jelonka, który jak zawsze porwał tłum do zabawy. Naprawdę, nawet jeżeli nie znacie jego muzyki warto przejść się na koncert - zabawa murowana. Później oczywiście Lao Che, które mnie akurat bardzo zadowoliło. Jestem ogromną fanką ich nowej płyty - Dzieciom, z której zagrali najwięcej kawałków. Na Kulcie było standardowo - wyszłam cała podeptana przez glany, ale bawiłam się przednio. Rojek zaskoczył mnie wykonaniem piosenki Długość dźwięku samotności. Koncertów Hey zawsze mogę słuchać, a Kaśka to taka świetna, skromna osoba. Oczywiście największe szaleństwo było przy Sic, ale nowa płyta też brzmi przyjemnie. No i na koniec przyszedł czas na Selah Sue. Wszyscy moi znajomi wyszli z niego niedowierzając, że ta kobieta tak czaruje. Mała osóbka, która porwała wszystkich swoim magnetycznym głosem. I śpiewała tak czysto, chociaż piosenki jej do prostych nie należą. To zdecydowanie był koncert majówki i jeżeli będę miała kiedyś okazję wybrać się jeszcze na jej występ to na pewno się skuszę.
Drugiego dnia byliśmy mocno zmęczeni, więc zaczęliśmy od grilla. Pierwszym zespołem, na który się wybraliśmy były domowe melodie. Dobrze wiecie, że ich bym sobie nie odpuściła. Było pięknie jak zawsze - powyłam trochę razem z nimi. Co prawda bardziej podobali mi się na Woodstocku, ale i tak ich uwielbiam! Później z koleżanką, ogromną fanką Comy, wybrałam się zobaczyć występ Roguckiego z zespołem. I przyznam, że z trzech koncertów Comy na których byłam, ten uważam za najbardziej udany. Później chwilę posłuchałam Pidżamy Porno. Grali wiele hitów, chociaż ja nadal wolę Strachy na Lachy. No i musiałam się zmyć szybciej, bo w Hali czekał mnie koncert Łąki Łan, czyli jednej wielkiej IMPREZY. To kolejny zespół, którego nie musicie słuchać w domu, a na żywo i tak wybawicie się za wszystkie czasy. Naprawdę była moc! Później posłuchałam już na siedząco Dawida Podsiadło i wróciłam do domu, się wyspać.
tradycyjne rzucanie kwiatkami na koncercie Łąki Łan |
A co mi się nie podobało? Telefony. Naprawdę, wytłumaczcie mi to, bo nie rozumiem. Jaki jest sens pchać się pod scenę, żeby postać, zrobić kilka zdjęć, na których i tak niewiele widać albo, o zgrozo, nagrywać filmiki telefonem. I co, później wracasz do domu i słuchasz sobie tych nagrań z cudowną warstwą dźwiękową? Przecież tam same szumy i plecy osoby z przodu! Najgorsze było to, że osoby pchały się pod scenę, żeby później tam stać i wpatrywać się w telefon. Nawet nie miały wolnej ręki, żeby obdarzyć artystę oklaskami. DRAMAT.
Co myślicie o tym problemie? Też spotkaliście się z tym masowym komórkowym nagrywaniem podczas koncertów?
No i znacie któryś z powyższych zespołów? Może podzielicie się opiniami :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz