niedziela, 27 marca 2022

Komu dałabym Oscara? (edycja 2022)

Podczas tegorocznego sezonu nagród dobrze mi szło oglądanie filmów, które zostały nominowane. Aż w końcu przestało. Miałam kilkutygodniowy detoks od kina, przez co ominęły mnie niektóre premiery, jak Spencer czy Matki równoległe. Na Drive my car próbuję dotrzeć od tygodnia i finalnie poniosłam klęskę, nad czym ubolewam. To jedyny film nominowany w głównej kategorii, którego nie udało mi się obejrzeć. Natomiast wiele seansów zostało uratowanych za sprawą serwisów streamingowych. 

Przed rozdaniem nie czuję większych emocji  było kilka naprawdę dobrych filmów, ale nie rozumiem obecności niektórych tytułów wśród nominowanych. Innymi słowy, minęły się po prostu z moim gustem kinowym.


Najlepszy film

Filmów w tym roku nominowanych jest aż dziesięć, więc fakt, że udało mi się obejrzeć dziewięć z nich uznaję za sukces. Jest wśród nich kilka, które naprawdę mnie przekonały, na czele z Licorice Pizza. Fanką twórczości Paula Thomasa Andersona jestem nie od dzisiaj. Z każdym kolejnym filmem tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. To prawdziwa umiejętność, żeby tworzyć tak różne filmy, które za każdym razem trafiają w sedno. Nie inaczej jest z Licorice Pizza, który rozczula, sentymentalnie wspomina minione lata i snuje ciekawą opowieść o dwójce młodych ludzi. Z rozrzewnieniem patrzy w przeszłość również Kenneth Branagh w filmie Belfast. Reżyser sam wyemigrował z Irlandii, a widzom przedstawia ówczesne realia z perspektywy jednej rodziny. I tutaj właśnie tkwi cały urok filmu  trudno tej rodziny nie polubić. Najmocniej zapadł mi w pamięć młody Jude Hill, który jest iskierką radości. Takich naturszczyków ze świecą szukać. Jednak wiele tutaj jest małych-wielkich ról, cudowna jest Caitriona Balfe grająca matkę, niesamowici są Judy Dench i Ciaran Hinds jako dziadkowie (oboje nominowani w kategorii aktorów drugoplanowych). Mocnym kandydatem w zestawieniu jest zdecydowanie film Psie pazury w reżyserii Jane Campion. Trochę już o nim na blogu pisałam i to jest tytuł, którego zwycięstwo by mnie ucieszyło. Świetnie porusza temat toksycznej męskości, postacie są żywe i zagrane bezbłędnie, a ten powolny klimat idealnie pasuje do wykreowanego antywesternowego świata. Wiele nagród w sezonie otrzymał film CODA, w którym śledzimy wokalne przygody dziewczyny pochodzącej z rodziny głuchych. Zdecydowanie najbardziej przyjemny film w zestawieniu, idealny na niedzielne popołudnie spędzone w gronie rodziny przed telewizorem. Dla mnie jednak brakuje mu trochę do tytułu najlepszego filmu roku. W zestawieniu jest jeszcze Diuna, która okazała się świetną ekranizacją powieści Herberta i na pewno wielu z widzów będzie z niecierpliwością czekało na kontynuację. Reszta filmów dla mnie trochę odstaje. Z Nie patrz w górę miałam kilka problemów i chociaż uważam, że koncept był dobry, to wykonanie już mnie nie przekonało. West Side Story to nie był i nadal nie jest „mój” typ musicalu, ale trzeba przyznać, że Spielberg stworzył dzieło przemyślane i kompletne (dla mnie ta historia miłosna jest zbyt nierzeczywista). Zaułek koszmarów to taki film, o którym szybko zapomniałam, a po del Toro spodziewałam się więcej. King Richard zupełnie się ze mną minął.


Oscar dla najlepszego filmu: Psie pazury / CODA
Mój wybór: Najgorszy człowiek na świecie! Ale jako że nie został nominowany to mi najmocniej podobał się Licorice Pizza

zdjęcie zza kulis Psich pazurów

Najlepszy aktor pierwszoplanowy

Ta kategoria w tym roku budzi we mnie lekką konsternację. Patrząc na przyznane w tym sezonie nagrody, Oscar powędruje zapewne do Willa Smitha za tytułową rolę w King Richard. I naprawdę zachwytów nie rozumiem. Może poza tym, że faktycznie gra postać biograficzną, co zawsze przy rozdaniach zostaje mocniej doceniane. Jednak moim zdaniem nie doskakuje do pięt Benedictowi Cumberbatchowi, który w Psich pazurach robi niesamowite wrażenie. Ta postać jest tak dopracowana, gra niuansami, przechodzi zmiany, pokazuje mocniejszą i wrażliwszą stronę. Po prostu  czapki z głów. Co do reszty: Javier Bardem jest cudowny, ale niczym szczególnym się nie odznaczył, a sam film Being the Ricardos wyleciał mi z głowy chwilę po seansie. Denzel Washington w Tragedii Makbeta robi bardzo dobrą, solidną robotę. Natomiast Andrew Garfield w Tick, Tick... Boom! cudownie oddaje hołd Larsonowi, jest w tym swobodny i z lekkością prowadzi widza przez wycinek życia Jonathana.


Oscar dla najlepszego aktora dostanie Will Smith za rolę w filmie King Richard
Mój wybór: Benedict Cumberbatch za Psie pazury


Najlepsza aktorka pierwszoplanowa

Tutaj dwa filmy, które mi umknęły  Spencer z Kirsten Stewart i Matki równolegle z Penelope Cruz. Cruz u Almodovara zawsze błyszczała, więc spodziewam się, że tutaj nie było inaczej. Jednak to rola Stewart jako księżnej Diany mocno mnie intryguje. Mam nadzieję, że za niedługo uda się obejrzeć na którymś z serwisów streamingowaych. Z Nicole Kidman mam trochę jak z Bardemem  było to dobre, ale sam film na tyle średni, że niewiele z niego mi w pamięci zostało. Dodatkowo, to rola biograficzna, a ja Lucy nie znam, nie oglądałam kultowego sitcomu, kojarzę tylko z referencji w kulturze. Jessica Chastain w Oczach Tammy Faye faktycznie jest najmocniejszym punktem filmu i niesie jego ciężar na swoich barkach. Robi to z rozmachem i brawurą. Dodatkowo zupełnie zmienia swoją fizjonomię pod masą makijażu. Wiemy, że takie tricki często działają na Akademię, szczególnie w przypadku ról w filmach biograficznych. Moim zdaniem z trójki aktorek, które udało mi się zobaczyć najlepsza jest Olivia Colman w Córce. Podobnie do sytuacji z Cumberbatchem  tworzy postać kompletną, wielopoziomową i jest tak piekielnie naturalna, że nie można wzroku oderwać.


Oscar dla najlepszej aktorki może powędruje do Jessici Chastain za Oczy Tammy Faye? 
Mój wybór: Renate Reinsve za Najgorszego człowieka na świecie! Nie otrzymała jednak nominacji (skandal!), więc wybrałabym Olivię Colman za Córkę

zdjęcie zza kulis Córki

Najlepszy reżyser

W tym roku to naprawdę mocna kategoria. Na tyle, że jestem zaskoczona, że nie znalazło się tutaj jeszcze jedno nazwisko  Denis Villeneuve. Jego Diuna jest tak dobra w dużej mierze dzięki umiejętnej reżyserii, dlatego aż szkoda, że wśród tak wielu nominacji dla ekranizacji powieści Herberta, nie udało się wcisnąć tak znaczącej. Powtarzam jednak, że w tym roku konkurencja była duża. Steven Spielberg udowadnia, że jest sprawnym rzemieślnikiem w świecie kina, biorąc na warsztat klasyczny musical. Fani oryginału musieli drżeć z niepewności, ale myśle, że po seansie odetchnęli z ulgą. Reżyser wprowadził do filmu powiew świeżości, jednocześnie trzymając się ram oryginalnej historii. I mnie właściwie to nie pasowało, bo mam problem właśnie z pierwowzorem. Ale trzeba przyznać, że od strony reżyserii w West Side Story wszystko się zgadza. Branagh uchylił przed nami drzwi do swojego dzieciństwa i zrobił to z taką czułością, że trudno Belfastu nie polubić. Wszelkie zarzuty w temacie zbytniego sentymentalizmu słyszę, ale się nie do końca zgadzam. To, że na ten czas w życiu patrzymy z nutką rozrzewnienia jest zrozumiałe, a to w końcu historia opowiadana przede wszystkim z perspektywy młodego chłopaka. O Andersonie już trochę pisałam, ale powtórzę, że umiejętności nie można mu odmówić i to dzięki nim tworzy filmy różne, ale za każdym razem angażujące. Tegoroczną faworytką jest Jane Campion i nikogo to nie powinno dziwić. Sposób w jaki rekonstruuje gatunek westernu, rozkłada w filmie akcenty, prowadzi aktorów i buduje klimat sprawia, że Psie pazury tak mocno uderzają widza.

Oscar dla najlepszego reżysera odbierze zapewne Jane Campion za Psie pazury
Mój wybórJane Campion za Psie pazury

zdjęcie zza kulis West Side Story

Najlepszy aktor drugoplanowy / Najlepsza aktorka drugoplanowa

Z całą sympatią jaką darzę J. K. Simmonsa  nie rozumiem trochę jego nominacji. Oglądając Being the Ricardos starałam się specjalnie zwracać uwagę na jego rolę i naprawdę nie wiem czym się wyróżnił. Hinds w Belfaście zagrał cudownie, bez zbędnego wysiłku tworzy wokół atmosferę ciepła i miłości. Dwójka aktorów z Psich pazurów pojawiła się w nominowanych nie bez przyczyny. Dają świetne występy, z czego w głowie dłużej zostaje Kodi Smit-McPhee. Chyba ze względu na postać, którą gra, bo ma tam więcej możliwości do zabłyśnięcia i te możliwości z lekkością wykorzystuje. Jest to zdecydowanie bohater, który zapada w pamięć. Jednak, nagrodę może mu sprzed nosa sprzątnąć Troy Kotsur, który w filmie CODA jest cudowny. Aktor kreuje rozczulającą postać głuchego ojca, który pragnie szczęścia swojej rodziny.

W gronie aktorek raczej nie powinno być zaskoczeń i statuetkę zgarnie zapewne Ariana DeBose. Jej Anita w West Side Story to energetyczna kobieta, która pokazuje widzowi pazur, a równocześnie pełna jest wrażliwości. Aktorka przy tym pięknie śpiewa i tańczy. Dla mnie jednak bank rozbiła Jessie Buckley w Córce. Już w Może pora z tym skończyć ta aktorka mnie zahipnotyzowała, a w debiucie Gyllenhaal udowadnia, że jej wachlarz umiejętności jest szeroki. Świetna jest także Kirsten Dunst w Psich pazurach, Judi Dench po raz kolejny daje popis aktorski w Belfaście, a Ellis jest bardzo dobra jako partnerka Smitha w King Richard


Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowegoTroy Kotsur za CODA
Mój wybór: Troy Kotsur za CODA 
Oscar dla najlepszej aktorki drugoplanowejAriana DeBose za West Side Story
Mój wybór: Jessie Buckley za Córkę

zdjęcie zza kulis Diuny

Szybka przebieżka przez resztę kategorii:

Najlepszy scenariusz adaptowany: strzelałabym, że wygrają Psie pazury, ale może to być też CODA
Najlepszy scenariusz oryginalny: ja to bym wszystko co mogę wręczyła Najgorszemu człowiekowi na świecie, ale wygrana Licorice Pizza czy Belfastu też by mnie zadowoliła
Najlepszy długometrażowy film animowany: Encanto
Najlepszy film nieanglojęzyczny: tutaj raczej pewne, że nagrodę otrzyma Drive my car, nominowany też w głównej kategorii. Mój typ to: Najgorszy człowiek na świecie.
Najlepsza charakteryzacja i fryzury: Oczy Tammy Faye
Najlepsza muzyka oryginalna: Diuna
Najlepsza piosenka: „No time to die” z Bonda
Najlepsza scenografia: Diuna
Najlepsze kostiumy: Cruella
Najlepsze zdjęcia: trzymam kciuki za Diunę, chociaż mocna konkurencja
Najlepszy dźwięk/Najlepszy montaż dźwięku: Diuna
Najlepszy montaż: Montaż błyszczy w Tick, Tick... Boom! zatem trzymam za niego kciuki!

A Wy, komu wręczylibyście statuetki?

wtorek, 22 marca 2022

„Mam nadzieję”, „Piranesi” oraz „Podłość” – książki przeczytane w lutym

Nie miałam zbyt wiele chęci na czytanie i pisanie o książkach, ale udało mi się w ostatnim czasie skończyć te trzy lektury. Powoli wracam zatem do działania i pisania. Topornie, ale do przodu. 

Mam nadzieję.


„Mam nadzieję”  w nadziei siła

Mam nadzieję
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk

Gatunek: poradnik
Rok pierwszego wydania: 2022
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: WAB

Warto też zadać sobie kluczowe pytanie, czy każdy ma obowiązek pragnąć więcej? Sukcesu? Osiągnięć? Często zachowujemy się tak, jakby proponowany przepis na dobre życie był jedynym obowiązującym.
 

Opis wydawcy

Dowcipny, mądry i prosty poradnik dla wszystkich tych, którzy starają się zachować zdrowie psychiczne w czasach, gdy świat zdaje się walić. Czy nasze życie ma deadline? Czy każdy musi być bogaty? Czy żyjemy w najgorszym kraju na świecie? Czy jeśli napijesz się z plastikowego kubeczka, to zaaresztuje cię ekologiczna policja?


Moja recenzja

Bardzo lubię czytać co, co pisze autorka bloga zwierz popkulturalny, Katarzyna Czajka-Kominiarczuk. Zaczęłam przygodę od śledzenia jej postów kulturalnych, ale szybko przerzuciłam się na obserwowanie wszystkiego, co dziewczyna robi w mediach społecznościowych. Świetnie się jej słucha i nawet, kiedy zdanie mam odmienne, to przeczytany post autorki pozwala mi nabrać szerszej perspektywy. Mimo że jej najnowsza książka nie jest związana z kulturą, postanowiłam dać jej szansę właśnie ze względu na sympatię do autorki. Za poradnikami raczej nie przepadam, chyba ze względu na to, że nie wierzę w jakieś uniwersalne rady, które będą odnosić się do wszystkich czytelników. Dodatkowo ten gatunek stawia autora na piedestale, przestawia jako takiego trenera umysłu. Jednak w książce Mam nadzieję nie znajdziemy typowych porad, a raczej wyjaśnienia i wskazówki, które mogą nam pomóc pewne rzeczy zrozumieć oraz spojrzeć na nie z innej perspektywy.

Mam nadzieję to książka, którą można polecić każdemu, bo jest jak ciepły koc w chłodniejszą noc  może nie zmieni diametralnie naszego życia, ale z nim będzie się jakoś przyjemniej iść do przodu. Było kilka rozdziałów, których konkluzja wydawała mi się bardzo oczywista, ale to upewnianie się również ma swój urok. Autorka przypomina, że życie nie kończy się na trzydziestce i nie ma z góry ustalonych terminów, w których musimy się zmieścić ze swoimi celami. Błędy to nie są zmarnowane okazje, a raczej momenty, dzięki którym nauczyliśmy się czegoś nowego, które doprowadziły nas do kolejnych szans. Przypadły mi do gustu rozdziały, które mówiły o tym, żeby spojrzeć na swoje życie jako wystarczające, bez pogoni za kolejnymi rzeczami, za kolejnymi awansami i dążeniu do „bogactwa”. Dodatkowo, rozdział o zmianie poglądów okazał mi się szczególnie bliski.

Warto mieć na swojej szafce nocnej tę książkę i podczytywać po trochę, żeby spokojniej spać. Może nie odkrywa Ameryki, ale autorka nie narzuca nam swojego toku myślenia, bardziej skłania do popatrzenia na pewne życiowe sytuacje z innej perspektywy. I mnie to pomaga.

 

„Piranesi”  w labiryncie wyobraźni

Piranesi
Susanna Clarke

Gatunek: fantastyka
Rok pierwszego wydania: 2020
Liczba stron: 208
Wydawnictwo: MAG

Piękno Domu jest niezmierzone, a jego Dobroć bezgraniczna.
 

Opis wydawcy

Piranesi mieszka w Domu. Być może, mieszka w nim od zawsze. W swoich dziennikach dzień po dniu sumiennie opisuje jego cudowności: labirynt komnat, tysiące tysięcy posągów, przypływy morza przetaczające się z hukiem po schodach, chmury płynące w wolnej procesji przez górne sale. We wtorki i piątki Piranesi spotyka się ze swoim przyjacielem, Tym Drugim. Kiedy indziej składa Umarłym ofiary z jedzenia i lilii wodnych. Najczęściej jednak jest samotny.


Moja recenzja

Susanna Clarke jest dobrze znana fanom fantastyki za sprawą oryginalnej powieści Jonathan Strange i pan Norrell, w której snuła historię angielskich magów w początkach XIX wieku. To taka porządna cegła, w której fabuła długo się rozkręca i rozrasta się na opowieść o wielu bohaterach. Finalnie pozostawia wrażenie zachwytu. Więcej o niej pisałam tutaj.

Autorka napisała swoją najnowszą książkę Piranesi, będąc przykuta do łóżka ze względu na chorobę. Temat izolacji, osamotnienia mógł się okazać wiodącym ze względu właśnie na jej sytuację. Jednak premiera podczas pandemii, sprawiła, że Piranesi staje się jeszcze bardziej bliskie czytelnikowi. Powieść ta jest zgoła inna od historii angielskich magów i pod względem fabularnym lepiej niewiele o niej wiedzieć, żeby nie psuć sobie zabawy z czytania. Jest to naprawdę piękna przygoda, szczególnie, że styl autorki zachwyca. W ekspresowym tempie pozwala czytelnikowi przenieść się do tajemniczego, pełnego posągów Domu, wnętrza przywodzącego na myśl antyczne świątynie. Główny bohater jest człowiekiem empatycznym, świetnym obserwatorem otoczenia, a zarazem trochę naiwnym, który zaczyna błądzić i kwestionować wszystko, w co wierzył. Czytelnik natomiast nie ma pojęcia co tu jest prawdą, gdzie się bohaterowie znajdują ani kim tak naprawdę są. I to właśnie rozwikłanie tajemnicy będzie napędzało akcję, która może nie należy do wartkich, ale zdecydowanie do tych fascynujących. Szczególnie, że całość poznajemy z pierwszej ręki, czytając zapiski z dzienników, stworzonych przez główną postać.

Piranesi zyskał sobie wielu fanów wśród czytelników, a ja właśnie do nich dołączyłam. Siłą tej powieści jest fakt, że można odkrywać w lekturze inne rzeczy w zależności od tego, czego dany czytelnik szuka. Dlatego zdecydowanie jestem chętna do niej wrócić, żeby odnaleźć kolejne ukryte znaczenia. W głowie ciągle kołacze mi się fakt, że aktualnie marzę o takiej ucieczce do miejsca, w którym można się wyciszyć i uporządkować myśli. Takiej odskoczni od rzeczywistości, w której brak nienawistnych ludzi. Byle nie zostać tam za długo. Traktować jako fragment raju, a nie więzienie.

Ciekawostka: Giovanni Battista Piranesi to XVIII architekt, który zajmował się rysowaniem fantastycznej wersji więzień.


„Podłość”  zatopieni w fałszywych informacjach

Podłość
Olga Mildyn

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2022
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: WAB

W czyjejś opowieści każdy z nas jest zły.
 

Opis wydawcy

Na polskich drogach dziennie ginie średnio jedenaście osób. Ale kiedy czworo jedzie tym samym samochodem, jest szansa na zmartwychwstanie. Pośmiertnie staną się wydarzeniem, newsem, wylądują w gazetach i serwisach informacyjnych, a tam mogą zacząć żyć własnym życiem. Podobnie jak Andżelika, ostatnia z tej pięcioosobowej rodziny, zamordowana w swoim własnym łóżku.


Moja recenzja

Podłość to powieść, którą teoretycznie można wrzucić w worek historii kryminalnych, ale nie dziwię się, że wydawnictwo wcale jej w ten sposób nie reklamuje. Co prawda to właśnie zagadkowy wypadek i powiązane z nim morderstwo są motorem napędowym akcji, ale autorka nie chciała po prostu skupić się na napięciu związanym z poszukiwaniem odpowiedzi. Siłą Podłości są detaliczne opisy, wielowątkowość i odpowiednio zarysowane sylwetki bohaterów. Widać, że autorka jest świetnym obserwatorem codzienności, bo w swoich postaciach przemyciła sporo cech, które są nam dobrze znane.

Mildyn przedstawia obraz zepsucia naszego społeczeństwa, tego, w jaki sposób postępujemy dla własnego pożytku, wykorzystując okoliczności i napotkanych ludzi. Bardzo ciekawie wypada wątek fake newsów i manipulacji opinią publiczną. Zresztą najbardziej podobało mi się w jaki sposób my, jako czytelnicy zostaliśmy wciągnięci w intrygę. Jedyne czego żałuję, to że nie udało mi się wciągnąć i prawdziwie zaangażować w fabułę  wielość postaci sprawiła, że z żadnym tak naprawdę nie sympatyzowałam, a wydarzenia raczej powoli toczą się do przodu. Najważniejsze jest opisywanie otoczenia, a nie wartkość akcji. Mając to na uwadze mam wrażenie, że wiele osób będzie chciało śledzić dalszą karierę autorki. 


Za egzemplarze „Mam nadzieję” oraz „Podłość” dziękuję wydawnictwu WAB.

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka