*Śniadanie u Tiffany'ego*
Truman Capote
*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Breakfast at Tiffany's
*Forma:* zbiór opowiadań
*Rok pierwszego wydania:* 1958
*Liczba stron:* 224
*Wydawnictwo:* Albatros
Ja się nie przyzwyczajam. Nigdy i do niczego. Kiedy się przyzwyczajasz, to jakbyś umierał.
*Krótko o fabule:*
Zbiór czterech minipowieści, w których miłość króluje w swoich najbardziej różnorodnych formach. Tytułowe - legendarne! - Śniadanie u Tiddany'ego stało się inspiracją do niezapomnianego filmu z Audrey Hepburn w roli głównej. Holly Golightly to odważna, łamiąca reguły młoda kobieta, pracująca jako dama do towarzystwa. Kontakty z mafijnym półświatkiem nie chronią jej jednak przed zakochaniem się w brazylijskim dyplomacie. Czy wieczna podróżniczka, jak sama siebie nazywa, będzie miała szansę zatrzymać się gdzieś na dłużej i odnaleźć szczęście i miłość?
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Truman Capote to była tak barwna postać, że zasługiwałby na osobną notkę tylko o swoim życiu. Mężczyzna, który przyjaźnił się z całą śmietanką towarzyską świata show-biznesu, będący na językach wszystkich nawet przed opublikowaniem pierwszej powieści. Kiedy miał powiedzieć coś o sobie określał się jako: homoseksualista, geniusz (wynik testu IQ: 215) i alkoholik uzależniony od narkotyków. Nałogi doprowadziły do przedwczesnej śmierci pana Capote, w wieku zaledwie 60 lat. Po śmierci powstał film na podstawie jego życia z Philipem Seymourem Hoffmanem w roli głównej.
Wróćmy jednak do tematu. Dopóki nie wzięłam książki do ręki myślałam, że mój egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego to pełnoprawna powieść. Okazało się, że tytułowa historia przypomina bardziej opowiadanie, a w tej niewielkiej objętościowo książce znajdziemy razem z nim jeszcze trzy historie w krótkiej formie. Dzięki temu, że było ich kilka łatwiej jest docenić umiejętności autora. To był naprawdę świetnie opowiadający człowiek. Jego nowelki czyta się jednym tchem, a jednocześnie są to takie historie, które zostają w człowieku i nie chcą go opuścić.
Śniadanie u Tiffany'ego jest przede wszystkim czymś, czego się nie spodziewałam. Zamiast historii miłości do ekscentrycznej Holly na pierwszy plan wysuwają się zupełnie inne wątki, jak poszukiwanie wolności za wszelką cenę czy ważkość przeszłości, oddziałującej na teraźniejszość. Ciekawym pomysłem było w roli narratora umieścić sąsiada Holly. W ten sposób historia jej życia jest przefiltrowana przez oczy zafascynowanego nią młodego człowieka. Z biegiem historii możemy zrozumieć skąd bierze się zainteresowanie kobietą. Wyzwolona Holly, której największym strachem jest zostać zamkniętą, pozbawioną możliwości wyboru, poszukująca zabawy i kipiąca otwartością to zdecydowanie typ, który wzbudza fascynację.
To było zachwycające spotkanie z prozą Capote, który mistrzowsko kreuje swoich bohaterów. Pokochałam Śniadanie u Tiffany'ego, tak jak i pozostałe trzy opowiadania, które traktują o przyjaźni, zdradzie, poszukiwaniu tego światła w życiu człowieka. Po prostu trafił do mnie w stu procentach. Po tej lekturze nie pozostaje mi nic innego jak zapolować na jego głośną powieść Z zimną krwią.
*Nikt nie idzie*
Jakub Małecki
*Język oryginalny:* polski
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2018
*Liczba stron:* 264
*Wydawnictwo:* SQN
Życie jest niesprawiedliwe, mawiali ci, którym się poszczęściło, zamykając tragedię wszystkich niepełnosprawnych w tych trzech zwyczajnych słowach, a potem wracali do swoich spraw.
*Krótko o fabule:*
Po tym, jak Olga zobaczyła go po raz pierwszy, uporczywie wracał do niej w myślach. Tajemnicza postać z kolorowymi balonami. Ni to mężczyzna, ni to dziecko. Ona samotna, on osobny i zamknięty we własnym świecie. Ich losy przetną się ponownie na skrzyżowaniu ulic w chwili tragicznego zdarzenia.
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Zaczyna się podobnie jak zawsze u Małeckiego. Przyglądamy się życiu danej osoby, fragmentowi, który w jakiś sposób bohatera ukształtuje. Ponownie, jest to raczej przygnębiająca sytuacja, fatum zdaje się karać postaci już od początku powieści, a im dalej w las tym wiedzie się im gorzej, pechowe sytuacje się nawarstwiają. Nie wiem czy to kwestia przerwy od twórczości autora, ale tym razem depresyjnych uczuć było dla mnie zbyt wiele. Możliwe, że forma, której Małecki się trzyma także się trochę wyczerpała. Krótkie, proste zdania tym razem nie niosły ze sobą takiego ładunku emocjonalnego, co w poprzednich książkach.
To wciąż jest ciekawa pozycja, nadal czyta się ją jednym tchem, a minimalistyczny styl pisania jest zdecydowanie nie do podrobienia. Lubię też jak Małecki kreuje swoich bohaterów. Każdy z nich ma jakieś słabości, jakieś oryginalne fiksacje. W tym przypadku np. Igor jest znawcą kultury japońskiej, w takim kierunku wybrał studia i to go najbardziej kręci. Nie pozostaje dla nas tajemnicą dlaczego akurat tutaj kryje się jego konik - w młodości jego brat wyjechał do Japonii i nigdy nie wrócił. Przyznaję, że to była dla mnie najlepsza część powieści Nikt nie idzie: historia Igora, jego fascynacja haiku i powoli budowana relacja z Olgą.
Niestety, mniej mnie przekonał wątek Klemensa i Olgi. Postać niepełnosprawnego chłopaka niosła spory ładunek ciężkich emocji, pokazywała jak bardzo nie mamy wpływu na to jak nasze życie może się potoczyć. Jednocześnie cała jego relacja z Olgą była jakąś nad wyrost, mało naturalna, czego akurat u Małeckiego się nie spodziewałam.
Podsumowując, fanką Nikt nie idzie nie zostanę, ale prozę Jakuba Małeckiego czytać będę nadal. Wielu z czytelników jednak uważa ją za swoją ulubioną pozycję autora, więc zawsze warto dać jej szansę, szczególnie że to książka do połknięcia w dwa wieczory.