Normalni ludzie (2020), reż. Lenny Abrahamson i Hettie Macdonald -> HBO GO
liczba odcinków: 12
Książka autorstwa Sally Rooney Normalni ludzie, wydana w Polsce w zeszłym roku, wzbudziła sporo kontrowersji wśród czytelników. Z każdej strony bombardowały mnie sprzeczne opinie: „najlepsza książka tego roku”, na przemian z „największe rozczarowanie roku”. Miałam już ją nawet w koszyku podczas zakupów, ale w ostatnim momencie stwierdziłam, że może ten romans nie jest wart mojej uwagi. Jednak kiedy na HBO GO pojawiła się ekranizacja, postanowiłam dać jej szansę.
Marianne (Daisy Edgar-Jones) i Connel (Paul Mescal) chodzą do tego samego liceum w małej mieścinie północno-zachodniej Irlandii. Ona się izoluje od kolegów, on ma sporą paczkę znajomych. Chociaż na korytarzach szkolnych nie zamieniają ze sobą nawet słowa, to po zajęciach zaczynają się spotykać i budować wspólną relację.
Pierwszy odcinek od razu uświadomił mi, że fabuła Normalnych ludzi nie będzie szła w stronę, której się spodziewałam. Romans nie zostanie ukazany jako słodkie i urocze pierwsze zauroczenie, a nastolatkowie nie będą infantylni. Tutaj raczej bije z ekranu emocjonalne napięcie i melancholia, pięknie podkreślana od początku przez scenerię chłodnych krajobrazów Irlandii. Spora zasługa sukcesu serialu tkwi w sprawnym montażu, dobrze dobranej muzyce, pięknych ujęciach i świetnie wykonanej pracy aktorskiej. Brawa należą się duetowi reżyserskiemu, bo Lenny Abrahamson i Hettie Macdonald stworzyli serial, który w swojej prostocie i momentach ciszy potrafi wywołać lawinę emocji (związek dwójki osób najmocniejszy wydaje się nie podczas licznych scen łóżkowych, a raczej kiedy patrzą na siebie przez ekran laptopa). Zresztą budowanie odpowiedniego klimatu to mocna strona reżysera, Lenny Abrahamson do tej pory pokazał na co go stać we wcześniejszych filmach: Frank i Pokój. Normalnymi ludźmi potwierdza, że to twórca, którego karierę warto śledzić. Historia w serialu może jest miejscami nierówna, czasami wciąga bardziej, a czasami mniej, ale potrafi widza zahipnotyzować i zaangażować emocjonalnie. Normalni ludzie naprawdę sprawili, że czułam się jak nastolatka przeżywająca wszystkie wzloty i upadki burzliwej relacji dwójki osób. Chemia między Marianne a Connelem jest niezaprzeczalna i elektryzująca, a aktorzy poradzili sobie z niełatwym materiałem śpiewająco. Oprócz historii miłosnej, która gra tutaj pierwsze skrzypce, wypływa wątek nierówności społecznych. Marienne pochodzi z bogatej rodziny, nie musi martwić się gdzie zamieszka na studiach i czym zapłaci za czynsz, Connel natomiast ciągle myśli jak pogodzić studia z kilkoma pracami dorywczymi. W tej relacji jednak nie ma podziału na stronę beztroską i problematyczną, oboje borykają się ze swoimi demonami, a sprawnie poprowadzone wątki poboczne dają nam w pełni zarysowane sylwetki psychologiczne tej pary. Normalni ludzie to serial zaskoczenie, który oglądałam z przejęciem i całą masą emocji, a dodatkowo zachęcił mnie do przeczytania książki, chociaż teraz boję się, że nie dorówna ekranizacji.
Gambit królowej (2020), reż. Scott Frank -> Netflix
liczba odcinków: 7
O tym serialu powiedziano już zapewne wszystko. Zaraz po pojawieniu się na platformie Netfliksa wszyscy go oglądali, wszyscy o nim pisali i wszyscy go polecali. Ja na szczęście rzuciłam się na niego zaraz po premierze, zanim jeszcze zrobił się wokół niego taki szum i mogłam podejść do treści z niczym niezmąconą uwagą. Czy jest w takim razie wart tych wszystkich zachwytów?
Młodziutka Beth Harmon (Anya Taylor-Joy) trafia do sierocińca, w którym dzieciom podaje się leki na uspokojenie, od których dziewczyna szybko się uzależnia. Tam też zaczyna się jej przygoda z szachami, podczas partyjek z pracującym w sierocińcu woźnym, który szybko odkrywa, że ma przed sobą prawdziwy talent.
Jest taki jeden element, który sprawia, że ciężko nie dać się wciągnąć w świat serialu i jest nim Anya Taylor-Joy w głównej roli. Aktorka, którą na początku 2020 roku widziałam w filmie Emma, tutaj pokazuje zupełnie inną stronę, ale równie sprawnie przykuwa uwagę widza. Naprawdę świetny to casting, a Anya z lekkością pokazuje wszystkie strony charakteru Beth i trudno odwrócić wzrok od jej przenikliwego spojrzenia – to jak ona patrzy na szachy sprawia, że i widz zaczyna fascynować się tą grą. Będąc już przy tym temacie, nie mogę ominąć faktu, że ważne miejsce w obsadzie zajmuje także Marcin Dorociński, grający tutaj rosyjskiego szach mistrza i wypada w tej roli bardzo dobrze. Po prostu ładnie się jego energia balansuje z Anyą. Serial jest świetnie napisany, odcinki za każdym razem są fascynujące, nieważne który etap życia Beth pokazują. Do tego zdjęcia, muzyka, scenografia i charakteryzacja świetnie dopełniają ten świat i sprawnie przenoszą nas w przeszłość. Chyba większość widzów oglądając rozgrywki szachowe w Gambicie królowej była w głębokim szoku, że turniej potrafi dać taki zastrzyk adrenaliny. Dopracowany montaż i pokierowanie emocjami widza sprawiły, ze ciężko było nie kibicować Beth w drodze na szczyt. Ciekawym pomysłem było też połączenie geniuszu dziewczyny z nałogowym problemem i jej skomplikowanymi relacjami: z „nową” mamą i ze znajomymi przygotowującymi ją do zawodów. Problemy społeczne z nawiązywaniem nowych znajomości i utrzymywaniem starych wynikały z wydarzeń jej dzieciństwa, a jednak pasja do gry w szachy sprawiła, że patrzymy na Beth jak na silną, pewną swych umiejętności postać. Z wszystkich wyszczególnionych tutaj seriali to Gambit królowej mogę polecić każdemu, bo jest po prostu porządnie zrealizowany. Co nie znaczy, że jest najbliższy mojemu sercu.
Bridgertonowie (2020) -> Netflix
liczba odcinków: 8
Pierwszy raz wykazałam zainteresowanie tym serialem kiedy o książkach Julii Quinn wspomniała mi autorka bloga kochajmy książki. Rozrywkowy romans z akcją na początku XIX wieku brzmi jak coś, co mogłoby mi się spodobać, ale stwierdziłam, że z książką się wstrzymam i poczekam na serial. Nie czytałam wcześniej żadnej recenzji ani nawet opisu fabuły, podeszłam do tego tytułu z czystą głową. I spędziłam milutkie kilka godzin w jego towarzystwie.
W Londynie zaczyna się kolejny sezon towarzyski, na którym debiutuje m.in. piękna Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor), a w międzyczasie do miasta wraca niechętny małżeństwom książę Simon Basset (Rege-Jean Page). Wszelkie intrygi, romanse i skandale dworskie opisuje tajemnicza Lady Whistledown w swojej rozchwytywanej broszurze.
Po skończeniu ostatniego odcinka zerknęłam na filmweb i się mocno zaskoczyłam. Bardzo słaba ocena jak na taki typowy guilty pleasure w okolicach premiery. Szybko zerknęłam na komentarze i sprawa się wyjaśniła - pełno tam oskarżeń o brak ścisłości historycznej, bo „jak może Afroamerykanin grać angielskiego księcia”? Chyba się ludzie zapędzili, bo Bridgertonowie nawet nie starają się pozorować na serial historyczny. Cała otoczka kostiumowa i scenograficzna tworzy piękne tło, ale absolutnie twórcy nie silą się na zgodność z historią. Otóż, Bridgertonowie to typowy serial rozrywkowy. W pierwszym sezonie wszystko kręci się wokół historii miłosnej młodej panny na wydaniu, Daphne i wycofanego księcia, Simona. To naprawdę romans pełną gębą, z pomysłami udawania związku, przyjaźni przekuwanej w miłość, pożądaniem i wydumanymi bolączkami. Wiecie – taki standardzik. Chemia między bohaterami sprawia, że ogląda się to bardzo przyjemnie. Do tego ważnym wątkiem jest oczywiście tożsamość Lady Whistedown, takiej ówczesnej wersji Plotkary, która wydaje swoją broszurkę z najbardziej pikantnymi nowinami ze świata wyższych sfer. Mając to wszystko na uwadze - to nie jest bardzo dobry serial, to po prosty serial, który ogląda się nader przyjemnie. Szczególnie, jeżeli jest się fanem pięknych kostiumów, wzniosłych uczuć i banalnych zachowań. To także plejada świeżych aktorów, na których miło się patrzy, a w tle słychać co jakiś czas głos kultowej Julie Andrews. Nie nastawiając się na nic dobrego można się miło zaskoczyć.
Gwoli ścisłości: wiem, że to nie miniserial, ale akurat niedawno go widziałam, na razie ma tylko 8 odcinków, więc stwierdziłam, że go tutaj wcisnę.
Mogę cię zniszczyć (2020), reż. Sam Miller, Michaela Coel -> HBO GO
liczba odcinków: 12
Właściwie nie jestem pewna gdzie pierwszy raz usłyszałam o tym serialu. Na pewno miałam w głowie informację, że warto się z nim zapoznać, kiedy w końcu wpadł mi w oko podczas przeglądania oferty na HBO GO. Po obejrzeniu pierwszego odcinka wiedziałam już, że to coś zdecydowanie świeżego wśród oferty serialowej.
Arabella (Michaela Coel) zyskała sławę wydając książkę, składającą się z jej postów z Twittera. Teraz jest w trakcie pisania kolejnej powieści, na którą podpisała kontrakt z wydawnictwem. Pewnej nocy postanawia zostawić pracę nad książką i wybrać się na imprezę, gdzie staje się ofiarą napaści seksualnej.
Serial został napisany i wyreżyserowany przez odtwórczynię głównej roli, Michaelę Coel. Nie jestem w stanie pojąć jak w jednej osobie może pomieścić się taki talent, to dość rzadko spotykane, żeby człowiek sprawdzał się w tylu zawodach równocześnie. Na pewno dzięki objęciu najważniejszych pozycji przy tworzeniu serialu Michaela mogła być pewna jednej rzeczy - Mogę cię zniszczyć jest mocno autorskim tytułem, zgodnym z tym, co sobie artystka wyobraziła. To zdecydowanie najbardziej zaskakujący serial, jaki ostatnio widziałam. Wiecie, człowiek sobie myśli, że wie dokąd całość może dążyć, że widzi przynajmniej kilka ścieżek, a później przychodzi Michaela Coel i wszystkie domysły biorą w łeb. Oryginalne podejście do budowania fabuły, do rozwoju bohaterów sprawia, że niczego nie możemy być pewni, a zaskoczenie czeka na każdym kroku. Dodatkowo, oglądanie tego serialu wprowadza widza w poczucie dyskomfortu, zachowania bohaterów nas momentami uwierają, ale jednocześnie wierzymy w ich autentyczność. Temat rape culture został przedstawiony z intrygującej strony, serial otwiera oczy na wiele zachowań, które niektórzy mogą uważać za normalne. Postać oprawcy nie jest zawsze stereotypowo zła, będziemy mieli do czynienia z gwałcicielem próbującym się oczyszczać, bo „nie wiedział, że źle robi” i ogólnie pozorującym na tego skrzywdzonego. Każdy odcinek pokazuje nam trochę inny kontekst zagadnienia, pojawi się bardzo ciekawe spojrzenie na media społecznościowe, współczesne przyjaźnie i to, co ludzie ukrywają nawet przed samym sobą. Czasami łatwiej wierzyć, że dane wydarzenie nie było napaścią seksualną, bo wtedy nie czujemy się jako ofiara - to kolejny eksploatowany wątek w Mogę cię zniszczyć. Dla mnie pozostanie to bardzo świeże spojrzenie na temat zgody, rape culture i radzenia sobie z traumą. I od teraz na pewno będę śledzić dalszą karierę Coel.
Tacy właśnie jesteśmy (2020), reż. Luca Guadagnino -> HBO GO
liczba odcinków: 8
Luca Guadagnino to reżyser głośnego hitu Tamte dni, tamte noce z młodym Timothee Chalamet w roli głównej. Film ten podzielił widzów, a ja należę zdecydowanie do jego popleczników. Do jego serialu zachęciło mnie już samo wspomnienie nazwiska reżysera i zupełnie nie wiedziałam w co się pakuję włączając pierwszy odcinek.Fraser (Jack Dylan Grazer) przenosi się do bazy wojskowej Stanów Zjednoczonych we Włoszech, gdzie jego mama obejmuje wysokie stanowisko. Chłopak zaprzyjaźnia się z sąsiadką, Caitlyn Harper (Jordan Kristine Seamón).
Pierwszy obejrzany w tym roku serial, a gdyby załapał się do puli 2020 to musiałabym go jakoś wcisnąć w swój ranking najlepszych seriali zeszłego roku. Tacy właśnie jesteśmy składa się z ośmiu dość długich odcinków, których akcja rozpoczyna się w momencie przyjazdu Frasera do bazy wojskowej. Chłopak jest typem outsidera, który ma swoje spojrzenie na świat i nie chce się podporządkować panującym zasadom. Jego ekscentryzm szybko przyciąga uwagę Caitlyn, dziewczyny, która do tej pory była zapatrzona w swojego ojca-żołnierza i podążała wytyczoną przez niego ścieżką. Pięknie się ogląda jak te dwie postacie się w serialu poznają, łączą, przenikają, uczą nawzajem, a ich relacja jest żywa i nieoczywista. Luca ma niesamowitą zdolność do eksploracji młodości, pokazuje ją z całą bezczelnością i bez owijania w bawełnę. Imprezy są odpowiednio mocne, zachowanie nastolatków kontrowersyjne. Dzieciaki poszukują własnej tożsamości, zakochują się, zaprzyjaźniają, a wszystko to jest piękne, nawet jeżeli miejscami brutalne i bardzo niegrzeczne. Reżyser wspominał, że Tacy właśnie jesteśmy to tak naprawdę bardzo długi film, pokrojony na części. Widać, że dzięki temu Luca mógł w tej historii pozwolić sobie na dłużyzny, przeciągnięte chwile ciszy, które ogląda się z niegasnącą uwagą. Bądź na to, że pierwszy odcinek jest odtworzony ponownie w drugim, tylko z innego punktu widzenia, co okazało się świetnym zabiegiem. Ścieżka muzyczna podczas oglądania wydawała się dobra, ale myślałam, że nie powtórzy się moje uwielbienie, które odczuwałam do piosenek po seansie CMBYN. A jednak! Znowu siedzę i męczę soundtrack z piosenką Time will tell na ciągłym powtarzaniu. Przy okazji warto wspomnieć, że sporo jest tutaj podobieństw ze wspomnianym filmem, ale mam wrażenie, że Tacy właśnie jesteśmy jest jednak o oczko bardziej odważne od Tamtych dni, tamtych nocy. Bohaterowie są też mocniej zarysowani. Może to kwestia tego, że w serialu jest jednak więcej czasu na eksplorację charakterów? Fraser jako główna postać to na pewno ciekawy wybór, potrafi widza mocno zirytować, ale z czasem coraz bardziej fascynuje, a te wszystkie cechy, które uważamy za negatywne sprawiają, że w całej swojej ekscentryczności wierzymy w jego autentyczność. Zresztą wszyscy bohaterowie są tutaj warci docenienia, bo każdy z nich jest na swój sposób intrygujący i wnosi coś świeżego i nowy temat do serialu. Luca zdecydowanie oddaje sprawiedliwość swoim postaciom, będąc przy tym empatycznym obserwatorem i to sprawia, że serial jest taki rewelacyjny.
Z krótkich seriali oglądałam w zeszłym roku również Ratched, ale trochę ten serial wyrzuciłam z pamięci. Oprócz pięknych kadrów i świetnych aktorek w głównych rolach niewiele tam ciekawej zawartości. Dla mnie to kolejny raz kiedy Ryan Murphy przestrzelił, bo pomysł był intrygujący, a wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Macie jakieś miniseriale do polecenia?