środa, 22 sierpnia 2018

Prawdziwa twarz Thora, Lokiego i Odyna - „Mitologia nordycka” Neil Gaiman



*Mitologia nordycka*
Neil Gaiman

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Norse Mythology
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* zbiór mitów
*Rok pierwszego wydania:* 2017
*Liczba stron:* 228
*Wydawnictwo:* MAG

"Loki był mężem nadobnym i świetnie o tym wiedział. Ludzie chcieli go lubić, pragnęli mu wierzyć, był jednak w najlepszym razie niegodny zaufania i samolubny, a w najgorszym podstępny i zły."
*Krótko o fabule:*
Gaiman sięga w odległą przeszłość, do oryginalnych źródeł tych opowieści, by przedstawić nam nowe, barwne i porywające wersje największych nordyckich historii. Dzięki niemu bogowie ożywają – pełni namiętności, złośliwi, wybuchowi, okrutni – a opowieść przenosi nas do ich świata – od zarania wszechrzeczy, aż po Ragnarok i zmierzch bogów.
- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Dzięki popularności filmów spod szyldu Marvela każdy dzieciak powie nam kim jest Thor i Loki. Nie musimy się długo zastanawiać nad tym, kto dzierży słynny młot, Mjollnir, a kto jest mistrzem sprytu i prowadzenia gierek. Jednak znamy tylko powierzchownie te postacie przypominające bardziej superbohaterów o nadprzyrodzonych mocach. W Mitologii nordyckiej Neila Gaimana poznamy panteon bogów, historię powstania świata, a także prawdziwe oblicza bohaterów, znanych z popkultury.

Gdybym prowadziła ranking to Neil Gaiman znajdowałby się zapewne w mojej trójce najlepszych pisarzy fantastyki. Uważam, że to jeden z bardziej oryginalnych i piekielnie uzdolnionych twórców. Myśli nieszablonowo, a jego pióro jest lekkie i po prostu mnie oczarowuje. Wciąż staram się powoli dawkować jego twórczość, żeby nie obudzić się kiedyś z przeświadczeniem, że wszystko mam już za sobą. Mitologia nordycka to jego najświeższe dzieło i chyba pierwszy raz zdarzyło mi się trochę jego książką rozczarować.

To nie jest tak, że źle mi się ją czytało. Mitologie w ogóle zajmują ciepłe miejsce w moim serduchu (zauważcie ile współczesnych twórców z nich czerpie - to prawdziwe skarbnice wiedzy i inspiracji!). To od mitologii greckiej zaczęła się moja miłość do fantastyki i wszystkiego, co odbiega od szarej rzeczywistości. Dlatego trochę się napaliłam, że ta książka będzie czymś wspaniałym, szczególnie że napisał ją Gaiman. Niestety, nie wstrząsnęło mną tak, jak się spodziewałam. Wszystko za sprawą tego, że to po prostu mitologia. Bardzo sprawnie napisana, ciekawa, ale jednak dość zwyczajna. Gaiman nie pozwolił tutaj sobie na wiele twórczej dzikości, po prostu postawił sobie za cel opowiedzieć nam znane mity i trafić do jak najszerszej publiczności. To mu się oczywiście udało, ale spodziewałam się czegoś z faktorem „wow”.
źródło
Przejdźmy jednak do samej treści, która jest naprawdę warta poznania. To tak różna mitologia, jej bogowie są o wiele bardziej twardzi, silni i hardzi. Świat przedstawiony na początku wydaje się bardzo skomplikowany - miałam problem z połapaniem się wśród tych dziwnych nazw i ich przeznaczenia. Później jednak oswoiłam się z ogromnym wężem Jormungundrem, dzieckiem Lokiego, który owijał się swoim cielskiem wokół Midgardu czy z tym, że niebo nad nami to tak naprawdę wnętrze czaszki Ymira. Treść niektórych mitów naprawdę zaskakuje - rozwiązania zagadek bywają oryginalne i wymyślone z rozmachem. Problem tylko w tym, że to zasługa spuścizny po przeszłych czasach, a nie samego autora. Opowieściom czasami brakuje więcej ciepła i pewnego podkolorowania, pozostają dość suchymi historiami z życia bogów.

Za to po lekturze ciekawie zmienia się nam pogląd na znane wcześniej postaci. Zaczynając czytanie wyobrażałam sobie bogów w skórach aktorów filmowych. Jednak szybko się okazało, że cwany, acz kochany Loki, grany przez Toma Hiddlestona, różni się od wersji papierowej. Prawdą jest, że niemal wszystkie złe wydarzenia w świecie bogów miały miejsce z winy Lokiego. To on najpierw namącił i napsuł, a później naprawiał i oczekiwał podziękowań. Wyjątkowo negatywnie wypada, szczególnie biorąc pod uwagę jego rolę w Ragnaroku, czyli zmierzchu bogów. Warto też wspomnieć, że w wielu miejscach mitologiczne historie bardzo różnią się od tych filmowych - chociażby przekłamana historia z Hel. To jednak wypada na plus, bo możemy poznać prawdziwe oblicze opowieści, które zainspirowały twórców.

Mitologia nordycka jest tym, na co wskazuje tytuł, ale niestety niczym więcej. To zbiór mitów, zręcznie spisanych przez Neila Gaimana, ale pozbawionych jego twórczości. Na pewno warto się z nią zapoznać, szczególnie, że to mniej znana mitologia, a opowieści w niej zawarte przechodzą od skomplikowanych i dość ciężkich, po prawdziwie fascynujące perełki. Mnie najbardziej podobały się historie: Skarby bogów (dowiemy się skąd wzięły się słynne atrybuty bogów), Mistrz budowniczy (o tym jak powstał słynny mur i o tym, czego wstydzi się Loki) i Śmierć Baldera (z bardzo smutnym żartem Lokiego). Podsumowując, warto znać, ale na długo w pamięci raczej nie zapadnie.

Moja ocena: 6/10



czwartek, 16 sierpnia 2018

#KącikAliny - 6 ważnych dla mnie książek

Pamiętacie jeszcze wpisy z cyklu #KącikAliny? Tak tylko przypominam, że w tych notkach wypowiada  się gościnnie moja siostra, najczęściej o literaturze w języku angielskim (ze względu na wybrane studia), ale każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Oddaję jej głos, a Was zapraszam do czytania!



Sześć ważnych dla mnie książek


6) Never Let Me Go Kazuo Ishiguro


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* dystopia, science-fiction
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* 282
*Wydawnictwo:* Faber and Faber 


„Kathy, Ruth i Tommy uczą się w elitarnej szkole z internatem - idylicznym miejscu w sercu angielskiej prowincji. Nauczyciele kładą tu wielki nacisk na twórczość artystyczną i wszelkiego rodzaju kreatywność. Tym, co odróżnia tę szkołę od innych jest fakt, że żaden z uczniów nie wyjeżdża na ferie do rodziny. Życie w Halisham toczy się pozornie normalnym trybem: nawiązują się młodzieńcze przyjaźnie, pierwsze miłości, dochodzi do konfliktów między uczniami a nauczycielami. Stopniowo w wyniku przypadkowych napomknień i aluzji, wychodzi na jaw ponura, zarazem przerażająca tajemnica…”  
- opis polskiego wydawcy    


W tej powieści zakochałam się już od pierwszych stron. Wyzbyta z prawie jakichkolwiek uczuć, za to pełna niedomówień i subtelnych wskazówek, narracja Kathy wspaniale wpisuje się w historię, którą opisuje. A jest to historia zgoła zaskakująca, o której szczegółach dowiadujemy się powoli, wraz z postaciami książki. Wywołuje to poczucie empatii, zarazem nieustannie zmuszając do zastanowienia się nad kierunkiem, w którym zmierza ludzkość
To nie jedna z tych dystopijnych powieści, gdzie protagonista walczy z totalitarnym, uciskającym go systemem. I choć w Never Let Me Go pojawiają się momenty zawahania i niepewności, to żadna z postaci nie bierze nawet pod uwagę walki czy choćby ucieczki, co tylko wzmaga aurę niepokoju.  
Jednak to bohaterowie są najważniejsi w tej powieści, a są oni niesamowicie prawdziwi. Popełniają błędy - większe lub mniejsze - podczas wspólnych lat spędzonych w Hailsham, próbują odnaleźć się w prawie obcym dla nich świecie i błądzą musząc wybrać pomiędzy przyjaźnią, a miłością. 
I głównie dlatego, gdy nadszedł czas wyboru tematu pracy licencjackiej, nie musiałam się długo zastanawiać. Never Let Me Go już zawsze będzie dla mnie miało wartość sentymentalną.   

„It’s like walking past a mirror you’ve walked past every day of your life, and suddenly it shows you something else, something troubling and strange.” 

5) Woman’s World Graham Rawle


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* literatura multimodalna, kolaż
*Forma:* powieść / powieść graficzna
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* 437
*Wydawnictwo:* Counterpoint


„Whether it's choosing the right girdle or honing her feminine allure, Norma Fontaine measures life by the standards set in women’s magazines. But she discovers that the real world is less delightful, and more sinister, than portrayed in the glossies. When dark secrets threaten her brother’s blossoming romance, Norma must decide whether to sacrifice life in a woman's world for the sake of her brother’s happiness. As her decision is slowly revealed, readers realize that, like life in the magazines, Norma isn’t quite what she seems.” 
- opis wydawcy    


Graham Rawle pracował 5 lat nad stworzeniem tego arcydzieła. Używając wycinek z magazynów dla kobiet z lat 60-tych, zdołał opowiedzieć intrygującą opowieść wykorzystując pojawiające się w magazynach w nadmiernych ilościach banały, i reklamy, wspaniale wpisujące się w historię Normy. I bez wycinek, fabuła byłaby porywająca, ale dzięki nim ta książka szybko znalazła miejsce na mojej liście faworytów. Mojemu podziwu nie ma końca i za każdym razem, gdy sięgam po tę książkę zdaję sobie sprawę z geniuszu Rawle’a.   
Może właśnie dlatego spotkanie z nim twarzą w twarz było dla mnie wielkim wydarzeniem i sprawiło, że zapomniałam o całym świecie. Przy takim mistrzu nie dziw, że ciężko było cokolwiek powiedzieć, a same słowa podziwu wydawały mi się za bardzo trywialne. Graham Rawle był jednak na tyle miły, że z radością podpisał nie tylko mój egzemplarz Woman’s World, ale również plakat zapowiadający jego przyjazd.  

„As a woman, you must never look less than your loveliest.” 

4) The Unconsoled Kazuo Ishiguro


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* speculative fiction
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1995
*Liczba stron:* 535
*Wydawnictwo:* Faber and Faber 


„Ryder, światowej sławy pianista, przybywa do bezimiennego miasta gdzieś w Europie, by dać koncert w tutejszej filharmonii. Napotkani mieszkańcy wydają się czegoś po nim oczekiwać, choć zupełnie nie tego, czego mógłby się spodziewać. Czy młoda kobieta z synkiem, z którą zgadza się porozmawiać na prośbę jej ojca, boya hotelowego, jest w rzeczywistości jego partnerką życiową? Żoną? Kimś, kogo znał wcześniej? Ryder niewiele pamięta, a strzępki wspomnień okazują się niezbyt wiarygodne. Nieoczekiwanie orientuje się, że nie wie nawet, kto go zaprosił, że znalazł się w obcej sobie, zagmatwanej i wrogiej przestrzeni, w zamkniętym kręgu ludzi, których być może spotkał i miejsc, które być może kiedyś odwiedził. Świecie surrealistycznym, zabawnym i groźnym - po troszę jak z 'Alicji w Krainie Czarów', po troszę jak ze 'Strefy zmroku'. W społeczności miasta zdaje się panować desperacja i zagubienie, zaś Ryder urasta niemal do roli mesjasza, który ma ocalić je przed upadkiem.  ”
- opis polskiego wydawcy


 To książka, którą albo się kocha albo nienawidzi. Zdecydowanie odbiega od innych dzieł noblisty i jest najbardziej eksperymentalną z jego powieści. Wraz z Ryderem próbujemy zrozumieć gdzie dokładnie jesteśmy i dlaczego. Każdy zdaje się go znać, a on natomiast nie poznaje prawie nikogo. Ta książka to istny sen, w którym otwarcie drzwi w restauracji może prowadzić do lasu; gdzie kobieta, która dopiero co była opisywana przez nieznanego mężczyznę okazuje się być żoną Rydera; w którym znikąd pojawiają się mury. Niemal należy zagubić się w tej powieści razem z głównym bohaterem. Czas wydaje się tu podlegać innym prawom, gdzie choćby rozmowa opisana na kilku stronach odbywa się w krótkiej podróży windą.   
Ishiguro zachwycił mnie tą powieścią, która jak dziwny sen intryguje i zaprasza do ponownego przeanalizowania. Powrót do The Unconsoled to już prawie tradycja, którą celebruję z namaszczeniem. Po przeczytaniu książki nigdy nie spotyka mnie zawód i wierze, że tak już pozostanie. 

„It's nonsense to believe people go on loving each other regardless of what happens.” 

3) Head in Flames Lance Olsen


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* literatura multimodalna, kolaż
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2009
*Liczba stron:* 188
*Wydawnictwo:* Widow and Orphan House 



„Head in Flames is an astonishing collage novel composed of chips of sensation, observation, memory, and quotation shaped into a series of narraticules told by three alternating voices, each inhabiting a different font and aesthetic / political / existential space.The first belongs to Vincent van Gogh on the day he shot himself in Auvers-sur-Oise in July 1890. The second to Theo van Gogh (Vincent's brother’s great grandson) on the day he was assassinated in Amsterdam in November 2004. The third to Mohammed Bouyeri, Theo's murderer, outraged by the filmmaker's collaboration with controversial politician Ayaan Hirsi Ali on a 10-minute experimental short critiquing Muslim subjugation and abuse of women.” 
- opis wydawcy    

 Pierwsza książka Lance’a Olsena, którą przeczytałam i od razu się zakochałam. Trzy głosy należące do Vincenta van Gogha, Theo van Gogha i Mohammeda Bouyeri, skupiają się na ostatnich momentach ich życia. Vincent, którego wpisy składają się z fragmentów listów do brata, tytułów jego obrazów, wspomnień rozmów odbytych z innymi malarzami lub mieszkańcami miasteczka. Theo, który rozmyśla o swoim filmie, Britney Spears, przypominając sobie teksty piosenek. Mohammed, rozgoryczony i zdeterminowany by ukarać Theo za film o jego religii, rozpamiętuje nieudane próby asymilacji w nowym kraju, który zdaje się go nie akceptować.   
Lance Olsen sięgnął po ważne tematy śmierci, samobójstwa i morderstwa, tolerancji, asymilacji w nowym kraju i religii, a bawiąc się formą pozostał szczery w przekazie. Zanurzenie się w trzech przeplatających się głosach wydaje się na początku przytłaczające, ale to uczucie szybko mija i zastępuje je zachwyt.   
I choć jest to książka ważna i ciekawa, to miejsce na tej liście, zawdzięcza głównie mojemu spotkaniu z autorem. Lance Olsen oraz jego żona, Andi, to zdecydowanie dwójka najsympatyczniejszych i najbardziej inspirujących osób jakie dane mi było spotkać w ostatnich latach. Zamieniłam z nimi zaledwie kilka zdań, a sprawiły one, że z mocniej bijącym sercem wracam do wspomnień tamtego spotkania. Oboje wykazali się dużą otwartością i życzliwością, a autograf Lance’a to wspaniała pamiątka. 

„Look: I am standing inside the color yellow.”

2) Madame Antoni Libera


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* Bildungsroman, Künstleroman
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1998
*Liczba stron:* 396
*Wydawnictwo:* Znak

„Powieść jest ironicznym portretem artysty z czasów młodości, dojrzewającego w peerelowskiej rzeczywistości schyłku lat sześćdziesiątych. Narrator opowiada o swoich latach nauki i o fascynacji starszą od niego, piękną, tajemniczą kobietą, która uczyła go francuskiego i dała mu lekcję wolności. Jest to zarazem opowieść o potrzebie marzenia, o wierze w siłę Słowa i o naturze mitu, a także rozrachunek z epoką peerelu. Tradycyjna narracja, nie pozbawiona wątku sensacyjnego, skrzy się humorem, oczarowuje i wzrusza.”  
- opis wydawcy    

 Do tej książki wracam w każde wakacje. Pięknie napisana, pełna ciekawych historii, postaci oraz zabiegów literackich, z odniesieniami do mistrzów literatury. Z narratorem polubiłam się niemal natychmiastowo (i nie tylko dlatego, że mamy urodziny tego samego dnia). Jego determinacja, chęć zostawienia po sobie spuścizny, o której będą opowiadać po latach, od pierwszych stron sprawia, że szczerze chcę by mu się udało. Kibicuję mu i jestem pod wrażeniem, gdy chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o nauczycielce francuskiego, wykazuje się niesamowitą pomysłowością. Jego wypracowanie, w którym dowodzi, że Panna (on) i Wodnik (ona) są sobie przeznaczeni i podaje różne przykłady znanych artystów, to zdecydowanie mój ulubiony fragment powieści.   
Sama historia nauczycielki, która jest pokazywana kawałek po kawałku, staje się coraz bardziej fascynująca. Zaczynając od plotek, przechodzimy do faktów zbieranych przez narratora, który już wcześniej wykazał się zadziwiającą wytrwałością. Libera stworzył powieść, która szybko złapała mnie za serce i narratora, w którym odnalazłam kawałek siebie. 

„Melodia życia jest smutna (…) A jeśli nawet czasem przechodzi w tonację dur, to zawsze kończy się w moll.”

1) Bluets Maggie Nelson


*Język oryginalny:* angielski
*Gatunek:* lyric essay, prose poetry
*Forma:* poezja/powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2009
*Liczba stron:* 112
*Wydawnictwo:* Random House Children's Publishers


„A lyrical, philosophical, and often explicit exploration of personal suffering and the limitations of vision and love, as refracted through the color blue. With Bluets, Maggie Nelson has entered the pantheon of brilliant lyric essayists.”  
- opis wydawcy    


 Moja najświeższa miłość. Książka, która z każdym kolejnym przeczytaniem staje się mi bliższa. Nelson pisze o depresji, stracie, miłości i, oczywiście, kolorze niebieskim. Sam tytuł odnosi się do obrazu Joan Mitchell o tym samym tytule, ale i w książce nie brak odniesień do znanych piosenkarzy, pisarzy i malarzy, u których można znaleźć kolor niebieski.   
Każdy z propositions (tak Nelson nazywa numerowane wpisy) jest jak piękny wiersz, który łączy się z kolejnymi wpisami by stworzyć niesamowite dzieło. Dzięki temu, każdy powrót do tej książki niesie ze sobą możliwość odkrycia czegoś nowego wśród pięknych fraz aż do bólu prawdziwych.   
Kupiona zostałam samym faktem, że jest to książka o moim ulubionym kolorze, jednak gdy czytałam ostatnie zdanie, moje serce biło już jak oszalałe - zostało sprzedane. W jeden dzień wracałam do rozważań o kolorze niebieskim trzy razy, nie mogąc się nasycić. Ta krótka książka szybko stała się najważniejszą i najukochańszą na mojej liście - teraz już nie będę musiała się zastanawiać, którą książkę zabrałabym na bezludną wyspę!  

„When I was alive, I aimed to be a student not of longing but of light.”  

Każda z tych książek jest godna polecenia, niezależnie od tego jakie gatunki literackie mogą nas pociągać. I choć jest to lista całkowicie subiektywna, to wierzę, że można znaleźć tu coś dla siebie.



-------------------------------------------------------------------------------------------------

Ja na pewno coś dla siebie znalazłam i chętnie przeczytam kilka pozycji z tej listy. A Wy? 

niedziela, 12 sierpnia 2018

Micha filmów

Dawno tutaj mnie nie było, a jeszcze dawniej nie było wpisu o filmach. Trochę przez to, że po prostu nie miałam czasu na oglądanie, trochę przez brak chęci do pisania. Dlatego dzisiaj kilka słów o świeższych seansach i w telegraficznym skrócie o wcześniej obejrzanych. Zapraszam.

Jeżeli się zastanawiacie dlaczego tak różne filmy mają taką samą ocenę to odsyłam do wpisu: MÓJ SYSTEM OCENIANIA


Kometa (2014)

źródło
Przypadkowe spotkanie dwójki młodych ludzi prowadzi do burzliwej relacji i trwającego sześć lat związku między Dellem (Justin Long) i Kimberly (Emmy Rossum). 
Wiele razy natknęłam się już na screeny z tego filmu i za każdym razem stwierdzałam, że to może być coś dla mnie. Kiedy w końcu go włączyłam mój zapał jakby się wypalił. Odebrałam go raczej jako zwykłą historię miłosną bez żadnych fajerwerków. Wydawało się jakby reżyser chciał spróbować czegoś mniej oczywistego, ale tych dziwnych elementów było za mało w kontekście całości, a przez to film określić mogę tylko jako niezły. Na pewno na plus działa ciekawe prowadzenie kamery i miła kolorystyka zdjęć. Scenariusz ma kilka bardzo mocnych momentów, ale te w większości można zobaczyć na screenach z cytatami w Internecie. Podobał mi się pomysł z zaburzeniem chronologii, ale trochę się zepsuł kiedy całość zaczęła się składać w jeden obrazek - wolałabym coś bardziej niedopowiedzianego. Aktorsko jest dobrze - główna para charyzmatyczna i charakterystyczna, ale zabrakło tej dodatkowej iskry, która pozwoliłaby nam zapałać do nich większą sympatią. Podsumowując, jest to trochę film, który został zniszczony przez moje oczekiwania co do niego, a szkoda. Może warto do niego podejść z czystą głową, wtedy może zaskoczy? Jak sprawdzicie, to dajcie znać.

Moja ocena: 6/10



Han Solo: Gwiezdne wojny - historie (2018)

źródło

Ten film to taka geneza powstania legendy Hana Solo (Alden Ehrenreich) - zobaczymy gdzie się wychował, jak poznał swoich kompanów, dlaczego postanowił zostać przemytnikiem. 
Najnowszy film z uniwersum Gwiezdnych Wojen już niemal zniknął z repertuarów kin, ale mnie udało się jeszcze go zobaczyć. W międzyczasie nasłuchałam się wielu narzekań, że odstaje od całej reszty. No i faktycznie, tak jest. Nie zrozumcie mnie źle - ta filmowa opowieść o Hanu Solo jest całkiem niezła, ogląda się dobrze, ale brakuje jej dodatkowej nutki ekscytacji, którą wywoływały inne historie Gwiezdnych Wojen. Wydaje mi się, że wszystko przez obranie dość bezpiecznej drogi i skupienie się na fanach, do tego stopnia, że brakowało w tym jakiejś zabawy. Wręcz wydawało mi się, że na siłę starano się wrzucić w film nawiązania do tego, co znamy, np. fragment rozmowy, w której dowiadujemy się dlaczego Han mówi do kompana Chewie. Całość wypada jako dobry film przygodowy, lekkie kino akcji, bez jakichkolwiek dodatkowych zachwytów. Najbardziej chyba podobał mi się Lando, pokazał charakter, miał ciekawą relację ze swoim robotem, no i jego pelerynki zdecydowanie rządzą. Jeżeli chodzi o Aldena, to chociażby ze skóry wyłaził nie uwierzę w jego Hana Solo (jednak Ford to Ford). Trzeba jednak przyznać, że ten aktor ma w sobie czar i jego uśmiech rozbraja (wciąż, to jednak nie Han Solo).  Emilia Clarke natomiast wypada jakoś sztywno (pomysł na rozwinięcie tej postaci też słabo mi się spodobał). Ogólnie miły film przygodowy na niedzielne popołudnie, ale odstający od innych produkcji z uniwersum Gwiezdnych Wojen

Moja ocena: 6/10


Sin City - Miasto Grzechu (2005)

źródło
Trzy historie, których akcja rozgrywa się w Basin City - Mieście Grzechu - będącym siedliskiem prostytutek, przestępców i skorumpowanych obrońców prawa.
Jeden z filmów, który uważa się już za klasykę kina gatunkowego, a także za najlepiej zrealizowaną ekranizację komiksu. Słyszałam o nim wiele, ale przez długi czas odstraszała mnie wizja brutalności tego świata. Postanowiłam się jednak przemóc i cóż... ten seans to na pewno było oryginalne przeżycie. 
Sama realizacja naprawdę robi wrażenie. Podobno wszystko nagrywane było na greenscreenie, a cały świat powstawał w postprodukcji. Wyszło bardzo ciekawie - wręcz wydaje nam się, że przeglądamy strony komiksu przewracane w odpowiednim tempie. Na pewno trzeba zauważyć, że faktycznie film przeznaczony jest dla widzów dojrzałych - sporo tam nagości, a trupy ścielą się bardzo gęsto. W reżyserię filmu oprócz Roberta Rodrigueza i Franka Millera (autora komiksów) zaangażowany był również Quentin Tarantino, więc ilość przelanej krwi jest, jaka jest. 
Ogólnie, film szczególnie do mnie nie trafił. Miał kilka mocnych momentów, kilka bardzo dobrych ról aktorskich (szczególnie pasował Rourke, ale świetny był del Toro czy Rosario Dawson), fabuła dość intrygująca, bo niby trzy odrębne historie, ale w jakiś sposób ze sobą powiązane. Jednak dla mnie to było trochę za dużo, ta forma przerosła w tym wypadku treść. Doceniam, ale się na pewno nie zakochałam

Moja ocena: 7/10


Egzamin (2016)

źródło
Dla Romea Aldei najważniejsza jest córka, która właśnie zdaje maturę i wybiera się na studia do Wielkiej Brytanii. Tuż przed egzaminami zostaje napadnięta, a ojciec próbuje zrobić wszystko, aby załatwić córce dobry wynik. 
Szybciutko przechodzimy od krwawego, iście hollywoodzkiego mordobicia do cichego rumuńskiego dramatu. Egzamin to zdobywca Złotej Palmy z Cannes za najlepszą reżyserię w 2016 roku. Jest to typowe kino festiwalowe, czyli najważniejsze to poświęcić mu sto procent uwagi i doceniać te specjalnie wydłużane ujęcia, w których możemy poczuć bijące z ekranu emocje. Egzamin skupia się na postaci zagubionego ojca, który uważa kilka swoich życiowych decyzji za błędne i nie chce, żeby takie same popełniła jego córka. Równocześnie, obok tego dramatu rodzinnego obserwujemy kondycję całego społeczeństwa. Ustawianie stołków, łapówkarstwo, koneksje - to wszystko jest tutaj na porządku dziennym. Oglądało się go naprawdę dobrze, spora w tym zasługa bardzo sprawnego prowadzenia narracji w filmie. Moim zdaniem nie było w nich zbędnych dłużyzn, a początkowy napad nadaje całości odpowiedni poziom napięcia. Aktorzy radzą sobie świetnie, trudno tutaj kogoś wyróżnić, bo wszyscy stają na wysokości zadania. To na pewno kino warte zobaczenia, może nie dla każdego, ale dajcie mu szansę.

Moja ocena: 7/10

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie (2016)

źródło
Grupa przyjaciół podczas wspólnej kolacji postanawia w ramach niewinnej zabawy upublicznić wszystkie swoje e-maile, rozmowy i wzajemnie skrywane tajemnice. 
Nie potrafię zliczyć ile razy słyszałam, że muszę obejrzeć ten film. Polecali mi go znajomi, czytałam dobre opinie na forach, ten tytuł przewijał się po prostu wszędzie. Kiedy nazbiera się taka ilość oczekiwań to czasami można się srogo zawieść. Nie w tym przypadku. 
Przede wszystkim to świetnie napisany tekst. Rzadko mam tak, że ani chwila filmu mnie nie nuży, a tutaj się udało. Mimo że faktyczna wartka akcja rozkręca się gdzieś za połową, to od początku trudno oderwać wzrok od ekranu. Bohaterowie są precyzyjnie nakreśleni, a fakt wprowadzenia gry sprawia, że na każdego patrzymy nieco bardziej podejrzliwie, zastanawiamy się jakie może skrywać sekrety. To, że jest to grupa przyjaciół podkręca atmosferę, bo wiadomo, że tajemnice ukrywane przed najbliższymi bolą najbardziej. Świetnych było kilka zwrotów akcji, kiedy już miało się coś wydać, a okazywało się, że to tylko fałszywy alarm. Czyli w skrócie: scenariusz, scenariusz, scenariusz - wspaniale napisany i wyreżyserowany, z idealnie budowanym napięciem. Oczywiście wspomnę również zakończenie, które okazało się bardzo dobrą klamrą całości. Aktorzy dobrani perfekcyjnie, trudno wybrać tutaj swojego ulubieńca. Po prostu - tak, wszyscy mają rację i ten film po prostu trzeba obejrzeć!

Moja ocena: 9/10


Zimna wojna (2018)

źródło

Historia wielkiej i trudnej miłości dwojga ludzi (Joanna Kulig i Tomasz Kot), którzy nie potrafią być ze sobą i jednocześnie nie mogą bez siebie żyć. W tle wydarzenia zimnej wojny lat 50. w Polsce, Berlinie, Jugosławii i Paryżu.
Nasz powód do dumy - za Zimną wojnę Pawlikowski zgarnął nagrodę za reżyserię w Cannes. Oczywiście, gdy tylko trafiła do kin popędziłam na seans. Ida mi się podobała, doceniam reżysera, do tego jego współpraca z Łukaszem Żalem (ponownie odpowiedzialny za zdjęcia) wywołuje u mnie falę podziwu. A Zimna wojna okazała się jeszcze bliższym mi filmem niż poprzedni obraz Pawlikowskiego. Przyznaję, że w takich przypadkach jestem niepoprawną romantyczką i jeżeli zobaczę dobry film o miłości to się rozpływam. Tak było tym razem. Chociaż muszę zauważyć, że sama historia wydaje się bardzo banalna i gdyby ktoś inny miał to samo wyreżyserować to mogłoby wyjść z tego tanie romansidło. Na szczęście tym „kimś” był Pawlikowski, który z prostej historii o miłości zrobił świetny film. Zacznę może od technicznych spraw, ale naprawdę zdjęcia i muzyka znowu sprawiają, że ten film jest tak oryginalny i ciekawy. Nie wiedziałam, że występ polskiej grupy ludowej w czerni i bieli może mieć aż taki impakt, a miał! Scenariusz czasami wydawał się dość ckliwy i banalny, ale oprócz technicznych aspektów, całość poprawia jeszcze jeden ważny element - gra aktorska. Ja szczególnie zakochałam się w Joannie Kulig, która grając Zulę była tak bardzo nieodgadniona, niejednoznaczna, że po prostu fascynowała. Bardzo dobrze partnerował jej Tomasz Kot, tym razem jako rasowy artysta. Na dalszym planie miło było zobaczyć chociażby Agatę Kuleszę, która zręcznie kradnie dla siebie uwagę widza. Podsumowując, dla mnie perełka i na pewno będę czekać na kolejne filmy reżysera!

Moja ocena: 9/10


Oprócz tego widziałam dość sporo filmów, wypiszę może tylko te które polecam. Oto one:

  • Stań przy mnie (1986) - ekranizacja powieści Kinga, świetny dramat o nastoletnich perypetiach czwórki chłopców z małej, amerykańskiej mieściny, którzy wybierają się w intrygującą podróż. (7/10)
  • Deadpool 2 (2018) - kolejna część przygód niepoprawnego supebohatera nie zawodzi. Śmiechu w kinie było mnóstwo, akcja jest wartka i śledzi się ją z przyjemnością. (8/10)
  • Toni Erdmann (2016) - prawie trzygodzinny kandydat do Oscara dla nieanglojęzycznego filmu. Dla mnie dziwnie fascynujący, wspaniale zagrany, ze scenami, które nie potrafią opuścić widza na długo po seansie. (8/10)
  • Wyspa psów (2018) - najnowsza animacja Wesa Andersona to znowu wspaniały obraz. Ja akurat jestem fanką reżysera, więc prawie wszystko przyjmuję z miłością. Chociaż Fantastyczny pan Lis bardziej mi się podobał. (8/10)
  • Ostrożnie, pożądanie (2007) - grupa rebeliantów, próbująca zwalczyć okrutnego polityka w Szanghaju pod japońską okupacją, do tego bardzo specyficzny romans i mnóstwo dalekowschodniej kultury - oglądałam z przyjemnością. (8/10)
  • Avengers: wojna bez granic (2018) - o tym filmie już wszystko zostało powiedziane. Ja dodam, że zakochałam się całym serduszkiem (chociaż wcześniejsi Avengersi nie bardzo mnie porywali). Czekam na dalszy ciąg! (9/10)
  • Rejs (1970) - kultowy polski film, któremu do tej pory jakoś nie było ze mną po drodze. Ostatnio usiadłam, włączyłam i się zakochałam. Większość aktorów to amatorzy, mnóstwo improwizacji i wychodzi świetny obraz społeczeństwa. Trzeba obejrzeć! (9/10)


A Wy, co ostatnio ciekawego obejrzeliście?

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka