czwartek, 29 października 2015

#48 - 'Kłamca. Papież sztuk' Jakub Ćwiek

Internet mnie chyba kiedyś wykończy. Siedzę sobie spokojnie w domu, popijam bananowe brownie kawą w ulubionej szklance, a tu nagle - BACH! ktoś wrzuca zdjęcie z Ćwiekiem, zrobione podczas Targów w Krakowie. Niemal się nie zakrztusiłam z zazdrości. Ale to nie koniec, nagle te zdjęcia zaczęły się rozmnażać! Resztę pysznego ciacha oddałam Lubemu i poczłapałam się pocieszyć. Jedynym sensownym sposobem był powrót do świata Lokiego ;) 

*Kłamca. Papież sztuk*
Jakub Ćwiek

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2015
 *Liczba stron:* (w moim wydaniu) 301
*Wydawnictwo:* SQN



"Ładne, duże oczy mamusi, te rozumiane dosłownie i w przenośni, były najczęstszą przyczyną powstawania bogów."





*Krótko o fabule:*
"
Loki – nordycki bóg kłamstwa na usługach aniołów, musi się zmierzyć z jednym z największych swoich wrogów. W dodatku na własne życzenie, bo wszystko wskazuje na to, że Dezyderiusza Crane’a, samozwańczego boga popkultury, stworzył omyłkowo nie kto inny jak Loki właśnie. Rozpoczyna się gra z czasem, tym trudniejsza, że z każdą chwilą nowy bóg coraz lepiej poznaje swoje możliwości. Jego główną mocą jest kontrola nad narracją, a nawet… nad całą opowieścią."  


*Moja ocena:*
 Od powstania pierwszej części Kłamcy minęło już dziesięć lat! Ja co prawda z twórczością Ćwieka mam styczność od jakichś pięciu i od tego czasu niezmiennie jego książki sprawiają mi kupę frajdy. Nie potrafię wytłumaczyć czym jest spowodowana ta sympatia do autora. Może przez jego liczne artystyczne zainteresowania? To, że oprócz pisania książek jest w stanie też zagrać w małym spektaklu o Kłamcy? To, że jest tak bezpośredni w swoim stylu pisarskim? Może dlatego, że nasze rodzinne domy dzieli jakieś 15 kilometrów? A może przez pomysły, które tak cudownie nawiązują do popkultury? No nie wiem. Pewne jest tylko to, że przy książkach Ćwieka zawsze bawię się przednio ! 
Od Kłamcy wszystko się zaczęło, więc powrót do jego uniwersum od początku sprawił mi przyjemność. Szczególnie, że fabuła rozgrywa się w czasie, gdy Loki współpracuje z Bachusem i Erosem, a ta trójka zawsze ląduje w niezłych tarapatach. Tym razem tytułowy bohater sam zgotował sobie taki los - sprzedał historię swojego życia producentom, którzy zebrali ekipę i stworzyli na tej podstawie serial. A kto jak kto, ale my przecież wiemy, że tasiemce o superbohaterach sprzedają się jak świeże donuty wśród amerykańskich policjantów.
Loki piwa nawarzył, więc zamierza je też wypić. Okazuje się jednak, że nowy bóg, bóg popkultury, po rodzicu odziedziczył spryt i nie będzie łatwo go złapać. Pomysł na antybohatera kupił mnie od samego początku, kiedy to okazało się, że Dezyderiusz Crane w głowie słyszy narrację z offu na temat swojego życia. Kłótnie między postacią a jego alter ego były prześmieszne! Okazuje się jednak, że Ćwiek poszedł jeszcze dalej jeżeli chodzi o zabawę formą. Oprócz dwóch poziomów narracji, możemy też znaleźć krótki komiks, który jest ciekawą alternatywą dla czytelnika - możemy sobie wybrać czy wolimy poznać kolejne wydarzenia na podstawie komiksu czy w tradycyjny sposób, opisany przez autora. A już pomysł na pokonanie Dezyderiusza, kiedy bohaterowie przenoszą się jakby do innego wymiaru, z dwoma walczącymi ze sobą narratorami mnie zachwycił po prostu!
Bardzo cieszy mnie fakt, że autor nie rezygnuje z opisywania przygód Lokiego. Jest to postać tak barwna, z tym jego ostrym językiem, wykałaczką w ustach i pluszowym misiem pod pachą, że zawsze dobrze spędzam czas w jego towarzystwie. Bohaterowie u Ćwieka są bardzo charakterystyczni. Bachusowi (bóg wina) ciągle podwija się noga, ale nie przestaje starać się zadowolić szefa (jakby co zawsze ma w zanadrzu piersióweczkę na zatopienie smutków), a towarzyszący mu Eros (bóg miłości) olśniewa wszystkich swoją aparycją a la Brad Pitt. Każda nowo poznana osoba ma w sobie coś, co ją wyróżnia i to w kreowaniu bohaterów książkowych bardzo cenię. 
Dodać muszę, że zagranie z kostiumem królika pochodzącym z filmu Donnie Darko mnie rozwalił! Bo film uwielbiam i fakt, że Ćwiek tak idealnie wplótł ten tytuł w swoje opowiadanie wprawił mnie w euforyczny stan :)
Ten tom opowiadania o Kłamcy polecam oczywiście wszystkim jego fanom. Jeżeli podobały Wam się wcześniejsze pozycje ta powinna być odebrana równie dobrze. A samo opowiadanie to nie wszystko, bo... autor umieścił tutaj również rozdział "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Lokim... ale nie chce się Wam ruszyć tyłka na spotkanie autorskie". Po lekturze tych kilkudziesięciu stron poczułam się jeszcze bliższa pisarzowi, naprawdę uważam, że to po prostu jest spoko gościu. Każdy jego fan powinien się zapoznać z Kłamcą. Papieżem sztuk chociażby dla poznania tych kilku interesujących faktów z życia autora. Na pewno ciekawi Was jak zaczynał i kto był jego pierwszym redaktorem. Tego się dowiecie w tej książce właśnie. A że samo opowiadanie jest równie świetne co pierwsze tomy o przygodach Kłamcy to nie pozostaje nic innego jak biegiem udać się do księgarni i przygarnąć swój egzemplarz!

wtorek, 27 października 2015

#47 - Earl, i ja, i umierająca dziewczyna (2015)


Tytuł oryginalny: Me and Earl and the dying girl
Reżyseria: Alfonso Gomez-Rejon
Scenariusz: Jesse Andrews
W rolach głównych: Thomas Mann, RJ Cyler, Olivia Cooke, Nick Offerman, Connie Britton, Molly Shannon
Produkcja: USA
Gatunek: dramat
Już na swoim fanpage'u wspominałam dlaczego zainteresowałam się tym filmem. Recenzja na Kulturalnie po godzinach ewidentnie utwierdziła mnie w tym, że powinnam skorzystać z faktu, że American Film Festiwal odbywa się w moim mieście. Bardzo chciałam kupić sobie karnet na całość festiwalu, jednak koszty mnie przerosły i stwierdziłam, że muszę sobie odpuścić. Kto wie, może za rok będzie mnie stać. Za to po przeczytaniu opinii na Kulturalnie po godzinach od razu zakupiłam bilet na ostatni seans filmu "Earl, i ja, i umierająca dziewczyna". Okazało się, że zapomniałam o zajęciach, które odbywały się w tym samym czasie, ale cóż - trzeba mieć jakieś priorytety w życiu!
Kiedy siedziałam w kinie myślałam o tym, że lubię chadzać sama na filmy. Bo jestem wtedy pewna, że skupię się jedynie na tym co zobaczę i nie będę sugerować się zdaniem towarzyszy. Ogromna sala kinowa była już porządnie wypełniona, gdy zaczął się film.
Fabuła skupia się na młodym chłopaku, o imieniu Greg (Thomas Mann), który uważa, że znalazł idealny pomysł na życie. Rozpracował system liceum tak, że z każdą grupą uczniów trzyma sztamę - przybija żółwika ze szkolnymi ćpunami, gra w karcianki z gotami, kibicuje niepokornemu raperowi, czasami zagai do spokojnych, żydowskich dziewczyn. Jednak porę lunchu spędza ukrywając się w gabinecie profesora historii razem z czarnoskórym Earlem (RJ Cyler). Pewnego dnia matka Grega informuje chłopaka, że dziewczyna z jego szkoły, Rachel (Olivia Cooke), zachorowała na białaczkę i namawia nastolatka do odwiedzin chorej. Ich spotkanie prowadzi do oryginalnej przyjaźni.
Filmów o poważnych chorobach wśród młodzieży jest ostatnimi czasy coraz więcej, wspomnę tutaj chociażby Gwiazd naszych wina czy Now is good. Dlatego nie byłam początkowo przekonana czy można zrobić jeszcze coś co poruszy widza w tym temacie. I tutaj zaskoczył mnie ten niezależny film, który pod przykrywką osobliwego humoru przedstawia piękną historię o dojrzewaniu i przyjaźni.
Obraz ten od pierwszych minut idealnie trafia w moje gusta filmowe. Jest trochę przerysowany, narracja wprawia nas w wesoły humor, młodzież przepełniona jest kreatywnością, a bohaterowie wyraźnie nakreśleni. Alfonso Gomez-Rejon, znany wcześniej przykładowo z serialu Glee, nie boi się przegiąć w kwestii czarnego humoru, a ja kupuję to o wiele bardziej od ckliwych zapewnień w innych tego typu filmach, że wszystko będzie dobrze. Wiadomo, że dużą zasługą jest tutaj autor scenariusza, a także książki, na podstawie której powstał film, czyli Jesse Andrews. Dawno żaden film nie wzbudził we mnie tak dużych emocji! Śmiałam się w głos, żeby w następnej chwili szczypać się, powstrzymując napad płaczu.
Byłam zachwycona oryginalnym hobby dwójki bohaterów. Otóż, Greg i Earl zajmują się amatorskimi reprodukcjami znanych filmów, dodając do nich zabawny twist. Sprawiło mi ogromną frajdę kiedy potrafiłam doszukać się nawiązań do licznych klasyków kina :)
Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak zadowolona wychodząc z sali kinowej. Uważam, że w tym obrazie wszystko było na swoim miejscu. Młodzi aktorzy idealnie pasujący do swoich ról, oryginalne ujęcia i muzyka dopełniająca całości. Ten film wprawia nas w świetny humor, a przy tym pokazuje jak szybko przywiązujemy się do ludzi, nawet jeżeli nie chcemy tego przyznać.
Polecam Wam wszystkim obejrzenie Earl, i ja, i umierająca dziewczyna. Niedługo premiera w kinach i uwierzcie, to nie będą pieniądze wydane w błoto. Na zachętę dorzucam zwiastun:

sobota, 24 października 2015

#46 - 'Jeden dzień' David Nicholls

Miała pojawić się notka o książce Kłamca. Papież sztuk. Jednak dziś był tak piękny dzień! Pospacerowałam z Lubym po Wrocławiu, podziwiałam polską jesień i cieszyłam się wyglądającym zza kolorowych drzew słońcem. Dlatego stwierdziłam, że to idealny moment na napisanie mojej opinii o książce Jeden dzień Davida Nichollsa. Zapraszam!

*Jeden dzień*
David Nicholls

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* One day
*Tłumacz:* Miłosz Małgorzata
 *Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2009
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 443
*Wydawnictwo:* Świat Książki

"Przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Właśnie dlatego jest tak cholernie ekscytująca."

*Krótko o fabule:*
"Emma i Dex? Doprawdy, trudno o mniej dobraną parę. Ona – zakompleksiona idealistka w grubych okularach. On – przystojniak z poczuciem, że świat należy do niego. Ona na wszystko musi ciężko zapracować. Jemu natychmiast udaje się to, o czym zamarzy. Ona szuka miłości, on seksu... Jest rok 1988. Oboje dostają dyplomy uniwersyteckie i spędzają ze sobą noc, chociaż nie taką, jaką sobie wyobrażacie, bo... zbyt dobrze się rozumieją! Emma dostaje pracę w podrzędnej knajpie, Dex robi karierę w telewizji. Ich drogi będą się schodzić i rozchodzić, aż po zaskakujący finał."

*Moja ocena:*
 Na początku wyznam swój mały grzeszek: tak, oglądam ekranizacje przed przeczytaniem książki. Naprawdę rzadko się zdarza, że przed obejrzeniem interesującego mnie filmu poznam pierwowzór. Wydaje mi się, że po prostu nie mam z tym problemu, żeby później wrócić do książki i delektować się fabułą. Zazwyczaj jednak czekam jakiś czas, żeby nie czytać na świeżo. Film Jeden dzień obejrzałam zaraz po jego premierze, a książka wpadła mi w ręce dzięki niezastąpionej Biedronce. Trochę przeleżała na półce, ale w końcu postanowiłam ją przeczytać. 
Jak widać po tematyce moich notek najczęściej czytam fantastykę. Po prostu lubię kiedy w książce wiele się dzieje, dlatego zazwyczaj psioczę na literaturę kobiecą. Bo co można wymyślić w schemacie: on + ona = miłość? To już wolę książki, w których wątek miłosny jest wpleciony w całość skupiającą się na innym problemie. Jednak po przeczytaniu Jednego dnia muszę powiedzieć: głupia ja!
Co wyróżnia tę książkę na tle innych historii miłosnych? Odpowiedź jest dość rozległa. Zacznę od tego, że świetnym pomysłem było stworzyć książkę, której akcja trwa dwadzieścia lat, ale wydarzenia poznajemy z perspektywy jednego, konkretnego dnia, dokładniej 15 lipca. To wtedy, w 1988 roku,  Emma i Dexter spędzili ze sobą pierwszą wspólną noc rozmawiając do białego rana. Wydawać by się mogło, że to dwie kompletnie różne osoby. Emma jest feministką, która chce zmieniać świat - poprzez manifestacje czy napisanie kontrowersyjnej sztuki teatralnej. Dexter to lekkoduch, dla którego znaczenie mają pieniądze i kobiety na jedną noc. Jednak w jakiś dziwny sposób te dwa charaktery idealnie się uzupełniają, a Em i Dex potrafią rozmawiać ze sobą o wszystkim (no, może oprócz wyznawania sobie uczuć). Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem kreowania tej dwójki bohaterów. Co roku widzimy jakie zmiany w ich charakterze przynosi przyszłość i zawiłości związane z dorosłym życiem. Podoba mi się, że Em i Dex rozwijają się na kartach powieści, czasami wychodzi im to na dobre, a czasami wręcz przeciwnie. Popełniają błędy, takie błędy, które rozumiem mając ponad dwadzieścia lat. Rozumiem ich walkę z przeciwnościami, zagubienie, staranie się o przyjaciół. Rozumiem depresję związaną z brakiem mężczyzny czy z nieudanym wystąpieniem w pracy. Rozumiem chęć napicia się szklanki alkoholu czy wypalenia papierosa. I to właśnie za to autorowi należą się największe gratulacje. Za stworzenie osób z krwi i kości, które spotykamy na naszej drodze każdego dnia. 
Styl Nichollsa jest idealny do tego rodzaju literatury. Brak tutaj dokładnych opisów miejsc czy przyrody, autor skupia się raczej na uczuciach, które targają naszymi bohaterami. Nie jest jednak przy tym zanadto ckliwy. Daje czytelnikowi pewną dozę emocji, ale przy tym nie robi tego nachalnie. W pewnym momencie powieści trudno jest powstrzymać łzy, ale dzieje się to za sprawą małych czynności, a nie rozmachu melodramatycznego zaistniałej sytuacji. Mnie na przykład najbardziej rozczuliła scena, w której ojciec Dextera zaproponował mu zjedzenie zupy (Czy to robi ze mnie dziwaka? A może potwierdza się moja teza, że dziadkowie zawsze doprowadzają mnie do płaczu?).
Muszę wspomnieć również o małych smaczkach, które sprawiły mi przyjemność. Co jakiś czas była bowiem mowa o książkach, które czyta Emma, bądź o tych, które podrzuca Dexterowi. Emma to typowa heroina zakochana w klasycznych powieściach, a ja zazdrościłam jej, że tak wiele dobrych pozycji ma na swoim koncie!
Trudno nie wspomnieć o humorze, który również jest mocną stroną książki. Szczególnie widać to w dialogach między dwójką głównych bohaterów.
Podsumowując, stwierdzam, że literatura kobieca też może być bardzo dobrym gatunkiem. Co prawda Jeden dzień nie jest jakimś arcydziełem, ale to naprawdę książka, którą kobiety powinny przeczytać - istnieje duże prawdopodobieństwo, że im się spodoba, szczególnie jeżeli są wrażliwymi romantyczkami (jak ja!).
 A jak już przeczytacie koniecznie sięgnijcie też po ekranizację. Bo warto!
 

poniedziałek, 19 października 2015

#45 - Top 10 najlepszych piosenek z bajek

Dzisiaj pojawiam się tutaj z postem, który większość z Was powinien zainteresować. Bo kto nie lubił/lubi oglądać tych wszystkich cudownych animacji? Ja do tej pory uwielbiam odświeżać sobie poszczególne bajki i wybierać się na nowe do kina. Naprawdę, statystycznie częściej spotkacie mnie w sali kinowej na animacji  niż na jakimkolwiek innym gatunku!

Do napisania tych kilku zdań podkusiła mnie akcja u ciociebi. Wpadajcie i dołączajcie, zobaczycie jak wielu bajek Disney'a jeszcze nie widzieliście! A wiadomo, że to zawsze warto nadrobić.

U mnie dzisiaj bardzo subiektywny przegląd najlepszych piosenek z bajek. Wiadomo, że większość pochodzi ze studia Disney'a, ale znajdzie się jakiś wyjątek. No to - zapraszam!


10 - Król Lew II (King Lion II)
"Jeden z nas"
 Nie chwalebna to rzecz reklamować tutaj sequele bajek, bo to zazwyczaj są okropne gnioty. Wiadomo, że druga część nijak się ma do genialności Króla Lwa, ale muszę przyznać, że melodia z "Jeden z nas" została ze mną na długo. Nie mogę wyszukać w pamięci drugiej tak negatywnie nastrojonej piosenki. Podoba mi się tutaj ta aura niepokoju, wystukiwany rytm i chóralne fragmenty. Wszystko potęguje oczywiście przedstawienie rozzłoszczonych zwierząt, które pomagają w wygnaniu. Możliwe też, że wielu z Was jej nie zna, a może warto?



9 - Anastazja (Anastasia)
"Once Upon a December"
 

 Anastazja to jedna z bajek, która mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie oglądałam jej w dzieciństwie, jak większość tutaj wymienionych, bo nie była tak reklamowana i powszechnie znana w moich kręgach znajomych. Dopiero jako nastolatka dokopałam się o niej informacji, a co za tym idzie - obejrzałam, ale w oryginale. Dlatego piosenkę "Once upon a december" wrzucam w wersji angielskiej. Zazwyczaj jak usłyszę coś po raz pierwszy w danym języku to później trudno mnie przekonać do tłumaczenia. A sama piosenka to po prostu cudowny walc, z typowo bajkową muzyką, do której tańczą przepiękne pary na parkiecie - czego chcieć więcej? 
 

8 - Miasteczko Haloween (The Nightmare Before Christmas)
"Poor Jack"
 
Musiałam znaleźć jedno miejsce w notowaniu na piosenkę ze świetnego soundtracku bajki Miasteczko Haloween! Tak naprawdę kocham całą muzykę, w końcu to genialny Danny Elfman ją skomponował. A dlaczego tutaj umieściłam akurat "Poor Jack"? Bo to cudowny przykład piosenki, którą nazwałabym aktorską. Mnóstwo emocji, spokojnie można by jej użyć jako repertuaru do kolejnego PPA!

7 - Piękna i Bestia (Beauty and the Beast)
"Tej historii bieg"
 
Tutaj miałam mały problem. Bo piosenka do słuchania jakoś mnie specjalnie nie przekonuje w tej wersji bajkowej. Ale, c'mon! Ta scena jest tak cudowna, że wstyd byłoby nie umieścić jej na liście. Piękna w tej olśniewającej sukni i wystrojony Bestia tańcują na parkiecie, a mi zawsze jakoś ciepło na sercu przy tym się robi.

6 - Dzwonnik z Notre Dame (Hunchback of Notre Dame)
"Z dna piekieł"
 
I kolejny dość niekonwencjonalny wybór. Uwielbiam piosenki z Dzwonnika z Notre Dame właśnie za to, że soundtrack ma specyficzny klimat, trochę taki kościelny i chóralny. A to jak rozwija się piosenka "Z dna piekieł" jest fascynujące. Z chóru księży poprzez cichą modlitwę człowieka, który jest opętany przez swoje żądze aż po tłumaczenie się przed sądem zakapturzonych postaci. I to rosnące napięcie. Dla mnie cudo! A warto również zwrócić uwagę na przepiękne animacje przedstawiające tańczącą Esmeraldę wśród płomieni.

5 - Król Lew (The Lion King)
"Krąg życia"
 
Nie mogło zabraknąć tutaj tego idealnego rozpoczęcia jednej z najpiękniejszych bajek Disney'a. Trudno zliczyć jak wiele razy podskakiwałam na krześle, słysząc pierwsze nuty i wiedząc, że po raz kolejny obejrzę tę cudowną animację. Znowu świetnie dopasowana muzyka do fabuły, czuć wpływy afrykańskie, motyw powtarzany w tle idealnie komponuje się z głosem głównym. Nic dodać nic ująć!

5 - Pocahontas (Pocahontas)
"Kolorowy wiatr"
 
"Kolorowy wiatr" to świetny przykład na to, że często mamy lepsze wersje dubbingu niż Amerykanie. W żadnym innym języku ta piosenka nie brzmi tak cudownie. Jest to też jedna z tych melodii, którą wiele osób zna na pamięć, łącznie ze mną. Do tego chyba najlepszy tekst piosenki z notowania, świetnie wpasowuje się w fabułę bajki. A w teledysku jest wszystko - wyjaśnienie związku Pocahontas z naturą, ukazanie bezsensowności używania przemocy, a do tego piękne ujęcia i mnóstwo słodkich zwierzaków!

3 - Aladyn (Aladdin)
"A whole new world"
 
I kolejny przykład kiedy preferuję wersję oryginalną. W polskiej przeszkadza mi trochę tłumaczenie ("Dziwy pokażę Ci" przykładowo) i głos Aladyna mnie nie przekonuje. A co do samej piosenki to uwielbiam to jak przedstawia esencję prawdziwego uczucia, kiedy chcemy ramię w ramię przemierzać świat. No i Aladyn zabiera ukochaną na przejażdżkę latającym dywanem - która z nas by się na to nie nabrała?

2 - Hercules (Hercules)
"Nie powiem że"
 
Tutaj całkiem odwrotnie - przepiękna polska wersja piosenki. Przyznam, że Hercules to jedna z moich ulubionych bajek z dzieciństwa, którą znałam prawie na pamięć. I każda piosenka tam występująca zasługuje na moje zachwyty. Wrzucam jednak "Nie powiem że", bo jednak najbardziej znana i lubiana. Wydaje mi się, że fenomen muzyki z Herculesa oparty jest na śpiewających Muzach, które tworzą świetny chórek i wyglądają niczym jeden z girlsbandów, które w czasie powstawania bajki były tak modne. Do tego piosenka ta jest ważnym momentem w fabule, kiedy Meg uświadamia sobie co czuje do naszego herosa. Prosty teledysk, któremu więcej nie trzeba.

1 - Śpiąca Królewna (Sleeping Beauty)
"Once Upon a Dream"
 
Pierwsze miejsce powinno Wam uświadomić, jak bardzo subiektywny jest ten ranking. Piosenka "Once upon a dream" nie jest zazwyczaj uwielbiana przez fanów Disney'a, za to ja zdecydowanie jestem w niej zakochana. Aurora tańcząca jakby nigdy nic w lesie ze swoimi znajomymi zwierzątkami spotyka księcia po raz pierwszy. Do tego jest to taki piękny klasyk spod szyldu wytwórni - stara kreska, muzyka typowo oldschoolowa i ta miłość od pierwszego wejrzenia ! Całość znam na pamięć po angielsku dlatego ta wersja się tutaj pojawiła.

Mój ranking zakończony, a serce mi pęka. Miałam jeszcze kilka cudownych utworów, które nie doczekały się miejsca w top 10. W przyszłości postaram się wrzucać więcej tego typu notek, które są miłym urozmaiceniem dla mnie (mam nadzieję, że dla Was również).

A teraz czas na najważniejszą rzecz - jakie Wy umieścilibyście piosenki w top 10? Piszcie w komentarzach, umieram z ciekawości!

piątek, 16 października 2015

#44 - 'Kłamstwa Locke'a Lamory' Scott Lynch

Październik w tym roku nad wyraz mroźny, co oczywiście przejawiło się u mnie w postaci choróbska. Już się przyzwyczaiłam, że zawsze kiedy pojawiają się pierwsze niskie temperatury muszę uzbroić się w koc, herbatę, torbę leków, no i może kota. Bo kot na wszystko dobry.
Najgorsze w tym wszystkim, że nie ma jak w domu siedzieć, bo uczelnia wzywa laboratoriami i listami obecności na wykładach. Na szczęście znalazłam kilka chwil na czytanie, więc przed Wami kolejna recenzja.

*Kłamstwa Locke'a Lamory*
Scott Lynch

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Gentleman Bastards: The Lies of Locke Lamora
*Tłumacz:* Strzelec Małgorzata, Szypuła Wojciech
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2006
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 537
*Wydawnictwo:* MAG

"Ale widzisz, (…) czas jest jak rzeka, która niesie nas zawsze szybciej i dalej, niż nam się wydaje."

*Krótko o fabule:*
"Powiadają, że Cierń Camorry to niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Pół miasta wierzy, że jest legendarnym bohaterem i obrońcą biedaków; druga połowa uważa, że opowieści o nim to mit dla głupców. Jedni i drudzy się mylą. Drobny i słabo władający rapierem Locke Lamora rzeczywiście jest (ku swemu utrapieniu) Cierniem Camorry. Istotnie, okrada bogatych (kogóż innego warto okradać?), ale biedni nie oglądają ani grosza z jego zdobyczy. Wszystko, co zdobędzie, przeznacza na użytek swój i swojego nielicznego gangu złodziei: Niecnych Dżentelmenów. Niestety, w ostatnich czasach nad Camorrą zawisło widmo tajemnicy, która grozi wybuchem wojny gangów i rozdarciem półświatka na strzępy. Locke’a i jego przyjaciół, wplątanych w śmiertelną rozgrywkę, czeka niezwykle trudna próba pomysłowości i lojalności. Jeśli chcą żyć, muszą z niej wyjść zwycięsko."

*Moja ocena:*
 Na początku muszę złożyć małe podziękowania Matyldzie z Leona Zabookowca. Gdyby nie jej peany wznoszone na cześć Locke'a pewnie nie trafiłabym na tę książkę, bo ani nie widziałam jej recenzji, ani nie rzuciła mi się w oczy w bibliotece czy księgarni. A, jak już wspominałam, na mnie najlepiej działają pozytywne opinie innych osób, dlatego właśnie książkę zamówiłam i pogrążyłam się w czytaniu.
Scott Lynch był szarym, typowym Amerykaninem. W celach zarobkowych zbierał zamówienia jako kelner, zmywał naczynia w knajpach i tworzył strony internetowe. Pomiędzy kolejnymi pracami znalazł (Bogu dzięki!) trochę czasu na stworzenie książki. I okazało się, że jego debiutancka powieść, Kłamstwa Locke'a Lamory, nadaje się do druku. Mało tego, pozycja zajęła zaszczytne miejsce w World Fantasy Award - trafiła do finału konkursu, w kategorii powieść.
Wszyscy znamy historię pewnego sławnego złodzieja, czyli Robina Hooda. Do dzisiaj pamiętam jak będąc dzieckiem, oglądałam o nim serial i wzdychałam do prawego człowieka, który okradał bogatych, a zdobyty łup rozdawał wśród biednych. Cóż, Locke Lamora trochę się od niego różni. Dla tytułowego bohatera kradzież to nie tyle sposób na życie, co jedyna rzecz, w której jest naprawdę mistrzem. A skoro oprócz tego sprawia mu to kupę frajdy, to czemu miałby robić coś innego?
Historia przedstawiona jest z dwóch perspektyw. W pierwszej poznajemy dorosłego Locke'a, który wraz z paczką złodziei, a konkretniej z Niecnymi Dżentelmenami, planuje kolejny przekręt. Druga pokaże nam dzieciństwo Lamory, dowiemy się jak przebiegała jego edukacja na kanciarza idealnego. Bardzo spodobała mi się ta forma i złapałam się na tym, że nie czekałam specjalnie na żadną z perspektyw, każdą przyjmowałam z ciekawością.
Świat przedstawiony przypominał mi Wenecję w czasach średniowiecznych. Oczywiście różniła się od tej prawdziwej przez występowanie magii. Podziwiam Lyncha za to jak potrafił przenieść nas do Camorry, prowadzić po uliczkach i dzielnicach, które dzieliły się na te zamieszkane przez pospólstwo oraz przeznaczone dla arystokracji. Byłam również zachwycona wykorzystaniem przez niego pomysłu na tamtejszy "sport", czyli walki z rekinami, których w wodach Camorry niemało. Opisy były barwne i dopracowane, nie mam się tutaj do czego przyczepić.
 Locke'a natomiast ciągle wyobrażałam sobie jako Klopina z Dzwonnika z Notre Dame! Podejrzewam, że to przez jego zdolności aktorskie, przez to z jaką łatwością wcielał się w różne role. Lamora jest zdecydowanie jedną z najbarwniejszych postaci w literaturze fantasy. Nie jest to dzielny rycerz w lśniącej zbroi, daleko mu do ideału mężczyzny, to taki chudy chłopak, któremu po prostu nie po drodze z wojaczką. Jednocześnie jest sprytny, zabawny, inteligentny, zręczny, sarkastyczny, przebiegły i oddany przyjaciołom. Najlepsze jest to, że autor nie musiał nam tego napisać wprost, a charakter bohatera poznajemy przez jego czyny. Ostatnio coraz częściej spotykam się z niespójnościami w opisie postaci, bo ktoś ma być silnym, niezależnym, a w zachowaniu widać u niego przestraszone dziecko (patrz Szklany Tron). W tej książce z tym się nie spotkamy. Bohaterowie ewoluują na kartach powieści, uczą się na błędach, które popełniają, bo to przecież rzecz ludzka.
To, że Locke'a polubiłam nie powinno nikogo zaskoczyć. Byłam jednak miło zaskoczona ilością dopracowanych postaci pobocznych. Moimi ulubieńcami zostali bliźniacy Sanza, którzy niczym Fred i George Weasley'owie wnosili dużą dawkę humoru.
Pozytywnie zaskoczył mnie brak wątku miłosnego. To znaczy pojawił się taki zalążek, podejrzewamy kto jest miłością Lamory, jednak autor trzyma nas w niepewności. Mam nadzieję, że w kolejnej części otrzymam zadowalające mnie odpowiedzi.
Jeżeli nie przepadacie za książkami fantasy, nie przejmujcie się! Otóż Kłamstwa Locke'a Lamory to nie jest typowa pozycja z gatunku. Znajdzie się tutaj coś dla fanów powieści przygodowych, a także kryminałów. Magii jest bardzo mało, a wielu z Was będzie zaskoczonych na jakie przekręty potrafi wpaść Locke - autor wykazał się niebywałą pomysłowością.
Akcja jest trochę nierówna. Zazwyczaj w takich pozycjach pojawia się problem z jej rozpoczęciem. Tutaj też tak było, ciężko było mi się wciągnąć w przygody bohaterów, musiałam się zmusić, żeby przebrnąć przez pierwsze sto stron. Ułatwiał mi to styl autora i jego plastyczne opisy. Dalej było ciekawiej, aż docieramy do kulminacji, która rozdarła mi serce i myślałam, że nawet uronię nad wydarzeniami kilka łez!
Podsumowując Kłamstwa Locke'a Lamory to pozycja dla starszych czytelników, którzy szukają w powieści czegoś więcej niż szybkiej akcji i trójkąta miłosnego. Książka spodoba się jeżeli chcecie przeżyć niesamowite przygody w towarzystwie kilku idealnie przygotowanych do swojego fachu złodziei, którzy pokażą Wam, że czasami popełnione przez nas błędy drogo kosztują. Dzięki nim poznamy też uczucie wiążące kilku chłopców, którzy zostali rodziną, wspierającą się nawzajem, pomimo braku między nimi więzów krwi. I zobaczymy, że nic nie jest czarno-białe, a każdego złoczyńcę kształtują wydarzenia z przeszłości. Ja - polecam!

źródło 1
źródło świetnych szkiców

poniedziałek, 12 października 2015

#43 - Czasami 'Szczaw' może zasmakować

 Jedyne posty dotyczące muzyki, które napisałam pokazują jaki typ najbardziej mnie kręci. Nie chodzi o to, że nie przepadam za rockiem bądź reggae, co to to nie! Ważny jest fakt, że muzyki najczęściej słucham w zaciszu domowym, pracując przed ekranem. Potrzebuję wtedy się zrelaksować, wyciszyć, a jednocześnie rozkoszować dźwiękami. Wcześniejsze zespoły, tj. Fismoll i domowe melodie były bardziej znane, a dzisiaj przed Wami jeden z niszowych albumów.
Lili Liliana to pseudonim artystyczny Ady Krawczuk, młodej, ale niesamowicie uzdolnionej dziewczyny. Nigdy nie pobierała profesjonalnych lekcji, a śpiewa, gra na gitarze akustycznej, pianinie, perkusji i do tego pisze teksty piosenek. Taki typowy przykład kobiety orkiestry, która przedzierając się przez meandry muzyczne, szuka swojej ścieżki. I na razie robi to bardzo dobrze.
Przyznam, że przed włączeniem przycisku play trochę się obawiałam. Lo-fi* czasami wychodzi artystom na dobre (patrz domowe melodie), ale bywa tak, że albumów nagranych w domowych warunkach słucha się jak w męczarniach. Jednak już po wejściu na stronę pokrzepiła mnie grafika, którą umieściłam powyżej. Idealnie wprowadza w klimat płyty i mogę z czystym sumieniem umieścić ją na liście najlepszych okładek albumów. Wpasowała się w moje gusta w stu procentach po prostu. Pozostało tylko przesłuchać tych dwunastu utworów.
Już tydzień temu mogłam napisać Wam co nieco o tym zjawisku muzycznym. Jednak najprościej w świecie się zasłuchałam. Codziennie, wracając z uczelni włączałam sobie płytę Szczaw i coraz bardziej ją doceniałam. Całość rozpoczyna utwór "Początek", który jest ciekawym doświadczeniem muzycznym (chociaż osobiście jestem przeciwniczką syntezatorów), ale jego tekst idealnie trafił w moją estetykę:
Początki trzeba kształtować
Dbać o miłostki i odpowiedzi
Zamykać oczy na straszne
Zamykać oczy i mocno wierzyć
Ogniem postaw wbiegać na start
Nic nie słuchać, w bezdźwięki gnać
Na oślep



Płyta pełna jest akustycznego brzmienia, które w połączeniu z niewymuszonym wokalem tworzy przyjemną całość i wprowadza nas w nostalgiczny nastrój. Lili nie szarżuje głosem, nie wykonuje wirtuozyjnych solówek, ba! nawet nie prezentuje wymyślnych melodii. Tutaj wszystko jest proste, ale w tej prostocie tkwi siła płyty. Wniosek z tego, że nie trzeba posiadać dużych środków, żeby wyczarować coś dobrego.
Oczywiście nie ma co polemizować z faktem, że jakość jest słaba. Jednak warstwa merytoryczna wystarczająco broni tego materiału. Zresztą, na fanpage'u można zobaczyć proces nagrywania albumu. Pokój znajdujący się na poddaszu, po wtachaniu perkusji zostało niewiele miejsca, zresztą nikt pewnie o przeszkadzających odbiciach nawet nie myślał. I z tego co widziałam wokal i gitara akustyczna nagrywana tym samym mikrofonem. Dla profesjonalistów jest to może nie do pomyślenia, ale ja jestem w szoku, że przy takim nakładzie udało się wydać Szczaw w tej wersji.
Nadmienię, że po wielokrotnym przesłuchaniu zauważyłam dwa fragmenty muzyczne, które bardzo przypominają piosenki Comy. Ciekawa jestem, czy autorka jest fanką tego zespołu czy zrobiła to w niewiedzy.
 Moimi ulubieńcami zostaną elektryzujące "Może", dopracowane "Z lepszej strony", nostalgiczne "Zasypiam" i rytmiczne "M".
 Na pewno warto przesłuchać płyty, szczególnie jeśli również lubicie ten klimat muzyki. Muszę Wam jeszcze pokazać piękne, ręcznie robione opakowania! Zobaczcie:
Pozostaje mi mieć nadzieję, że Lili nie zaprzestanie swojej przygody z muzyką i będzie się nadal rozwijać. A ja chętnie będę śledzić jej poczynania i koczować na koncert w moim mieście.
Płyta do posłuchania TUTAJ.


*Lo-fi – to termin używany do opisu sposobu nagrywania muzyki. Cechuje się niską, amatorską jakością nagrań, wynikającą bądź to z ograniczeń finansowych, bądź z przemyślanej koncepcji artystycznej. (źr. wikipedia)
zdjęcia i informacje pochodzą z fanpage'a Lili

środa, 7 października 2015

#42 - 'Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu' & 'Zwiadowcy. Płonący Most', John Flanagan

Nie wiem jak Wy, ale podczas wyjazdów z przyjaciółmi trudniej skupić mi się na lekturze. Gdy czytam na plaży łatwo mnie rozkojarzyć - a to za ciepło jest, więc trzeba wskoczyć do morza, a to głód człowieka łapie i trzeba poszukać owoców, a to chłopak prosi, żeby poodbijać z nim piłkę i no... trzeba się ruszyć z kocyka. Dlatego wiedziałam, że zabranie ze sobą cięższych lektur nie będzie dobrym pomysłem. Wybór padł więc na Zwiadowców. Zapraszam do przeczytania mojej opinii.

*Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu*
John Flanagan

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Ranger's Apprentice. The Ruins of Gorlan.
*Tłumacz:* Kroszczyński Stanisław
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2004
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 320
*Wydawnictwo:* Jaguar 

"Brak wiary w siebie jest chorobą. Jeśli stracisz panowanie nad tym, wątpliwości staną się twoją rzeczywistością"


*Zwiadowcy. Płonący Most*
John Flanagan

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Burning Bridge
*Tłumacz:* Kroszczyński Stanisław
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 350
*Wydawnictwo:* Jaguar 



*Krótko o fabule:*
"Przyszłość piętnastoletniego Willa zależy od decyzji możnego barona. Sam Will najchętniej zostałby rycerzem, ale drobny i zwinny nie odznacza się tężyzną fizyczną, niezbędną do władania mieczem. Tajemniczy Halt proponuje chłopakowi przystanie do zwiadowców ludzi owianych legendą, którzy, jak wieść niesie, parają się mroczną magią, potrafią stawać się niewidzialni... Początek nauki u mistrza Halta to jednocześnie początek wielkiej przygody i prawdziwej męskiej przyjaźni."

*Moja ocena:*
 Seria Zwiadowcy pierwszy raz rzuciła mi się w oczy w księgarni. To takie liczne pozycje o niewielkiej objętości. Pomimo ciekawych okładek i dobrych opisów nie zostałam jakoś specjalnie zachęcona do lektury. Zdanie zmieniałam dopiero przeglądając blogosferę i czytając mnóstwo zachwytów i poleceń. Dodatkowo, to książka bardziej młodzieżowa, więc idealna na spędzanie z nią dni, wylegując się na piasku. Postanowiłam uzbroić się w kilka części i ruszyć na wakacje.
Tak naprawdę trudno jest mi wypowiedzieć zdanie o tej książce. Na pewno nie określiłabym jej jako złej, jednak nie jest to też dobra lektura. Dla mnie to kolejna młodzieżowa fantastyka, ale plasująca się o oczko wyżej od tych przesyconych miłostkami romansideł. Podejrzewam, że podstawowym problemem dla mnie było to, że jestem na nią po prostu za stara. Dziesięć lat temu pewnie byłabym zachwycona, teraz odebrałam ją jako sztampową literaturę młodzieżową, chwilami nużącą
Świat przedstawiony nawiązuje do średniowiecza. Mamy tutaj zamki, baronów, króla, kucharzy, sprzątaczki. Wszystko pozostaje jednak w tle, brakowało mi dokładniejszych opisów otoczenia i sytuacji w kraju. Fabuła skupia się przede wszystkim na Willu, który rozpoczął nauki u zwiadowcy - Halta. Niestety, nic w tych lekcjach mnie nie zainteresowało. Ot, strzelanie z łuku, rzucanie nożami, skradanie się, rozpoznawanie śladów i oswajanie konia. W pierwszej części, czyli w Ruinach Gorlanu, najbardziej interesował mnie wątek poboczny, czyli trening rycerski Horace'a. Autor poruszył ważny temat prześladowań wśród młodzieży i znęcania się nad młodszymi. To był chyba najjaśniejszy element tej książki.
Mierzi mnie ostatnio wyraźny podział na tych dobrych i tych złych. Jak to zwykle bywa spotykamy się z postacią straszliwego złoczyńcy, który zbiera armię potworów i zamierza zaatakować tych dobrych. O samym Morgarathcie wiemy niewiele, bo tylko tyle co przeczytaliśmy w prologu. Niby autor nam przedstawia dlaczego złoczyńca chce podbić cały kraj, jednak dla mnie było o wiele za mało pobudek, które nim kierowały. 
To moje odczucia po przeczytaniu pierwszego tomu. Zapoznałam się z nim, ale niewiele mnie zainteresowało, bohaterowie wychodzili z każdej sytuacji obronną ręką, akcje były przewidywalne. Po Płonący Most sięgnęłam jedynie ze względu na fakt, że nie miałam innej książki przy sobie. I powiem szczerze, że zostałam pozytywnie zaskoczona.
Muszę przyznać, że fabuła drugiej części podobała mi się o wiele bardziej. Wydaje mi się, że dopiero tutaj akcja zaczęła się rozwijać, a bohaterom towarzyszyły ciekawe uczucia i obawy. Wątek strachu Willa i niewiary we własne umiejętności bardzo przypadł mi do gustu. Na dodatek pokazał, że jest odważnym chłopakiem, który jest w stanie oddać życie za sprawę. Również zadowoliła mnie nowa postać kobieca, którą od początku podejrzewałam o jej prawdziwą tożsamość i moje przewidzenia się sprawdziły.
Zauważyłam, że w tej części przestała przeszkadzać mi przewidywalność powieści. Akcja stała się bardziej spójna, nie było niepotrzebnych dłużyzn, a całość przyjęłam bardzo lekko i przyjemnie.
Po przeczytaniu pierwszej części chciałam od razu skończyć znajomość z tym cyklem. Teraz jednak, po intrygującym cliffhangerze chętnie poznam kolejne losy bohaterów Zwiadowców.
Podsumowując, książka przeznaczona jest przede wszystkim dla młodzieży i to tej grupie mogę ją polecić. Jeżeli chodzi o starszych czytelników - można przeczytać jako przerywnik między ciekawszymi powieściami. Ja na pewno chętnie kupię ją nastolatkom w mojej rodzinie.

Kto z Was czytał tę serię? Warto sięgać po kolejne tomy?

piątek, 2 października 2015

#41 - Podsumowanie września

Jeżeli śledzicie mojego bloga, to wiecie, że nie pojawiają się u mnie takie podsumowania. Dopiero niedawno zaczęła podobać mi się ta forma notek u Was i stwierdziłam, że warto spróbować. Dzisiaj więc - krótko i na temat o tym, co udało mi się we wrześniu przeczytać i obejrzeć.

KSIĄŻKI
 

Przeczytałam:
1) Sztuki odnalezione, Sławomir Mrożek, stron 230
2) Siewca Wiatru, Maja Lidia Kossakowska, stron 651
3) Wyznania gejszy, Arthur Golden, stron 463
4) Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu, John Flanagan, stron 320 (recenzja wkrótce)
5) Zwiadowcy. Płonący Most, John Flanagan, stron 350 (recenzja wkrótce)
6) Cud chłopak, R. J. Palacio, stron 416
7) Słuchowisko - Pech, Joanna Chmielewska, książka ma 336 stron

FILMY
 
Obejrzałam:
1) Pieśń Słonia (2014)
2) Pożądanie (2014)
3) Riwiera dla dwojga (2013)
4) Więzy krwi (2013)
5) Robaczki z zaginionej doliny (2013)
6) Słowo na M (2013)
7) Wielka szóstka (2014)
8) Babadook (2014)
9) Zaklinacz deszczu (1956)

Tytuł najlepszej książki września otrzymują Wyznania gejszy, natomiast przy seansie Zaklinacza deszczu bawiłam się najlepiej.
Co do teatru - udało mi się dorwać bilety na Mistrza i Małgorzatę w Teatrze Capitol na listopad!
Dorzucam jeszcze krótką statystykę:
- liczba obserwujących: 78,
- liczba wyświetleń: 9249,
- liczba przeczytanych stron: 2766, co daje 92 strony dziennie.

Teraz pozostaje mi wrócić do studenckiego życia, ale będę się starała nie opuszczać w blogowaniu.
Dziękuję wszystkim odwiedzającym i komentującym mojego bloga, jesteście cudowni!
Pozdrawiam serdecznie :)
 Jeżeli tego typu notka Wam się spodoba postaram się wrzucać podsumowanie co miesiąc :)

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka