czwartek, 30 maja 2019

Nie taki diabeł straszny, jak go malują - „Oczy uroczne” Marta Kisiel



*Oczy uroczne*
Marta Kisiel

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2019
*Liczba stron:* 320
*Wydawnictwo:* Uroboros
[...] najważniejsze, żeby człowiek miał w życiu kogoś takiego, przy kim nie musi otwierać ust, jeżeli nie chce. Kogoś takiego, komu nawet nie musi niczego tłumaczyć, bo ten ktoś po prostu wie. Rozumie. I niczemu się nie dziwi. [...] Nie ma takiego nieszczęścia, z którego nie dałoby się wygrzebać we dwoje, skarbeńku. Tylko musi trafić swój na swego. Swój na swego.


*Krótko o fabule:*
Wraz z nieoczekiwanym atakiem zimy nadciągają równie niespodziewane kłopoty. Ktoś lub coś grasuje po okolicy, atakując przypadkowe osoby. Tymczasem Bazyl wyraźnie coś knuje i w tej intrydze niespodziewanie zyskuje sprzymierzeńca, zaś przyjaźń Ody z Rochem zostaje wystawiona na poważną próbę. Lecz wszystko to blednie w obliczu tajemnic sprzed wielu lat, jakie skrywa pobliski cmentarz — i niewielki staw w samym sercu ciemnego lasu. Nadciąga czas nieprzejednanej nocy. Czas śmierci.
- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Po skończeniu lektury pomyślałam od razu: jak to dobrze, że niektóre rzeczy się nie zmieniają. Czas gna do przodu, a na książki Ałtorki (pisownia zamierzona, fani wiedzą) nadal można liczyć. Podniosą na duchu, zaangażują, rozczulą, a po odłożeniu wzbudzą tęskne uczucia. Co prawda mówiąc o stałej jakości tych książek mam na myśli raczej powieści/części cyklu, które są dłuższymi formami. Wspominam o tym, ponieważ niedawno czytałam zbiór opowiadań Marty Kisiel, który nie do końca przypadł mi do gustu, ale Oczy uroczne nadrobiły to z nawiązką.

Książka ta jest trzecią częścią cyklu rozpoczynającego się od Dożywocia. Jest z nim jednak dość luźno związana i jakby ktoś się uparł to mógłby przygodę zacząć właśnie od Oczu urocznych. Tylko po co zabierać sobie dodatkową zabawę? - przecież Dożywocie jest takie świetne! Także wybór należy do Was, ja jednak radzę czytać wszystko co Kisiel napisała, bo to jest tak przyjemne, że szkoda odbierać sobie okazję do spędzenia miłych chwil przy lekturze. Zmierzam jednak do tego, że to, co wypadałoby znać przed Oczami urocznymi to na pewno opowiadanie Szaławiła, znajdujące się m.in. w zbiorze Pierwsze słowo. To w nim znajduje się wstęp do przygód Ody, tam poznamy okoliczności poznania się bohaterów Oczu urocznych i sposób w jaki ich dom znalazł się właśnie w tym miejscu pośrodku lasu.

źródło - Koszulki, na których widnieje Licho i Bazyl
Oda Kręciszewska to świetna nowa bohaterka. Kobieta około czterdziestoletnia, ze sporym bagażem doświadczeń, dobrym sercem i ciętym językiem, której trudno nie polubić. Autorka ponownie wprowadza nadprzyrodzonego towarzysza głównej postaci. Tym razem zamiast anioła z celofanowymi włosami i cieplutkimi bamboszkami poznamy czorta Bazyla, który z daleka przypomina zwykłą kozę, jednak po bliższym poznaniu okaże się najprawdziwszym diabłem. Diabłem, który ma niesamowitą wadę wymowy i który w kwestii rządzenia piekłem nie podziela wizji swojego ojca. Od czarcich rozrywek woli zabawy z psem i zajadanie się plackami ziemniaczanymi. Rozumiecie zatem, że to taka nowa wersja Licha. I z całą sympatią jaką darzę anioła, to Bazyl w niczym mu nie ustępuje - to ponownie świetny towarzysz głównej postaci.

Lekkim zaskoczeniem było dla mnie wprowadzenie wątku miłosnego. We wcześniejszych książkach romanse owszem, pojawiają się, jednak to dopiero tutaj poczułam, że pełni on trochę większą rolę niż zazwyczaj. Od razu rozwieję wątpliwości i przyznam, że poprowadzenie wątku jak najbardziej spełniło moje oczekiwania. Brak zbędnej słodyczy, nieoczywiste wybory, a dodatkowo nadprzyrodzone przeciwności losu sprawdziły się w stu procentach.

Ponownie Marta Kisiel świetnie radzi sobie z malowaniem swojego świata przedstawionego. Język, którym napisana jest powieść jest barwny, opisy plastyczne, a humor ponownie trafia w punkt. W tej kwestii autorka udowodniła nam, że można na nią liczyć.

W Oczach urocznych więcej jest niż w poprzednich częściach cyklu elementów fantastycznych. Las, otaczający dom Ody zdaje się tętnić magią, o czym na każdym kroku przypomina Roch, a to wbijając tajemnicze gwoździe w bele domu a to przynosząc rzeczy, które mają odstraszyć złe duchy. Główna oś fabularna jest ciekawa, przyznam że element zaskoczenia był w moim przypadku przewidziany, co nie zmienia faktu, że bawiłam się przy lekturze świetnie.

Cóż ja mogę powiedzieć? Uwielbiam książki Marty Kisiel i niech niebiosom będą dzięki, że trafiłam kiedyś na pierwszy tom Dożywocia. Gdy już się jedną przeczyta to nie sposób nie interesować się resztą. Ten cykl to zdecydownie jedna z najlepszych rzeczy na poprawę humoru - lekko, zabawnie, z niebanalnymi postaciami fantastycznymi i sympatycznymi bohaterami. Pozostaje tylko czekać na kolejne książki Kisiel!


Moja ocena: 8/10


niedziela, 26 maja 2019

Co nas może czekać po śmierci - „Modyfikowany węgiel” Richard Morgan // „Królestwo” Szczepan Twardoch

Zwięźle o dwóch książkach, które przeczytałam jeszcze w lutym tego roku, ale jakoś nie było okazji podzielić się opinią.
*Modyfikowany węgiel*
Richard Morgan

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Altered Carbon
*Gatunek:* science fiction
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2002
*Liczba stron:* 544
*Wydawnictwo:* MAG
Biedna Śmierć, nie jest równym przeciwnikiem dla potężnych technologii przechowywania i odtwarzania danych w zmodyfikowanym węglu, a wszystko sprzysięgło się przeciwko niej.
*Krótko o fabule:*
Były Emisariusz NZ, Takeshi Kovacs, zna smak umierania, to ryzyko zawodowe. Jednakże ostatnia śmierć była szczególnie brutalna. Przetransferowany strunowo na odległość wielu lat świetlnych, upowłokowiony w nowym ciele w San Francisco na Starej Ziemi i rzucony w środek spisku bezwzględnego nawet jak na standardy społeczeństwa, które zapomniało o wartości ludzkiego życia, szybko uświadamia sobie, że pocisk, który wybił dziurę w jego piersi na Świecie Harlana, to dopiero początek problemów.
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Modyfikowany węgiel to popularna książka Richarda Morgana, na podstawie której niedawno powstał również serial dostępny na serwisie Netflix. Od samego początku spotkało mnie pozytywne zaskoczenie, już w kwestii pomysłu na świat przedstawiony. Koncept z przetrzymywaniem osobowości w stosie korowym (małym urządzeniu montowanym między kręgami szyjnymi), zamkniętym w specjalnej przechowalni, żeby móc w każdej chwili powrócić do życia w innym ciele wypadł rewelacyjnie. Człowiek zaczyna się zastanawiać nad tymi wszystkimi marzeniami dotyczącymi nieśmiertelności i czy w świecie Morgana mają one sens. Może jednak przez ich spełnienie stracimy nasze człowieczeństwo, a nasza natura przybierze całkiem inną, raczej nie w pozytywnym sensie, postać? Czy wciąż przedłużane życie może kiedyś się znudzić, spowszednieć, a przede wszystkim stracić wartość? Nieśmiertelność to tutaj efekt rozwoju nauki, ale w pewnym momencie człowiek staje się wręcz panem życia i śmierci (bogiem?). Autor bardzo dobrze poradził sobie z tematem religijności - fakt, że chrześcijanie wierzą w życie po życiu i decydują się nie wracać, nie robić kopii swojej osobowości. A ja też zaczęłam się zastanawiać czy chciałabym wciąż odradzać się w takim świecie.
W Modyfikowanym węglu panuje kult pieniądza, który zdaje się nigdy nie umierać - ponownie to bogaci czerpią najwięcej, a dając im nieśmiertelność obserwujemy ciągłe pragnienie władzy tylko dla siebie przez całą wieczność. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.
Ze scen, które szczególnie zapadły w pamięci świta mi przede wszystkim jedna: rozmowa z samym sobą. Mocna i ciekawie poprowadzona.
Zdecydowanie jedne z najsłabszych momentów książki to budowanie więzi międzyludzkich oraz sceny stosunków seksualnych. I jeżeli już przy tym jesteśmy to: te postaci same w sobie nie były interesujące, nie dało się polubić z nimi przebywać. Z drugiej strony, może to było zamierzone? Żeby właśnie były takie zdystansowane, niezaangażowane w życie, które jest tylko kolejną przygodą, po której nastąpi kolejna. Za to ciekawym zabiegiem było umieszczenie w centrum wydarzeń śledztwa. Obserwowanie jak to może wyglądać w tej wizji przyszłości ciągle napędzało akcję i trzymało czytelnika w napięciu.
Także uważam, że Modyfikowany węgiel to naprawdę dobra pozycja z gatunku dystopii. Ma świetny pomysł na świat przedstawiony i wątek detektywistyczny, natomiast trochę kuleje pod względem budowania bohaterów i ich relacji. Jednak warto po nią sięgnąć.

Moja ocena: 7/10



*Królestwo*
Szczepan Twardoch

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* historyczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2018
*Liczba stron:* 352
*Wydawnictwo:* Literackie
Mnie interesuje przeżycie, nie walka. Chcę żyć, żeby móc dalej nienawidzić.
*Krótko o fabule:*
Ryfka ma jeden cel — przetrwać. W swojej kryjówce pielęgnuje na wpół przytomnego Jakuba Szapirę, który niczym nie przypomina niegdysiejszego postrachu stolicy. Kobieta nocami wychodzi na gruzowisko, którym po polskim powstaniu stała się Warszawa. Zdobywa pożywienie, obmyśla plan dalszej ucieczki, pieniądze wymienia na coś znacznie cenniejszego — na broń. Jej oczy widzą upadek dawnego „królestwa” Szapiry, jej nozdrza rozpoznają zapach porzuconych resztek jedzenia, jak i trupi odór, a do jej uszu dochodzą coraz to nowe pogłoski. Podobno pod ruinami byłego getta żyje nieomal mityczny Ares, krwią podpisujący swoje nazistowskie ofiary
Dawid, syn Szapiry, przeżył wywózkę z Umschlagplatz. O losie ojca niewiele wie, bo też mało go on obchodzi. W ukryciu wspomina dawne czasy i przedwojenną potęgę Jakuba. Spotkał w życiu wielu złych ludzi, ale nikt nie jawi mu się gorszym niż Jakub Szapiro….
- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Wiadomość o kontynuacji głośnego Króla spadła na mnie niespodziewanie. Było to jednak wyjątkowo przyjemne zaskoczenie, bo ta pierwsza książka Twardocha, którą przeczytałam zrobiła na mnie spore wrażenie (LINK do mojej opinii). Co prawda, podobno najlepsze jego powieści przede mną, ale wszystko po kolei.
Tym razem przenosimy się w czasy II wojny światowej i będziemy poznawać wydarzenia z dwóch perspektyw - Ryfki, byłej ukochanej Jakuba Szapiry oraz Dawida, jednego z jego synów. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że tutaj o wiele lepiej jest znać poprzednią powieść przed Królestwem, bo są one mocno powiązane. Warto wiedzieć jak wyglądała geneza tej historii.
Po nowej książce Twardocha spodziewałam się czegoś podobnego, co otrzymałam w Królu. Tym razem jest jednak inaczej. Nie będzie już gangsterskich porachunków, warszawskiego świata znanego sprzed wojny, hucznych balang i hektolitrów alkoholu. Tym razem przenosimy się w sam środek wojny, a towarzyszą nam wciąż walcząca o przetrwanie Ryfka i przechodzący sporą przemianę Dawid. I tutaj Twardoch szykuje fabularną niespodziankę, jednak zadziwia trochę mniej niż ta w Królu. Najmocniejszą stroną Królestwa są bezpośrednie opisy wydarzeń z tamtych czasów, autor zdecydowanie wie jak pogrywać sobie z emocjami czytelnika. Są tutaj takie sceny, które zostają w pamięci na długo po odłożeniu książki, jak ta w pociągu, kierującym się do obozu czy krótka historia kobiety w chabrowej sukience. Książka ta jest o wiele bardziej stonowana niż Król, a co za tym idzie o wiele bardziej depresyjna. Wydaje się jakby świat nadał był tak brudny i okrutny jak w poprzedniczce, jednak przedstawione jest to nieco inaczej. Twardoch sporo miejsca poświęca pokazaniu zachowań Polaków, Niemców i Żydów podczas wojny, ale przede wszystkim możemy zobaczyć, że każdy bohater chce przetrwać ten straszny czas i radzi sobie z tym na swój sposób. I każdy błądzi, postępuje niemoralnie, ale czy w takich warunkach można inaczej? Królestwo to dobra kontynuacja Króla, chociaż dla mnie plasuje się o oczko niżej od poprzednika. Jakub Szapiro, do którego się przyzwyczailiśmy w poprzedniczce zszedł an drugi plan, a do jego syna trudniej było się przywiązać. Za to styl autora niezmiennie pomaga nam wciągnąć się w jego historię.

Moja ocena: 7/10


sobota, 18 maja 2019

#KącikAliny - Opisując życie w 101 książkach, czyli „A Life in Books: Rise and Fall of Bleu Mobley” Warren Lehrer

Czytając opis tej książki wiedziałam, że czeka mnie ciekawa literacka podróż. Otóż: życie głównego bohatera opisywane jest tutaj przy pomocy 101 napisanych przez niego książek - zaczynając od powieści stworzonych za młodzieńczych lat, a kończąc na ostatniej pozycji wydanej już w więzieniu.  

All around me I hear the dreams of my neighbours.

Warren Lehrer, który poza napisaniem tego książkowego tour de force, również zaprojektował zawarte w niej okładki książek Bleu oraz ilustracje, to często nagradzany artysta-pisarz. Jego praca nie była mi dotąd znana, a zdecydowanie powinna! W „A Life in Books” Lehrer prezentuje fikcyjny obraz autora, Bleu Mobley, który w więzieniu postanowił nagrać historię swojego życia. Autor przeplata nagrania z elementami pochodzącymi z bibliografii Bleu, która liczy (tak, zgadliście) 101 pozycji. Jego pierwsze książki, wydawane jeszcze w szkole średniej, mają głównie za zadanie pomóc w usprawiedliwieniu nieobecności ojca w życiu Bleu, a także pomóc w wyrażeniu wdzięczności względem matki. Ostatnie książki odnoszą się do bardziej kontrowersyjnych tematów, często nawet politycznych. Obok każdej okładki zaprojektowanej przez Lehrera, znajduje się krótki opis fikcyjnego wydawcy, a pod tym fragment książki. Już pierwsze dzieła Bleu wskazują na jego chęć eksperymentowania z tradycyjną powieścią. Niektóre z jego innowacyjnych pomysłów to: książka, która jest jednym długim zdaniem; kolorowanka dla dzieci ukazująca zbrodnie wojenne; książka z małym telewizorkiem, by oglądać, co dusza zapragnie, podczas gdy inni podziwiają obszerność „czytanej” powieści; książka o mężczyźnie, który postanawia pozwać do sądu siebie samego; czy nawet zwój zawierający długie, nocne przemyślenia bezimiennego pisarza. 


„A Life in Books” to zdecydowanie ambitna książka, w której Lehrer mógł, w zależności od wybranego gatunku, bawić się narracją, nawet wychodzić poza granice tradycyjnych form oraz zgłębiać psychikę różnorodnych postaci. To właśnie one dominują w powieści Lehrera - każda z 101 książek opowiada o różnych bohaterach, a do tego jest jeszcze Bleu, jego przyjaciele i rodzina. A jednak wszyscy zdają się być kompletni, prawdziwi i świetnie zarysowani. Potrafią rozbawić, rozgrzać serducha, a czasem zwyczajnie rozczarować. Zdaje się, że Lehrer nie pominął żadnego gatunku literackiego: od science fiction przez manifesty do interaktywnych powieści. To tylko upewnia nas o szerokim wachlarzu jego umiejętności. Pokazuje on również jak często wygląda praca pisarza: samotna, a zarazem opierająca się na doświadczeniach zasłyszanych przy kawie. Bleu czerpie inspiracje z otaczających go ludzi, to oni i ich historie często popychają go do napisania kolejnej książki.  


Maybe if I had your imagination and your abilities, I’d be a miserable son of a bitch too.

Oczywiście, przy tej pozycji grzechem byłoby nie powiedzieć o ilustracjach, a są one przemyślane, idealnie wpisujące się w tematy książek i, choć nie ocenia się po okładkach, to jednak widząc takie z pewnością sięgnęłabym po dzieła Bleu Mobley. A to może niedługo się spełnić, ponieważ Lehrer pracuje właśnie nad wydaniem jednej z powieści Bleu z „A Life in Books”, którą będę musiała zdobyć!


„A Life in Books” to gratka dla oczu i umysłu. Nie ma tu nużących przemyśleń, choć są zdania, które dają do myślenia. Ilustracjom chce się przyglądać, a humor przeplatający się przez całą powieść zachęca do dalszej lektury. Oprócz uczucia niesamowitego, unoszącego mnie lekko nad ziemią doświadczenia wynikającego z przeczytania książki, zostają mi również dwa słowa, które z mojego słownika prędko nie znikną: „Holy crapoly!”  

Więcej o autorze i jego dziełach znajdziecie tutaj: https://warrenlehrer.com


niedziela, 12 maja 2019

O kondycji człowieczeństwa - „Kwiaty dla Algernona” David Keyes


*Kwiaty dla Algernona*
David Keyes

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Flowers for Algernon
*Gatunek:* science fiction
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1966
*Liczba stron:* 288
*Wydawnictwo:* Rebis
Im głębiej zanurzałem się w morze snów i wspomnień, tym bardziej rozumiałem, że problemów emocjonalnych nie da się rozwiązać w ten sam sposób, w jaki rozwiązuje się problemy intelektualne. Tego właśnie dowiedziałem się o sobie wczoraj wieczorem. Pomyślałem, że snuję się po świecie jak dusza potępiona i nagle zdałem sobie sprawę, że jestem potępioną duszą. Gdzieś, kiedyś, oddzielony zostałem emocjonalnie od wszystkiego i wszystkich.
*Krótko o fabule:*
Trzydziestodwuletni Charlie Gordon jest upośledzony umysłowo, ma iloraz inteligencji na poziomie 68 punktów. Uczy się czytać i pisać na zajęciach w Beekman College. Dwaj naukowcy z tej uczelni, doktor Nemur i doktor Strauss, prowadzą badania nad wzrostem inteligencji. Udało im się już za pomocą zabiegu chirurgicznego zwiększyć zdolności umysłowe myszy o imieniu Algernon i teraz chcą przeprowadzić taki sam eksperyment z człowiekiem.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Gatunek science fiction zaskakuje mnie po raz kolejny. Dzięki wydawnictwu Rebis i jego kolekcji klasyków z serii Wehikuł Czasu mamy okazję poznać najbardziej cenione pozycje z gatunku, wielokrotnie nagradzane, zyskujące podziw wśród czytelników na całym świecie. Zapomnijcie o wyświechtanych schematach, bo tym razem to książka inna niż wszystkie - pozycja Kwiaty dla Algernona to historia człowieka, który przechodzi niesamowitą przemianę. Lektura, która napawa nadzieją, zaskakuje, przeraża, po czym zostawia czytelnika z poczuciem przygnębienia.

Początkowo Kwiaty dla Algernona były opowiadaniem, napisanym w 1959 roku, za które autor otrzymał nagrodę Hugo. Kiedy David Keyes rozbudował je do rozmiarów powieści zgarnął także nagrodę Nebula. W życiu autora sporo było bodźców, popychających go do napisania tej pozycji. W młodości był zmuszany przez swoich rodziców do nauki medycyny, mimo że od zawsze interesował się literaturą. Później, jako nauczyciel pracował z upośledzoną młodzieżą. Kilkoro bohaterów książki jest nawet opartych na osobach z otoczenia Keyesa, także widać, że w dużej mierze czerpał z własnych doświadczeń. Ciekawostką jest, że wielu wydawców odrzucało powieść, ponieważ chciano, żeby zakończenie zostało zmienione. Na szczęście autor przystawał przy swojej wizji i upierał się przy obecnej wersji historii.

Kwiaty dla Algernona to powieść napisana w formie dziennika głównego bohatera, Charliego. Forma w tym przypadku ma ogromne znaczenie dla odbioru całości. Pierwsze rozdziały, pierwsze wpisy mężczyzny przypominają notatki dziecka - pod względem gramatycznym, ortograficznym, interpunkcyjnym i zasobu słownictwa. W tym punkcie należą się pochwały dla tłumacza, który bardzo dobrze przekazuje stan Charliego, a zarazem sprawia, że jego wypowiedzi są dla nas zrozumiałe. Z czasem, po operacji, zdolności głównego bohatera zaczynają się rozwijać, a my obserwujemy ten skok inteligencji z pierwszej ręki. Uważam, że był to świetny zabieg - wybór narracji pierwszoosobowej w tym przypadku pozwala nam lepiej odczuć całe spektrum wydarzeń.

źródło
Motorkiem napędowym dla fabuły są badania prowadzone na jednym z uniwersytetów nad wzrostem współczynnika inteligencji. Akcja rozpoczyna się w momencie przygotowań Charliego do operacji, którą wcześniej przeprowadzono z sukcesem na myszy - tytułowym Algernonie. Czytamy o tym, że mężczyzna marzy, żeby w końcu być mądrym, żeby jego koledzy z piekarnii go docenili. Z czasem okazuje się, że jego nieustanne pragnienie zdobycia wiedzy znajduje podłoże jeszcze w dzieciństwie. Wraz ze wzrostem inteligencji Charlie zaczyna sobie przypominać wydarzenia z przeszłości - widzi swoich rodziców, którzy wypierają fakt, że ich syn jest upośledzony. Rodziców, którzy za wszelką cenę chcą zmusić go do nauki, którzy każą go za nieodpowiednie zachowanie, nawet jeśli jest ono w wielu przypadkach nieumyślne, którzy wstydzą się go, obawiają się co pomyślą inni. Łatwo jest nam potępiać ich postępowanie, twierdzić, że jeszcze pogłębiali lęki swojego dziecka - jednak, sytuacja w której się znaleźli jest na tyle złożona, że trudno powiedzieć jak byśmy się zachowali na ich miejscu. Oczywiście, w pewnym momencie dochodziło do ekstremalnych sytuacji, ale były one wypadkową wielu lat starań i poszukiwań pomocy dla dziecka. Wątek rodziny Charliego jest zdecydowanie jednym z najciekawszych pod względem psychologii głównej postaci.

David Keyes w tej historii decyduje się na poruszenie tematów kontrowersyjnych i trudnych, m.in. dotyczących miejsca w społeczeństwie dla osób upośledzonych. Gdy starają się odnaleźć swoją przestrzeń we współczesnym świecie narażeni są na wyzwiska i naśmiewanie ze strony innych. Zaczyna się to we wczesnym dzieciństwie, ale trwa przez całe ich życie. Charliemu wydaje się, że otaczają go przyjaciele, jednak kiedy przestaje być dla nich tematem do wyśmiewania, nagle się od niego odwracają. Mówi, że przez zyskanie inteligencji stracił przyjaciół, ale czy tak naprawdę posiadał ich kiedykolwiek?

Pozostaje jeszcze bardzo interesujący temat związany z zależnością między rozwojem intelektualnym a rozwojem emocjonalnym. Wzrost inteligencji Charliego nie idzie w parze z dojrzałością emocjonalną, wydaje się, że mężczyzna lepiej radził sobie w kontaktach międzyludzkich przed operacją niż po niej. Jego mózg zaczyna nagle inaczej percypować otaczające go wydarzenia. W kwestiach emocjonalnych nie potrafi oddzielić się od starego Charliego, czuje się przez niego ciągle obserwowany.

Kwiaty dla Algernona są dla mnie przede wszystkim pytaniem o kondycję człowieczeństwa. Nieważne czy jesteśmy pracownikiem piekarni czy cenionym na całym świecie naukowcem - za kogo się uważamy, żeby traktować drugiego człowieka jak przedmiot, temat do śmiechu czy obiekt badań? Książka idealnie pokazuje, że inteligencja danego człowieka nie ma tutaj wiele do czynienia, a liczy się jego świadomość emocjonalna, zdolność empatii i zrozumienia. Jest to książka zdecydowanie dla każdego, toteż polecam z całego serca.

Moja ocena: 9+/10


środa, 8 maja 2019

Na smutki po majówce - filmy z włoskim klimatem

Znacie to uczucie kiedy po powrocie z urlopu nie da się tak po prostu wrócić do codziennego życia? Jednego dnia wylegujecie się w słońcu Toskanii, popijacie wino i zajadacie pizzę, a nazajutrz lądujecie za biurkiem w pracy. Chcąc chronić się jeszcze przez chwilę przed brutalną rzeczywistością stworzyłam mini listę filmów z włoskim klimatem, z Włochami w tle. Wiem, że jest ich o wiele więcej, więc jeżeli chcecie coś dorzucić - piszcie śmiało! Może powstanie druga część :)

Roman Holiday (1953)

źródło
Film, który obejrzałam całe lata temu, ale kiedy myślę o ulubionych tytułach z Audrey Hepburn jako pierwszy nasuwa mi się na myśl. Moim zdaniem to jedna z najlepszych komedii romantycznych, jakie nakręcono. Tę historię napisał słynny Donald Trumbo i to dzięki zgrabnemu scenariuszowi oraz tak lekko zagranej głównej postaci przez Hepburn jest to niezapomniana przygoda. Na dodatek cała fabuła opiera się na jednodniowej ucieczce księżniczki, która incognito podróżuje przez uliczki Rzymu. Większość przemierza na skuterze Vespa, który od czasu obejrzenia filmu nieodmiennie z Włochami mi się kojarzy. Także zwiedzanie Rzymu można zacząć od podróży z Audrey Hepburn i Gregory'm Peckiem, a później wybrać się na poszukiwanie miejsc zobaczonych w filmie.

Eat Pray Love (2010)

źródło
Tym razem film, który został oparty na bestsellerowej książce o tym samym tytule. Elizabeth, grana tutaj przez cudowną Julię Roberts, postanawia zmienić swoje życie, rzuca wszystko i wyrusza w roczną podróż. W planach ma trzy kraje: Włochy, Indie oraz Bali. Nie jest to może film, który szczególnie mnie zachwycił, ale wyprawa Elizabeth do Włoch czaruje i sprawia, że od razu mam ochotę przenieść się tam i zajadać pizzę czy spaghetti. Sceny jedzenia i picia nigdy nie były tak kuszące jak w tym przypadku. To chyba jedyny film z mojego zestawienia, w którym akcja przenosi się do Neapolu (tak, to tam bohaterka zajada się pyszną pizzą). Gdyby było Wam mało to w filmie można też zobaczyć Jamesa Franco, Violę Davis i Javiera Bardema.

Call Me by Your Name (2017)

źródło
Tym razem coś bardzo świeżego - film, który w zeszłym roku walczył o statuetkę Oscara. Historia młodego chłopaka wchodzącego w świat dorosłych, odkrywającego różne oblicza miłości, a przede wszystkim poznającego samego siebie. To jeden z tych filmów, który mimo że nie pokazuje dużych miast i nie świeci co ujęcie pizzą czy winem, ma niezaprzeczalnie wyczuwalny włoski klimat. Kręcony był w wielu mało znanych lokacjach, przykładowo w mieście Crema blisko Mediolanu. Najbardziej znanym miejscem z Call Me by Your Name jest zdecydowanie jezioro Garda (z ujęcia powyżej). To tam bohaterowie wybrali się na wycieczkę archeologiczną. Cudowna, niespieszna akcja filmu pozwala na pokazanie urokliwej strony tego kraju. Tylko uwaga! Po obejrzeniu nie chcemy tylko zwiedzić Włoch, ale od razu tam zamieszkać.

The Great Beauty (2013)

źródło
Mówiłam o uroku i sielskości małych miasteczek Włoch, ale w Wielkim Pięknie trafiamy na coś zupełnie innego. Główny bohater to bogaty mieszkaniec Rzymu, który szuka w życiu tytułowego piękna. Jest to film niesamowicie oryginalny, inny niż wszystkie (zasłużył sobie na statuetkę Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego). Czasami nostalgiczny, czasami dynamiczny. Pełen sprzeczności, niosący wiele emocji, jaskrawy w swojej formie. Czerpiący inspiracje od włoskich klasyków kina. Pozostaje jednak pod ciągłym wpływem miasta, w którym dzieje się akcja. Rzym tutaj raz jest monumentalny, czuć w nim wpływ jakiejś wyższej istoty, a za chwilę staje się wyuzdany, głośny i jego wizerunek zostaje sprofanowany. Bardzo ciekawie pokazane oblicze tego miasta.

Stealing Beauty (1996)

źródło
Był czas w moim życiu kiedy zachwyciłam się twórczością Bertolucciego. Zobaczyłam tylko trzy filmy, ale każdy z nich był niesamowity - bardzo sensualny, a zarazem delikatny. Stealing Beauty to jeden z tych trzech tytułów. Tym razem akcja filmu rozgrywa się w Toskanii, do której przyjeżdża Lucy (przepiękna Liv Tyler) w poszukiwaniu dwóch osób - ojca oraz chłopaka, którego poznała w wieku czternastu lat. Akcja jest niespieszna, ważny jest tutaj panujący klimat - upalne lato, upojne wieczory oraz przepiękne widoki, sprzyjające artystom. Akcja rozgrywa się w Chianti, gdzieś w połowie drogi między Florencją a Sieną. Kadry prezentują się naprawdę pięknie, a jeżeli lubicie dość wolną akcję, ale zdecydowanie hipnotyzującą to jest to film dla Was.

To Rome with Love (2012)

źródło
Filmy Allena polubiłam dość późno, ale miłością szczerą i niegasnącą. Uwielbiam jego scenariusze, w których zawsze jest miejsce dla sarkazmu i ironii, ale przede wszystkim ciekawych spostrzeżeń na temat otaczającej nas rzeczywistości. Co prawda, jego nowsze filmy obniżają nieco poziom, ale wciąż staram się je nadrabiać. To Rome with Love to takie typowe kino opowiadające o grupie różnych ludzi, których łączy miejsce aktualnego pobytu - Rzym. I jeżeli chcecie podziwiać miasto i wiele lokacji z niego to będzie to świetny wybór. Już oglądając zwiastun można wykrzyknąć, że niektóre miejsca dobrze znamy. Na dodatek sporo tutaj sławnych nazwisk i dla występów aktorskich naprawdę warto ten film zobaczyć. Chociaż nie nastawiajcie się na coś specjalnego.

Room with a View (1985)

źródło
Ktoś z Was lubi kostiumowe filmy romantyczne? Jeżeli tak, to musicie nadrobić ten film. Produkcja może się już trochę postarzała, ale dla kilku punktów nie możecie obok niej przejść obojętnie. Film powstał na podstawie słynnej, klasycznej powieści o tym samym tytule. W obsadzie same głośne nazwiska. Możemy zobaczyć m.in. Helenę Bonham Carter w nietypowej roli - zahukanej, dobrze wychowanej, młodej Brytyjki. Jednak błyszczy tutaj genialna Maggie Smith. A fabuła? Kuzynki, pochodzące z wyższych sfer wybierają się na wakacje do Włoch, a konkretnie do pięknej Florencji. Patrzenie na zderzenie dwóch kultur - zdystansowanych i powściągliwych Anglików z temperamentnymi Włochami jest bezcenne.

Letters to Juliet (2010)

źródło
Będąc w Weronie przypomniałam sobie o tym filmie. Co prawda, to taka typowa komedia romantyczna, która niczym nie zaskakuje i jest dość schematyczna, jednak wyróżnia ją jedno - Włochy. Istnieje taka grupa kobiet, Klub Julii, która odpowiada na listy, zostawiane przez zakochanych w Weronie. I to w tym miejscu Sophie, grana przez Amandę Seyfried, znajduje wyznanie kobiety sprzed pięćdziesięciu lat i postanawia jej pomóc. W międzyczasie twórcy filmu zabierają widza w podróż z Werony do magicznej Toskanii i to nie tylko na niekończące się pola drzewek oliwnych, ale także do miast, np. do Sieny. Dla klimatu Włoch na pewno warto ją zobaczyć, a jeżeli lubicie komedie romantyczne to w ogóle film dla Was.


źródło
Czy to wszystko? Oczywiście, że nie. Przecież mamy jeszcze cudowne włoskie kino! Trudno zapomnieć o słynnej scenie z La Dolce Vita, w której Anita Ekberg wskoczyła do rzymskiej fontanny Trevi. Reżyser filmu, Fellini to jeden z najwybitniejszych europejskich twórców, znany na całym świecie. Jego włoskie filmy uważane są za arcydzieła kina. Trzeba tutaj wspomnieć o Osiem i pół, czyli opowieści o reżyserze, który poszukuje weny do nakręcenia kolejnego filmu. Niejednoznaczny, metaforyczny, pozostawiający sporo miejsca do interpretacji. O wiele prostszy jest jego musicalowy remake - Nine z Danielem Day-Lewisem w głównej roli. Niby podobny temat, ale forma całkiem inna i wolałabym chyba, gdyby traktowano to powiązanie bardzo luźno, bo nie ma co tych tytułów porównywać (po prostu, różna ranga). Za to ja pamiętam, że muzykę z Nine katowałam bardzo długo (piosenka Be Italian!).

W filmach, które wymieniłam w poście Włochy odgrywają ważną rolę dla całości. Czy to w postaci nadania odpowiedniego klimatu czy wręcz nawiązania dyskusji z treścią danego tytułu. Jest jeszcze sporo innych obrazów z akcją w tym magicznym, przyciągającym twórców państwie. Godfather i sycylijska mafia, Gladiator powracający do domu przez pola Toskanii czy klasyka Szekspira przeniesiona do willi w Chianti, czyli Much Ado About Nothing. Pozostaje tylko oglądać i planować kolejną podróż do tego czarującego kraju.

Jaki film dodalibyście do tej listy?

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka