niedziela, 30 sierpnia 2020

„Stalowe serce” Brandon Sanderson - kiedy superbohaterowie schodzą na złą ścieżkę


*Stalowe serce*
Brandon Sanderson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Steelheart
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2015
*Liczba stron:* 444
*Wydawnictwo:* MAG 

Nigdy nie zadawaj pierwszego ciosu. Jeśli musisz zadać drugi, upewnij się, że twój przeciwnik już nie wstanie, tak byś nie musiał go uderzyć po raz trzeci.

*Krótko o fabule:*
W zdewastowanym świecie przyszłości superbohaterowie są dla ludzkości przekleństwem.
Dziesięć lat temu pojawiła się na niebie Calamity. Był to impuls, który sprawił, że niektórzy ze zwykłych dotąd ludzi zaczęli się zmieniać i przejawiać niezwykłe umiejętności. Zdumione społeczeństwo nazwało ich Epikami. Epicy nie są przyjaciółmi gatunku ludzkiego. Niezwykłe zdolności sprawiły, że odczuwają wielkie pragnienie sprawowania władzy. Ale żeby rządzić ludźmi, trzeba skruszyć ich wolę. Teraz, w mieście znanym niegdyś jako Chicago, niewiarygodnie potężny Epik zwany Stalowym Sercem sprawuje rządy Imperatora. Posiada siłę kilku ludzi i potrafi kontrolować żywioły. Oznacza to, że nie można go pokonać. Nikt nie podejmuje więc z nim walki… Nikt prócz Mścicieli.
Nazywam się David Charleston. Nie jestem Mścicielem, ale zamierzam się do nich przyłączyć. Mam coś, czego potrzebują. Znam jego sekret. Widziałem jak Stalowe Serce krwawi.

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Kolejną z moich lekkich lektur wakacyjnych zostało Stalowe serce Brandona Sandersona. Jego książki to w większości przypadków pewnik świetnej dawki fantastyki z rozbudowanym światem przedstawionym i dopracowanymi charakterami bohaterów. Chociaż niedawno zapoznałam się z komiksem Biały piasek, który bardziej mnie rozczarował niż ucieszył, to twórczości Sandersona nie można skreślić jeśli czytało się takie książki jak Droga Królów, Z mgły zrodzony czy Rozjemca. To autor z niesłychaną wyobraźnią, która na pewno skrywa jeszcze sporo świetnych pomysłów. Na plażę postanowiłam zabrać Stalowe serce, bo to jedna z jego lżejszych pozycji (zarówno w kwestii objętościowej, jak i w treści). 

W odróżnieniu od wszystkich książek, których akcja ma miejsce w uniwersum Cosmere, tym razem Sanderson przenosi nas po prostu w przyszłość, w której światem rządzą Epicy. Epik to człowiek, który w pewnym momencie życia odkrył, że posiada nadnaturalną siłę - może rozkazywać metalom albo przechodzić przez ściany albo tworzyć iluzje - słowem, cokolwiek co czyni go nadczłowiekiem. Pomysł od razu wydał mi się oklepany, grupka ludzi ze specjalnymi zdolnościami była już w popkulturze maglowana wielokrotnie, żeby wspomnieć chociażby o najsłynniejszej ekipie, czyli X-Menach. Trochę lepiej, że Epicy w tym przypadku to antagoniści, którzy wykorzystują swoją moc, żeby tyranizować resztę ludzkości. O wiele ciekawiej czyta się o kimś kto próbuje pokonać supersilnego bohatera niż o postaci, która mogłaby zniszczyć przeciwnika jednym machnięciem ręki. Także plus za punkt widzenia, minus za oklepany temat. 

źródło ze zwiastuna książki

Stalowe serce to wciąż książka Sandersona, więc nawet brak bardzo oryginalnego pomysłu na świat przedstawiony (do czego nas autor po prostu mocno przyzwyczaił) nie wadzi. Szybko bowiem poznajemy bohaterów i ich cel, po czym płyniemy razem z wartką akcją. Narracja w książce jest pierwszoosobowa, a głos będzie należał do Davida, chłopaka, który prowadzi prywatną vendettę przeciwko tytułowemu Epikowi, Stalowemu Sercu. David to nie jest typowy bohater walczący ze złem, po prostu planuje się zemścić od długiego czasu, toteż sporo na temat Epików wie i za wszelką cenę chce z nimi walczyć. Do tego jest naprawdę kiepski w metaforach, ale wiemy, że Sanderson lubi taką charakterystyczną cechę postaciom dorzucać. 

W pierwszym tomie historii o Mścicielach poznamy sporo bohaterów i niestety, niewielu zrobiło na mnie takie wrażenie, jakiego w książce Sandersona się spodziewałam. Cechy charakterystyczne, typu wspomniane wcześniej rzucanie słabymi metaforami, były zbyt mocno dociśnięte, przykładowo po wielu nieudanych tekstach, narrator dorzucał jeszcze jak to mu jest trudno znaleźć dobre porównanie. Chciało się powiedzieć, że rozumiemy tę słabość bez wyłuskiwania jej przy każdej kolejnej okazji. Poznamy także obiekt westchnień Davida, który oczywiście wygląda jak z okładki magazynu: szczupła blondynka o pięknych oczach. Megan dodatkowo jest w stosunku do Davida oschła i ogólnie mocno niezainteresowana, co nie sprawia bynajmniej, żeby chłopak był mniej zauroczony. Podsumowując, trochę za dużo oklepanych motywów jak na mój gust.

Mając te wszystkie wady na uwadze i tak muszę powiedzieć, że bawiłam się dobrze podczas czytania. Sanderson zaliczył kilka wpadek, ale są one widoczne przede wszystkim dla fana jego twórczości. Jeżeli przyzwyczaja nas do pewnego poziomu jakości, to nie ma się co dziwić, że później możemy być trochę zawiedzeni taką zwykłą fantastyczną młodzieżówką. Jednak to wciąż wciągająca przygoda, z wieloma ciekawymi pomysłami, kilkoma zaskoczeniami i świetnie poprowadzoną akcją. Wszystko to sprawia, że chętnie serię skończę (po cichu liczę na jakąś bombę w stylu autora). Czekam jednak przede wszystkim na kolejny tom Archiwum Burzowego Światła, bo informacja poszła, że jest skończona! To dopiero będzie dobre.

niedziela, 23 sierpnia 2020

„Maresi. Kroniki czerwonego klasztoru" Maria Turtschaninoff - kobieca przyjaźń w złym, męskim świecie

*Maresi. Kroniki czerwonego klasztoru*
Maria Turtschaninoff

*Język oryginalny:* szwedzki
*Tytuł oryginału:* Maresi. Kronikor fran Roda klostret
*Gatunek:* dystopia
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 256
*Wydawnictwo:* Młody Book

Niedobrze wiedzieć zbyt wiele o tym, co ma nadejść. Twoja własna przyszłość nie jest prezentem, który mogę ci ofiarować. Dałyśmy ci tyle, ile mogłyśmy. Reszta zależy od ciebie.
*Krótko o fabule:*
Maresi jest nowicjuszką w Czerwonym Klasztorze mieszczącym się na niewielkiej wyspie. Mieszkające w nim siostry wierzą w duchową opiekę Pramatki i siłę wiedzy. Pewnego dnia do klasztoru przybywa Jai. Maresi zaprzyjaźnia się z nią. Jai w domu rodzinnym przeżyła dramat, który powraca do niej co noc w koszmarach sennych. Pobyt w klasztorze ma uchronić ją przed zemstą okrutnego ojca. Jednak ten poprzysiągł, że odnajdzie córkę, gdziekolwiek by była. Wreszcie jego statek cumuje u wybrzeża wyspy. W wydarzenia wkraczają tajemne moce…
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Maresi to prawdziwa bomba wydawnicza, która na Instagramie robi fuforę od długiego czasu. Naczytałam się naprawdę sporo zachwytów nad feministycznym wydźwiękiem całości, a według wielu miałaby to być jedna z najlepszych współczesnych młodzieżówek. Jak to często w takich przypadkach bywa, oczekiwania były ogromne, a wrażenie pozostało miałkie.  

Pomysł na całość był dobry i wart uznania. Czerwony Klasztor to mityczne miejsce, znajdujące się na wyspie zamieszkanej jedynie przez kobiety. Każda z nich odpowiedzialna jest za inne zadanie w Klasztorze, a swoje nauki przekazują Nowicjuszkom, młodym dziewczętom przybywającym na wyspę. W ten sposób obserwujemy, jak dobrze zgrana ekipa kobiet wiedzie codzienne życie, kompletnie pozbawione udziału mężczyzn. Dziewczyny dobrze się czują w tym układzie i widać, że szybko kiełkuje wśród nich poczucie przynależności i wzajemnego wsparcia. 

Głównym wątkiem Maresi jest przyjaźń tytułowej bohaterki z Jai, która wyrwała się w piekła rodzinnego domu i szuka spokoju, miejsca, w którym będzie mogła przepracować traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Maresi jej w tym pomaga, będąc pełną cierpliwości przyjaciółką, która nie naciska, ale jest obok, żeby wysłuchać. Ta więź jest naprawdę pełna ciepła i światła, bardzo dobrze się ją śledzi, wspaniale zastępuje ona tak popularny w książkach młodzieżowych wątek romantyczny. 
Największą zaletą całości jest właśnie pokazanie kobiecej siły, budowania wspólnoty, a dodatkowo, jak na gatunek fantasy przystało, wiąże się ta siła trochę z mitycznymi, wręcz magicznymi mocami. 

źródło

Także przyznaję, że kiedy ludzie opowiadali o tej książce bardzo chciałam się z nią zapoznać i narobiłam sobie niewspółmiernie dużych oczekiwań. Teraz mogę powiedzieć, że tak naprawdę przez większość czasu to lekka powieść dla młodzieży, gdzie obserwujemy dziewczęta, które zbierają ślimaki, barwią tkaniny, siadają do śniadania i wymykają się czytać książki. Niewiele jest tam miejsca na budowanie napięcia czy zainteresowania czytelnika. W trakcie najazdu na Klasztor akcja zaczyna się rozkręcać, jednak w tak niewielkiej objętościowo książce, możecie się domyślić, że szybko dojdzie do jej rozwiązania. 

Na pewno warto wyróżnić tę książkę przez jej podejście do kobiecego wsparcia, siły i upartego podążania do przodu, mimo wielu ran z przeszłości. Autorka wytyka błędy patriarchatu, przemocy domowej, podporządkowania się mężczyznom. Kobiety stają razem, trzymając się za ręce naprzeciw najeźdźcom, poświęcają swoje ciała, żeby ratować koleżanki z Klasztoru. Naprawdę bardzo dużo tutaj podbijania kobiecego wsparcia. Jednocześnie, bardzo to wszystko czarno-białe, całość sprowadza się do historii dobrych kobiet, które sprzeciwiają się złym mężczyznom, brak tutaj miejsca na szarości, mężczyźni od kobiet zostają niemal odgrodzeni grubą krechą. Co prawda gdzieś się pojawia stwierdzenie, że „nie wszyscy są tacy źli”, ale w książce brakuje przykładu, potwierdzającego to zdanie. 

Maresi była dobrą pozycją na szybkie przeczytanie podczas plażowania, niewiele jednak z tej lektury ze mną zostanie na dłużej, nie wiem też czy sięgnę po kolejne części. Wydaje mi się, wbrew powszechnej opinii, że to jest właśnie tego typu literatura, która skierowana jest do dużo młodszego czytelnika. 

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka