poniedziałek, 27 czerwca 2016

Czerwcowy magiel filmowy

Narzekam na brak czasu w kwestiach pisania pracy magisterskiej. Później analizuję liczbę przeczytanych stron i obejrzanych filmów/seriali i już się domyślam gdzie ten czas się zgubił. To był dobry miesiąc pod względem filmów, zapraszam do krótkiego podsumowania.

Coś za mną chodzi (2014)
Z reguły nie oglądam horrorów. Na palcach jednej ręki mogę chyba wymienić te, na które jednak się zdecydowałam. Ten zapowiadał się na coś innego, polecany przez ludzi typu Urszula Antoniak, reżyserka ze świeżym podejściem do kina. Więc podjęłam się obejrzenia.
Jay (Maika Monroe) zaczyna być prześladowana przez Coś, co zostało przekazane jej za pomocą odbytego stosunku płciowego. Zjawa będzie za nią podążać i próbować ją zabić, chyba że Jay przekaże tę klątwę kolejnej osobie. 
Sam opis filmu mnie odpychał, obsada wyglądała raczej na nieznaną i taką z horroru niższej klasy. A okazało się, że to był świetny, niezależny film. Niektóre zdjęcia powalały, muzyka budowała ogromne napięcie i w połączeniu z tymi długimi ujęciami, najazdami kamery na dłonie sprawiała, że miałam gęsią skórkę. Były momenty kiedy nie mogłam patrzeć, bo się bałam. Nigdy nie zrozumiem fenomenu horrorów, ja się męczę tym strachem i spać później nie mogę, ale wiem, że dużo osób to lubi. Film ma niską ocenę na filmwebie, podejrzewam, że powodem jest rozczarowanie fanów gatunku. To jednak horror niezależny, który pod powłoką strachu ma zmusić do myślenia. My z Lubym wpadliśmy na porównanie całej klątwy do AIDS, ale czytałam jeszcze ciekawsze interpretacje tego filmu. Warto zobaczyć.

Moja ocena : 7/10
Z dala od zgiełku (2015)
Zawsze sobie obiecuję, że zacznę od czytania pierwowzorów, a później będę oglądać ich ekranizacje. Niestety, do tej pory to nie działa. Filmy za bardzo mnie kuszą, co nie znaczy, że nie przeczytam oryginału, bo to klasyk, który jest na mojej liście od dawna.
Bathsheba (Carey Mulligan) zostaje właścicielką dużego majątku ziemskiego. Jako przedstawicielka płci pięknej będzie musiała stawić czoła wielu przeciwnościom i krzywym spojrzeniom sąsiadów. Z czasem o jej uczucia starać się będzie trzech mężczyzn.
Jeżeli chodzi o filmy kostiumowe to zazwyczaj kupują mnie od początku. Wystarczy, że zobaczę piękne kostiumy, delikatną kobiecą urodę i postawnego mężczyznę, a już oglądam z wypiekami na twarzy. Fabuły Z dala od zgiełku nie znałam, więc tym bardziej wciągnęłam się w wir zdarzeń. Ludzie często narzekają, że filmy tego gatunku są nudne, ja jednak zadowalam się małymi rzeczami, spojrzeniami, dotykiem dłoni i jestem usatysfakcjonowana. Taka już ze mnie niepoprawna romantyczka. Dlatego możecie się nie zgadzać, ale mi film bardzo się podobał. Zdjęcia cudowne, postaci ciekawe, każda bardzo inna, do tego świetnie zagrana. Carey jest tak piękna, że nie mogłam od niej oderwać wzroku! Fanom filmów kostiumowych będzie się podobał.

Moja ocena: 8/10
Amy (2015)
Filmy dokumentalne oglądam raczej rzadko. Muszą być mi polecone, bądź dotyczyć zdarzeń lub osób, które skądś kojarzę. Amy to film, który łączy te dwa powody - dostał Oscara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, a panią Winehouse bardzo lubię słuchać. 
Obraz ten przedstawia życie gwiazdy, Amy Winehouse, która zmarła na skutek zatrucia alkoholowego. Zdobywała światową sławę, jednak przez nałóg straciła życie w wieku 27 lat. 
Przyznam, że jakieś trzy lata temu zainteresowałam się bardziej życiem artystki. Oglądałam materiały na YouTube, z koncertów, na których ledwo udawało jej się zaśpiewać. Pod wpływem alkoholu, narkotyków, wydawała się nieszczęśliwa będąc na scenie. Miło było uzupełnić sobie jej życiorys dzięki temu filmowi. Reżyser zdobył naprawdę wiele materiałów z jej życia, zdjęć, nagrań, wypowiedzi znajomych. Uważam, że wykonał bardzo rzetelną pracę. Całość była zgrabnie zmontowana, przebijanie jej piosenkami pozwalało przypomnieć sobie dlaczego była tak uwielbiana przez fanów. I po seansie można tylko stwierdzić, że szkoda takiego talentu. Dobrze, że możemy wrócić do jej piosenek dzięki wydanym płytom.

Moja ocena: 8/10
Niewinni czarodzieje (1960)
W moim filmowym wyzwaniu znalazł się podpunkt z filmem wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę. Myślałam, że padnie na Wałęsa. Człowiek z nadziei, jednak niechcący zdecydowałam się na Niewinnych czarodziejów (dzięki niezawodnemu TVP Kultura). 
Bazyli (Tadeusz Łomnicki) za namową swojego przyjaciela, Edmunda (Zbigniew Cybulski) zagaduje w lokalu intrygującą Pelagię (Krystyna Stypułkowska). Spędzają ze sobą całą noc, rozgrywając miłosną grę pozorów. 
Doceniam nowe filmy pana Wajdy, dotyczące ważnych wydarzeń z historii Polski. Jednak wciąż zaskakują mnie jego starsze produkcje. Tak jak pokochałam Kroniki wypadków miłosnych i Panny z Wilka, tak przepadłam dla Niewinnych Czarodziejów. Można się przyczepić do niesłyszalnych dialogów w porównaniu do podkładów muzycznych czy montażu, ale scenariusz jest po prostu cudowny. A cały ciężar filmu spoczywa na barkach dwóch głównych aktorów, którzy spisali się na medal. Pierwszy raz widzę w filmie młodego Łomnickiego i od razu zdobył moje serce. Młodzi grają ze sobą, chowają się za wymyślonymi postaciami, obawiają się naprawdę zbliżyć. Prowadzą długie inteligentne rozmowy, żeby za chwilę grać w podrzucanie paczki zapałek. Grać z uporem godnym osła. Całość jest przyswajalna niemal jak sztuka teatralna. Trzeba to zobaczyć!
Moja ocena: 8/10
 Lśnienie (1980)
Oprócz oglądania nowości, uzupełniania wyzwania filmowego, nadrabiam też światowe klasyki. Mam wiele docenianych filmów, których (wstyd!) wciąż nie widziałam. Wiadomo, czas ograniczony, a oglądam zazwyczaj to, co mogę znaleźć w telewizji. Na szczęście Lśnienie dość często jest emitowane, więc udało mi się nadrobić!
Jack (Jack Nicholson) podejmuje się pracy stróża hotelu, który jest zamykany na okres zimowy. Przeprowadza się do ogromnego domu wraz z żoną i synem. Odizolowanie negatywnie wpływa na ich życie, nie pomaga również makabryczna historia związana z hotelem. 
Znowu nie czytałam pierwowzoru. Wybaczcie, książkoholicy, ale tak już mam, że nie przywiązuję wagi, co będzie pierwsze. Na temat filmu trochę słyszałam, przede wszystkim tekst "Here's, Johnny" często był wymieniany wśród najbardziej znanych w kinematografii. Mimo wszystko nie wiedziałam czego się spodziewać. Tym lepiej się oglądało. Klimatyczny, z tajemnicą w tle, paranormalnymi zjawiskami i podłożem psychologicznym horror. Jednak największe brawa należą się Jackowi Nicholsonowi! Kupa dobrej roboty, był przerażający, wszystko co mógł wlał w tę rolę! Do tego mnóstwo świetnych kadrów, jak wylewająca się krew w pokoju, mały Danny jeżdżący na rowerku po korytarzach hotelu. Podobało mi się też budowanie napięcia - od początku spodziewamy się w którą stronę wszystko się potoczy i obgryzamy paznokcie w oczekiwaniu na najgorsze. Świetny film, teraz pozostaje nadrobić książkę!

Moja ocena: 8/10
Dziewczyna Piętaszek (1940)
W różnych zestawieniach filmowych Dziewczyna Piętaszek jest określana mianem jednego z najlepszych starszych filmów. Na dodatek scenariusz powstał na podstawie sztuki teatralnej, co idealnie wpisało się w moje wyzwanie filmowe.
Hildy Johnson (Rosalind Russell) postanawia odejść z pracy i rozpocząć nowe życie z wybrankiem. Okazuje się to nie być tak proste, ponieważ jej szefem jest jej były mąż - Walter (Cary Grant), który nie zamierza pozwolić jej łatwo odejść, jako partnerce i jako najlepszej reporterce. 
Przyznam, że czaiłam się na ten film od dłuższego czasu, a kiedy przeczytałam, że to jeden z dziesięciu ulubionych filmów Quentina Tarantino tym bardziej ostrzyłam na niego zęby. Dla mnie to przede wszystkim świetna komedia, która ma zawrotne tempo, szczególnie na tamte czasy. Nie ma chwili na nudę, wciąż pojawiają się zaskakujące wydarzenia, mnóstwo cudownych dialogów, a ponadto całość zagrana idealnie. Cary Grant wypadł cudownie w tej komediowej roli, oddałam mu serce od pierwszych minut. Rosalind wcale nie odstawała, szczególnie że jej rola bardzo mi się spodobała, to była taka pewna siebie kobieta, o wielu talentach. Dla mnie bomba i nie rozumiem narzekania wielu oglądających na chaos - o to w całości chodziło, żeby tempo nie siadało! Polecam, szczególnie fanom starego kina.

Moja ocena: 8/10
Sekrety morza (2014)
Mam nadzieję, że nie tylko ja jestem takim bzikiem na punkcie animacji. Naprawdę próbuję się powstrzymywać, ale nie ma chyba miesiąca, w którym nie obejrzałabym jakiejś bajki. I dobrze mi z tym!
Sirsza wraz z bratem udają się w magiczną podróż, podczas której dowiedzą się wielu faktów z przeszłości, dotyczących ich mamy.
Czy ja muszę mówić, że płakałam niemal od początku? Wielka ze mnie beksa, a do tego animacjom zawsze łatwiej wywołać u mnie łzy. A ta była naprawdę wyjątkowa. Miło zobaczyć, że są twórcy, którzy wciąż kombinują z kreską, nie idą na łatwiznę, nie korzystają z technik 3D, a tworzą coś tak pięknego jak Sekrety morza. Na dodatek w filmie poruszane są ważne kwestie rodzinne, więź między rodzeństwem, radzenie sobie z tragedią straty bliskiej osoby. Byłam zachwycona wszystkimi opowiadanymi historiami, postaciami znanymi z folkloru. Utrzymane to było w specyficznym klimacie, do którego idealnie pasowała przepiękna muzyka. Po prostu czuć tam Irlandię, ojczyznę reżysera. Tym bardziej mi wstyd, że wciąż nie nadrobiłam wcześniejszej animacji Tomma Moore'a Sekretu księgi z Kells, wiem że kreskę ma podobną.

Moja ocena: 9/10
Mustang (2015)
Ostatnio koleżanka chciała mnie wyciągnąć do kina na film bardziej niezależny. Odrzuciliśmy wszystko co grają w multikinach i wybraliśmy wrocławskie Nowe Horyzonty. Gdy tylko spojrzałam na repertuar od razu wiedziałam - chcę zobaczyć Mustanga!
Mała nadmorska miejscowość w Turcji. Pięć sióstr wychowuje babcia, podległa starym obyczajom i tradycjom. Kiedy pojawiają się plotki o nadmiernej frywolności dziewcząt, babcia i wuj postanawiają zmienić sposób ich wychowywania.
Spodziewałam się filmu skupionego na dojrzewaniu, takiego dość typowego coming of age movie. I początek taki trochę był. Jednak im dalej tym więcej otrzymywaliśmy zaskoczeń. Trudno sobie wyobrazić, że takie sytuacje nadal mogą mieć miejsce, że w Turcji wciąż spotkać można tak konserwatywne podejście. Wydawało mi się, że kiedy nic gorszego nie mogło się stać, reżyserka dorzucała kolejne kłody, leżące pod nogami dziewcząt. Ten film naprawdę trafia do człowieka, tym bardziej do kobiet. Nie potrafię sobie wyobrazić przedstawicielki płci pięknej, która nie będzie współczuła głównym bohaterkom. Szczególnie, że każda z nich wydaje się bardzo realna, za sprawą świetnego, bardzo naturalnego aktorstwa. Naprawdę wszystkie dziewczyny zagrały cudownie i przekonująco. Dodając do tego bardzo dobre zdjęcia, podbijające uczucia płynące ze scen (tak jak dmuchanie w celu zaparowania szyby niosące ze sobą piękną dawkę erotyzmu) muszę powiedzieć, że trochę szkoda, że ten film nie zgarnął jednak Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Ja bym na niego zagłosowała!
Jeżeli wciąż nie jesteście przekonani to dorzucę ciekawostkę, że reżyserka czerpała inspirację z filmu Przekleństwa niewinności. Oglądajcie, bo warto.

Moja ocena: 9/10


Oprócz tego obejrzałam:
  • Minionki (2015) - mam taką teorię, że im więcej części animacji tym gorzej i cóż, zazwyczaj się ona sprawdza. Minionki to słodkie stworzonka, w filmie było kilka zabawnych sytuacji, ale całość nie dorasta do pięt pierwszej części. (5/10)
  • Hotel Transylwania 2 (2015) - chciałoby się napisać "patrz punkt powyżej". Znowu kontynuacja, w której było wiele niedociągnięć. Oglądało się ją jednak przyjemniej, dzięki temu, że postacie były ciekawe (zielony żelek mnie kupił). No i mały Dennis to taki słodki dzieciak. Szkoda, że fabularnie siadło. (6/10)
  • Wiek Adeline (2015) - przyznam, że spodziewałam się czegoś więcej. Przyjemne filmidło, bez większych emocji. Najbardziej podobał mi się chyba Harrison, który wciąż zaskakuje aparycją :D Blake zagrała dobre, scenariusz był w porządku, a i tak całość mnie nie porwała. (6/10)
  • Świat według T.S. Spiveta (2013) - obejrzałam dla nazwiska Heleny Bonham-Carter w obsadzie i Jeunet'a jako reżysera (to ten pan, który stoi za cudowną Amelią). Wyczuwa się ten klimat tworzenia filmu jak w Amelii, ale to po prostu kino familijne. Przyjemne w oglądaniu, ale nie zrobiło na mnie dużego wrażenia. Na pewno niesie ciekawe przesłanie na temat radzenia sobie ze stratą. (7/10)
  • Spartakus (1960) - a jego chciałam zobaczyć przez film biograficzny - Trumbo, o scenarzyście. Do tego za kamerą stanął Stanley Kubrick. Naprawdę film zrobiony z rozmachem, szczególnie jak na tamte czasy. Nie obyło się bez momentów nużących, ale całość oglądało się naprawdę dobrze. No i dziura w podbródku Kirka wygrywa wszystko! (7/10)
  • Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016) - brakowało mi wizyty w multipleksach, więc postawiłam na nowego Kapitana Amerykę. I dobrze mi z tym. Kawał dobrego kina o superbohaterach, oglądało się z zaciekawieniem (nawet mimo tego że nie znaliśmy drugiej części Avengersów). (8/10)
To był naprawdę dobry miesiąc filmowy. A Wy, co ostatnio obejrzeliście?

Aktualizacja mojego wyzwania (możecie dołączyć do wydarzenia na Facebooku TUTAJ):

piątek, 24 czerwca 2016

Rock'n'roll w polskiej fantastyce, czyli 'Dreszcz' Jakub Ćwiek

Pora na kolejną recenzję książki Jakuba Ćwieka! Mam w planach być kiedyś na bieżąco z jego nowościami, trzymajcie kciuki, żeby się udało.
*Dreszcz*
Jakub Ćwiek

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2013
*Liczba stron:* 285
*Wydawnictwo:* fabryka słów

" - Co mi się stało? - zapytał.
- Wersja dugo czy krótko?
- Krótka.
- Pieron cie ciulnoł. "
*Krótko o fabule:*
Ryszard Zwierzchowski to podstarzały rockandrollowiec. W głowie mu tylko pykanie na gitarze, popijanie browarków i rozkoszowanie się życiem. Pewnego dnia dostaje mu się... piorunem. I to zmienia wszystko, bo od tej pory Rychu ma dziwne moce. Pytanie, co z nimi zrobi?

