poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Światowy Dzień Książki - dlaczego ja w ogóle lubię czytać?

Dzisiaj, 23 kwietnia, obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Z tego powodu postanowiłam zadać sobie istotne pytanie: dlaczego ja w ogóle lubię czytać?
U mnie zaczęło się mało oryginalnie, bo od pochłaniania kolejnych części Harry'ego Pottera. To wtedy zobaczyłam, że można się tak zatracić w książce, że przez dwa dni odkładałam ją tylko na uzupełnienie jedzenia i płynów. Czytałam każdy tom po kilka razy. I czy żałuję spędzonego z nią czasu? Ani trochę.
Odkąd jestem częścią blogosfery moje czytanie przybrało trochę inny wymiar, pojawiło się sporo pozytywnych tego aspektów, ale też negatywów. Bo faktycznie, czytam uważniej, staram się wyłuskać coś, co później będę mogła napisać w recenzji. Jednak, jednocześnie często czuję presję - że od tygodnia nie pojawił się nowy post, że od początku roku przeczytałam niewiele książek. Akurat jestem na etapie, kiedy sama siebie staram przekonać, że to nic, że te liczby wyświetleń czy komentarzy tak naprawdę się nie liczą, i że i tak przeszłam długą drogę. A wytrwałam tylko dlatego, że po prostu lubię czytać.

W kilku punktach dlaczego:

1) Bo to świetna forma rozrywki

To był pierwszy powód, dla którego pokochałam czytać. Nie będę Wam ściemniać, że najważniejsze było dla mnie czegoś się nauczyć i wyciągnąć coś więcej z książek. Tak, to jest ważne, ale nie był to element, który popchnął mnie w świat literatury. Zaczęłam od prozaicznego czerpania radości z książek - polubiłam się z jakimś bohaterem, kibicowałam mu podczas kolejnych przygód i przeżywałam każdą jego rozterkę. A jeżeli książka obfitowała w zabawne sytuacje - tym lepiej! Początki mojej przygody, to oprócz Pottera, różnoraka fantastyka, bo ona sprawiała mi najwięcej frajdy. Mogę wymienić chociażby cały cykl Opowieści z Narnii, które pochłaniałam w błyskawicznym tempie czy tomy z historią Geralta z Rivii, naszego ukochanego Wiedźmina.

2) Bo w przyjemny sposób przedstawia nieznane dotąd fakty

Zawsze narzekałam, że nie mam pojęcia, co się dzieje na świecie. Nie przepadam za oglądaniem wiadomości, nie przeglądam portali informacyjnych. Okazało się, że z pomocą przyszły mi znowu książki. Nie zmuszałam się do sięgnięcia po nie, bo same blurby mnie zainteresowały. A w środku znalazłam opisy wydarzeń historycznych z krajów, o których nie miałam zbyt dużego pojęcia. Dzięki Dzikim łabędziom Jung Chang poznałam historię przemian w Chinach, z bardzo ciekawej perspektywy trzech pokoleń kobiet. Wojciech Jagielski pokazał mi bliżej życie dzieci kwiatów w dalekich Indiach, w swoim reportażu Na wschód od zachodu. A teraz, czytając Pokonać mur Mariny Abramovic, dowiaduję się czegoś o faktach z przeszłości Bałkan, a zarazem poznaję jej sposób wyrażania artystycznego.

3) Bo zwiększa umiejętność empatii

Jeżeli chodzi o empatię, to zawsze uważałam się za osobę, która potrafi postawić się na czyimś miejscu i wyobrazić sobie, co ta osoba czuje, spróbować ją zrozumieć. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym głębiej, ale wydaje mi się, że ta umiejętność w dużym stopniu pochodzi właśnie z czytania książek. Bo wielokrotnie nawiązywałam z bohaterem silną więź, przeżywałam każde jego potknięcie, każde zwycięstwo, każdą porażkę. Często były to zwykłe, przygodowe powieści, w których postacie były po prostu dobrze nakreślone, tak że od razu łapałam z nimi kontakt. Jednak prym wiodą tutaj wielcy pisarze, którzy opisami przeżyć wewnętrznych bohatera, kreślili prawdziwie intrygujące charaktery, które z zewnątrz wydają się po prostu złe, jednoznaczne, ale pod spodem skrywają całą masę targających nimi sprzeczności. Mowa tutaj m.in. o Fiodorze Dostojewskim, którego właśnie za to najbardziej cenię.

4) Bo pokazuje możliwości wyobraźni

Dzięki czytaniu książek nauczyłam się marzyć i bujać w obłokach. Za każdym razem podczas lektury, zastanawiam się jak musiał wyglądać proces powstawania wszystkich sytuacji, kreowania charakteru bohatera i zarysowania świata przedstawionego. Oczywiście, w kwestii wyobraźni króluje znowu fantastyka. Wydaje mi się, że to jest gatunek prawdziwych marzycieli i nieskończonej masy pomysłów. Nie potrafię sobie wyobrazić jak Brandon Sanderson wpadł na pomysł, żeby wszystkie jego książki miały wspólne uniwersum, a zarazem były od siebie tak różne. Albo co kierowało Tolkienem, podczas tworzenia swojego świata Śródziemia. Jednak za każdym razem, kiedy czytam te książki zachwycam się po raz kolejny mocą wyobraźni autora i staram się popchnąć swoje półkule do pracy i projekcji tego, co czytam, w swojej głowie.

5) Bo pełnią funkcję edukacyjną

Tak, doszliśmy i do tego punktu. Książki mogą nas wiele nauczyć, ale często od nas zależy czy im na to pozwolimy. Kwestia podejścia - czy potraktujemy opowieść o chorym chłopcu (za przykład może posłużyć Cud chłopak, R. J. Palacio) jako zwykłą historię czy zastanowimy się, w jaki sposób rzutuje ona na nasze życie. Czy nigdy nie wyśmialiśmy kogoś, z powodu jego wyglądu? Czy traktujemy osoby chore jako inne, boimy się do nich podchodzić i rozmawiać? A to tylko przykład książki dla młodszych czytelników. Mnóstwo jest pozycji, które oferują nam coś więcej, często wśród klasyki literatury. Wspominałam już o spostrzegawczości i umiejętności opisywania codzienności, związanych z nią emocji przez Dostojewskiego. Warto też powiedzieć o Okruchach dnia Kazuo Ishiguro, w których zobaczymy, że czasami skupienie się na wymyślnym celu, może pozbawić nas wiele radości z dnia codziennego. Każdy gatunek może nam zaoferować coś ciekawego - wspomnę chociażby o kryminałach czy thrillerach, które potrafią nauczyć nas analitycznego myślenia. A już nie wspominając o tym, że czytanie poszerza słownictwo i ogólnie horyzonty.

6) Bo.. tak!

No właśnie - bo tak. Taką sobie po prostu rozrywkę wybrałam. Niektórzy chodzą grać w koszykówkę, rozwijając umiejętność pracy w grupie i utrzymując ciało w dobrej kondycji. Inni siedzą na ławeczce i czytają książki. I żadna z tych opcji nie jest lepsza czy gorsza, kwestia wyboru. Ja już się przyzwyczaiłam, że siedząc w tramwaju, wyciągam sobie książkę, a przed snem przeczytam przynajmniej jeden rozdział, żeby trochę się uspokoić po napiętym dniu i przygotować do spania. Nikt mnie nie zmusza do czytania i ja nikogo z otoczenia do tego nie zmuszam. Wydaje mi się, że właśnie bolączką lektur szkolnych jest to, że uczniowie MUSZĄ je przeczytać. Bo zbliżający się deadline działa na czytanie bardzo negatywnie. Pewnie gdybyśmy sięgnęli z własnej ciekawości po prozę Żeromskiego czy Gombrowicza bylibyśmy zachwyceni, a tak - przyjmowaliśmy je jako kolejną pozycję do odklepania na lekcje. Na szczęście książki nie rozpływają się w powietrzu i jeżeli tylko mamy ochotę, możemy po nie kolejny raz sięgnąć. Co jest następną zaletą czytania !

Wiadomo, że istnieje wiele innych zalet czytania, takich potwierdzonych naukowo i przebadanych. Te powyżej wynikają po prostu z mojego doświadczenia. A Wy, dlaczego lubicie czytać?

sobota, 21 kwietnia 2018

Superbohater inny niż wszyscy - „Sandman: Preludia i Nokturny” Neil Gaiman


*Preludia i Nokturny*
Neil Gaiman / Sam Kieth / Mike Dringenberg / Malcolm Jones III

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Preludes and Nocturnes
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* komiks
*Rok pierwszego wydania:* 1989
*Liczba stron:* 237
*Wydawnictwo:* Egmont Polska
Jaką MOC miałoby PIEKŁO, gdyby uwięzieni w nim nie mogli śnić o NIEBIE?
*Krótko o fabule:*
Pierwszy tom bestsellerowej sagi fantastyczno-obyczajowej o Władcy Snów, Sandmanie. W tomie znalazły się dwa wydane w 2002 roku albumy: "Sen sprawiedliwych" i "Nadzieja w piekle". Historia rozpoczyna się od uwięzienia Władcy Snów na Ziemi, przez pana Burgessa i przedstawia próby jego powrotu na swoje stanowisko.
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Nareszcie nadszedł ten moment - sięgnęłam po swój pierwszy w życiu komiks. Był czas, kiedy po prostu myślałam, że ta forma nie jest dla mnie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że przeglądam obrazki z dialogami w dymkach i sprawia mi to radość. Powoli jednak, czytając kolejne zachwyty znajomych czy oglądając świetne ekranizacje komiksów, przekonałam się do tej formy i stwierdziłam, że jestem gotowa spróbować. Trochę poszperałam w tytułach, zanim zdecydowałam się na Sandmana. Początkowo myślałam o powieściach graficznych, których ekranizacje widziałam (jak Persepolis czy V jak Vendetta). Jednak po przeanalizowaniu wielu tytułów, stwierdziłam, że najbezpieczniej będzie sięgnąć po autora, który zazwyczaj w pełni mnie zadowala, czyli po genialnego Neila Gaimana.

Początki były dla mnie trudne. Nie wiem, czy to nieznajomość formy czy brak skupienia z mojej strony, ale czasami nie mogłam się połapać kto się wypowiada i jaka jest kolejność obrazków. To znaczy, przechodziłam do zdarzenia po prawej stronie, a powinnam znaleźć się na dole, do czego chwilę później docierałam. Myślałam, że taka już cecha komiksów. A jednak nie! Z czasem tak się wciągnęłam, że wzrok automatycznie przeskakiwał do odpowiedniego obrazka i zdarzenia, a ja jakoś przestałam mieć problem z zobaczeniem historii jako całości, a nie jako serii zagadek pod tytułem „kto, gdzie i w jakiej kolejności rozmawia”.

Trochę z powodu tego początkowego zagubienia wciągnięcie się w historię zajęło mi dłuższą chwilę. A żeby być konkretną, to dokładnie jedno opowiadanie. Bo tak, Sandman: Preludia i Nokturny, to w sumie taki zbiór historii dotyczących Boga Snów. Zaczyna się od uwięzienia i przetrzymywania go przez długie lata. Muszę tutaj wspomnieć o świetnych wstawkach, opisujących zmiany jakie zaszły na świecie, po zamknięciu Morfeusza. To były takie pojedyncze strony, co kilka lat, pokazujące reakcje osób na brak snu/zbyt wiele snu itp. Podsumowując - od kiedy Sandman przestał wykonywać swoje zadania i nie panował już nad Krainą Snów, wiele spraw na świecie się grubo pokiełbasiło.
źródło
Ci z Was, którzy znają twórczość Neila Gaimana dobrze wiedzą, że w jego przypadku nie mamy co się martwić o fabułę i bohaterów. Oczywiście, wszystko oparte jest na znanych ogólnie postaciach, ale okraszone kunsztem autora, przyjmuje postać wciągającej i nowatorskiej historii. Sandman to taki wycofany bóg, kwestionujący wiele swoich zachowań, ale na zewnątrz gra twardziela. Nie jest pewny czy uda mu się wyjść z niektórych sytuacji obronną ręką, ale dodaje sobie animuszu udawaną pewnością siebie. Moim ulubionym momentem jest chyba wizyta w piekle i jego gra z jednym z demonów - to naprawdę świetny wątek. Fabuła nabiera rozpędu gdzieś w drugiej połowie, chociaż od początku chwała Gaimanowi za postawienie przed bohaterem prostego zadania - w czasie uwięzienia ukradziono Sandmanowi trzy artefakty, które przez resztę tomu będzie w różnych miejscach szukał.

Jeżeli oceniam komiks, to muszę przejść do bardzo istotnego elementu, czyli ilustracji. Trudno nie docenić talentu zajmujących się tą kwestią artystów. Bardzo szybko przyzwyczaiłam się do stosowanej kreski, a zmiana ilustratora podczas historii nie wpłynęła jakoś na odbieranie dzieła (Sam Keith pożegnał się z Sandmanem przed opowiadaniem 24 godziny). Wszyscy bohaterowie wyglądali oryginalnie - widać było, że twórcy podzielają jedną wizję tego świata. Sandman z płonącą peleryną, mrocznym wyrazem twarzy i wystającymi kośćmi policzkowymi od razu kupił mnie swoją postacią. A takich oryginałów jest tutaj mnóstwo, chociażby świetnie narysowani Kain i Abel czy zgraja demonów z piekła. No i Śmierć we własnej osobie, siostra naszego Sandmana, pojawiająca się pod koniec tomu - znowu bardzo różna od moich wyobrażeń.

Sandman: Preludia i nokturny to dopiero początek zabawy Gaimana postacią Boga Snu, wprowadzenie w ten świat i przedstawienie jego bohaterów. Z tego co zdążyłam doczytać, to im dłużej zapoznajemy się z przygodami Sandmana, tym jest lepiej. Uważam, że to świetny tytuł, jeżeli dopiero chcecie rozpocząć czytanie komiksów, a dla fanów tej formy to już raczej pozycja obowiązkowa. Wciągająca akcja, zabawa gatunkami (mamy fantastykę, czerpiącą garściami z różnych mitologii, elementy kryminalne, poszukiwanie rozwiązania różnych zagadek, a zdarzą się także opowiadania rodem z horroru), charakterni bohaterowie, a wszystko w przepięknej oprawie graficznej. Ja już ostrze zęby na kolejne tomy, a Wam polecam zapoznać się z pierwszym!

Moja ocena: 8/10


źródło

wtorek, 17 kwietnia 2018

Szpiegowska fabuła w niedalekiej przyszłości - „Europa jesienią” Dave Hutchinson


*Europa jesienią*
Dave Hutchinson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Europe in Autumn
*Gatunek:* science-fiction
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2018
*Liczba stron:* 408
*Wydawnictwo:* Rebis
I tak rok po roku Linia pełzła przez Europę, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Europa rozsypywała się wokół niej. Unia Europejska rozpadła się, a Linia sunęła dalej.
*Krótko o fabule:*
Zjednoczona Europa należy już do przeszłości. W następstwie kryzysów gospodarczych i niszczycielskiej pandemii rozsypała się jak puzzle i wciąż się dzieli. Powstają coraz mniejsze państwa i quasi-państewka. Niepodległość ogłaszają nawet linie kolejowe, rezerwaty przyrody i statki wycieczkowe. W tym raju szpiegów i przemytników swego miejsca na ziemi szuka Rudi, kucharz z krakowskiej restauracji. Zwerbowany przez tajemniczą organizację odbywa szkolenie wywiadowcze i wkrótce zostaje jej tajnym kurierem. Krąży po kontynencie, wymykając się jawnym oraz tajnym służbom, i z zadania na zadanie zaczyna sobie uświadamiać, że za spiskami i kontrspiskami, w których uczestniczy, za sporami, które toczą kraje Europy, mogą stać postaci z zupełnie innej rzeczywistości… 
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Czytając Europę jesienią nie mogłam się pozbyć skojarzeń z niektórymi pomysłami serialu Black Mirror. Dave Hutchinson nie decyduje się bowiem na tworzenie świata przedstawionego od podstaw, długie go kreowanie i przedstawianie czytelnikowi, nie wymyśla jakichś technologii, które ciężko sobie aktualnie wyobrazić. On robi niby mały krok do przodu, reorganizując wygląd dzisiejszego świata, ale w sposób delikatny i bardzo subtelny. Tak, iż z łatwością uwierzymy, że tego typu sytuacja może nas czekać za kilkanaście lat. Dlatego osoby, szukające science-fiction z podróżami międzygalaktycznymi i rojem nowoczesnych robotów mogą sobie odpuścić tę pozycję. Natomiast Ci z Was, którzy lubią powieści szpiegowskie, koniecznie powinni po nią sięgnąć.

Pierwsze zaskoczenie czekające nas podczas lektury, to fakt, że sporo akcji ma miejsce w Polsce. Chociaż w kontekście książki Europa jesienią nie możemy raczej mówić o krajach, takich, jakimi je znamy dzisiaj. Hutchinson w swojej wersji opisuje rozpad Unii Europejskiej i zupełne przeobrażenie systemów, rządzących światem. W jego powieści, jeżeli ktoś bardzo się postara to może stworzyć swoje własne państwo na terenie jednego parku krajobrazowego bądź wokół Kolei Transeuropejskiej. Problem pojawia się, kiedy człowiek chce się poruszać między tym rojem państewek, bo kontrole graniczne zostały ewidentnie zaostrzone. To jest punkt wyjścia historii głównego bohatera - Rudi to Estończyk, którego poznajemy jako szefa kuchni w krakowskiej restauracji. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się oferta dodatkowej pracy, związanej z dostarczaniem i odbieraniem paczek na terenie Europy. Kiedy przyjmuje ofertę staje się członkiem międzynarodowej organizacji, Les Coureurs. Na kartach powieści Rudi wyśmiewa całą terminologię związaną z tą szajką, oskarżając jej twórców o czytanie za dużo literatury szpiegowskiej z końca dwudziestego wieku. Faktycznie, widać inspiracje autora klasyką gatunku, więc dla jej fanów będzie to dodatkowa gratka.
źródło
W książce natkniemy się na bardzo specyficzny styl prowadzenia narracji. Hutchinson nigdzie się nie spieszy, powoli posuwa akcję do przodu, skupiając się na wielu niuansach życia swoich bohaterów. Czasami wręcz wydawało mi się, że to będzie zlepek opowiadań, historii, które przydarzyły się Rudiemu, podczas różnych misji. Autor w ciekawy sposób wprowadzał nas w każdą z nich - zazwyczaj zaczynał opowiadać z perspektywy nowych, drugoplanowych postaci, które natykały się na Rudiego. Bywało tak, że w kolejnym rozdziale książki pierwsze spotkanie z naszym głównym bohaterem przebiegało tak specyficznie, że czytelnik mógł nie poznać, że to właśnie o Rudim mowa. Zdecydowanie widać zamiłowanie do konkretnego stylu książek szpiegowskich, gdzie tajemnica może nie jest najbardziej frapująca, ale w tych małych elementach układanki, a przede wszystkim w stylu autora, widać zamiłowanie do zagadkowości.

Rudi jako postać pierwszoplanowa przez dłuższy okres czasu była dla mnie dość nudnym towarzystwem. Zdawało mi się nawet, że jest dość niezdarny jak na swój nowy zawód i raczej często nie udaje mu się dobrze wykonać powierzonego zadania. Na szczęście wszystko zmienia się wraz z przebiegiem fabuły (szkoda tylko, że dłużąca się część zajmuje większość książki). Zostałam zaaferowana od momentu, w którym Rudi przestaje mieć jakiekolwiek pojęcie co się wokół niego dzieje, a zarazem my, czytelnicy, także próbujemy domyślić się co ukrywają wszyscy towarzysze mężczyzny. Momentami czuć było taki kafkowy klimat, a Rudi niczym pan Józef K. z Procesu był sterowany przez obcych ludzi, mając problem z połapaniem się w sytuacji. W kolejnych rozdziałach przechodzi jeszcze większą przemianę i staje się prawdziwym poszukiwaczem prawdy, a ja w końcu zaczęłam doceniać spędzany z nim czas.

Książka Europa jesienią to zdecydowanie gratka dla fanów literatury szpiegowskiej. I nie trzeba się obawiać o gatunek science-fiction, bo wprowadzony jest naprawdę przystępnie i niemal odwzorowuje to, co może zdarzyć się z Europą w ciągu kilkunastu lat. Pamiętajcie, że na pewno warto doczytać powieść, nawet jeżeli chwilami okaże się dla Was nużąca. Wszystkie elementy historii, mimo że wydają się być niezwiązanymi ze sobą opowiadaniami, nagle wskoczą na odpowiednie miejsca układanki. Dlatego warto przeczekać te bardziej nudne momenty, bo autor trzyma w zanadrzu nie lada niespodziankę. I wierzcie mi na słowo, nie spodziewalibyście się takiego rozwoju wydarzeń. Ostatnie sto stron pochłaniało się z pełnym zaciekawieniem i to dzięki nim mam ochotę poznać dalsze losy Rudiego i futurystycznej Europy.



  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

sobota, 7 kwietnia 2018

O dwóch książkach słów kilka - „Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding i „Exodus” Łukasz Orbitowski

Doszłam do momentu, w którym mam do napisania recenzje dwóch książek i jakoś nie potrafię usiąść i zrobić tego chociaż w pewnym stopniu merytorycznie. Dlatego dzisiaj nowa forma - krótkie opinie. Zapraszam ;)

*Dziennik Bridget Jones*
Helen Fielding

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Bridget Jones's Diary
*Gatunek:* kobieca
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1996
*Liczba stron:* 235
*Wydawnictwo:* Zysk i S-ka
Mogę oficjalnie potwierdzić, że w dzisiejszych czasach kluczem do serca mężczyzny nie jest uroda, kuchnia, seks czy dobry charakter, tylko umiejętność sprawiania wrażenia, że nie jesteś nim zainteresowana.
*Krótko o fabule:*
Bridget stara się odnieść w życiu sukces albo przynajmniej utrzymać się na powierzchni. Za każdym razem, gdy jej plany biorą w łeb, Bridget daje radę się pozbierać, szuka pociechy w życiu towarzyskim i mówi sobie, że wszystko będzie dobrze już rankiem, kiedy to jej życie będzie inne, wolne od alkoholu, zbędnych kalorii i emocjonalnych popaprańców.
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Powieść Dziennik Bridget Jones znalazła się na mojej liście do przeczytania, ze względu na jej pozycję na liście 100 książek BBC. Do tej pory lektury, które tam się znalazły satysfakcjonowały mnie i były zdecydowanie godne przeczytania. A jak było z tą Bridget?
Kiedy pierwszy raz oglądałam film na podstawie powieści miałam przy nim kupę frajdy. Bo to taka przyjemna rozrywka, z bardzo brytyjskim zacięciem, świetnie zagrana i miejscami nieoczywista (choć ogólnie rzecz biorąc, jednak schematyczna). I książka jest podobna. To jedna z tych pozycji, którą można wziąć do ręki i przeczytać za jednym razem od deski do deski. Błyskawicznie przeskakuje się z jednej przygody Bridget do kolejnej. Może to za sprawą formy - książka napisana jest jako tytułowy dziennik głównej bohaterki. Na początku każdego wpisu pojawiają się informacje na temat ilości spożytych, dziennych kalorii, jednostek alkoholu, sztuk papierosów itd. Później Bridget w nieskomplikowany sposób przedstawia wydarzenia danego okresu (wpisy w dzienniku nie pojawiają się codzienne). Jest lekko, zabawnie i przyjemnie, a lektura spełnia swoje zadanie i sprawdza się jako literatura rozrywkowa. Jednak czy była to książka, która zostanie ze mną na dłużej? Raczej nie. To taka chwilowa frajda, o której zaraz zapomnę. I już chętniej wróciłabym do ekranizacji niż do oryginału.


*Exodus*
Łukasz Orbitowski

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* obyczajowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2017
*Liczba stron:* 444
*Wydawnictwo:* SQN
To co wielkie i puste uwiera najbardziej.
*Krótko o fabule:*
Wyobraź sobie, że w jednej chwili porzucasz wszystko: rodzinę, pracę, hobby, dom i kredyt. Nic nie potrafisz. Nic nie wiesz. Poza jednym – musisz uciekać przed siebie.  Przed tobą hałaśliwy Berlin, obóz przesiedleńczy u podnóża Alp, półświatek Lublany i grecka wyspa, gdzie zbliżysz się do strasznej tajemnicy. 
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Moje pierwsze spotkanie z Łukaszem Orbitowskim przebiegło pomyślnie. Od dłuższego czasu chciałam zapoznać się z jego twórczością i traf chciał, że padło na Exodus.
W książce czuć specyficzny klimat i sposób tworzenia świata autora. Akurat czytałam ją w okresie zimowym i muszę przyznać, że przez lekturę, świat wokół mnie wydawał się jeszcze bardziej przygnębiający. To taka mroczna, dusząca pozycja, która wali bohatera po pysku i każe nam to z bliska, bardzo dokładnie oglądać. Razem z główną postacią docieramy w różne miejsca, gdzie spotykamy nowych ludzi, a będą to raczej osoby borykające się z przerażającymi zmorami przeszłości. Autor porusza wiele problemów współczesnego społeczeństwa, m.in. akcja jednej części ma miejsce w obozie uchodźców. Niestety, przez lekturę ciężko było mi przebrnąć. Trochę przez odpychającego głównego bohatera, trochę przez ten przygnębiający klimat. Po prostu nie złapała mnie tak, jak niektórych, nie sponiewierała emocjonalnie, a tego bym po takiej lekturze oczekiwała. Jednak na pewno wzbudziła ciekawość twórczością autora i zdecydowanie dam mu kolejną szansę.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Alternatywna wersja przeszłości Polski - „Czterdzieści i cztery” Krzysztof Piskorski

Po świętach czuję się najedzona i naładowana bateriami! I polecam Wam bardzo dobrą, polską fantastykę ;)

*Czterdzieści i cztery*
Krzysztof Piskorski

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* fantastyka
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 547
*Wydawnictwo:* Literackie
Ludzie - rzekł Byron - są w stanie zaskakująco wiele nie rozumieć, jeśli od tego niezrozumienia zależy ich praca, dochód, albo spokój umysłu.
*Krótko o fabule:*
Jest rok 1844. Do odciętej blokadą Anglii przybywa Eliza Żmijewska – poetka i ostatnia kapłanka zapomnianego, słowiańskiego bóstwa. Eliza ma odnaleźć przemysłowca Konrada Załuskiego, którego rodacy winią za upadek powstania na Litwie. Zamierza wykonać na nim wyrok wydany przez Radę Emigracyjną oraz Juliusza Słowackiego. Tylko czy Załuski naprawdę jest winny? A może padł ofiarą rozgrywki dwóch wieszczów? 

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Mówi się, że bardzo ważnymi elementami światopoglądu epoki romantyzmu były tajemniczość i fantastyka. Jednak wśród mas, ten nurt nadal kojarzony jest przede wszystkim z nieprzyjemnymi wspomnieniami z czasów szkolnych, kiedy to próbowaliśmy dociec co taki Mickiewicz czy Słowacki chcieli nam przekazać za pomocą swojej twórczości. Może te niemiłe skojarzenia stoją za brakiem odniesień do epoki romantyzmu we współczesnej fantastyce i to dlatego autorzy, parający się tym gatunkiem preferują zwracanie się w stronę średniowiecza, z jego zamkami, rycerzami i książętami. Na szczęście co jakiś czas pojawia się ktoś, kto decyduje się iść pod prąd. Ktoś taki, jak Krzysztof Piskorski. 

Autor już dwukrotnie został uhonorowany nagrodą Janusza A. Zajdla - pierwszy raz za powieść Cienioryt, drugi właśnie za Czterdzieści i cztery. Z wykształcenia archeolog i informatyk, ale zamiłowania do literatury i gier planszowych RPG popchnęły go do kariery pisarskiej. To człowiek, który wybiera kilka interesujących go tematów, miejsc, postaci, a później, za pomocą dogłębnego researchu, stara się je połączyć w świecie jednej powieści. 

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o czym jest Czterdzieści i cztery zachwyciłam się już samym pomysłem. Piskorski nie buduje od podstaw nowego uniwersum, nie tworzy czegoś całkiem innowacyjnego, ale równocześnie jest w tym jego świecie przedstawionym tak dużo oryginalności, że trudno w niego nie uwierzyć. Przenosimy się w czasie do XIX wieku, ale poznajemy jego alternatywną wersję - taką, w której moc wytwarzana jest za pomocą odkrytego etheru. To on napędza pojazdy, wspiera prace fabryk, a także pozwala na przechodzenie między światami. Rozumiecie oczywiście, że ten mały wynalazek trochę namieszał w przeszłości, którą zgrabnie nadpisuje autor. 

Podczas czytania zdecydowanie czuć, że Piskorski odrobił swoje zadanie domowe i przygotował się do napisania powieści. Korzysta z bardzo wielu prawdziwych wydarzeń i postaci, ale stara się wyobrazić je sobie w nowej rzeczywistości. Czyli musi naprawdę dobrze zrozumieć danego bohatera, z historycznego punktu widzenia, żeby później zdecydować za którą stroną opowiedziałby się w jego wersji świata. Wychodzi mu to zgrabnie, a czytanie o alternatywnych odpowiednikach lorda Byrona, Napoleona, Słowackiego czy Emilii Plater sprawia czystą przyjemność. 
Bitwa pod Waterloo, źródło
Wydarzenia w książce opisane są niezwykle barwnie, a sama fabuła wciąga i jest niesamowitą przygodą. Można powiedzieć, że to trochę powieść drogi, w której śledzimy poczynania Elizy Żmijewskiej, ostatniej z żyjących kapłanek Żmija. Wydawać się może, że to pomieszanie steampunku ze słowiańskimi wierzeniami to za dużo, a jednak w przypadku Czterdzieści i cztery sprawdza się idealnie. Obstawiałabym, że to wszystko dzięki wciąż unoszącemu się nad powieścią duchowi romantyzmu, gdzie przecież wszelkie ludowe wierzenia odgrywały także ważną rolę. Sama Eliza jest ciekawą główną bohaterką. Silna, kobieca postać, która boryka się ze zmorami przeszłości i dylematami dnia współczesnego. Jeżeli miałabym się czegoś czepiać, to przyznaję, że chwilami wydawało się, że wszystko przychodzi jej za łatwo - piękna, zdolna i obracająca się w gronie najznamienitszych. Ale polubiłam ją i uważam, że była świetnym przewodnikiem w świecie Piskorskiego. Fakt, że to tak silna kobieta, w takich czasach, działał tym bardziej na plus.

Świetnie wypada również drugi plan. Już wspominałam o postaciach historycznych, które mają tutaj spore role do odegrania. Ale te fikcyjne są równie ciekawe. Na pewno dwóch znajomych Elizy z dzieciństwa - Konrad i Abelard - będzie wzbudzało sporo emocji. Chociaż Piskorski omija wątek typowo miłosny, to czuć w atmosferze między bohaterami, że obaj zainteresowani są Elizą. Jednak każda postać jest przede wszystkim skupiona na swoim zadaniu, które może zaważyć na losie wielu ludzi, a nawet i świata. Autor wprowadza też przybysza z innego wymiaru - ogromnego owada Xa'ru, który nosi ze sobą głowę odkrywcy Thomasa Mitchella (dlaczego i jak to możliwe - dowiecie się z lektury). Obie te postaci również są w jakimś stopniu oparte na faktach, o czym można poczytać w posłowiu. I trudno tego tandemu nie polubić. 

Czterdzieści i cztery to naprawdę bardzo dobra, przygodowa fantastyka. Zarazem, obok rozrywkowej i wciągającej fabuły, autor zadaje wiele trudnych pytań, stawia bohaterów w patowych sytuacjach bądź każe dokonywać wyborów, których wpływ będą odczuwać przez resztę życia. Przede wszystkim pyta o to, jak daleko może posunąć się człowiek, chcący wyzwolić swój kraj, jak wiele potrafi poświęcić i jak wiele rzeczy zignoruje, żeby dojść do celu (chociażby po trupach). Podobało mi się nieoczywiste zakończenie i to, jaką decyzję podjęła Eliza.
Czterdzieści i cztery będę wspominać bardzo dobrze, i na pewno będzie to początek mojej przygody z prozą Krzysztofa Piskorskiego.

Moja ocena: 8/10


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka