piątek, 26 czerwca 2015

#18 - 'Droga Cienia' & 'Cień doskonały' Brent Weeks

Mój tydzień w domu dobiega końca. Za niedługo wracam do Wrocławia i zabieram się do szukania pracy wakacyjnej. Cieszę się, że przed rzuceniem się w wir miasta mogłam spędzić kilka dni z bohaterami książki "Droga Cienia" Brenta Weeksa. Nie wiem czy widzieliście wpis na moim instagramowym profilu, ale podczas czytania wrzuciłam tam zdanie, że książka "jest dobrze napisaną fantastyką bez fajerwerków". Byłam wtedy na może setnej stronie. Jak wyglądają moje odczucia po przeczytaniu kolejnych czterystu?

*Droga Cienia*
Brent Weeks

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Way of Shadows
*Tłumacz:* Małgorzata Strzelec
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2008
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 574
*Wydawnictwo:* MAG


"No i proszę. Boska ekonomia - żeby ktoś żył, ktoś musi umrzeć"


 
 *Krótko o fabule:*
"
Dla Durzo Blinta zabijanie to sztuka, a w tym mieście on jest największym artystą. Dla Merkuriusza przetrwanie nie jest rzeczą pewną. Nie ma żadnej gwarancji przeżycia. Jako szczur z ulicy wychował się w slumsach i nauczył się szybko oceniać ludzi. I podejmować ryzyko. Na przykład zgłaszając się na ucznia do Durzo Blinta. Jednak żeby zostać przyjętym do terminu, Merkuriusz musi odrzucić swoje dawne życie i przyjąć nową tożsamość. Jako Kylar Stern musi nauczyć się poruszać w świecie zabójców - w świecie niebezpiecznych polityków i dziwnej magii. I musi rozwijać talent do zabijania." 


*Moja ocena:*
   O książce słyszałam dużo dobrego. Szczególnie wśród fanów fantastyki, co zawsze mnie przyciąga do danej pozycji. Przeczekałam jednak sezon największej popularności trylogii i teraz wróciłam do poszukiwań. Okazało się, że w bibliotece jest dostępna od ręki, bez rezerwacji. Zabrałam ją ze sobą do domu. 
Początki były przyjemne, ale nie zrobiły dużego wrażenia. Była to jednak bardzo miła odskocznia od książek, które ostatnio czytałam, przeznaczonych raczej dla młodzieży. Tutaj dostajemy od razu obraz brudu, ubóstwa, degradacji społeczeństwa i przemocy. W tym otoczeniu poznajemy głównego bohatera - Merkuriusza. Nie jest to historia przeznaczona dla młodych czytelników. Spotkamy się tu z wulgaryzmami, okrutnymi opisami walk, nieszczędzącymi rozlewu krwi, prostytucją. Wraz z biegiem historii autor pokazuje nam wydarzenia z perspektywy innych postaci. Chwilę pobędziemy z diukiem Loganem Gyre, następnie przeniesiemy się w świat siepacza Durzo Blinta, a w kilku rozdziałach poznamy historię trzech czarodziejów, starających się pomóc reszcie bohaterów. 

 Muszę przyznać, że dawno nie czytałam książki z tak wieloma "bombami" fabularnymi. Człowiek najspokojniej w świecie poznaje kolejne przygody bohaterów, kiedy nagle zaczynają się dziać rzeczy, których sobie za nic nie potrafił wyobrazić. I gdy już zaczynają się te zwroty akcji to następuje jeden za drugim. Od razu przestrzegam, że gdy dojdziecie za połowę lektury będzie bardzo trudno ją odstawić. Szczególnie, że przez ponad setkę stron wydarzenia dzieją się w krótkim przeciągu czasu. 
Na początku bałam się, że fabuła nie zmierza w żadnym kierunku. Bohaterowie przeżywali kolejne przygody, mijały lata i chociaż nie było nudno to nie czułam podekscytowania rozwojem sytuacji. Na szczęście to się zmienia. Autor miał świetny pomysł jeżeli chodzi o wprowadzenie Aniołów Nocy. Do tego samo podejście do magii w świecie przedstawionym jest oryginalne i intrygujące. 




Ogromne brawa należą się za wykreowanie postaci. Ja polubiłam chyba wszystkie możliwe i kibicowałam im do końca. Chociaż czasami moje serce nie wiedziało za kogo trzymać kciuki, gdy ulubieńcy stawali naprzeciw siebie. Kylar/Merkuriusz przebywa długą drogę od strachliwego szczura z gildii do zawodowego zabójcy (i jeszcze dalej...). Miło się przeżywało z nim tę przemianę, szczególnie obserwując jego związki z resztą bohaterów. Durzo Blint podbił moje serce nieświadomie. Nie wiedziałam kiedy to się stało, ale ta postać mimo pewnej dozy okrucieństwa pozostała jedną z moich ulubionych. Jak również Mama K. Lubię takie silne kobiety, a z tak ciekawą przeszłością tylko zyskała w moich oczach. Cała reszta również mnie przekonała. Okaleczona Elene, prawy Logan, bogobojny hrabia Drake, tajemniczy Dorian... Autor pozwalał sobie na zagłębienie w wiele wątków związanych z różnymi bohaterami i wyszło mu to na dobre. 
Wspomnę jeszcze o wydaniu. Jak już kiedyś wspominałam, nie przepadam za zdjęciami na okładkach, więc tu jest podobnie. Za to czcionka bardzo przystępna. Szkoda tylko, że wkradło się naprawdę sporo literówek!

Moja ocena: 8/10


+ BONUS

Okazało się, że w moim wydaniu książki znajduje się też nowela "Cień doskonały"!






*Cień doskonały*
Brent Weeks

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Perfect Shadow
*Tłumacz:* Małgorzata Strzelec
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* opowiadanie / nowela
*Rok pierwszego wydania:* 2011
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) około 70
*Wydawnictwo:* MAG





 
 *Krótko o fabule:*
"
Poznajcie początki historii Durzo Blinta, które zostały opisane w tej oryginalnej mikropowieści. Akcja „Cienia doskonałego” jest osadzona w świecie trylogii „Anioła Nocy”, stworzonej przez bestsellerowego autora Brenta Weeksa." 


*Moja ocena:*
Będzie bardzo krótko. Książka została napisana już po zakończeniu całej trylogii i została odebrana jako zapychacz dla pieniędzy. Cóż nie zaprzeczę temu stwierdzeniu całkowicie. Nowelka bardzo krótka i niewiele wnosząca do powieści. Wiadomo, że miło było poznać historię Durza, ale można było to rozwinąć w ciekawszej formie, skupić się na wspomnieniach z początków jego pracy. Może gdybym nie była świeżo po bardzo dobrym pierwszym tomie miło byłoby wrócić do świata Aniołów Nocy, jednak w tym momencie opowiadanie nie robi takiego wrażenia. Mimo wszystko dobrym pomysłem było to, że dołączyli je do "Drogi cienia", bo bez sensu płacić za tak krótką formę.
I takie ostrzeżenie: LEPIEJ NIE CZYTAĆ JEJ PRZED PIERWSZYM TOMEM, MOŻNA POZBAWIĆ SIĘ PEWNEGO ZASKOCZENIA! To pewnie dlatego wydawnictwo umieściło nowelę już po zakończeniu "Drogi Cienia" a nie przed nią.

Moja ocena: 6/10



Słyszeliście o tych książkach? A może je czytaliście?

wtorek, 23 czerwca 2015

#17 - 'Dotyk Julii' Tahereh Mafi

To kolejna książka przeczytana ze względu na liczne polecenia. Przyznam szczerze, że bałam się tej lektury. Gatunek young adult zazwyczaj bardzo mnie rozczarowywał i wywoływał nieprzyjemne odczucia. Sukcesywnie staram się obniżać oczekiwania do takich książek, bo wiem że znajdę tam pewne elementy, które spodobałyby się mi, gdybym miała kilka lat mniej. No może z dziesięć lat mniej. Co zatem myślę o "Dotyku Julii"? Przekonajcie się w recenzji.



*Dotyk Julii*
Tahereh Mafi

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Shatter Me
*Tłumacz:* Małgorzata Kafel
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2011
 *Liczba stron:* (w moim wydaniu) 336
*Wydawnictwo:* Moondrive

"Teraz już wiem, że naukowcy się mylą.
Ziemia jest płaska.
Wiem to, ponieważ zepchnięto mnie z jej krawędzi, choć przez 17 lat próbowałam się jej trzymać. Próbowałam wspiąć się z powrotem, ale pokonanie grawitacji graniczy z cudem, kiedy nikt nie chce podać ci ręki."





 *Krótko o fabule:*
"
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha." 

*Moja ocena:*
   Na początku muszę przyznać, że bardzo zaskoczyłam się po otworzeniu pierwszych stron. Z takim stylem spotykam się po raz pierwszy w życiu. Pomyślałam - ktoś, kto wypożyczył tę książkę przede mną, całą ją pokreślił ! Jakże się zdziwiłam, że był to tylko zabieg autorki, dzięki któremu skrywane emocje głównej bohaterki nabierają innego wydźwięku, bardziej osobistego. To uznam akurat za plus tej książki. Jak już jestem przy stylu, to skończę ten temat. Tak jak skreślenia wydały mi się ciekawe, tak liczne powtórzenia po jakimś czasie stały się uciążliwe. Czasami męczyło mnie czytanie zdań pozbawionych interpunkcji. Do tego nadużywanie na siłę głębokich zdań. Tutaj idealnie będzie pasowało stwierdzenie - mniej znaczy więcej.
   Niefortunnie zaczęłam od cech, które mnie odrzuciły. Muszę jednak przyznać, że "Dotyk Julii" wyróżnia się od innych tego typu powieści. Jest kilka wątków, które na pewno są intrygujące i pozwoliły mi przetrwać do końca książki. Postać głównej bohaterki zdecydowanie zasłużyła na moją sympatię, współczułam jej, podziwiałam i czekałam na kolejne przygody. Muszę przyznać, że podobała mi się też postać Warnera - zimny typek, w którym kryje się złoże potencjału na kolejne książki. Mam nadzieję, że w następnej części dowiemy się o nim nieco więcej. I że poświęci mu się więcej uwagi niż Adamowi - jedynej postaci, która wydała mi się mdła. Może dlatego, że jeszcze nie wiemy o nim zbyt wiele, ale jego charakter mnie nie kupił. Poświęcał się dla miłości, która wydawała się wyssana z palca. Ze strony Julii rozumiem - znalazła osobę, która ją rozumiała i nie odrzucała przez to jaka jest. Ale Adam? Nie mam pojęcia, a wyjaśnienie książkowe uczucia jakoś mnie nie przekonało.

Jeżeli chodzi o fabułę to jestem rozdarta. Początek mi się podobał, obsadzenie akcji w takim miejscu miało duży potencjał. Później zrobiło się dziwnie i niestety trochę nudno. I tak całą książkę - gdy zaczynało się robić interesująco, zaraz emocje opadały, a akcja się rozwlekała. Na szczęście końcówka podniosła trochę poziom. Chociaż nie było to szczególnie oryginalne. Czy tylko mi się skojarzyło z innymi znanymi postaciami z komiksów? Czy ktoś jeszcze potrafi podać przykład? 
   Na koniec zostawiłam rzecz, która najbardziej mnie odrzucała. Ach, ten wątek miłosny! Wiem, że to taka norma jeżeli chodzi o gatunek young adult, ale ja tego znieść nie mogłam. Nadmiar słodyczy wylewał się strumieniami ze stron książki. I to jest niestety ta cecha, która powstrzymuje mnie przed pokochaniem tego gatunku. Czasami się zastanawiam czemu tych spraw nie można przedstawić jak Collins w Igrzyskach Śmierci bądź jak Rowling w Potterze. Tam też były wątki miłosne, ale ich opisy nie musiały być tak wzniosłe i metaforyczne. No bo czytanie co kilka scen opisów typu: "Nie chcę utracić ciepła jego ramion. Jego dotyku. Jego warg. Boże, jego wargi, jego usta na mojej szyi, jego ciało owinięte wokół mojego, jakby po to, żeby potwierdzić, że moje istnienie na tej ziemi jest komuś potrzebne." staje się po jakimś czasie bardzo męczące.
 Podsumowując, jak na ten gatunek było naprawdę w porządku. Na tyle, że chętnie sięgnę po kolejne części, żeby zobaczyć gdzie ta historia zmierza.

Moja ocena: 6/10
 
 A dla fanów powieści wrzucam informacje o ekranizacji w formie serialu. Cieszycie się? :) Jako potwierdzenie macie tutaj newsa i wpis autorki z Twittera: http://www.thefandom.net/tv-shows/tahereh-mafis-shatter-me-series-coming-to-television/


Wam podobał się "Dotyk Julii"? Warto sięgać po kolejne części?

czwartek, 18 czerwca 2015

#16 - Relaksujące chwile przy 'Domowych Melodiach'

   Zdaje mi się, że bardzo dawno mnie tu nie było. Wszystko za sprawą pochłaniającej czas i energię sesji na studiach. Na szczęście dziś dostałam ostatnią ocenę i mogę stwierdzić, że pierwszy semestr magisterki za mną! Rozpoczynam wakacje. Tydzień przerwy, a później rozglądam się za pracą.
W najgorszych sesyjnych chwilach czas umilały mi "Domowe melodie". Nie znacie? To zapraszam do poczytania!



Skład zespołu: Justyna "Jucho" Chowaniak (autorka tekstów, kompozytorka, wokalistka i pianistka), Staszek Czyżewski (kontrabas, akordeon) i Kuba Dykiert (perkusja, gitara).
Płyty:
Domowe Melodie (2012)
3 (2014)


" Wcześnie przyszedłeś miły
Za szybko
Jeszcze nie zdążyłam się calutka naprawić. "




   Zespół "Domowe Melodie" znam od jakiegoś czasu. Bardzo głośno zrobiło się o nich, kiedy do szerokiego grona publiczności trafiło nagranie z You Tube'a - wykonanie "Grażki". I to od tej piosenki zaczyna się moja znajomość z trójką artystów. Podobała mi się bardzo, wpadała w ucho i sprawiła, że kilka dni nuciłam ją sobie pod nosem. Później był koncert na majówce we Wrocławiu. I była moc.





Cała trójka wystąpiła na scenie w cudownych pidżamkach typu one-size. Kolorowo, oryginalnie i nie na siłę pokazali gamę swoich możliwości. Razem ze znajomymi bawiliśmy się przednio, a przy piosence "Techno" to w ogóle było szaleństwo pod sceną!

To co doceniam najbardziej to odmienne podejście do muzyki. Wydaje się, że ta trójka tworzy muzykę dla siebie, a później pozwala słuchaczom podsłuchać co udało im się zrobić. Teksty są trochę dziecinne, ale każdy z nas może szukać głębszego sensu w tych piosenkach. I trzeba przyznać, że są bardzo stali w przenoszenia pierwiastków dzieciństwa we wszystko co robią. Dla osoby, która wciąż czuje się trochę dzieckiem to czysta przyjemność.
Przy niektórych utworach kojarzą mi się wręcz z aktorskim podejściem do piosenki kabaretowej. Zwróćcie uwagę na "Kołtuna" - dodam go pod notką.



Zaczęłam słuchać na Spotify, ale koniecznie muszę mieć ich płyty w domu. Szczególnie, że wydanie jest po prostu genialne, spójrzcie tutaj - http://domowemelodie.pl/sklep/ .
Jestem bardzo zadowolona, że żyjemy w czasach, kiedy utalentowani ludzie mają łatwy dostęp do mediów i mogą sami się zareklamować. A Domowe Melodie nawet sami wydają swoje płyty! Naprawdę wielki szacunek, bo na pewno początkowo było ciężko. Ale wytrwałość zaprowadziła ich bardzo daleko i mam nadzieję, że dojdą jeszcze dalej. Ja następnym razem zobaczę się z nimi na Przystanku Woodstock!

A teraz, warto posłuchać:


"Ścisz.To"



"Grażka"


"Buła"


"Techno"


"Kołtuna"


Polecam posłuchać tych i wielu innych. Najlepiej całych dwóch płyt. Bo warto!

Wszystkie zdjęcia pochodzą z profilu facebook'owego Domowych Melodii > https://www.facebook.com/domowemelodie






niedziela, 7 czerwca 2015

#15 - 'Eleonora i Park' Rowell Rainbow

Tej książki nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Od jakiegoś czasu jej recenzje pojawiają się na różnych blogach. Przyznam, że to właśnie to zachęciło mnie do kupna. Z pomocą przyszła oczywiście Biedronka. Akurat skończyłam lekturę "Paragraf 22", więc z zapałem wzięłam się za czytanie "Eleonory i Parka". Oprócz wszystkich pozytywnych recenzji zachęcały mnie również cytaty autorów książek na pierwszych stronach (a cytat Johna Greena pojawił się nawet na okładce!). Czy mnie kupiła ta historia nastoletniej miłości?



*Eleonora i Park*
Rowell Rainbow

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Eleanor & Park
*Tłumacz:* Magdalena Zielińska
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2012
 *Liczba stron:* (w moim wydaniu) 358
*Wydawnictwo:* Moondrive


 "Uratowałeś mi życie - próbowała powiedzieć. - Nie na zawsze, nie na dobre. Prawdopodobnie tylko na jakiś czas. Ale uratowałeś mi życie i od teraz jestem twoja. Ta ja, którą jestem teraz, jest twoja. Na zawsze."




*Krótko o fabule:*
"
Eleonora… Nie sposób jej nie zauważyć: rude włosy, dziwne ciuchy. Czyta mu przez ramię. Uważa Romea i Julię za bogate dzieciaki, które dostawały wszystko, co chciały. Najbardziej nie lubi weekendów, bo spędza je bez niego.

Park… Dobrze mu w czerni. Denerwuje się, gdy musi prowadzić samochód w obecności taty. Uwielbia imię Eleonory i nie skróciłby go ani o sylabę. Wie, która piosenka jej się spodoba, zanim ona zacznie jej słuchać. Śmieje się z jej dowcipów, zanim ona dotrze do puenty.

Oto tocząca się w ciągu jednego roku szkolnego opowieść o dwojgu szesnastolatkach urodzonych pod nieszczęśliwą gwiazdą – dość mądrych, by zdawać sobie sprawę, że pierwszej miłości prawie nigdy nie udaje się przetrwać, ale na tyle odważnych i zdesperowanych, by dać jej szansę."  


*Moja ocena:*
   Na początku muszę wspomnieć o wydaniu. Okładka jest po prostu idealna. Uwielbiam te, w których nie ma żadnych zdjęć, tylko obrazek. I to tak piękny obrazek - nawiązujący do fabuły, nie zdradzający niczego, bardzo graficzny, prosty, ale dodający książce pozytywnego wydźwięku. Naprawdę brawa za wydanie. 
  Co do samej treści - zaczyna się bardzo ciekawie. Mamy dwie barwne główne postaci. Pierwsze spotkanie nie owocuje niczym szczególnym, ale my dobrze wiemy, że coś zaiskrzyć musi. Jednak to co mnie najbardziej zainteresowało to historia rodziny Eleonory. Już od początku wyczuwa się złe wibracje tego domu, wiemy że coś jest tam nie tak. I to na ten wątek zawsze najbardziej czekałam - chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o przeszłości Eleonory. A gdy już się dowiedziałam to z wypiekami czytałam o kolejnych starciach z ojczymem.


  Jednak głównym wątkiem książki jest relacja między Eleonorą a Parkiem. Całość napisana jest z ich perspektyw. Przyznam, że plusem na pewno jest zbudowanie bohaterów, bo bardzo szybko obdarzyłam ich sympatią. Park to nastolatek, który wciąż poszukuje samego siebie, zamknięty w towarzystwie typowej, amerykańskiej młodzieży boi się być kimś innym. Nie interesują go dziewczyny i imprezy, za to lubi spędzać czas na czytaniu komiksów oraz słuchaniu dobrej muzyki. Pojawienie się Eleonory bardzo go zmienia. To ona pokazuje mu, że nie warto wstydzić się swojej odmienności. Pozytywnie odebrałam również postacie poboczne, wszystkie były wyraźnie zarysowane i interesujące - poczynając od rodzin bohaterów po uczniów szkoły.


  Niestety, nie wszystko wydawało mi się takie kolorowe. Moim zdaniem uczucie między Parkiem i Eleonorą rozwinęło się za gwałtownie. Nie uwierzyłam do końca w tę miłość. Niektóre teksty były za urocze, np. "Trzymanie dłoni Eleonory było jak trzymanie motyla. Albo bijącego serca. Jak trzymanie czegoś doskonałego i pełnego życia." Jestem chyba za stara na takie słodkie uczucia.
Ogólnie książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. To szybka lektura, a rozdziały są tak krótkie, że po zakończeniu każdego mówiłam sobie "no dobra, jeszcze jeden". Zakończenie jest oryginalne i zapunktowało u mnie na plus.
Mogę ją szczerze polecić wszystkim nastolatkom, powinno im się spodobać. Osoby starsze również znajdą w niej coś dla siebie, więc warto po nią sięgnąć.

 
Moja ocena: 6/10

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka