wtorek, 25 lutego 2020

Magiczne towarzystwo na tropie tajemnic Dolnego Śląska - „Płacz” Marta Kisiel

*Płacz*
Marta Kisiel

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2020
*Liczba stron:* 316
*Wydawnictwo:* Uroboros

"Wielkie zło zawsze zaczyna się od małego zła. Dlatego tak łatwo przeoczyć, że to już. Że to już się dzieje..."
*Krótko o fabule:*
Kiedy prawda o przeszłości, zamiast wyzwolenia, przynosi jedynie nową traumę, trzem pannom Stern pozostaje już tylko ucieczka od siebie nawzajem. Dopiero wołanie z zaświatów sprawia, że ścieżki dawnych przyjaciół spotykają się raz jeszcze. Czy tajemnicze zaginięcie sprzed wielu lat i dramatyczna wyprawa na ratunek Eleonorze zdołają na dobre scementować rodzinę? Czy też kolejna wyprawa w czasie dla wszystkich okaże się tą ostatnią?
- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Wszyscy kojarzymy powiedzenie „Cudze chwalicie, swego nie znacie”? Można wymienić przynajmniej kilka nazwisk autorów, którzy potwierdzają jego słuszność. Jednym z nich jest Marta Kisiel, która po raz kolejny udowadnia, że polska literatura może posłużyć za świetną odskocznię od trudów dnia codziennego, przynosić przyjemną i inteligentną rozrywkę oraz przedstawiać czytelnikowi świetnych bohaterów. Na dodatek, zamiast tworzyć zupełnie nowe światy przedstawione, bawi się gatunkiem urban fantasy i eksponuje patriotyzm lokalny. Jej „cykl wrocławski” rozpoczął się świetnym Nomen Omen, następnie czytelnicy zapoznali się z siostrami Stern w książce Toń, a w Płacz zostały przedstawione ich dalsze losy. W tym przypadku potwierdza się stwierdzenie dotyczące prozy Marty Kisiel, że nieważne kto stoi w centrum wydarzeń - i tak będzie się za powodzenie głównych bohaterów trzymało kciuki.

Tym razem akcja książki ponownie rozpoczyna się we Wrocławiu, ale chwilę później przenosi się w okolice Wałbrzycha. Uważam to za bardzo sprytny zabieg, który niedość, że dobrze uzupełnia ciąg fabularny, to zarazem daje możliwość poznania wielu ciekawostek związanych z tajemnicami Dolnego Śląska. Muszę przyznać, że sama niespecjalnie znam krążące w okolicy legendy, w Wałbrzychu byłam raz (i to na chwilę, w teatrze), a chodzenie po górach nigdy nie napawało mnie szczególnym entuzjazmem. Jednak lektura Płacz potrafi pobudzić w człowieku pierwiastek odkrywcy i zaintrygować pobliskimi zabytkami.

grafika: Tomasz Majewski, źródło
Początek książki powoli wprowadzi czytelnika w świat znany z poprzednich części, a poszczególne wydarzenia starannie będą przeplatane wspominkami przeszłych sytuacji. I chwała za to, bo przyznaję, że trochę się szczegóły zatarły w pamięci od premiery drugiego tomu w 2018 roku. Na Martę Kisiel można jednak liczyć - przypomina najważniejsze historie, ale bez sztucznego streszczania.
W Płacz znowu znajdziemy się w otoczeniu mojr, psychopompów i strzygoni, ale wydaje mi się, że na pierwszy plan wysuwa się wątek detektywistyczny, który pozwoli zanurzyć się w tajemnicach przeszłości. To zdecydowanie najmocniejszy punkt powieści, takie mieszanie historii z teraźniejszością, poznawanie minionych wydarzeń z perspektywy ludzi, których już nie ma i kontrastowanie ich z przygodami naszych współczesnych bohaterów. Dzięki niemu liźniemy fragmenty historii m.in. o „Porcelanowym Pałacu” w Jedlince, o kilkunastu niemieckich obozach pracy i prowadzących do nich tajemniczych tunelach.

Sam gatunek fantastyki, który wiąże się w przypadku Płacz z pewnymi specjalnymi zdolnościami bohaterów jest tutaj oczywiście ważny i bez tych nadprzyrodzonych wstawek nie dałoby się otrzymać tak ciekawej, podkoloryzowanej fabuły. Jednak zwykli śmiertelnicy (i ich przyziemne problemy) zdają się tutaj równie potrzebni, co ich nadnaturalni znajomi. Każdy z bohaterów ma moment, w którym wnosi cegiełkę do rozwiązania finalnej zagadki, a na podstawie ich zachowań zobaczymy chociażby, że prawdziwa miłość polega na pozwoleniu drugiej osobie na postępowanie w zgodzie z samym sobą. Dobrze poprowadzony został także wątek, w którym przyjrzymy się trudnościom, z jakimi postacie starają się pogodzić z przeszłością, z dręczącymi wspomnieniami. Dla niektórych bohaterów odejście od niej i puszczenie wolno kurczowo trzymanych myśli będzie najlepszym rozwiązaniem, a dla innych okaże się nim dogłębne zrozumienie i próba naprawienia przeszłego zła. Każdy z tych wyborów jest na swój sposób odpowiedni, jeżeli pomaga poradzić sobie z przebytymi traumami.

Marta Kisiel zamyka cykl wrocławski naprawdę dobrym akcentem. W Płacz znajdzie się miejsce na zagadki przeszłości, tajemnicze zniknięcia, legendy o duchach i nie tak odległą, przerażającą historię. Będą też ulubieni bohaterowie, kochane siostry Bolesne, zorganizowany Karolek, roztrzepana Dżusi, momenty w których się uśmiechniemy, w których docenimy świetny styl autorki. Najlepszą rekomendacją niech będzie to, że gdyby pojawiła się jednak kolejna część tego cyklu to z miłą chęcią bym po nią sięgnęła.
Jak zresztą po każdą książkę Marty Kisiel.

sobota, 22 lutego 2020

Trudne jest życie sportowca, czyli o serialach „Spinning Out” i „Cheer” (Netflix)

Początkiem roku na Netflixa wjechały dwie produkcje dotyczące sportu. Pierwsza to fabularyzowana historia łyżwiarki po przejściach, a druga to dokumentalne przedstawienie przygotowań drużyny cheerleaderskiej do zawodów krajowych. Oba te seriale są od siebie bardzo różne, ale oba opowiadają właśnie o tych dziedzinach sportu, które zawsze mnie fascynowały. Jeden okazał się świetny, a drugi mnie mocno rozczarował.

Spinning Out (2020-)

Spinning Out to serial o byłej gwieździe łyżwiarstwa figurowego, Kat (grana przez Kayę Scodelario), która za sprawą poważnego urazu głowy musiała zrobić sobie przerwę w sporcie.
Chociaż jakimś sposobem dotrwałam do końca serialu to przyznaję, że czasami sama się z siebie śmiałam, że nadal nad nim ślęczę. Tłumaczę to sobie tym, że byłam w tym czasie chora i nie mogłam się za bardzo skupić, więc brak ładu i składu fabuły działał na moją korzyść. Ustalmy jedno: nie potrzeba większego skupienia, żeby ten serial obejrzeć. Przede wszystkim twórcy wrzucili tutaj sporo wątków do jednego worka. Może chcieli pokazać, że potrafią nieźle zaskoczyć widzów, jednak moim zdaniem w przypadku tego serialu: nie tędy droga. Ze zwiastunów wyciągnęłam (błędne) wnioski, że Spinning Out będzie w większości skupiał się na łyżwiarstwie figurowym i ciężkiej pracy sportowca, natomiast okazał się opowieścią o ostro pokręconych perypetiach bohaterów. Kat, główna postać, oprócz tego, że boi się wrócić na lód po wypadku, nie dogaduje się z mamą, tkwi w związku bardziej z przyzwyczajenia, to cierpi także na chorobę dwubiegunową. To nie jest zły trop dla tego rodzaju serialu i wydaje mi się, że dobrze eksploatowany miał szansę na naprawdę intrygującą fabułę. Niestety, całość wyszła bardzo sztucznie, a poszczególne wydarzenia wydawały się kolejnymi szalonymi pomysłami twórców. Na przestrzeni zaledwie dziesięciu odcinków mnogość wątków jest przytłaczająca. Główna bohaterka oprócz wspomnianych wyżej problemów, ma oczywiście spore powodzenie u płci przeciwnej, wszyscy są w niej zakochani, a obcy ludzie widzą w niej anioła dobroci. Natomiast patrząc na jej zachowanie trudno wyobrazić sobie dlaczego wszyscy tak do niej lgną. Jedno jest jednak pewne: gdyby skupiono się na jednej, ewentualnie dwóch z tych traum głównej bohaterki dałoby się to wybronić, ale tak wiele pomysłów przy jednym charakterze - nie do zniesienia.
źródło
Najgorsze wydaje się być to, że to tylko kropla w morzu jeżeli chodzi o pokręcone historie bohaterów tego serialu. Mamy też: bardzo zdolnego łyżwiarza, syna milionera, któremu tylko imprezy w głowie i który tęskni za swoją biologiczną matką; mamy przyjaciółkę głównej bohaterki, która cierpi na problemy zdrowotne, które skrzętnie ukrywa, żeby nie rezygnować ze sportu (na dodatek zadziwiająco mocno lubi bawić się w detektywa i na siłę pomagać Kat); mamy siostrę głównej bohaterki, młodą gwiazdę łyżwiarstwa, która w końcu ma możliwość wyjścia z cienia zdolnej Kat, szukająca miłości i zrozumienia w złych miejscach; mamy też przyjaciela głównej bohaterki, którego zna z restauracji, gdzie razem pracują - gość robi sobie przerwę w studiowaniu medycyny, myśli o rzuceniu studiów dla kariery narciarskiej, a w międzyczasie próbuje umówić się z Kat. Uff.
Uwierzcie, że ten natłok to nie koniec, bo w Spinning Out znajdzie się jeszcze sporo postaci, a każda z nich niesie równie zintensyfikowaną ilość informacji.

Wybaczyłabym sporo temu serialowi, gdyby zamiast na perypetiach życiowych bohaterów skupiłby się na intrygującym sporcie jakim jest łyżwiarstwo figurowe. Niestety Spinning Out jest bardziej o zagubionej dziewczynie i jej grupie równie pogubionych znajomych niż o sportowych emocjach. Bardziej przypomina serial młodzieżowy, gdzie całość zaczyna się kręcić wokół: kto z kim się pokłóci, a kto z kim się zejdzie. Przez to, że twórcy sięgnęli po tak wiele wątków to żaden z nich nie wybrzmiewa tak, jak mógłby. Na dodatek czytałam, że przy pisaniu scenariusza nie wykonano odpowiedniego researchu jeżeli chodzi o przebieg choroby dwubiegunowej. Ja się akurat na tym nie znam, ale jeżeli to prawda, to tym bardziej nie będę zainteresowana obejrzeniem drugiego sezonu.


Cheer (2020-)

Jeżeli tak jak ja chcecie sięgnąć po jakiś serial, żeby móc pooglądać sportową rywalizację, towarzyszącą temu adrenalinę i niezaprzeczalne umiejętności to polecam coś innego: serial dokumentalny Cheer. Trafiłam na niego przez czysty przypadek, a że swego czasu byłam zachwycona tym sportem (może wiele innych nastolatek też przeszło fazę zakochania we wszelkich filmach z serii Bring it on) to postanowiłam fragment zobaczyć. Z pewnością nie miałam w planach oglądać całego sezonu, a jednak na tym się właśnie skończyło. Składa się na to kilka powodów. Przede wszystkim tym razem, całkiem inaczej niż w przypadku Spinning Out, sportu mamy naprawdę sporo. Każdy odcinek obfituje w fizyczne pokazy, które sprawiają, że opada nam szczęka. To trochę jak oglądanie najlepszych gimnastycznych wyczynów z programów typu talent show - momentami kiedy dziewczyny wyrzucane są w powietrze to serce na krótką chwilę dosłownie przestaje bić. Biorąc pod uwagę, że to dokument, to tym bardziej stresujemy się każdą figurą - nigdy nie wiadomo czy skończy się szczęśliwie. I faktycznie, bywało też tak, że sportowcy upadali, a liczne kontuzje to był ich chleb powszedni. W przypadku Cheer brak miejsca na jakąkolwiek sztuczność, którą czuć w Spinning Out. Prawdziwy jest pot, prawdziwe łzy, prawdziwe uśmiechy, prawdziwa miłość do cheerledingu, prawdziwe oddanie sprawie.

źródło
W tym przypadku życie napisało najlepszy scenariusz. Z grupy cheerlederów twórcy dokumentu wybrali kilkoro, którym przyjrzymy się bliżej. To dość zróżnicowana grupa, z której każdy jest równie intrygujący: pewny siebie i bardzo zdolny La'Darius, który jednak miewa problemy z pracą zespołową, Jerry, chłopak o mniejszych umiejętnościach fizycznych, ale kipiący pozytywną energią, która dobrze wpływa na otaczających go ludzi, nieśmiała Morgan, której determinacja jest pełna podziwu i która robi naprawdę duży postęp na naszych oczach. Świetnym pomysłem było także poświęcenie sporej ilości czasu dla Monici, czyli trenerki zespołu. Jest to kobieta równocześnie surowa, nastawiona na zwycięstwo i energicznie dopingująca, pomocna dla swojej grupy. Wspaniale było patrzeć jak duże zaufanie wzbudza wśród nastolatków, jak służy im dobrą radą. Dzięki temu, że bohaterowie są tacy intrygujący i różnorodni, całość ogląda się niczym fabularyzowany serial. Trzymamy kciuki za wygraną na zawodach, a jednocześnie wiemy, że to prawdziwe życie i tutaj twórcy nie dopiszą na siłę happy endu.

Serial oprócz przynoszenia przyjemności z oglądania wyczynów gimnastycznych i wzbudzenia zainteresowania losami bohaterów, porusza kilka ciekawych tematów. Fakt, że często taka ucieczka w sport (albo jakiekolwiek inne hobby), okazuje się zbawienne dla zagubionego nastolatka. Ten wątek szczególnie widoczny jest na podstawie historii Lexi. Innym tematem jest radzenie sobie ze stratą, przekuwanie swojego bagażu doświadczeń w lekcję pozytywnego myślenia i parcia do przodu, co pięknie przekazuje Jerry. Niesamowicie ogląda się ludzi, którzy mają przed sobą jasny cel i do niego dążą, a jednocześnie są w pełni świadomi, że wiek jest tutaj barierą nie do przeskoczenia. Cheerleading jest obecny na etapie szkolnym, na etapie studiów, jednak wraz z opuszczeniem college'u przygoda się kończy. Nikogo z bohaterów Cheer to jednak nie zniechęca, więc każdą wolną chwilę spędzają na sali gimnastycznej. Dobrze, że dzięki serialowi mogliśmy wejść na tę salę z nimi.

sobota, 15 lutego 2020

Skarbnica ciekawostek - „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” Katarzyna Czajka-Kominiarczuk


*Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej*
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk

*Język oryginalny:* polski
*Rok pierwszego wydania:* 2019 (wydanie rozszerzone)
*Liczba stron:* 320
*Wydawnictwo:* W.A.B.

Jednak kiedy w 1937 roku Królewna Śnieżka weszła na ekrany kin, okazała się przebojem i   przełomem. Tak wielkim, że Walt Disney został zań nagrodzony specjalnym Oscarem (a dokładniej jednym dużym Oscarem specjalnym i siedmioma malutkimi).
*Krótko o książce:*
Autorka książki zrywa z tradycją opisywania Oscarów według poszczególnych kategorii. Proponuje podział na cztery bloki tematyczne: Nagroda (w którym opisuje m.in. mechanizmy przyznawania Oscarów, wpływ polityki na nagrodę), Ceremonia (kreacje, przemówienia, losy statuetek, wpadki), Kategorie nieoczywiste (jak ewoluowały niektóre kategorie; polski wkład w historię Oscarów) oraz Zwycięzcy (co Oscary oznaczały dla nagrodzonych filmów i aktorów; stosunek Akademii do mniejszości). Książkę uzupełnia zestawienie najciekawszych statystyk dotyczących nagrody.

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Dla osób zainteresowanych popkulturą, a w szczególności jej filmową reprezentacją, nazwisko Katarzyny Czajki-Kominiarczuk powinno być znane. To autorka świetnego bloga zpopk, którego odwiedzam od lat. Jej recenzje są zawsze wnikliwe, a do pisania o filmach podchodzi z trochę innej strony, przez co jej teksty czyta się z czystą przyjemnością. Chociaż zdarza mi się nie do końca zgadzać z jej opiniami, to właśnie dzięki niej odkryłam wiele wspaniałych tytułów. Toteż, kiedy dowiedziałam się, że autorka wydaje książkę o nagrodach filmowych to wiedziałam, że chętnie po nią sięgnę.

Jeżeli o same Oscary chodzi to intensywniej interesuję się nimi dopiero od kilku lat. Wcześniej oglądałam pojedyncze nominowane tytuły, a teraz staram się nadrobić jak najwięcej przed rozdaniem nagród. Bawię się przednio w typowaniu wyborów Akademii, później zestawiając je ze swoimi typami. Często się one znacznie różnią, chociaż zdarza się, że lista wygranych mnie cieszy. Przykładowo w tym roku Parasite otrzymało Oscara za najlepszy film, czym zaskoczyło wielu widzów na całym świecie, w tym mnie, ale przyznaję, że Akademia zaplusowała sobie u mnie taką zmianą. Dlaczego do tego nawiązuję? A dlatego, że film Joon-ho Bonga to pierwszy nieanglojęzyczny film, który wygrał w głównej kategorii - i taka ciekawostka idealnie nadałaby się właśnie do książki Czajki-Kominiarczuk.
Rita Moreno po latach pojawiła się na Gali w sukience, którą miała na sobie kiedy odbierała Oscara za najlepszą rolę drugoplanową, źródło
Książka Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej to przede wszystkim skarbnica ciekawostek i anegdot dotyczących najważniejszych nagród w branży filmowej. W tym miejscu należy się zastanowić nad progiem wejścia - wydaje mi się, że to jest jednak książka dedykowana typowo dla fanów kina. Czajka-Kominiarczuk pisze o Fellinim, o Wajdzie, o Vivien Leigh, o Billym Wilderze, o walce tytułów Zakochany Szekspir i Szeregowiec Ryan, o Kathryn Bigelow i Jamesie Cameronie. Warto wiedzieć co nieco na ich temat, jakie historie stoją za tymi nazwiskami, bo wtedy lektura staje się o wiele przyjemniejsza. Gdybym nie miała podstawowego pojęcia o świecie kina to zapewne co chwilę musiałabym sprawdzać jakieś kolejne nazwisko w sieci. Dlatego wydaje mi się, że to pozycja dla tych, którzy jakąś wiedzę już zdobyli i chcą ją poszerzyć bądź dla tych, którzy nie wiedzą nic, ale są przygotowani na dopełnianie informacji przeszukiwaniem Internetu.

Mimo tego, że miałam dobry próg wejścia to i tak podczas jednego rozdziału większość czasu spędziłam wklepując coraz to nowe hasła w wyszukiwarkę. Mam tutaj na myśli część dotyczącą mody na czerwonym dywanie. Niektóre wystąpienia gwiazd były tak kultowe, że trudno byłoby o nich zapomnieć (jak Bjork w sukni-łabędziu), ale wiele strojów, o których autorka pisze musiałam jednak wyszukać. Bo wiecie: czytacie historię o tych Oscarach, na których Cher pojawiła się w szokującym i kontrowersyjnym ubraniu, ale bez zobaczenia go na własne oczy trudno się odnieść do tego o czym autorka pisze. Dlatego właśnie każdą taką niewiadomą wyszukiwałam w Internecie. Wydaje mi się, że tutaj zawinił wydawca - spokojnie można było dołożyć zdjęcia tych gwiazd, książka zyskałaby na wymiarze estetycznym, a czytelnik miałby wszystko podane jak na tacy.

Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej to przede wszystkim skarbnica anegdot i ciekawostek ze statuetką w roli głównej. Lekturę czyta się lekko i z niesłabnącą fascynacją, a to w sporej mierze zasługa przyjemnego stylu autorki. Początek przedstawi nam tło rozdania nagród, wyjaśni kto zasłużył sobie na miejsce w Akademii, jak wygląda sposób zgłaszania filmów, a także jak dużą rolę ogrywają kampanie marketingowe. W tym temacie byłam bardzo słabo rozeznana, więc chyba najmocniej przypadł mi do gustu. Reszta to świetne zestawienie wielu zabawnych anegdot, interesujących faktów, które po prostu każdy fan kina pozna z czystą przyjemnością. Na fali minionych Oscarów albo przed kolejnym rozdaniem sięgnijcie po tę lekturę, bo sprawdzi się jako świetny wybór dla każdego kinomana!

sobota, 8 lutego 2020

Komu dałabym Oscara? (edycja 2020)

W tym roku aż dziewięć filmów walczy o tytuł najlepszego i muszę przyznać, że wśród nich znalazło się sporo wartych uwagi pozycji. Porównując z zeszłorocznymi nominacjami, jestem zadowolona: tutaj zdecydowanie więcej tytułów przykuło moją uwagę i mniej było rozczarowań. Mimo wszystko dotychczasowe nagrody poprzedzające Oscary były dość tendencyjne i niezaskakujące, szczególnie jeżeli chodzi o kategorie aktorskie i w tym przypadku obawiam się powtórki z rozrywki. A tak miło mnie w zeszłym roku zaskoczył Oscar dla Colman, bo mimo że tliła się nadzieja, to spodziewałam się innej decyzji Akademii. Jak będzie w tym roku przekonamy się za dwa dni, a tymczasem przejdźmy do moich typów!

Najlepszy film

W tej kategorii nie udało mi się zobaczyć wszystkiego: ominął mnie seans Le Mans '66. Wybierałam się długo, ale w końcu nie dotarłam. Najbardziej liczyłam na nowego Waititi i jego Jojo Rabbit, niestety nie sprostał moim wymaganiom. Chociaż uważam, że to dobry film to brakowało mi w nim konsekwencji w prowadzeniu narracji, przez co ani komedia ani dramat nie wybrzmiewają tak, jak mogłyby. Za to plus za kreacje aktorskie i pacyfistyczny wydźwięk. Podobne przesłanie niesie 1917, chociaż w całkiem inny sposób. Tym razem to świetny od strony technicznej obraz człowieka w środku piekła, który niczym marionetka w rękach poruczników poświęca sporo dla większego dobra. Nareszcie film wojenny, który zdziera bohaterski wydźwięk i gloryfikację wojny. Wciąż jednak znalazło się tam troszeczkę patetyzmu i (moim zdaniem) wysilony estetyzm. Trzeba tutaj zaznaczyć, że to mocny pretendent do nagrody. Poza tym mamy Jokera, który choć świetnie zrywa ze schematem dotychczasowych filmów superbohaterskich, to dla mnie był wciąż przesadzonym obrazem społeczeństwa, w którym roi się od podejrzanych typów i nic dobrego bohaterowi się nie może przydarzyć. Irlandczyk to dobry Scorsese, jednak czas trwania wystarczająco odstraszał i finalnie uważam, że można było go trochę skrócić. Pewnego razu... w Hollywood jest bardzo dobry, Tarantino świetnie bawi się konwencjami i przekonaniami, przy czym wywraca fabułę do góry nogami i tworzy film kompletny. Natomiast moimi osobistymi faworytami są: Parasite, Historia małżeńska i Małe kobietki. Pierwszy za odwagę i wizjonerstwo, za poruszanie ważnego tematu w sposób oryginalny i niezapomniany. Drugi za zbudowanie wspaniałej historii dwójki osób, za pokazanie po prostu życia, w którym brak oczywistego podziału na czarne i białe, za historię ludzi, którzy nie przestali się kochać, ale życie odciąga ich od siebie, którzy bywają w stosunku do siebie opryskliwi, a chwilę później tego żałują, którzy po prostu są ludźmi i ludzkie błędy popełniają. Trzeci za wspaniałe przełożenie klasyki, którą Gerwig odkurzyła i przełożyła na współczesny język, za piękną siostrzaną więź, masę ciepła i hektolitry wylanych łez podczas seansu.

Oscar dla najlepszego filmu może powędruje do 1917, a może do Pewnego razu... w Hollywood.
Mój wybór: Historia małżeńska, a po niej: Parasite, Małe kobietki

źródło

Najlepszy aktor pierwszoplanowy

Ten rok jest najnudniejszy jeżeli chodzi o kategorie aktorskie. Nie mówię tutaj bynajmniej o braku ciekawych, poruszających ról, a raczej o czarnych koniach wyścigów po Oscary. W przypadku głównej roli męskiej nie ma większych wątpliwości - nagroda przypadnie dla Joaquina Phoenixa za tytułową rolę w Jokerze. To naprawdę popis umiejętności i jeden z najmocniejszych elementów filmu. Phoenix jest szalony, ale także wrażliwy, jest poniewierany, ale ma w sobie siłę, pragnie miłości i emanuje agresją. Wszystko to w roli Jokera się zgadza i, nie oszukujmy się, gdyby nie ten aktor to film nie byłby aż tak ceniony. Tutaj się jednak wyłamię i ogłoszę, że dla mnie w tym roku ktoś inny rozbił bank, a tym kimś jest niezastąpiony Adam Driver. To, co pokazuje w Historii małżeńskiej tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to wybitny aktor, którego karierę śledzę i śledzić będę z czystą przyjemnością. Co do reszty aktorów nominowanych: Banderas jest cudowny w najnowszym filmie Almodovara, naturalny i charyzmatyczny, Di Caprio świetnie radzi sobie z rolą zaszufladkowanego aktora (scena w przyczepie rządzi), a Pryce po prostu idealnie pasował do roli: i energią, i wyglądem.

Oscar dla najlepszego aktora odbierze Joaquin Phoenix za rolę w filmie Joker
Mój wybór: Adam Driver za Historię małżeńską

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa

Z aktorkami mam jeszcze większy problem niż z ich męskimi odpowiednikami. Mimo że wolę innego aktora to uważam, że Phoenix zagrał z pełnią wirtuozerii, dociskał, ale całościowo trzymał się ram charakteru postaci. Natomiast Renee Zellweger choć poradziła sobie dobrze z trudną rolą zagrania ikony świata kina, to moim zdaniem lekko ją przeszarżowała i pomimo świetnych momentów uważam, że konkurencja w tym roku była silniejsza. Zdecydowanie świetna jest Scarlett Johanson w Historii małżeńskiej. Ten rok w ogóle pokazał jej pokłady talentu, bo w Jojo Rabbit także pokazała się z cudownej strony. Oprócz niej trzeba docenić Saoirse Ronan, która sprawia, że Małe kobietki z bardzo dobrego filmu przeradzają się w czystą rewelację i magię na ekranie. Ma dziewczyna tyle naturalności i uroku, że ciężko oderwać od niej wzrok, a talentu odmówić jej nie można (25 lat i 4 nominacja do Oscara na koncie!). Nie widziałam Harriet, a Theron jest w Gorącym temacie dobra, ale w przypadku takiej konkurencji - TYLKO dobra.

Oscar dla najlepszej aktorki powędruje do Renee Zellweger za Judy
Mój wybór: Saoirse Ronan za Małe kobietki / Scarlett Johanson za Historię małżeńską

źródło

Najlepszy reżyser

Dwóch moich tegorocznych ulubieńców nie ma w nominacjach (Gerwig & Baumbach), także nie mam specjalnie faworytów. Uważam, że w kwestii sztuki reżyserskiej najlepiej poradził sobie Joon-ho Bong, którego Parasite jest filmem kompletnym - ma aktualne przesłanie, dotyka ważnych tematów, a jednocześnie jest zrealizowany z oryginalnym pomysłem i często zaskakującymi elementami fabuły. Oprócz niego doceniłabym Tarantino, który zrobił film, na który wszyscy z niecierpliwością czekali, a dostarczył nam coś naprawdę innego niż się spodziewaliśmy. Świetnie poprowadzona historia, zabawa konwencją i gatunkami. Kawał dobrej, reżyserskiej roboty. Silną konkurancją wydaje się być Sam Mendes, który zrobił dobry film wojenny, pomysł na skupieniu się na jednej postaci i spojrzenie na świat 1917 roku oczami bohatera daje wrażenie bliskości i przeraża brutalnością wojny. Scorsese poradził sobie bardzo dobrze, ale raczej nie wybitnie, znając jego możliwości. Todd mnie jakoś do Jokera nie przekonał, ale jestem w tym przypadku w mniejszości.

Oscar dla najlepszego reżysera odbierze zapewne Sam Mendes za 1917
Mój wybór: Joon-ho Bong za Parasite / Tarantino za Pewnego razu w... Hollywood

Najlepszy aktor drugoplanowy / Najlepsza aktorka drugoplanowa

Męskie role drugloplanowe były dla mnie w tym roku mało ekscytujące. Dwójka z Irlandczyka dała bardzo solidny pokaz, Hopkinks był dobry, Hanksa nie widziałam. Także Pitt, do którego zapewne statuetka powędruje, wydaje się faktycznie najlepszym wyborem. W kobiecym zestawieniu jest trochę ciekawiej. Wygra zapewne Laura Dern, która poradziła sobie świetnie z rolą twardej i zdecydowanej prawniczki w Historii małżeńskiej. Widząc ją ostatnio w Małych kobietkach, w zupełnie innej odsłonie możemy tym bardziej docenić jej talent, także Oscar będzie w pełni zasłużony. Natomiast w gronie nominowanych są też Margot Robbie i Florence Pugh, obie zrobiły spore wrażenie i zdecydowanie po seansach zapadły w pamięci. Nie widziałam Kathy Bates, ale znając jej możliwości to zapewne zasłużyła sobie na znalezienie się w gronie nominowanych. Johanson, w tym roku typowana do wygranej aż w dwóch kategoriach, zapewne obejdzie się smakiem, ale w Jojo Rabbit jej talent lśni bardzo mocno. Scena, w której odgrywa rozmowę miedzy mężem i żoną zapada głęboko w pamięci. Wydaje mi się, że to ona i Florence Pugh zrobiły na mnie największe wrażenie.

Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego: Brad Pitt za Pewnego razu w... Hollywood
Mój wybór: Brad Pitt za Pewnego razu w... Hollywood
Oscar dla najlepszej aktorki drugoplanowej: Laura Dern za Historię małżeńską
Mój wybór: Scarlett Johanson za Jojo Rabbit, Florence Pugh za Małe kobietki

źródło

Szybka przebieżka przez resztę kategorii, w większości podejrzewam wynik zgodny z moimi wyborami:
Najlepszy scenariusz adaptowany: wygra pewnie Jojo Rabbit, na co zła nie będę, chociaż ja byłabym za Małymi kobietkami, bo ta adaptacja sprawiła, że klasyka zyskała drugie życie
Najlepszy scenariusz oryginalny: Parasite albo Pewnego razu w... Hollywood
Najlepszy film nieanglojęzycznyParasite
Najlepsza charakteryzacja i fryzury: Gorący temat
Najlepsza muzyka oryginalna: Hildur Gudnadottir, Joker
Najlepsza piosenka: „(I'm Gonna) Love Me Again” Elton John i Taron Egerton, Rocketman
Najlepsza scenografia1917 (chociaż ja wolałabym Parasite bądź film Tarantino)
Najlepsze efekty specjalne: Właściwie to nie mam pojęcia, może 1917 za podbicie brutalnej rzeczywistości
Najlepsze kostiumyMałe kobietki
Najlepsze zdjęcia: 1917
Najlepszy dźwięk/Najlepszy montaż dźwięku1917


A jakie Wy macie typy?

sobota, 1 lutego 2020

„Euforia”, czyli kontrowersyjnie o świecie nastolatków (HBO)

O Euforii pierwszy raz usłyszałam dość dawno temu, z instagramowego konta Jennifer Morrison (aktorka znana z ról w serialach House MD. i Once Upon a Time), która była odpowiedzialna za reżyserię jednego z odcinków. Kiedy w końcu tytuł pojawił się na HBO przeszedł w Polsce bez większego szumu, niewiele osób o nim mówiło, nie spotkałam się z jakąś masą recenzji. Dopiero kiedy jeden ze znajomych gorąco Euforię polecał, to przypomniałam sobie o jej istnieniu i postanowiłam w końcu dać serialowi szansę. Od razu przestrzegam: jeżeli damy się wciągnąć to nie damy rady przestać oglądać. Potrafi nieźle zahipnotyzować.
Euforia została stworzona przez Sama Levinsona, który napisał scenariusz do wszystkich odcinków i większość wyreżyserował. Oparty jest luźno na produkcji izraelskiej o tym samym tytule. Natomiast za produkcję odpowiedzialne jest A24. Dla tych z Was, którzy nie wiedzą: to jest studio mające na koncie jedne z najciekawszych niezależnych produkcji ostatnich lat, takie jak: Moonlight, The Florida Project, Lady Bird czy najświeższe Waves i The Lighthouse.
Fabuła Euforii w telegraficznym skrócie, który pomoże nam uniknąć zbędnych spoilerów, skupia się na życiu kilku uczniów liceum, odkrywających swoją seksualność, próbujących poradzić sobie z dręczącymi ich traumami, którzy poznają świat pełen narkotyków i brutalności.
źródło
Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam tak dobrze zrealizowany serial. Niezaprzeczalna jakość od strony technicznej to jest coś, co uderza nas od pierwszej sceny i będzie satysfakcjonowało do samego końca. Narracja, prowadzona wartko i dynamicznie przez Rue (Zendaya), niejako koresponduje z tematyką życia nastolatków, którzy nudzą się jednym zajęciem i muszą szybko przeskakiwać do następnego, potrzebują wrażeń i nowości. Znacie ten moment kiedy podczas oglądania serialu czy filmu zerkamy na telefon czy nie przyszło jakieś powiadomienie albo sprawdzamy po prostu która godzina? Euforia nie pozwoli nam nawet na chwilę odwrócić wzorku od tego, co dzieje się na ekranie. Jest tak dobrze zmontowana, że w stu procentach angażuje widza.
Montaż i prowadzenie narracji to jedno, ale to zdjęcia dodają serialowi prawdziwej magii. Genialne, wręcz fantazyjne ujęcia, przypominające wytwory wyobraźni, posypane sporą ilością brokatu z mocno fioletowym zabarwieniem. Ogląda się to niczym najlepszy teledysk, bo muzyka oczywiście wspaniale łączy się z obrazem. Soundtrack składa się z piosenek zupełnie nie w moim guście, które przez Euforię maltretuję od tygodni, bo zostały mi w głowie i przypominają, żebym jeszcze raz je odsłuchała. Ujęcia są też świetnie oświetlone, wzbudzają skojarzenia ze światem fantastycznym, są wręcz odrealnione, a chłonie się te obrazy z przyjemnością, oddziałują na zmysły i poruszają widza. Ironicznie się składa, że Euforia jest tak przepiękna od strony wizualnej, przypomina najpiękniejszy sen, natomiast pod spodem ma tę masę brudu i brzydoty w kwestii poruszanej tematyki.
źródło
Euforia bardzo różni się od jakiegokolwiek innego młodzieżowego serialu dramatycznego. Rue, która jest naszą narratorką, dziewczyna uzależniona od narkotyków, właśnie powracająca z odwyku będzie nas prowadzić przez historię poszczególnych bohaterów. Mimo że określimy ją jako główną postać serialu to Euforia wcale nie opowiada o niej. Mamy tutaj przykład jak idealnie można poprowadzić historię z wieloma bohaterami. Każdy odcinek zaczyna się od wprowadzenia kolejnej osoby, a w tych pierwszych dziesięciu minutach dowiemy się wszystkiego, co potrzebne do zrozumienia charakteru i postępowania danej postaci. Zobaczymy skąd biorą się ich niepewności, w którym momencie życia ich ścieżka została ukierunkowana i poznamy z jakim rodzajem traumy się borykają. Z niecierpliwością oczekiwałam poznania kolejnego bohatera, szczególnie że sposób montażu każdej tej historii był zachwycający.
Intrygująco budują się te charaktery postaci. Świetnym przykładem jest tutaj Nate, chłopak, który trzęsie całym liceum, kapitan drużyny sportowej, a na codzień po prostu dupek, który uważa, że wszystko mu się należy. To jest typowa postać, która budzi masę negatywnych emocji. Jednak kiedy twórcy pokazują jego przeszłość, wyciągają trupy z rodzinnej szafy to zaczynamy rozumieć skąd bierze się ta masa agresji. Także, za każdym razem jak znowu się na niego wkurzamy, to z tyłu głowy głosik nam mówi, że to nie do końca jego wina.

źródło
Nie dałoby się tak zachwycić Euforią gdyby nie praca zespołu aktorskiego. Tutaj chylę czoła przed Zendayą, która pokazuje się z zupełnie innej strony. Jest hipnotyzująca, charyzmatyczna, w postaci Rue siedzi na stówę, nie szarżuje, wierzymy w każde jej słowo, każdy gest. Ale! Równie dobrze jest w przypadku towarzyszącego jej gremium aktorskiego. Pełno tutaj odważnych popisów, których trudno nie docenić, a każdy staje na wysokości zadania. Cudowna jest Hunter Schafer w roli Jules, której bycie dość ekscentryczną postacią przychodzi z zupełną łatwością. Każdy z aktorów miał przede wszystkim kawał ciężkiej pracy do wykonania - nie dość, że często trzeba było się odsłonić cieleśnie, to każdy z nich musiał też obnażyć przed widzem swoje wnętrze, żebyśmy mogli zobaczyć kryjącą się tam wrażliwość.
Fabuła idealnie łączy nihilistyczne postrzeganie świata z niepoprawną radością, emocje zmieniają się jak w kalejdoskopie, co świetnie pokazuje stany emocjonalne młodzieży. Euforia porusza wiele problemów współczesnych nastolatków: poszukiwanie własnego ja, korzystanie z dobrych i złych stron Internetu, nadużywanie alkoholu i narkotyków, które zaczyna się zazwyczaj niewinnie. Wezmę, żeby poczuć się lepiej, napiję się, żeby nabrać odwagi, żeby zapomnieć, a kończy się na tym, że jeśli nie weźmie się kolejnej dawki to życie przestaje mieć sens. Tutaj może wspomnę, że sam wątek Feza, sprzedającego narkotyki jest dość oklepany, ale znowu sposób operowania kamerą twórców i dziwna słabość którą chłopak ma w stosunku do Rue jakoś nadaje świeżości. Zresztą, scena w której Rue nie chce od niego wyjść i jest obecna na spotkaniu ze starszym gangsterem trzyma nieźle w napięciu.
Kolejny temat to brutalność wobec bliskich. Przerażające jest to, że dziewczyna w tak młodym wieku nie widzi świata poza partnerem i wybacza mu wiele przerażających czynów. Euforia jednak nie jest w tej kwestii jednostronna, tutaj każdy jest mniej lub bardziej złamany. Każdy ma coś za uszami, każdy błądzi.
źródło
Euforia sprawi, że poczujemy się niekomfortowo, przerazimy się tym wyobrażeniem o współczesnym świecie życia młodzieży, a zarazem przypomina jakiś fantastyczny, kolorowy sen.
Serial Sama Levinsona opowiada o traumach. Kiedy nadchodzą w tak młodym wieku nie wiadomo jak sobie z nimi poradzić. W jaki sposób szukać wyjścia, pokonać nawiedzające nas wspomnienia z przeszłości. Jak radzić sobie ze wstrętem do siebie samego, z pokładami agresji, z samotnością. Jednocześnie, mimo że naokoło pełno jest nienawiści, brutalności, przemocy, ogólnego brudu to Ci młodzi ludzie ciągle poszukują światła - miłości, przyjaźni, wolności. Czy udaje im się je znaleźć? Musicie przekonać się sami.

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka