Ślepnąc od świateł dostępny na HBO
źródło |
Kuba (Kamil Nożyński) to rozchwytywany warszawski diler narkotykowy. Skrzętnie odkłada zarobione pieniądze i planuje wyjazd z kraju. Wszystkie plany ulegają zmianie gdy wplątuje się w środek kłótni gangsterów - swojego szefa, Jacka (Robert Więckiewicz) i Daria (Jan Frycz), który właśnie opuścił mury więzienia.
Jeżeli też z dystansem podchodziliście do nowej produkcji HBO - przestańcie. Nie ma co się hamować, bo Ślepnąc od świateł to zdecydowanie jeden z najlepszych polskich seriali. Na pewno spora w tym zasługa Jakuba Żulczyka, autora powieści i współautora scenariusza. Jego Polska jest zimna, brudna, oderwana od rzeczywistości, a zarazem tak realistyczna i brutalna. Czasami przypomina zagraniczne produkcje opowiadające o handlarzach narkotyków i podziemnym światku, a zarazem zawiera tyle rodzimych elementów, że pozostaje nam bliska. Starsza sąsiadka dopytująca o nasze życie prywatne i zapraszająca na herbatkę, huczne wesele organizowane, żeby się pochwalić przed rodziną. Sporo tutaj takich typowo polskich motywów, które nadadzą całości więcej prawdy, a zagranicznym widzom pokaże kawałek naszego podwórka. Serial jest przede wszystkim świetnie zrealizowany od strony technicznej: idealnie dobrana ścieżka dźwiękowa, w której znajdziemy sporo ciekawych, polskich kawałków (m.in. twórców takich jak Maanam czy Siekiera), mroczne, odważne zdjęcia, no i wciągający scenariusz, który utrzymywał widza w ciągłym napięciu. Ogólnie, pierwsze odcinki są trochę słabsze od kolejnych, więc nie zrażajcie się od razu. Im dalej, tym lepiej. Szczególnie w momentach kiedy więcej uwagi poświęcone jest Fryczowi, który gra tutaj niesamowicie. W rolę głównego bohatera wciela się amator, muzyk, Kamil Nożyński, który w niektórych momentach nawet pasuje do wycofanej postaci Kuby, ale w innych sporo odstaje. Ale i tak uważam, że to był dobry casting. Serial w większości kręci się wokół mężczyzn, a tematyka narkotyków już może nasuwać, że nie będzie grzecznie. Przestrzegam, że niektóre sceny były bardzo brutalne. Jednak znalazło się też miejsce dla świetnej roli kobiecej, Paziny, granej przez Martę Malikowską. Dużym plusem jest na pewno to, że serial tworzy zamkniętą całość. Tym bardziej warto poświęcić te kilka godzin na zapoznanie się z nim.
Moja ocena: 8/10
Russian Doll dostępny na Netflix
źródło |
Nadię Vulvokov (Natasha Lyonne) poznajemy w momencie, w którym hucznie świętuje swoje trzydzieste urodziny. Widać, że dziewczyna lubi się bawić, eksperymentować, jest pewna siebie i wyzwolona. Koniec tej imprezy jest dla niej tragiczny - ginie potrącona przez samochód. Jednak zamiast trafić prosto w zaświaty budzi się w toalecie i ponownie przeżywa swoje przyjęcie urodzinowe, po czym znowu ginie. Utknęła w pętli czasu, której restartem jest zawsze jej śmierć.
Natasha jako Nadia sprawdza się idealnie. W ogóle uważam, że sukces serialu w sporym stopniu zależał właśnie od jej gry. To z nią zaczynamy przygodę i z nią ją kończymy. Co prawda, po kilku odcinkach pojawia się także drugi ważny bohater, ale to na Lyonne leżała większość odpowiedzialności i naszej uwagi. Trzeba zaznaczyć, że aktorka była też twórczynią serialu i widać, że siedziała w tym projekcie całą sobą. Znowu, jak w Orange is the new black, jej postać jest charakterna, ironiczna, wyszczekana, borykająca się z nałogami. Najważniejsze dla historii jest jednak to, że wciąż nie poradziła sobie z przeżyciami z dzieciństwa. Stara się odkładać na bok wspomnienia związane ze swoją matką, ale przeszłość dopada ją z całą brutalnością.
W tym przypadku też polecam Wam dać szansę całemu serialowi. Mnie pierwszy odcinek zaintrygował, ale później, na kilka kolejnych straciłam trochę początkową ekscytację. Wszystko rekompensują jednak kolejne rozdziały, toteż warto zobaczyć całość. Serial ma ładną klamrę i zakończenie, do tego stopnia, że mógłby nie mieć kontynuacji. Chociaż ciekawa jestem, co twórcy wymyśliliby dalej.
Russian doll oprócz warstwy tajemniczości i radzenia sobie z przeciwnościami losu oraz kłodami, które pod nogi rzuca nam życie, jest dobrą komedią. Sporo tutaj ironicznych żartów i czarnego humoru. Mrok tutaj się do nas uśmiecha i puszcza oczko, bo niby to przerażające, że główna bohaterka ciągle umiera, ale jak patrzymy kiedy po raz któryś nie potrafi zejść po schodach bez skręcenia karku to zaczynamy się uśmiechać pod nosem. Polecam.
Moja ocena: 7/10
Chilling Adventures of Sabrina dostępny na Netflix
źródło |
Nastoletnia Sabrina (Kiernan Shipka), w której żyłach płynie krew wiedźm i ludzi, próbuje łączyć życie zwykłej śmiertelniczki z rodzinną tradycją: przynależnością do Kościoła Nocy. Kiedy zbliża się uroczystość chrztu i oddania duszy Szatanowi dziewczyna zaczyna mieć wątpliwości do którego świata chce należeć.
Już po zwiastunie uderzyło mnie jedno - to będzie o wiele bardziej mroczna wersja. Później dowiedziałam się, że serial powstał na podstawie komiksu Chilling Adventures of Sabrina, napisanego przez Roberto Aguirre-Sacasa, który właśnie stworzył alternatywną wersję historii nastoletniej czarownicy, której bliżej do horroru niż obyczajowej historii dla młodzieży. Ja po serialu spodziewałam się wciąż bardzo nastoletniego klimatu, czegoś w stylu Pamiętników wampirów - pojawia się horror, ale wszystko zejdzie na stronę taniego romansu i łatwo będzie przewidzieć kolejne wydarzenia. Sabrina jednak zupełnie mnie zaskoczyła. To było na tyle dobre, że nawet mój mężczyzna, który za historiami młodzieżowymi nie przepada, oglądał z przyjemnością. Przede wszystkim sporo tutaj nieoczywistości. Sabrina i cała rodzina Spellmanów to czarodzieje, ale nie tacy milutcy i grzeczni, ale służący szatanowi. Tym bardziej dziwi mnie, kiedy w pewnym momencie zaczynamy za każdego członka rodziny trzymać kciuki i kibicować w drodze po swoje, bo przecież oni nie są tak naprawdę dobrymi bohaterami tej historii. Jednak przez zgrabny scenariusz trudno ich nie polubić. Sabrina z całej rodzinki jest najbardziej lekkomyślna i impulsywna - reszta familii często musi sprzątać po niej bałagan. Ale w końcu to nastolatka, rozdarta między dwoma światami, więc ja te jej pomysły jak najbardziej rozumiem i uważam, że to dobrze, że błądzi. Szczególnie, że te jej błędy są spore, przez co zaskakujące. Ciekawa jest też jej relacja z Harveyem i dwoma ludzkimi przyjaciółkami, które przedstawione zostały jako walczące o swoje prawa feministki. Przez cały serial w ogóle przemawia hasło girl power. Aktorsko moim zdaniem jest fenomenalnie. Widać, że aktorzy bawią się swoimi postaciami: Ci, którzy są źli do szpiku kości wręcz ociekają żółcią, jak Mary Wardwell, grana przez Michelle Gomez. Zachwycona byłam też Zeldą, graną przez Mirandę Otto (a to przecież Eowina z serii Władcy pierścieni!). Jej postać jest tak nieoczywista, że nie można oderwać od niej wzroku.
Nie oszukujmy się jednak, że to jakieś arcydzieło współczesnej telewizji. To wciąż historia o nastolatkach, którzy często mają też problemy typowych nastolatków. Jednak cała otoczka, mroczny klimat, świetne postacie i ciekawie poprowadzony scenariusz mogą sprawić, że będziecie się przednio bawić. Ja na pewno miałam masę frajdy.
Moja ocena: 8-/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz