sobota, 28 stycznia 2017

#KącikAliny - Jak działa ludzka pamięć, czyli „The Unfortunates” B.S. Johnson

 Dzisiaj zapraszam Was na nowy cykl na stronie. Będzie on należał do mojej siostry, która również jest książkoholiczką (nawet o wiele większą ode mnie). Z racji swojego kierunku studiów często ma styczność z ciekawymi pozycjami literackimi i tutaj będzie się nimi z Wami dzielić. Mam nadzieję, że ten cykl Wam się spodoba, a ja oddaje głos siostrze :)

B.S. Johnson - pisarz, który w wieku 40 lat popełnił samobójstwo, ponieważ nie był wystarczająco popularny - zachwycił mnie po przeczytaniu jego powieści: Albert Angelo. Wyjątkowo zaskakująca, zabawna, ale przede wszystkim eksperymentalna, co od pewnego czasu jest jednym z głównych kryteriów, dla których sięgam po konkretne książki. I choć każda z nich zadziwia swoją innowacyjnością, to właśnie The Unfortunates zachwyca przemyślaną formułą, wspaniale dobraną do tematu tej ,,powieści w pudełku".

*The Unfortunates*
B. S. Johnson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Unfortunates 
*Gatunek:* powieść interaktywna, „powieść w pudełku”
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1969
*Liczba stron:* 124
*Wydawnictwo:* Picador
"(...) anything means something only if you impose meaning on it, which in itself is a meaningless thing, the imposition."

*Krótko o fabule:*
A sports journalist, sent to a Midlands town on a weekly assignment, finds himself confronted by ghosts from the past when he disembarks at the railway station. Memories of one of his best, most trusted friends, a tragically young victim of cancer, begin to flood through his mind as he attempts to go about the routine business of reporting a football match.
                                                                                                                          - opis wydawcy

*Moja ocena:*
The Unfortunates to powieść, do której mam duży sentyment. Przeczytana przeze mnie rok temu, cierpliwie czekała na półce na taką recenzję. Pomimo tego, że nie była pierwszą eksperymentalną powieścią, w którą udało mi się zanurzyć, była zdecydowanie pierwszą o tak nietypowej konstrukcji. Jej niezwykłość polega na tym, że powieść znajduje się w pudełku, gdzie kartki nie są ze sobą połączone, jak w zwykłych książkach, lecz luźno ułożone. Czytelnik może sam zdecydować w jakiej kolejności będzie czytał powieść, czy to tasując, czy też rozrzucając kartki na łóżku i wybierając z nich następny rozdział. Jedyne części, które narzucają kolejność zatytułowane są: FIRST oraz LAST, każde inne czytamy losowo. W ten sposób, Johnson realnie ukazał jak działa ludzka pamięć. W pierwszym rozdziale, wraz z narratorem, dojeżdżamy do miasta, gdzie atakują go wspomnienia zmarłego przyjaciela. I tu zdajemy sobie sprawę jak często zdarza się to w życiu każdego z nas: wystarczy zapach byśmy przypomnieli sobie nasze dzieciństwo, czasem piosenka w radio wywołuje uśmiech na twarzy, a niektóre miejsca sprawiają, że automatycznie zatapiamy się w przeszłości. Właśnie na tym bazuje Johnson w swojej powieści. A ponieważ nie przypominamy sobie dawnych wydarzeń chronologicznie, przypadkowość czytanych przez nas rozdziałów jest całkowicie uzasadniona. Już na początku możemy trafić na część, w której narrator dowiaduje się o śmierci przyjaciela albo rozmyśla o byłej dziewczynie imieniem Wendy, a może na moment, w którym zastanawia się którą szynkę opłaca się kupić. Tak jak nieprzewidywalna jest ludzka pamięć, tak nie zawsze wiemy co zdarzy się w kolejnym rozdziale. Oczywiście, głównym wątkiem jest historia Tony'ego i to, co narrator pamięta głównie z czasów choroby przyjaciela. 
Styl używany przez autora również odzwierciedla to w jaki sposób myślimy. Często pojawiają się zdania ciągnące się przez pół strony, przerwy pomiędzy niektórymi słowami są wydłużone jakby narrator nie wiedział jak skończyć zdanie bądź nie chciał tego robić. Zadaje on pytania, na które często nie znajduje odpowiedzi. I choć jest to bardzo realistyczne, wszystko to sprawia, że przez powieść trudno przebrnąć. Zdecydowanie ważne jest skupienie by nie zagubić się w labiryncie myśli narratora. A jednak to tylko dodaje wiarygodności. Ciekawy jest sposób w jaki, w jednej z części, narrator dyktuje opis meczu razem z notacją, w której zawiera informacje gdzie powinien znajdować się przecinek czy też kropka.
"(...) Alexander hit the intersection comma    and anything more accurate seemed bound     to hit some part of the City goalkeeper apostrophe s body full point    (...)"
Oczywiście, samo zakończenie powieści, które nie jest zasygnalizowane kropką, pokazuje nam, że te wspomnienia nigdy tak naprawdę się nie kończą.
W tej powieści zdecydowanie nie znajdziemy postaci, które w jakiś sposób wzbudzają sympatię czy przechodzą zmiany. Każda z nich przefiltrowana jest przez umysł narratora, który miejscami jest wyjątkowo egoistyczny i przykładowo - nie rozumie dlaczego choroba przyjaciela jest ważniejsza od jego nowo wydanej książki. Ukazuje on ich tak, jak te osoby zapamiętał, nie myśląc o tym co mogli w danym momencie czuć. Dlatego też, opisy różnych osób stają się czasem po prostu oschłe.
Jednak wszystko to składa się na wspaniałą powieść o ludzkiej pamięci, o przypadkowości naszych myśli, a także o tym, jak jedno zdarzenie może wywołać wspomnienia, które zdawałoby się, że są całkowicie od siebie oddalone.

Jeśli chcecie w namacalny sposób sprawdzić jak przypadkowo działa ludzka pamięć zapraszam do lektury „The Unfortunates”.

Powieść została przetłumaczona na język polski, jednak nie udało mi się znaleźć jej w żadnej z księgarni. 



Słyszeliście wcześniej o pomyśle książki w pudełku? A może to dla Was nowość? Dajcie znać :)

środa, 25 stycznia 2017

Skończyć ze starym życiem - „Rok królika” Joanna Bator

Dziś moja opinia na temat książki przeczytanej już tydzień temu. To dla mnie pierwsze spotkanie z tą autorką, ale na pewno nie ostatnie. I kolejna pięknie wydana książka!

*Rok królika*
Joanna Bator

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* thriller/sensacja/kryminał
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 414
*Wydawnictwo:* Znak
Dałam się zwieść pozorom. Julia Mrok i ja, Sandra Jasna i Sandra z „Marcowych dzieci” byłyśmy warstwami skóry na tym samym ciele, obdarzonym godną potwora zdolnością transformacji i maskarady.
*Krótko o fabule:*
Autorka bestsellerowych romansów historycznych Julia Mrok kieruje się dwoma pragnieniami: rozkoszy i opowieści. By je zaspokoić, z nikim się nie liczy i nie zważa na skutki swoich poczynań, ale kiedy posuwa się za daleko, w końcu musi zniknąć z własnego życia.
Zmienia tożsamość i wygląd, opuszcza swoich dwóch kochanków. Z Warszawy wyjeżdża do Ząbkowic Śląskich – miasteczka, do którego bardziej pasuje dawna nazwa Frankenstein. Wszechobecna atmosfera grozy zagęszcza się zwłaszcza w jedynym hotelu w mieście, gdzie uciekinierka postanawia wynająć pokój. Jego tajemnicza właścicielka, Wiktoria Frankowska, prowadzi w nim spa „Pod Królikiem”. Potworna tajemnica, jaka wiąże się z tym miejscem sprawi, że Julia Mrok będzie musiała na nowo zmierzyć się ze swoją przeszłością i podjąć decyzje, które po raz kolejny odmienią jej życie.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Książka Rok królika kusiła mnie od jakiegoś czasu. Po pierwsze, chciałam w końcu poznać prozę Joanny Bator, często chwaloną w gronie moich znajomych. Jednak najważniejszym powodem był chyba ten rozstrzał w ocenach - jedni chwalą książkę pod niebiosy, a inni wieszają na niej psy. Dla mnie to już jest definicja intrygującego dzieła kultury, czegoś nad czym można dyskutować i obrać którąś ze stron, wymyślając coraz to nowe argumenty na poparcie swojego zdania. Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy mogłam w końcu zacząć tę lekturę.
Joanna Bator to polska pisarka i publicystka, urodzona w 1968 roku, w Wałbrzychu. Studiowała kulturoznawstwo, jest autorką jednej z pierwszych prac w Polsce dotyczących feministycznych teorii, którą napisała w ramach doktoratu z filozofii. Jest znawczynią i wielbicielką kultury japońskiej. Na swoim koncie ma nagrodę Nike za powieść Ciemno, prawie noc oraz nominacje do tej nagrody za Piaskową Górę.
Do napisania najnowszej powieści zainspirowało autorkę określenie „znikła bez śladu”. Zaciekawiona tematem, przeszukiwała odmęty Internetu czytając o najbardziej osobliwych zniknięciach. Tożsamość swojej bohaterki, Julii Mrok, luźno oparła na prawdziwej historii Sandry Valentine, ładnej blondynki z Manhattanu, która przepadła bez śladu. 
Od początku lektury uderza czytelnika oryginalny styl pisania. Bator zdecydowała się na narrację pierwszoosobową i zrezygnowała z umieszczania w książce fragmentów dialogów. Dlatego ostrzegam osoby, które czują wstręt przed litym tekstem. Nie ma jednak czego się obawiać, bo treść napisana jest przystępnym i bardzo plastycznym językiem.
źródło
Jeżeli chodzi o temat sobowtórów/doppelgängerów to nie jestem znawcą (zapraszam za to na ciekawy tekst napisany na Czepiam się książek). Uważam jednak, że w Roku królika zabieg ich wprowadzenia sprawdza się idealnie i przepełniony jest jakąś mroczną magią. Każdy z czytelników zapewne zrozumie to trochę inaczej, bo w powieści nic nie jest jednoznaczne. Na dodatek od razu widać, że autorka zafascynowana jest ludzkimi ułomnościami i tą bardziej mroczną stroną naszych zachowań. W książce żongluje potwornościami, obrzydliwościami i ludzkimi bliznami z ogromną wprawą. Idealnie udaje jej się przekazać te osobliwe fascynacje bohaterów, przez co chwilami naprawdę czułam się zniesmaczona i musiałam robić sobie przerwę od przygód Julii Mrok.
Oprócz głównej bohaterki nakreślonych zostało w powieści jeszcze kilka portretów, a każdy kolejny wydawał się bardziej dotkliwie doświadczony przez życie od poprzedniego. To były osoby z defektem, często takim widocznym gołym okiem, fizycznym, ale dopiero pod nim kryły się prawdziwie dotkliwe blizny.
Joanna Bator stosuje bardzo ciekawy zabieg narracyjny - pozwala swojej bohaterce, autorce romansów, wtrącać co jakiś czas fragmenty swojej najnowszej książki. Dzięki temu możemy niejako poznać jak wygląda proces twórczy pisarzy, jak wydarzenia, których doświadczają, wpływają na kreowanie światów zamkniętych na stronach ich powieści.
Interesujące również jest to jak autorka łączy różne gatunki literackie. Można powiedzieć, że Rok królika jest obyczajówką, później przeradza się trochę w kryminał, thriller, oprócz tego są oczywiście elementy romansu historycznego, pisanego przez bohaterkę. Występują również elementy farsowe, przede wszystkim wyśmiewanie współczesnych nagłówków gazet. Każdy z nas natknął się kiedyś na krzyczące ze stron czasopism potworki, jak „Ogórek grozy po raz trzeci zaatakował Eugenię C. z Legnicy”. Tego typu przykładów znajdziecie naprawdę masę, bo to mały konik Julii Mrok - wyszukiwanie i zapisywanie takich nagłówków. To, że Bator umiejętnie, z przekorą i mrugnięciem, wplotła to hobby w treść książki świadczy o jej literackiej zręczności.
Czy ta książka jest dla każdego? Raczej nie. Przede wszystkim polecam ją osobom dorosłym, a przynajmniej dojrzałym. Niektórzy znajdą tam elementy, nad którymi spędzą kilka chwil zadumy, inni potraktują ją jako przerost formy nad treścią - ale chyba o to chodzi w prawdziwej sztuce, żeby wzbudzać kontrowersje. Ja na pewno sięgnę po resztę powieści pani Bator!



  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak.

niedziela, 22 stycznia 2017

O tym, jak twórcy kreują charaktery staruszków w filmach

Ze względu na dość szczególną datę w kalendarzu zdecydowałam się napisać post tematyczny, dotyczący starszych osób (nazwijmy ich na potrzeby notki dziadkami i babciami) w filmach. Co prawda nie każdy z wymienionych ma wnuczęta, ale powiedzmy, że kryterium było przekroczenie konkretnego wieku ;)
Nie wiem jak Wy, ale mnie zazwyczaj staruszkowie w filmach bardzo rozczulają. Może wpływ na to ma fakt, że zazwyczaj grani są przez doświadczonych aktorów, którzy z niejednego pieca chleb jadali, a co za tym idzie są wiarygodni w swoich rolach. Dzisiaj opowiem Wam jak twórcy przedstawiają babcie/dziadków w swoich filmach, czyli po prostu: jacy oni bywają?

1. Uparci jak diabli - Woody Grant z filmu Nebraska (2013)

Zdecydowanie jeden z moich ulubionych filmów, w których pierwsze skrzypce grają staruszkowie. Woody Grant dostaje list, w którym informują go o wygranej na loterii. Postanawia więc dostać się do Nebraski, żeby odebrać nagrodę. Oczywiście po drodze poznamy krótką historię jego życia, zobaczymy jak wyglądają jego relacje z rodziną, tą najbliższą i dalszą. A przede wszystkim pokochamy tego pana z całym jego bagażem doświadczeń, upartością godną najgorszego osła i prostymi, ludzkimi problemami. Dodatkowym plusem jest fakt, że oboje staruszków grają doświadczeni aktorzy, którzy wypadli tak naturalnie i wiarygodnie, że cała młoda część ekipy zanika gdzieś w pamięci. Jeżeli nie znacie Nebraski to nadróbcie ją koniecznie.

2. Charakterni i zadziorni - Elle z filmu Grandma (2015)

Film, który obejrzałam dokładnie wczorajszego dnia. Trochę na potrzeby tego posta, chociaż i tak miałam go w planach po zobaczeniu zwiastuna. Historia zaczyna się od odwiedzin Sage u babci - młoda dziewczyna potrzebuje pożyczyć pieniądze na aborcję. Jak na kino niezależne przystało nic tutaj nie jest oczywiste. Babcia Elle zamiast zrugać wnuczkę ładuje ją do samochodu i razem wyruszają w podróż w poszukiwaniu funduszy, dzięki której poznamy przeszłość Elle. Przede wszystkim plusem jest pokazanie takiej niezależnej i wyzwolonej babci, która jest trochę wulgarna, ale zarazem trudno jej nie pokochać. I kolejna rola zagrana na bardzo wysokim poziomie, charyzmatycznie i naturalnie, brawo!

3. Rozczulająco zakochani - Arthur i Marion z filmu Song for Marion (2012)

Można powiedzieć, że takich filmów jak Song for Marion w Hollywood są setki. Prawdopodobnie tak jest, co nie zmienia faktu, że film oglądałam z prawdziwym zaciekawieniem i wylałam na nim morze łez. Marion jest członkinią chóru dla emerytów, to kobieta pełna radości do życia, mimo wieku i diagnozy lekarskiej. Jej mąż, Artur to zgorzkniały staruszek, który do większości wydarzeń w życiu podchodzi bardzo sceptycznie. Choroba żony sprawia, że zajdą w nim zmiany. Wydaje mi się, że oglądanie miłości dwójki staruszków od razu łapie za serce. Widzimy osoby, które przeżyły ze sobą tak wiele lat i nadal pałają do siebie uczuciem, chociaż jest ono bardzo różne od tych młodzieńczych miłostek. Po prostu wzrusza.

4. Zaradni i samodzielni - Aniela z filmu Pora umierać (2007)

Piękny, rodzimy obraz z genialną rolą Danuty Szaflarskiej. Historia Anieli, która mieszka w ogromnym domu, za towarzysza mając jedynie suczkę Filadelfię. Jej syn niemal czeka, aż majątek ziemski przejdzie w jego ręce, żeby mógł go sprzedać bogatym sąsiadom. Aniela od razu przywodzi na myśl nasze babcie - ma swoje przyzwyczajenia, nie pozwala sobie w kaszę dmuchać, dziwi się mentalnością młodszego pokolenia. Przede wszystkim jednak jest przywiązana do miejsca, w którym spędziła całe życie, co wydaje się naturalną reakcją, a tym bardziej dziwi nieczułość jej syna. Uwielbiam tę postać za jej siłę i wolę walki, za to że do końca postępuje zgodnie ze swoim sumieniem.

5. Wyszczekani, ale wspierający - Edwin Hoover z filmu Mała Miss (2006)

Film oglądałam już lata temu, ale nadal wspominam go z uśmiechem na twarzy. Zdecydowanie każdy powinien ten obraz choć raz w życiu zobaczyć, bo rodzinka Hooverów jest naprawdę niespotykana. Fabuła jest dość prosta - cała familia ładuje się do żółtego vana, żeby zawieźć siedmioletnią Olive na konkurs piękności. To wybuchowa kombinacja charakterów, a wśród nich cudownie wykreowana postać dziadka Edwina. Nie jest to typowy staruszek - wyrzucony z domu starości za posiadanie heroiny, często bywa wulgarny i trochę nieznośny. Ale równocześnie to najlepszy dziadek dla młodziutkiej Olive i to on wspiera ją oraz podtrzymuje na duchu, kiedy najbardziej tego potrzebuje.

6. Gotowi na ryzyko - Paulette z filmu Babcia Gandzia (2012)

Przyznam się szczerze, że ten film jakoś specjalnie mnie nie porwał, ale dla barwnej postaci Paulette warto go umieścić w tym zestawieniu. Staruszka jest dość zgorzkniała, czas spędza na spotkaniach z przyjaciółkami, którym zwierza się z problemów z czarnoskórym zięciem i wnukiem. Chyba można powiedzieć, że Paulette to po prostu konserwatywna rasistka. Wszystko się zmienia, kiedy z braku funduszy postanawia handlować narkotykami. Fakt, że jest babcią pomaga w wykreowaniu idealnej przykrywki. Jak wspomniałam, to naprawdę barwna babcia, która niczego się nie boi, mnie jednak najbardziej spodobał się wątek jej więzi z wnuczkiem, która bardzo ładnie ewoluuje przez czas trwania filmu.

7. Zabawni i z dużym bagażem doświadczeń - Allan Karlsson z filmu Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął (2013)

 Najstarszy dziadek w tym zestawieniu ma na karku już okrągłą stówkę. Jak można się domyślić, w ciągu całego wieku da się przeżyć sporo przygód, a Alan jest zdecydowanie staruszkiem, który w życiu nie próżnował. Kiedy go poznajemy, postanawia uciec z domu opieki i zacząć nowe życie. Film pełen jest zabawnych sytuacji, z dość specyficznym poczuciem humoru (do mnie trafia). Postać Alana jest bardzo intrygująca, dlatego z zaciekawieniem oglądamy kolejne jego przygody z lat młodzieńczych, a następnie widzimy, że na starość nic się u niego nie zmieniło i nadal niechcący ładuje się w kolejne kłopoty. Na szczęście świeci nad nim szczęśliwa gwiazda i zazwyczaj wychodzi z nich obronną ręką!

8. Z ciętym językiem i dobrym sercem - Vincent w filmie Mów mi Vincent (2014)

 Kolejny film, który mnie rozczula, w ten najlepszy, nienachalny sposób. Twórcy idealnie nakreślili tworzącą się więź między starszym Vincentem a Oliverem, dzieckiem sąsiadki. Vincent zgodził się zostać niańką chłopca, do czego zmusiły go problemy finansowe. Nie jest to może najlepszy wybór, bo starszy mężczyzna chadza z Oliverem do barów, na wyścigi konne, pali przy nim papierosy i wykorzystuje go do pomocy w porządkach w domu. Nie zapominajmy też, że przedstawia go zaznajomionej prostytutce. Zarazem zastępuje mu trochę ojca, uczy samodzielności i poczucia własnej wartości. Ta dwójka to zdecydowanie cudowny filmowy duet. Przyczynia się do tego aktorstwo na wysokim poziomie, nie tylko ze strony nieomylnego Billa Murray'ego, ale też naturszczyka Lieberhera.

9. Starający poradzić sobie ze stratą - Matthew Morgan w filmie Ostatnia miłość pana Morgana (2013)

 W zestawieniu znalazło się mnóstwo staruszków bardziej współczesnych, z niewyparzoną gębą i nie najlepszymi manierami. Dla równowagi przedstawiam pana Morgana - ponad trzy lata temu stracił swoją ukochaną żonę i wciąż nie potrafi poradzić sobie z pustką po jej odejściu. Jego życie zmieni się po poznaniu młodej nauczycielki tańca, Pauline. Film może nie jest najwyższych lotów, ale niesie ze sobą mnóstwo ciepła. Osobiście uważam, że to jedna z najlepszych ról Caine'a, któremu nie da się nie współczuć i nie kibicować przez całość obrazu. Jestem też fanką osobliwej Posey, która tworzy ze starszym aktorem wspaniały, pełen uroku duet. Ładnie nakręcony film na temat radzenia sobie ze stratą.

10. Słodcy, kochani, ale trochę szaleni - Abby i Martha Brewster w filmie Arszenik i stare koronki (1944)

 Na koniec tytuł z dość ekscentrycznymi babuszkami. Z wizytą do swoich krewnych przyjeżdża siostrzeniec starszych pań - Mortimer. Za chwilę ma udać się w swoją podróż poślubną, zatrzymują go jednak niecodzienne sytuacje, które mają miejsce w domu Abby i Marthy. I trup w szafie. Obie kobiety wydają się takim typowym obrazem kochanych staruszek, które mają mnóstwo słodyczy w głosie, poczęstują herbatką z ciasteczkami, ale musimy pamiętać, że w czarnej komedii nic nie jest takie, na jakie wygląda. Film naprawdę wart zobaczenia, mnóstwo zabawnych sytuacji, kilka zaskoczeń i ciekawe kreacje głównych postaci.



Na tym kończę, chociaż wiele jeszcze babć i dziadków nie zostało tutaj wymienionych. Zresztą, uważam, że to wciąż bohaterowie, którzy czekają na kolejne duże filmy! Których staruszków dorzucilibyście do tej listy? :)

niedziela, 15 stycznia 2017

Powody, dla których musicie iść do kina na „La La Land”

Odkąd wróciłam wczoraj z kina zbieram szczękę z podłogi i uwierzcie, kilka zębów wciąż nie wróciło na miejsce! Jestem kompletnie oczarowana i nie mogłabym wrócić do normalnego życia bez polecenia Wam tego wspaniałego filmu. Dlatego dzisiaj powody, dla których MUSICIE iść do kina na La La Land (i żaden z nich nie obejmuje rekordowej liczby wygranych Złotych Globów).


1. Reżyser

To akurat główny powód, dla którego ja wybrałam się do kina. Damien Chazelle swoim ostatnim filmem, historią o ambitnym perkusiście - Whiplash, szturmem wpiął się na szczyty Hollywood, stając w szranki o Oscara z najlepszymi reżyserami współczesnego kina. Już wtedy pokazał, że ma pomysł na swoje filmy, które opiera na porządnie napisanych scenariuszach. Finalnie otrzymujemy dopracowaną ucztę filmowo-muzyczną. Po La La Land reżyser ląduje w gronie moich ulubieńców i to na jego kolejny film będę wyczekiwała z niecierpliwością!
gratulacje od Emmy Stone po wygraniu Złotego Globa - bezcenne

2. Scenariusz

Historia ma dość banalny punkt wyjścia - mamy ją, aspirującą aktorkę z marzeniami, mamy też jego, jazzmana, który hołduje tradycyjnemu podejściu do tego gatunku muzycznego, chcącego założyć własny klub. Kiedy Mia (Emma Stone) spotyka Sebastiana (Ryan Gosling) zaczynają się przekomarzania, które prowadzą do głębszego uczucia. Wydawać by się mogło, że to scenariusz kolejnej komedii romantycznej. Jednak nic bardziej mylnego! Chazelle okazuje się mistrzem kreowania dialogów, które pełne są uroku i wdzięku, a zarazem angażują widza w oglądaną historię w stu procentach. Będziemy się śmiać, żeby za chwilę przeżywać miłosne uniesienia i ronić łzy nad losem bohaterów. Zaserwowany został rollercoaster emocji.

3. Muzyka

To jest ten typ filmu, po którego obejrzeniu od razu wyszukujemy soundtracku i słuchamy go na ciągłym repley'u. Chazelle wkłada w usta swojego bohatera wypowiedź, że jazz umiera i młodzi ludzie nie chcą już słuchać tej muzyki wywodzącej się z Nowego Orleanu. A potem pokazuje nam zapalonego artystę, który wyczynia cuda na klawiszach, przez co chcemy ciągle więcej tej magicznej melodii. To już drugi jego film, który skupia się na jazzie, za co chwała mu! Podobno kiedy pierwsze studio prowadziło rozmowy z Chazellem to nie doszło do porozumienia ze względu na obiekcje studia co do typu muzyki - chcieli zamienić gatunek na rocka. Reżyser postanowił poczekać i zrobić film po swojemu. I opłaciło się, a piosenka City of stars (która zdobyła Złotego Globa) jest GENIALNA.

4. Obsada

Tutaj nastąpiły pewne zmiany w stosunku do początkowego planu reżysera. Główne role mieli zagrać Emma Watson, która zrezygnowała ze względu na prace nad Piękną i Bestią, oraz Miles Teller, który podobno zażyczył sobie za dużej gaży za występ. Lepiej chyba złożyć się nie mogło! Z całą sympatią dla wymienionej dwójki - wątpię, żeby któreś z nich zdołało uciągnąć rolę w La La Land. Na szczęście reżyser ma nosa do castingów i zdecydował się na Emmę Stone i Ryana Goslinga. Oboje aktorów było mi do tej pory dość obojętnych, często grali dobrze, ale czegoś mi tam brakowało. Natomiast w La La Land olśniewają. Mnie przede wszystkim kupiła panna Stone, która uzbroiła swoją postać w mnóstwo wdzięku, ale Gosling również zagrał swoją rolę życia. Nawet jeżeli wyczuwalne były braki w strefie wokalnej (akurat Ci aktorzy najpiękniejszych głosów moim zdaniem nie mają), to nadrabiali to warsztatem. Na dodatek to na ich barkach leżał cały ciężar filmu, bo reszta aktorów pokazywała się w dosłownie kilku scenach.

5. Chemia

Jak już jesteśmy przy obsadzie, to nie mogę nie napisać Wam o chemii między dwójką aktorów. I grzechem byłoby wspomnienie o tym tylko przy okazji gry aktorskiej, bo to coś o wiele większego. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam takie dreszcze oglądając miłość na ekranie. Coraz częściej aktorów gra zakochanych, ale widz nie do końca im w to wierzy. Ale to, co mają Stone i Gosling, jest gdzieś na wyższym poziomie aktorstwa! Ich wzrok razi elektrycznością, każdy gest, uśmiech, spojrzenie jest czarujące i sprawia, że nawet u nas w brzuchu zaczynają pojawiać się motyle. I nie mówię tutaj tylko o scenach romantycznych, bo tym bardziej kupuję ich chemię w momentach skrajnych - podczas kłótni cała masa emocji wylewa się z ekranu. Można powiedzieć, że kto widział Kocha, lubi, szanuje ten ma przedsmak tego, co spotka go w La La Land. Tylko w o wiele lepiej strawnej wersji, z wdziękiem i muzyką w tle.

6. Musical pełną parą

Nie spodziewałam się, że jeszcze będzie mi dane obejrzeć mój ulubiony typ musicalu, czyli ten tradycyjny, którego prekursorami byli Fred Astaire, Ginger Rogers czy Gene Kelly. Zawsze sobie powtarzałam, że takich filmów się już nie robi! A jednak, Chazelle udowodnił mi, że się myliłam. Nie dość, że czerpie pełnymi garściami z tego gatunku to jeszcze dokłada do tego z wyczuciem swoje pięć groszy. Podejrzewam, że antyfani musicali mogą nie być zachwyceni, że rozpoczęcie filmu to czterominutowa piosenka, przy której ludzie wychodzą pośpiewać ze swoich samochodów stojących w ogromnym korku. Ja jednak już wtedy uśmiechnęłam się pod nosem, a dalej było jeszcze lepiej i piękniej i po prostu magicznie! Do tego to puszczanie oka do widza obytego z musicalami - tańce wśród gwiazd czy obroty wokół latarni (co prawda nie w deszczu, ale też pięknie). I tak! Aktorzy w filmie stepują podczas tańca! To po prostu miód na moje serce!

7. Dla marzycieli

Bo to dla nich (i o nich) jest ten film. Jeżeli kiedyś miałeś jakieś marzenie, o które długo i uparcie walczyłeś to zobaczysz swoje odbicie w głównych bohaterach. Bo to niepoprawni marzyciele, którzy całe swoje życie podporządkowują walce o spełnienie swoich pragnień. Zobaczysz, że często na Twojej drodze czekać będą trudne decyzje, które wpłyną na to, jak potoczy się reszta Twojego życia. Jednak, nigdy nie warto przestać marzyć, a wtedy bohaterka zaśpiewa Tobie podczas jednej z piosenek:
Here's to the ones who dream 
Foolish, as they may seem.
Here's to the hearts that ache 
Here's to the mess we make.

8. Zdjęcia

Jak już wspomniałam, Chazelle ma zawsze pomysł na swoje filmy i nic nie zostawia przypadkowi. Już po gifach, z tej notki możecie się domyślać, że całość jest przepiękna wizualnie. Kostiumy aktorów odzwierciedlają nastroje bohaterów, a każdy kolor tutaj ma znaczenie. Na dodatek lokacje również robią wrażenie, od przepięknego wzniesienia, na którym postacie przeżyją swój pierwszy wspólny taniec, przez studio filmowe, w którym pracuje bohaterka, po sceny w obserwatorium czy starym kinie. Na dodatek zdjęcia sprawiają, że ogląda to się jeszcze przyjemniej - przykładowo cały pierwszy taniec nagrany jest w jednym ujęciu, kamera płynnie przepływa między pląsającymi aktorami.

9. Finał

Ten post już staje się przydługi, więc przejdę do zakończenia. Na tym polu reżyser również nie zawodzi. Podobno poprzednie studio chciało również zmiany finału, na szczęście Chazelle się nie zgodził, bo jego zakończenie jest idealne. Żeby powstrzymać się od spoilerów, nie będę Wam więcej zdradzać, ale te kilkanaście ostatnich minut to wspaniałe podsumowanie całości.
Pozostaje mi powiedzieć: MARSZ DO KINA! Film jest wart każdych pieniędzy, a ja zastanawiam się czy nie wybrać się na seans jeszcze raz, a naprawdę takie uczucie mi się nie zdarza! Na dodatek już marzę o plakacie z tego filmu i na pewno go zdobędę, żeby dumnie wisiał na mojej ścianie. Podsumowując, jestem pod wpływem czaru La La Land, a Was, mam nadzieję, zdołałam zainteresować tym tytułem. Pamiętajcie: WARTO.


Moja ocena: 10/10

środa, 11 stycznia 2017

Wyczytuję domowe zapasy, czyli które tytuły planuję nadrobić w 2017 roku.


W życiu każdego z nas, książkoholików, dochodzi do tej chwili. To ten moment, kiedy patrzymy w stronę swojej domowej biblioteczki i zastanawiamy się, jak to się stało, że mamy tam tyle książek, które wciąż odkładamy na później, które tak bardzo chcemy przeczytać, ale nadal omijamy je wzrokiem. Chcąc zrobić niewielki krok w stronę nadrabiania domowych zapasów, założę sobie kilka książek, po które na pewno sięgnę w tym roku. Już styczeń mi pokazał, że wciąż lubię zagłębiać się w nowości, ale muszę zrobić krok do tyłu i nadrobić to, co moja biblioteczka chowa w zanadrzu. A każda z tych pozycji kusi mnie bardzo! Także, bez zbędnego przeciągania, poniżej książki, które na pewno w tym roku przeczytam.

1. Brandon Sanderson, Studnia Wstąpienia & Bohater Wieków

Przygodę z Sandersonem zaczęłam od Drogi Królów i Słów Światłości, które do tej pory zajmują jedno z najwyższych miejsc w moim fantastyczno-książkowym rankingu. W 2016 roku przeczytałam Z mgły zrodzonego i też okazał się wspaniały (chociaż wciąż przym u mnie wiedzie Archiwum Burzowego Światła). Kolejne części czekają na mnie i zaglądają z półki tymi przepięknymi okładkami - muszę w końcu je przeczytać. Zakładam zakończenie pierwszej trylogii, ale najchętniej uczyniłabym ten rok takim hołdem dla Sandersona i przeczytała wszystkie jego książki. Czy mi się to uda? Przekonamy się w przeciągu 12 miesięcy.

2. Fiodor Dostojewski, Idiota

Książkę dostałam w prezencie urodzinowym i cóż, nie mógł być bardziej udany. Szaleję za klasyczną literaturą rosyjską, a Dostojewski zajmuje ciepłe miejsce w moim sercu. Przeczytałam jego Zbrodnię i karę, Biesy oraz Braci Karamazow, teraz pora na sławetnego Idiotę. Mam ciche przeczucie, że zrobi na mnie takie samo, jeśli nie jeszcze większe wrażenie.

3. Samantha Shannon, Czas żniw & Zakon Mimów

Te książki czekają już bardzo długo na mojej półce. Zamówiłam je jakiś rok temu z założeniem, że rzucę się na nie od razu. Tak się jednak nie stało i z miesiąca na miesiąc odkładałam w czasie ich przeczytanie. Do tego stopnia, że niedługo w Polsce pojawi się trzecia część cyklu, a ja wciąż żyję w słodkiej nieświadomości co do treści jej poprzedniczek. Dlatego mam w planach je nadrobić, a później płynnie przejść do najnowszego tomu!

4. Maurice Druon, Królowie przeklęci

Od jak dawna polowałam na te książki! Kilka razy już niemal miałam je w koszyku, ale w ostatnim momencie rezygnowałam z kupna. Aż tutaj znalazłam piękny zestaw pod choinką. Literatura historyczna to wciąż dla mnie nieznane terytoria, ale jestem do nich bardzo pozytywnie nastawiona. Mam tylko nadzieję, że wysokie oczekiwania nie zrujnują mi frajdy z czytania.

5. Remigiusz Mróz, Kasacja & Zaginięcie

No i Mróz. Chyba z żadnym innym nazwiskiem nie spotykam się tak często w blogosferze jak z naszym polskim autorem kryminałów. To kolejny gatunek po który dość rzadko sięgam, jednak gdy już to robię to często bywam zadowolona. Remigiusza Mroza natomiast tak wychwalacie, że w końcu muszę się przekonać na własnej skórze co w nim jest takiego niezwykłego.

6. Leigh Bardugo, Szóstka wron

Na dokładkę dorzucam książkę, która dość niedawno zasiliła szeregi mojej biblioteczki. Nie ma się jednak co dziwić, bo robi furorę w blogosferze, a przede wszystkim to kochana przez mnie fantastyka. I to wydanie z czarnymi stronami - po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałam się czy nie zacząć od Trylogii Griszy tej autorki, jednak słyszałam dość skrajne opinie na jej temat, a podobno nie trzeba znać jej treści przed zapoznaniem się z Szóstką Wron.


Znacie powyższe książki? Może sami macie w planach nadrobić niektóre tytuły w 2017 roku? Ciekawa jestem które, może dorzucę coś do mojej listy :D

niedziela, 8 stycznia 2017

W poszukiwaniu zemsty - „Hrabia Monte Christo. Część 1” Aleksander Dumas

Po tej lekturze mogę stwierdzić tyle, że rok 2017 zapowiada się naprawdę pysznie czytelniczo! Oby więcej takich pozycji - życzę tego i sobie i Wam.
*Hrabia Monte Christo. Część 1*
Aleksander Dumas

*Język oryginalny:* francuski
*Tytuł oryginału:* Le comte de Monte-Cristo
*Gatunek:* przygodowa
*Forma:* powieść
*Cykl:* tom 1
*Rok pierwszego wydania:* 1844
*Liczba stron:* 704
*Wydawnictwo:* MG
Póki Bóg nie raczy odsłonić przyszłości ludzkiej, cała ludzka mądrość będzie się mieścić w tych paru słowach: Czekać i nie tracić nadziei!
*Krótko o fabule:*
Dzieje niezwykłych losów oficera marynarki, Edmunda Dantesa, poznajemy w momencie wpłynięcia do Marsylii trójmasztowca „Faraon”, na którym objął on, po śmierci dowódcy, stanowisko kapitana. Wydaje się, że przed młodym człowiekiem rozpościera się teraz pasmo sukcesów, szczególnie że czeka też na niego ukochana Mercedes, z którą wkrótce ma wziąć ślub. Niestety, tuż przed swoją śmiercią dowódca poprosił Edmunda, by ten dostarczył do Paryża pewne dokumenty, które podczas rejsu zostały zabrane z Elby, gdzie uwięziony był Napoleon. Ten fakt pomaga zazdrosnym o jego sukcesy ludziom napisać donos, w wyniku którego Edmund trafia na lata do więzienia w twierdzy If.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego cudownego czytelniczego rozpoczęcia roku. Co prawda to dopiero pierwsza część przygód Hrabiego Monte Christo, ale już najchętniej dodałabym tę pozycję do listy najlepszych książek roku
Aleksander Dumas urodził się w 1802 roku, znany jest jako pisarz powieści przygodowych. W swoich książkach często zawierał wątki romansów, pojedynków oraz spisków. Jego najbardziej znane dzieła to Trzej Muszkieterowie (wciąż przede mną) oraz Hrabia Monte Christo. Pod tym samym nazwiskiem tworzył również jego syn, który napisał słynną Damę Kameliową.
To, co zaskoczyło mnie od pierwszych rozdziałów to łatwość, z jaką autor wprowadza czytelnika w wykreowany świat. Nie doświadczymy tutaj bombardowania informacjami na temat przeszłości bohaterów czy długimi opisami przyrody. Aleksander Dumas w przystępny sposób przedstawia poszczególne postaci i wraz z biegiem akcji pozwala nam lepiej je poznać. Opisy też są, naturalnie! Ale autor ogranicza je do niezbędnego minimum, dzięki czemu możemy lepiej wyobrazić sobie świat bohaterów, a równocześnie akcja nie traci na tempie - co to to nie! Tempo naprawdę jest błyskawiczne, absolutnie nie zaskakuje fakt, że Dumas jest uważany za wybitnego autora powieści przygodowych. Już po tej książce nie mogę się nadziwić jego umiejętności tkania fabuły, w której każda cegiełka służy większemu celowi, który na długo owiany jest przed czytelnikiem tajemnicą. Przez co oczywiście czyta się całość z wypiekami na twarzy, ze stałym zainteresowaniem. 
Wrażenie robi również tło historyczne i to, w jaki sposób kolejne wydarzenia zostają zaprezentowane. Co jakiś czas autor informuje nas, na temat zmian zachodzących w świecie bohaterów. Przyznam, że postać Napoleona zawsze mnie fascynowała, więc tym bardziej cieszyły mnie wszelkie wzmianki na temat ruchów jego popleczników i przeciwników. Oprócz tła historycznego wrażenie robiło również to geograficzne. Ponieważ śledzimy fabułę z perspektywy kilku bohaterów, miejsca akcji wciąż się zmieniają, a my możemy poznać kulturę różnych nacji z tamtego okresu (i to nie tylko europejskich, bo Hrabia odwiedzał również kraje wschodnie).
Wydaje mi się, że ta przystępność całości, to również zasługa świetnego tłumaczenia, którego autorem jest pan Łukasiewicz. Więc należy oddać honory także w jego stronę.
źródło
Przejdźmy jednak do tego, co czytelnicze tygryski lubią najbardziej - bohaterów. Przyznam, że rzadko w powieściach przygodowych możemy uświadczyć tylu barwnych, pełnokrwistych postaci jak w Hrabi Monte Christo. Poczynając od głównego bohatera, Edmunda Dantesa, który powinien być wzorem dla bohaterów literackich przechodzących ogromną przemianę (oczywiście ze względu na wiarygodne jej przedstawienie), po trzecioplanowych uczestników fabuły (jak sługa-niewolnik Hrabiego), wszyscy są po prostu intrygujący i napisani z pełną świadomością co do roli jaką mają odegrać w całości. Na dodatek paleta charakterów jest naprawdę bogata, poznamy bogatych i biednych, prawych i zawistnych, rozpieszczonych i niekochanych, delikatnych i pełnych wigoru. Po prostu panteon, który z rozdziału na rozdział powoli się rozwijał. Trzeba przyznać, że Dumas nie bał się napisać powieści naprawdę monumentalnej, ogromnych rozmiarów, z rozmachem jakiego współcześnie na próżno poszukuję. 
Powieść ta nie ogranicza się jedynie do zwykłej przygodówki. Tak, czytanie jej sprawia przyjemność i zaciekawia, ale ponadto stawia przed czytelnikiem pytania o moralność działań bohaterów. Tytułowy hrabia wzbudza wiele emocji, ale niekoniecznie tylko pozytywnych. Oczywiście, współczujemy mu losu, który spadł na niego z powodu zawistnych ludzi, ale jednocześnie musimy się zastanowić czy zemsta powinna znajdować się w zasięgu człowieka czy nie powinniśmy zostawić jej siłom wyższym. Podejrzewam, że to będą dylematy, które rozwinie część druga.
W pierwszym tomie czytaliśmy już o karnawałach, bandytach, sztormach, więzieniach, romansach, przyjaźniach i zwadach - jeżeli druga część przyniesie kolejne takie wydarzenia, to Hrabia Monte Christo będzie musiał wylądować w topie moich ulubionych książek wszech czasów! Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że absolutnie każdy powinien się z tą klasyką zapoznać. Nie tylko dlatego, że niesie ze sobą ogromną wartość literacką, ale żeby się przekonać, że klasyka nie gryzie i nie jest tylko dla wybranych. Zobaczycie, że wciągnie Was ta powieść nawet bardziej niż współczesne książki przygodowe. A to piękne wydanie, szyte, w twardej oprawie tylko sprawia, że każdy z książkoholików powinien mieć je na półce.

Starałam się pisać zwięźle, bo kilka przemyśleń zostawiam na recenzję po skończeniu drugiego tomu, a tutaj i tak wyszło sporo tekstu. To kolejny argument, że książka budzi wiele emocji w czytelniku :)


Moja ocena (na podstawie pierwszego tomu): 9+/10


  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MG.

czwartek, 5 stycznia 2017

Na niektóre historie nigdy nie będziemy za starzy - „Alicja w Krainie Czarów” Lewis Carroll

Dziś recenzja ostatniej książki, którą miałam przyjemność przeczytać jeszcze w zeszłym roku. To kolejna pozycja z listy BBC, mam zamiar nadal z niej korzystać :)
*Alicja w Krainie Czarów*
Lewis Carroll

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Alice's Adventures in Wonderland  
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 1865
*Liczba stron:* 148
*Wydawnictwo:* Olesiejuk

- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.
*Krótko o fabule:*
Tytułowa bohaterka przenosi się do świata, gdzie wszystko jest możliwe, pełnego tajemnic i zagadek.
Przygody dziewczynki są piękną baśnią o dorastaniu, o poznawaniu świata, o otwartości na innych, wrażliwości.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Przez długi czas Alicja w Krainie Czarów była takim moim przykrym powodem do wstydu. Za każdym razem gdy widziałam ją na listach książek, które każdy powinien przeczytać, starałam się wyszukać w pamięci czy jako dzieciak miałam przyjemność się z nią zapoznać. I mimo że we wspomnieniach widzę wydanie tej książki, które miałam na półce, to wątpię czy ją czytałam, a jeśli nawet - to niewiele z niej pamiętałam. Zdecydowałam się więc na powrót do dzieciństwa, zaopatrując się w pięknie ilustrowane wydanie, które w przyszłości zamierzam podarować chrześnicy. Zanim tego dokonam, postanowiłam jednak sama zapoznać się z jej treścią. 
Oczywiście książkę czyta się błyskawicznie, co nikogo zapewne nie zaskoczy. To niecałe 150 stron, a na nich opisanych zostało wiele przygód młodziutkiej, ciekawej świata i odważnej Alicji. Każdy rozdział to taka mini-historia i chociaż te początkowe skupiają się przede wszystkim wokół zmian we wzroście dziewczynki (próba dopasowania do społeczeństwa?), to wraz z biegiem akcji jej przygody stają się coraz ciekawsze, bardziej pogmatwane, a przede wszystkim zaskakująco oryginalne. Trzeba przyznać, że Lewis Carroll miał niewiarygodną wyobraźnię, dzięki której po dziś dzień wielu dorosłych przenosi się do magicznego świata dzieciństwa. A ten świat to miejsce, które czasami bezwiednie odwiedzamy, będąc w objęciach Morfeusza. To wtedy nasza wyobraźnia zostaje pozbawiona hamulców i zapuszcza się w niesamowite miejsca, takie jak Kraina Czarów. Co prawda istnieje przeświadczenie, że umiejętność puszczenia wodze wyobraźni zanika wraz z wiekiem, ale ja się nie zgodzę, bo wielu moich znajomych (tak, ja też) zachowało te kreatywne, dziecięce nawyki.
źródło
Wróćmy jednak do samej książki. Pozwolę sobie nie interpretować jej treści, nie wnikać w przesłania autora. Wiele już o tym zostało powiedziane, ale moim zdaniem każdy powinien odebrać to trochę inaczej, zgodnie z własnymi doświadczeniami. Przyznam, że nie analizowałam każdej z przygód Alicji, niektóre przyjęłam jako przyjemne sceny snu, inne natomiast automatycznie uruchamiały w mojej głowie procesy myślowe. I do tej pory rozmyślam nad niektórymi aluzjami autora. Szczególnie zapadła mi w pamięć scena z Niby Żółwiem, chyba dlatego, że nie znałam jej wcześniej. 
Kolejnym atutem tej pozycji jest zdecydowanie zabawa słowem, konwencją, logiką - zresztą autor  niemal wszystkim się bawi! Na dodatek często wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika, właśnie ze względu na występowanie przewrotnych sytuacji (mnie akurat bawi ten typ humoru - Alicja ukradła ławnikowi ołówek, więc przez całą rozprawę pisał... palcem!). 
Nie zamierzam rozpisywać się na temat tego klasyka. Moim zdaniem każdy powinien sam się z nim zmierzyć. I to od Was będzie zależało czy potraktujecie tę książkę jako przyjemną opowiastkę z krainy snów dziewczynki czy będziecie szukać tam drugiego dna. Tak czy siak, warto ją poznać. Dyskusyjny wydaje mi się jedynie odpowiedni wiek czytelnika. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że dzieci może ta historia przerastać? Nie wiem. Ja mam zamiar do niej w przyszłości wrócić ponownie.

Swoją drogą, Alicja w Krainie Czarów to bajka, którą miałam w planach nadrobić w ramach mojego filmowego wyzwania, bo wciąż nie widziałam tej animacji Disneya! Na pewno zrobię to jak najszybciej.
A Wy znacie Alicję?


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka