Wpisów z serii micha filmów nie było tutaj naprawdę dawno. Nie znaczy to, że filmów nie oglądałam, a raczej że ostatnimi czasy skupiłam się bardziej na czytaniu i nadrabianiu seriali. W tym momencie nie potrafiłabym napisać opinii o każdym obejrzanym tytule, ponieważ trochę za dużo czasu od seansów minęło. Postanowiłam zatem skupić się na tych, które podobały mi się bardziej i które chciałabym Wam polecić. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że w przyszłości planuję wrócić do bardziej systematycznego pisania o filmach.
Niedawno miałam ochotę na film z kategorii kina niezależnego, a poszukiwania odpowiedniego tytułu okazały się bardzo owocne: trafiłam na zdobywcę Złotej Palmy w Cannes, który można aktualnie znaleźć na Netfliksie. Na pierwszy rzut oka przywołuje skojarzenia z zeszłorocznym zdobywcą Oscara, Parasite, co działa tylko na plus, w końcu film John-ho Bonga to była prawdziwa petarda. Złodziejaszki to historia dość oryginalnej rodzinki: babcia, która jest głównym żywicielem ekipy, wnuczka, która pracuje w czymś w rodzaju nocnego klubu; matka i ojciec, który wraz z synem para się sklepową kradzieżą. Wszyscy zamknięci na kilku metrach kwadratowych. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy do tej grupy dołącza pięcioletnia Yuri. Film jest niespieszny, reżyser powoli pokazuje nam codzienność tej „rodziny” oraz przedstawia warunki, w których żyją, co pozwala przyjrzeć się łączących ich uczuciom. To tego typu film, który wszystkie emocje kryje pod powierzchnią, ale daje im ujście pod koniec oglądania. Widz natomiast zostaje z pytaniami jak to jest z tą rodziną, jak ważną rolę pełnią więzy krwi, czy rodzinę można sobie wybrać i jak wygląda tworzenie mocnej więzi między rodzicami a dziećmi. Poruszający, ale spokojny, lekki, ale tragiczny, mocny, ale czuły. Do tego podobała mi się ta warstwa tajemniczości budowana od pierwszych scen, gdzie czegoś się domyślamy, ale dalsze oglądanie pokaże, że raczej będzie to błędne przypuszczenie. Co jak co - warto.
Z dokumentami zazwyczaj mi jakoś nie po drodze, ale ten doczekał się nominacji do Oscara i ogólnie trudno było o nim nie usłyszeć, nie tylko w Internecie, ale także od moich znajomych. Takich znajomych, którym w ciemno ufam w sprawie filmowych poleceń. Udało mi się dorwać Krainę miodu w Ninatece i rzutem na taśmę, bo ostatniego dnia dostępności go obejrzałam. To dokument o Hatidze, która mieszka ze swoją matką w macedońskiej wiosce i zajmuje się zbieraniem miodu. Pewnego dnia w sąsiedztwie pojawia się wielodzietna rodzina również zainteresowana hodowlą pszczół. Główna bohaterka, Hatidze to taka cudowna postać, ciepła i wzbudzająca natychmiastową sympatię. Wspaniale jest oglądać życie człowieka tak pełnego empatii, kochającego naturę, który pozbawiony jest kompletnie grzechów współczesnego społeczeństwa - takich jak chociażby materializm i chęć zarobku. W ogóle coraz rzadziej zwracamy uwagę na otoczenie, jeżeli przy wzbogacaniu się niszczona jest praca innych to trudno - wzruszamy ramionami i idziemy dalej. Oprócz takich ciekawych spostrzeżeń społecznych, można też wskazać dużo więcej dobra: pięknie poruszony temat samotności, pełne oddanie w kwestii opieki nad rodzicem. Cudowne jest też prowadzenie narracji, chwytają za serce przepiękne zdjęcia, świetni bohaterowie. Po prostu miodzio!
Niedawno pisałam o książkowym pierwowzorze, chociaż tak naprawdę najpierw obejrzałam ten film, a dopiero później przeczytałam lekturę. Przyznaję, że po zapoznaniu się z powieścią tym bardziej doceniam scenariusz, ponieważ powstał na podstawie ponad setki listów, wysyłanych przez różnych bohaterów. Przedstawienie tego w postaci pełnometrażowego filmu wymagało sporej pracy, a ta się opłaciła. To historia spisku markizy i wicehrabiego, polegającego na kilku podbojach miłosnych i zemście na członkach socjety. Fani filmów kostiumowych będą wniebowzięci, możemy tutaj oglądać wspaniałe wnętrza pałaców, cudowne suknie, upięcia włosów, do tego mocną charakteryzację - całość tworzy przepiękny, kolorowy obraz, od którego trudno odwrócić wzrok. Na dodatek Glenn Close gra tutaj tak wspaniale, uwielbiam tę aktorkę. Chociaż warto zaznaczyć, że popisów jest tutaj przynajmniej kilka, bo mamy też Malkovicha w roli Valmonta czy młodą Umę Thurman w roli Cecylii. To po prostu porządna porcja klasyki. A jeżeli jesteście ciekawi jakie tematy są w niej poruszane to odsyłam do wcześniejszej notki, w której opisuję książkowy pierwowzór.
Blue Jay to taki mało znany film, ja w ogóle nie kojarzyłam tego tytułu przed obejrzeniem. Wynalazłam go na Netfliksie i kompletnie mnie w sobie rozkochał. Opowiada o dwójce osób, które spotykają się po latach niewidzenia podczas zakupów w supermarkecie. Umawiają się na kawę.i spędzają razem jeden dzień, a my powoli odkrywamy, że kiedyś była to para zakochanych nastolatków. To film pełen emocji, melancholijny, a zarazem ciepły. Scenariusz napisany został na dwóch aktorów, to spokojna historia, skupiona na dialogu. Brak akcji tutaj zupełnie nie przeszkadza, rozmowy pary słucha się z niegasnącym zainteresowaniem. Aktorzy poradzili sobie z trudnym zadaniem udźwignięcia ciągłego bycia w centrum wydarzeń, z czego Sarah Paulson kradnie tutaj show i hipnotyzuje przez cały czas. Mamy tutaj także do czynienia z pięknymi, czarno-białymi zdjęciami. Za każdym razem jak wspominam ten film to aż mam ochotę zobaczyć go jeszcze raz i jeszcze raz sobie na seansie popłakać.
Już przy Krainie miodu pisałam, że dokumenty to nie moja bajka, a tutaj zaskoczenie - kolejny tego typu film na liście poleceń. W sumie nie wiem jak znalazł się na mojej liście do obejrzenia, ale cieszę się, że kiedyś go sobie zapisałam. Opis fabuły można spłycić do określenia, że będziemy śledzić codzienne życie kilku deskorolkarzy. I na początku faktycznie obserwujemy ich wyczyny sportowe, imprezowanie, a także przedstawiona zostanie krótka historia poznania się całej paczki. Jednak szybko film zacznie nam mówić o wiele więcej. Tematowi przemocy domowej zostaje tutaj poświęcone naprawdę sporo czasu, a zostanie pokazany z wielu perspektyw i na wielu przykładach. Sporym plusem jest fakt, że materiał powstawał na przestrzeni lat, a reżyser to człowiek wrażliwy i potrafił wyciągnąć z ludzi mocne, szczere, pełne emocji wyznania. To film, który po prostu warto zobaczyć.Nieobliczalny Taika Waititi i jeden z jego wcześniejszych filmów. Od razu nasuwa się podobieństwo do najnowszego tytułu reżysera, Jojo Rabbit. Tutaj również całość skupi się przede wszystkim na relacji dziecka z dorosłym mężczyznom, który ponownie nie będzie jego ojcem. Ale po kolei: Ricky to sierota, który wędruje z jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Poznajemy go w momencie kiedy pojawia się na progu czułej Belli i mieszkającego z nią, wycofanego Heca. Żeby obyć się bez spoilerów: w wyniku pewnych wydarzeń Ricky i Hec zaczynają szaloną ucieczkę i muszą poradzić sobie w dziczy. Film jest bardzo dobry na wielu płaszczyznach, przede wszystkim jak na komedię familijną jest oryginalny, żarty są na poziomie (w końcu to Waititi), a tempo akcji idealnie wyważone między scenami dynamicznych pościgów i poważnych rozmów dwójki bohaterów. Do tego wszystko w otoczeniu pięknej przyrody, świetnie zagrane i napisane. Czego chcieć więcej?