*Moja ocena:*
Zawsze powtarzam, że Ćwieka uwielbiam. Dlatego czasem się wstydzę, bo nie przeczytałam wszystkich jego książek. Wciąż przede mną Ciemność płonie i nowe Grimm City! W międzyczasie postanowiłam w końcu sięgnąć po zalegającego wiele lat na półce Dreszcza. A co dostałam?
Ćwieka z p... przytupem! Książki, które czytałam wcześniej mogłabym polecić wszystkim, bo uważałam je za kupę frajdy z świetnymi bohaterami. Co do Dreszcza to uważam, że jednak młodzież mogłaby się trochę zgorszyć. Nie mam tu na myśli wulgaryzmów, które są raczej powszechne we wszystkich książkach Ćwieka. Oprócz nich można tutaj znaleźć alkohol, krew, rasizm, obrażanie religii czy polityki. Jeżeli ktoś po tym opisie odpuszcza, to rozumiem. Ja jednak wciąż dałam się porwać Ćwiekowi. 
Już tak mam z tym autorem, że po prostu dobrze spędzam z jego twórczością czas. Często zadziwiam się jak on potrafi budować zdania, które są czasem tak złośliwe czy nawet obraźliwe, a zarazem tak inteligentnie wprowadzone.
Podobał mi się pomysł zaprezentowania polskich superbohaterów i złoczyńców. Szczególnie, że autor zrobił to bardzo realistycznie i nie bawił się w jakieś patosy i wzdychanie. Mamy podstarzałego Rycha, który do baranków i obrońców ludzkości raczej nigdy nie należał. I nagle dostaje moce, z których sam pewnie nie wiedziałby jak skorzystać. Dlatego wprowadzono postać Benjamina, jego majordomusa. Widać tutaj wzorowanie się na znanych nam historiach o superbohaterach i różnych komiksach (których niestety nie znam, chociaż mam w planach kiedyś się za nie zabrać!).
źródło
 Co do bohaterów to najbliżej poznajemy Rycha, który jest jaki jest, ale i tak go polubimy. Chociaż przychodzi to ciężej niż obdarzenie sympatią takiego Lokiego czy Kędziora, to wciąż jest typ bohatera, których Ćwiek lubi kreować. Do tego jest Alojz, kumpel głównej postaci. Muszę przyznać, że znowu podobał mi się realizm przy wprowadzeniu tego górnika. Trudno też nie wspomnieć tutaj o śląskich wtrąceniach, które czasami nastręczyły mi problemu ze zrozumieniem, ale nigdy takiego z którego zaraz bym nie wyszła. Ogólnie brawo za wprowadzenie gwary w taki sposób, że czytelnik czyta to z ich typowym zaciąganiem, a jednocześnie wie o co chodzi! Najbardziej płasko wypadł Benjamin, trzeci najważniejszy bohater historii. Wydaje mi się jednak, że jego przeszłość może będzie przedstawiona w kolejnej części? Na pewno chciałabym wiedzieć więcej.
Problem z książką mam taki, że spodziewałam się jeszcze więcej. Dlatego, że Kłamcę uważam za cudeńko, Chłopców uwielbiam i myślałam, że Dreszcza też pokocham. A spędziłam z nim miło czas i nic poza tym. Na dodatek uważam, że całość była trochę nierówna. Jeden poważny, prowadzący rozdział i kilka krótkich epizodów to trochę mało. Nie załamuję się jednak, bo druga część czeka na półce i może ona podniesie moje wrażenia na temat tego dziwnego superbohatera. 

Moja ocena: 6/10

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Top 10 piosenek Beatlesów

Dwa dni temu swoje 74. urodziny obchodził Paul McCartney, a tutaj dawno nie było muzycznie, nie? No to już jest!

Dobrze. Przyznać mi się kto nie lubi żadnej piosenki Beatles'ów? Mam nadzieję, że nikt teraz łapki nie podnosi, bo zrobiłoby mi się smutno. Ja sama nie uważam się za jakąś ogromną ich fankę, ale Beatlesi należą do niewielkiego grona artystów, do których lubię często wracać. Kiedy jest mi smutno znajduję w ich repertuarze mnóstwo nastrojowych piosenek, które wprawiają mnie w nastrój zapomnienia. Kiedy chcę poszaleć mogę włączyć utwór przy którym powyję bądź potańczę przed lustrem. Po prostu zespół idealny.
Jego działalność artystyczną datuje się na okres od 1960 do 1970 roku i chociaż nazywani są zespołem rockowym, ja unikam względem nich tego nazewnictwa, bo po prostu mi się to gryzie. Za to rock'n'roll - jasne! To oni - John  Lennon, Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr - byli odpowiedzialni za wprowadzenie pojęcia "inwazja brytyjska", czyli sławę zespołów pochodzących z wysp.
Nie bądźmy też nieszczerzy, The Beatles nie byli ludźmi wyjątkowo uzdolnionymi, trudno było szukać wśród nich wirtuozerii muzycznej. Mimo to sprawili, że pokochały ich miliony, a w tym moja skromna postać.
Przechodząc do meritum dzisiejszego posta, postaram się przedstawić moją topkę dziesięciu najlepszych piosenek Beatlesów. Jeszcze nigdy nie miałam takiego problemu z wyborem, dlatego na końcu dodam spis utworów, którym blisko było do wejścia na listę, ale z różnych powodów jednak im się nie udało. A później czekam oczywiście na Wasze typy i zdanie!

10 - Golden Slumbers
Tutaj uwielbiam ten spokojny początek i tekst: "Once there was a way to get back home". Tak naprawdę to bardzo krótka piosenka, ale zawsze mnie uspokaja. W wersji powyżej jest połączona z dwoma innymi utworami.

9 - All you need is love
Wiadomo, że w tym notowaniu musiało znaleźć się kilka typowych szlagierów Beatlesów. Jednym z tych, które bardzo lubię jest All you need is love. Uważam, że tekst tej piosenki jest taki piękny w swojej prostocie, że trudno nie darzyć jej sympatią.

8 - And I love her
 Znowu piosenka o miłości, tym razem wychwalająca wybrankę serca. W tym przypadku uwielbiam te dźwięki gitary i słodkie chórki, śpiewane razem. Jakby mi tak Luby śpiewał: I know this love of mine will never die to bym się chyba rozpłynęła :D

7 - Long Tall Sally
 Tym razem piękny rock'n'roll w wykonaniu zespołu! Zawsze będzie mi się kojarzyć z imprezami w moim ulubionym pubie i wywijaniem ze znajomymi :D No i na pewno pokazuje, że Beatlesi mieli dość zróżnicowany repertuar!

6 - All my loving
 Jedna z tych piosenek, które znam na pamięć, bo po prostu łatwo wchodzą w pamięć. Uwielbiam ją wyć, chociaż przez to moi współlokatorzy może za nią już nie przepadają, za co Beatlesów przepraszam!

5 -  Let it be
 Cóż, ta piosenka musiała się znaleźć na tym notowaniu. Jedna z pierwszych tego zespołu, którą pokochałam, próbowałam grać na keybordzie i wyłam do księżyca. I często potrafi mnie wzruszyć, w jakimkolwiek wydaniu. 

4 - Come Together
 Znowu coś innego! Come Together najbardziej lubię słuchać w samochodzie, ma tak cudowny beat. Uwielbiam moment z tekstem One thing I can tell you is you've got to be free! Wydaje mi się, że trudno jej nie doceniać.

3 - Hey Jude
 Och, ach, jak ja to kocham! Kolejna piosenka, którą wyję do księżyca (chociaż bardziej w ekran laptopa). Często mnie pociesza, tekst śpiewany do siebie i od razu Ci lepiej. Polecam terapię Beatlesami :D

2 - Here Comes the sun
 To już w ogóle miód na moje serce! Kojarzy mi się z leżeniem na ciepłej trawie i uciechą samym życiem. Jest tak spokojna, a zarazem zaraźliwie wpada w ucho i nie chce opuścić naszego układu.

1 - Strawberry Fields Forever 
 Może dość osobliwy wybór na pierwsze miejsce, ale to piosenka, która jakoś najbardziej mnie porusza. Nie pytajcie mnie dlaczego, po prostu tak jest. Uwielbiam ją w różnych wykonaniach, bo coverów trochę powstało, polecam np. ten w wykonaniu Ani Dąbrowskiej LINK. Jest po prostu genialna!


Piosenki, które nie znalazły się na liście, ale je uwielbiam: Help, I want to hold your hand, Hello Goodbye, Rock and roll music, I Saw her standing there, Yesterday, I am the Walrus, Yellow Sumbarine, Youre going to lose that girl, Drive my car, Love me do, Penny Lane, Get back, I'll be back, While my guitar gently weeps, Don't let me down, Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band, With a little help from my friends.

Dobra, może jednak trochę jestem fanką Beatlesów.  Muszę w końcu przeczytać jakąś ich biografię. Ciekawi mnie czy faktycznie teksty powstawały pod wpływem narkotyków, bo jeżeli tak, to chyba jestem wdzięczna członkom zespołu, że je brali :P

Koniecznie dajcie znać czy lubicie i co najbardziej!

czwartek, 16 czerwca 2016

Miłość możliwa w każdym wieku, czyli 'Hotel złamanych serc' Deborah Moggach

Postanowiłam stworzyć dzisiaj kilka notek na przyszłość. Zdałam już wszystkie egzaminy na studiach, pisanie pracy przedłużyłam o miesiąc, więc teraz powinnam spokojnie dać radę z wszystkim się wyrobić. Stay tunned!
*Hotel złamanych serc*
Deborah Moggach

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Heartbreak Hotel
*Gatunek:*społeczna/obyczajowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2013
*Liczba stron:* 351
*Wydawnictwo:* REBIS

"(...) umieranie jest bardzo egocentrycznym, skupionym na sobie zajęciem. Ostatnim, co zaprzątało ludzi w takiej chwili, byli ci, którzy zostawali."
*Krótko o fabule:*
Buffy jest emerytowanym aktorem, który niejedno już przeżył - trzykrotnie żonaty, z piątką dorosłych dzieci. Od ostatniego rozwodu wiedzie samotne życie. Niespodziewanie, w ramach testamentu przyjaciółki, staje się właścicielem pensjonatu, w którym bywał często w latach swojej świetności. Postanawia porzucić Londyn i zająć się interesem w małej, walijskiej miejscowości.

*Moja ocena:*
Jak wiecie swoją przygodę z autorką zaczęłam od Hotelu Marigold (w sumie zabawna zbieżność tytułów, bo pierwotnie to było These Foolish Things a nie Hotel Marigold, a teraz dorzucili Hotel Złamanych Serc). I przyznam, że oprócz tytułu znalazłam kilka podobnych cech, ale o tym później.
Już od początku lektury poczułam większe zainteresowanie niż przy ostatniej książce Deborah Moggach, a to za sprawą zawodu głównego bohatera. Buffy często wspomina czasy aktywności jako aktora, przedstawiając nam ciekawostki zza kulis. Na dodatek pojawia się postać charakteryzatorki, która również ze względu na zawód zna wiele plotek z życia gwiazd. Ponadto często uśmiechałam się na rozmowy na temat aktorów, gdzie dyskutanci najczęściej wspominali, że chodzi im o film z "tą ładną aktorką z blond włosami, no wiesz o kogo chodzi!". Bardzo prawdziwe, moi znajomi też często starają się mi tak wytłumaczyć o kim starają się powiedzieć. 
Jeżeli chodzi o fabułę to przypominała mi trochę Hotel Marigold. Znowu mieliśmy grupę osób, która postanawia zmienić coś w życiu bądź to życie zmusza ich do zmiany otoczenia. Akurat ten zabieg bardzo lubię - pokazuje nam jak zachowują się ludzie w nowych okolicznościach. Często też pozbywają się hamulców, które w codziennym życiu ich blokowały. I o takich sytuacjach zawsze miło się czyta. Przykładowo moment kiedy wstydliwa osoba w końcu decyduje się zrobić jakiś krok. 
źródło
Znowu u autorki możemy zapoznać się z całą gamą bohaterów. Z jednej strony jest to przyjemny zabieg, jednak ja nigdy nie zostanę jego fanką. O wiele bardziej wolę zżyć się z głównym bohaterem i kilkoma drugoplanowymi niż czytać wciąż o kimś innym. Na szczęście całość sklejała postać Buffy'ego, który mnie zadowolił jako pierwszoplanowy bohater. Szczególnie, że to od jego decyzji wyjazdu z Londynu wszystko się zaczęło. Mimo wielu lat na karku wciąż nie boi się ryzykować, co na pewno cenię. Na dodatek ma też kilka wad, co sprawia, że jest bardziej prawdziwy. Próżny, trochę wścibski, stary amant. Mimo tego pozostaje moją ulubioną postacią z książki. Oprócz niego moją sympatię wzbudziło kilka osób drugoplanowych, ale było ich zbyt wiele, żeby każda dała się poznać w większym stopniu. Mogę wspomnieć, że polubiłam Amy i Harolda, ale niestety nawet nie pamiętam imion wielu bohaterów. Na pewno na niekorzyść wypadła postać Moniki. Nie wiem czy to tylko moje odczucia, ale w ogóle nie pasowała mi jej relacja z parterem (nie będę zdradzać z którym). Natomiast na plus wspominam wątek Vody i jej chłopaka, szkoda że nie został bardziej rozwinięty. Moim zdaniem autorka powinna ograniczyć się trochę z ilością, a pójść w jakość, bo gdy już skupia się na jednej historii zazwyczaj jest ona bardzo wciągająca i taka życiowa. Niestety po zakończeniu lektury boli mnie to, że przez niektóre wątki pani Moggach po prostu przeleciała, nie dostały wiele czasu na rozwój.
Książka porusza ciekawy dla mnie temat migracji. Starsze osoby, które mają dość dużych metropolii szukają spokoju w niewielkich miejscowościach i wsiach. Oczywiście autorka nie maluje tych ostatnich jako utopie, w których wszystko jest cudowne i kolorowe. Jednak sami możemy zdecydować czy wolimy znosić brak zasięgu sieci komórkowej czy nieustannie zakorkowane ulice.
Zauważyłam również pewną tendencję autorki do częstego wspominania o sprawach związanych z popędem seksualnym. Nie jest to pisane w sposób odpychający, wydaje mi się, że pani Deborah stara się przekazać, iż o takich sprawach należy mówić otwarcie, bo każdą starszą osobę spotkają problemy, z którymi borykają się bohaterowie Hotelu Złamanych Serc.
Podsumowując, to przede wszystkim lekka, niezobowiązująca lektura obyczajowa. Wydaje mi się, że jak już będę osobą starszą, w wieku bohaterów książki będę na nią patrzyć przychylniejszym okiem. Na razie niewiele z problemów postaci dotknęło mnie osobiście, więc całość potraktowałam jako przyjemną odskocznię, jako że rzadko czytam literaturę obyczajową. Polecam, szczególnie osobom starszym!

Moja ocena: 7/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html







środa, 8 czerwca 2016

Śledztwo w surowym, skandynawskim klimacie, czyli 'Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet' Stieg Larsson

Tak, wracam. Wiele z obowiązków mi odpadło, zostały końcowe zaliczenia i napisanie pracy. Zabrałam się znowu za czytanie i oglądanie - okazało się, że bardzo mi tego brakowało, naturalnie.
*Męźczyźni, którzy nienawidzą kobiet*
Stieg Larsson

*Język oryginalny:* szwedzki
*Tytuł oryginału:* Män som hatar kvinnor
*Gatunek:* thriller/sensacja/kryminał
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 serii Millennium
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* 634
*Wydawnictwo:* Czarna Owca

"Ludzie zawsze mają swoja tajemnice. Chodzi tylko o to, żeby je odgadnąć."

*Krótko o fabule:*
 Mikael Blomkvist jest dziennikarzem, który popełnił błąd. Jego ostatni artykuł spowodował duże zamieszanie, które zakończyło się dla niego grzywną i wezwaniem do odbycia kary w więzieniu. Wybawieniem i idealną wymówką do odsunięcia się w cień wydaje się zlecenie znalezienia zaginionej czterdzieści lat temu Harriet Vanger, dziedziczki z bogatej rodziny przemysłowców.
Lisbeth Salander wygląda jak anorektyczna piętnastolatka z zamiłowaniem do tatuaży. Ale tak naprawdę to piekielnie inteligentna kobieta i jeden z najlepszych researcherów na świecie. 
Razem dochodzą do mrocznych zakamarków przeszłości rodziny Vangerów...

*Moja ocena:*
Jak wiecie po książki z gatunku thrillerów sięgam bardzo rzadko. Jakoś nie przepadam za tym schematem pogoni za mordercą. Całą trylogię Millennium obejrzałam w wersji szwedzkiej. Później oczywiście widziałam także amerykańską ekranizację pierwszego tomu. Możecie się więc domyślić, że historię z książki znałam dość dobrze. Tym bardziej się zdziwiłam, że lektura tak mnie wciągnęła. 
Stieg Larsson był dziennikarzem i pisarzem. Zmarł w 2004 roku z powodu rozległego zawału mięśnia sercowego. Nie doczekał się chwały związanej z sukcesem serii Millennium, ponieważ została wydana już po jego śmierci.
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na książkę pomyślałam, że to będzie ciężka przeprawa. Utwierdziły mnie w tym początkowe rozdziały - dużo zagmatwanych opisów ekonomicznych, w których laikowi trudno było się odnaleźć. Oczywiście jeżeli chodzi o czytanie to jestem twardą sztuką i mało co potrafi mnie zmusić do odstawienia książki. I bardzo dobrze, bo przewracając kolejne strony coraz bardziej odpływałam w świat wyobraźni. 
Naprawdę podziwiam fakt, że autor tak umiejętnie tkał fabułę powieści. Co jakiś czas dokładał cegiełkę, która sprawiała, że nie było czasu na nudę. Świetnie wyważył momenty kiedy pojawiały się poszlaki, zjawiały się nowe postaci. Czasami na tyle dobrze rozważał możliwości, że zaczęłam się zastanawiać czy dobrze pamiętam z filmów kto stał za całą sprawą! 
źródło
Bardzo ucieszyły mnie również wątki poboczne, których nie pamiętałam dobrze z filmów. Nareszcie zrozumiałam całą aferę z Wennerstromem! I to jest właśnie zdecydowana wyższość książki nad ekranizacjami - człowiek ma czas na spokojne przeanalizowanie otrzymanych informacji. 
Bohaterowie u Larssona to mały majstersztyk. Mikael to dziennikarz, wierny swojemu zawodowi, przed którym autor stawia wiele problemów natury moralnej. Jak z nich będzie wychodził, przekonacie się podczas lektury. W każdym razie polubiłam go, może nie od samego początku, ale im dłużej go znałam tym większą darzyłam go sympatią. Szczególnie podobało mi się jego podejście do innych ludzi, zawsze traktował ich z szacunkiem, nie oceniał na pierwszy rzut oka. No i przyjął pod swój dach kota, za co punkt u mnie zyskał. 
Jednak największą perełką w powieści jest oczywiście Lisbeth, jak twierdzi większość czytelników. Ale osoby, które ją polubiły w książce na jej widok w prawdziwym życiu uciekałyby pewnie gdzie pieprz rośnie! To taka złożona postać. Z jednej strony bardzo twarda, pewna swojego, biorąca życie we własne ręce kobieta. Z drugiej, czytelnik od razu domyśla się, że coś musiało się zdarzyć w przeszłości, co ukształtowało taką osobowość. I od początku obawiamy się tej historii, bo wiemy, że nie może być ona kolorowa. Tutaj kolejny dobry zabieg autora - nie wyjaśnienie tego w pierwszej części tym bardziej zachęca do sięgnięcia po następne! Na dodatek, jako że uwielbiam silne postaci kobiece, nie mogłam nie polubić Lisbeth, która jak chce potrafi skopać tyłek, a ponadto umysłu można jej tylko pozazdrościć! No i podoba mi się zestawienie tej pary - Lisbeth, która jest na bakier z prawem, a nawet nagina je dla własnych korzyści i prawy dziennikarz - Mikael. Dochodzi do tego różnica wieku, dziwny związek Mikaela ze swoją współpracownicą, a jednak wciąż trzymałam za tę parę kciuki. 
Samo rozwiązanie zagadki bardzo mi się podobało. Szczególnie moment, kiedy dziennikarz domyślił się nawiązań z Biblii, a później te powolne poszukiwania, grzebanie w archiwach policyjnych. No i sprawa Harriet, z początku przekreślona, która jednak rozwijała się w coś naprawdę oryginalnego. 
Podsumowując, Męźczyźni, którzy nienawidzą kobiet to zdecydowanie książka, którą każdy powinien przeczytać. Fani kryminałów/thrillerów koniecznie, a reszta - jak ten Wam się nie spodoba, to chyba ten gatunek kompletnie nie jest dla Was. Ja już nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejne tomy i poznania dalszych losów Lisbeth i Mikaela! 

Moja ocena: 9/10

Wyzwania:


http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html








środa, 1 czerwca 2016

Majowy magiel filmowy

Wyjątkowo zabiegany miesiąc skutkuje niewieloma obejrzanymi filmami. Podejrzewam, że teraz z czasem będzie coraz lepiej - mam nadzieję, że się cieszycie :)
Carte Blanche (2015)
Czasem trafia się dobry, polski film. I Carte Blanche początkowo na taki mi wyglądało, oparty na faktach, temat ciekawy, Chyrę lubię - spodziewałam się miłego seansu. Niestety, trochę się przejechałam.
Fabuła skupia się na nauczycielu historii, Kacprze (Andrzej Chyra), który dowiaduje się, że traci wzrok. Staje przed dylematem czy nadal prowadzić zajęcia czy odejść z pracy.
Największym problemem tego filmu było nawpychanie w historię mnóstwa wątków. Gdyby twórcy skupili się na chorobie i pokazaniu stosunków Kacpra z uczniami mogłoby wyjść coś wspaniałego, szczególnie, że te tematy ładnie się sprzedają ("Stowarzyszenie Umarłych Poetów" dowodem!). Ale nie. Musiano dorzucić wątek miłosny, który bardziej denerwował niż pomagał. Oprócz tego po łebkach przedstawiona przyjaźń, historia Wiktora, historia Klary. Po prostu chciano za dużo. A im dalej tym gorzej się to oglądało i było mi głupio, że bohater tak postępował (trochę to było niebezpieczne jednak). Dlatego zawiodłam się.

Moja ocena: 4/10

Serena (2014)
Chyba nie muszę specjalnie tłumaczyć dlaczego obejrzałam ten film. Tak, gra tam moja ukochana Jennifer Lawrence. Wychodzi jednak na to, że nie zawsze zakochuję się w filmach z jej udziałem.
George Pemberton (Bradley Cooper) jest właścicielem imperium składów drewna. Pewnego dnia poznaje tajemniczą Serenę (Jennifer Lawrence), której rodzina zarządzała tartakami. Kobieta zaczyna go fascynować.
Jest kilka rzeczy, które doceniam w tym filmie. Świetne zdjęcia, kostiumy, klimat. Jednak nic nie uratowało mnie przed wszechogarniającą nudą. A wymagania miałam duże, bo nie tylko, że Lawrence, ale za reżyserię odpowiadała Susanne Bier, autora cudownego W lepszym świecie. Niestety gra aktorska mnie bardzo zawiodła, a chemia między odtwórcami głównych ról mnie kompletnie nie przekonała. Co dziwne, bo i w Poradniku Pozytywnego Myślenia i w American Hustle byli o wiele bardziej elektryzujący. Cóż, dla mnie Serena to raczej niewypał, w którym można pooglądać ładne zdjęcia i kostiumy. Przyznam, że pod koniec pojawiły się zaskoczenia, ale nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, żeby podnieść jeszcze wyżej ocenę.

Moja ocena: 5/10

Klub dla wybrańców (2014)
 O tym filmie czytałam na kilku portalach, ale jakoś nie doszły mnie bardziej konkretne informacje. Raczej opinie typu: gra tam wielu przystojniaków. I trudno się z nimi nie zgodzić.
Miles (Max Irons) oraz Alistair (Sam Claflin) przyjeżdżają na studia do Oksfordu. W pierwszych tygodniach otrzymują okazję dołączenia do prestiżowego klubu dla wybrańców z bogatych rodzin.
Początkowo nie wiedziałam gdzie taka fabuła może zmierzać. Ot, grupa studentów robiąca rozróby. Do tego z każdej zadymy wychodzili obronną ręką, bo zawsze mogli zapłacić za wyrządzone szkody. Dlatego bardziej zainteresował mnie poboczny wątek miłosny, który był moim zdaniem ciekawie poprowadzony. Aż doszło do wielkiej bomby. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i dlatego ocena skoczyła oczko w górę. Ogólnie warto zobaczyć, można się nauczyć, że pieniądze wszystkiego nie naprawią. Chociaż podejrzewam, że w polskiej społeczności ten film wielu rzeczy nie nauczy. Jednak oglądało się dość przyjemnie.

Moja ocena: 6/10


Miss Potter (2006)
Ostatnio na którymś z blogów przeczytałam notkę na temat Beatrix Potter, autorki książek dla dzieci. I to tam polecono mi ten film.
Beatrix (Renee Zellweger) jest autorką książek dla dzieci. Pewnego dnia udaje się do wydawcy ze swoimi pracami, jednak ma swoje wymagania. Książki mają być tanie, w małym formacie i opatrzone jej autorskimi rysunkami. Norman Warne (Ewan McGregor) zachwycony jej pracami nawiązuje z nią współpracę.
Przez większość czasu trwania filmu oglądało mi się film bardzo przyjemnie. W tym sensie, że można by go włączyć w niedzielne popołudnie i obejrzeć z całą rodziną. Podobały mi się animacje towarzyszące pracy Beatrix, całość dobrze zagrana, do tego przebijała tutaj moja miłość do filmów kostiumowych. I znowu zaskoczenie pod koniec sprawiło, że ocena skoczyła oczko do góry. Polecam, film wart obejrzenia, szczególnie dla fanów książek!

Moja ocena: 7/10


Sicario (2015)
Czasami narobienie sobie nadziei na film genialny przed obejrzeniem nie jest dobrym pomysłem. Ale Sicario naprawdę robi wrażenie.
Agentka FBI (Emily Blunt) dołącza do grupy, która ma za zadanie zniszczenie szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego. Z biegiem czasu zaczyna zastanawiać się nad kwestiami moralnymi związanymi ze sprawą.
To był naprawdę dobry film. Co prawda po opiniach spodziewałam się czegoś genialnego, ale i tak pozostałam pod dużym wrażeniem. Początek był mocnym uderzeniem, twórcy nie obawiali się pokazać brutalności złoczyńców. Później akcja powoli rusza, a widz wraz z główną bohaterką zastanawia się w co ona się wpakowała. Bardzo podobało mi się rozwiązanie. Do tego poruszane tematy prywatnej zemsty, moralności, wykonywania swoich obowiązków, prawości. I tego o jak wielu sprawach nie wiedzą zwykli mieszkańcy, cywile. Świetnie zmontowany, trzymający w napięciu. Muzyka idealnie wpasowana, cudowne zdjęcia (szczególnie te przy akcji z tunelem - ten zachód <3). Ciekawym zabiegiem było wplecenie wątków pobocznych, które po jakimś czasie zazębiały się z główną akcją. Polecam, szczególnie fanom kina akcji.

Moja ocena: 8/10


Myszy i ludzie (1992)
Jakieś cztery lata temu przeczytałam króciutką książkę Johna Steinbecka pod tytułem Myszy i ludzie. Pamiętam, że bardzo mną wstrząsnęła, więc prędzej czy później musiałam sięgnąć po ekranizację.
Lennie (John Malkovich) to silny mężczyzna o umyśle dziecka. Podróżuje przez Amerykę razem z przyjacielem - George'm (Gary Sinise). Razem zarabiają, żeby na starość osiąść na farmie.
Nie wiem dlaczego, ale po prostu uwielbiam tę historię. Jest taka czysta, nie potrzebuje żadnych ozdobników. Przyjaźń, która łączy bohaterów choć tak nieprawdopodobna, wydaje się czymś naturalnym. Oboje potrzebują tego drugiego, idealnie się uzupełniają. Razem pracują, razem mieszkają, razem marzą o lepszym życiu. Znowu ryczałam przy wątku Candy'ego. Całość utrzymana jest niemal w teatralnym środowisku - jedność miejsca, niewielu aktorów, akcja która nie pędzi do przodu. Pozwala to na skupienie się na wielu problemach przedstawianych w historii. Świetna scena rozmowy z czarnoskórym robotnikiem, podkreślająca czystość Lennie'go. To film, który naprawdę warto obejrzeć. Ale najpierw przeczytajcie książkę!

Moja ocena: 9/10

Widzieliście coś z powyższych? Co polecacie?

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka