wtorek, 23 maja 2017

Spójrz w zaświaty - „Czas Żniw” Samantha Shannon

Jak zapewne zauważyliście mam małą przerwę. Akurat trochę zawirowania wpłynęło w moje życie prywatne i muszę poświęcić więcej czasu na załatwienie pewnych bardzo ważnych dla mnie spraw. Mam nadzieję, że zrozumiecie - wracam z pełną parą w drugim tygodniu czerwca, a tymczasem pojawiać się będę raczej sporadycznie. I tutaj, i na facebooku, i na instagramie :)


*Czas Żniw*
Samantha Shannon

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Bone Season
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 The Bone Season
*Rok pierwszego wydania:* 2013
*Liczba stron:* 513
*Wydawnictwo:* SQN

Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić.
*Krótko o fabule:*
Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha.

Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Cykl Czasu Żniw od jakiegoś czasu zyskuje coraz większy rozgłos. Osobiście zaczęłam się nim interesować ponad rok temu, kiedy zakupiłam dwie pierwsze części, ale wciąż nie miałam czasu się za nie zabrać, chociaż kusiły z półki. Jeszcze w styczniu zaplanowałam, że w tym roku muszę je nadrobić i na szczęście udało mi się lekturę Czasu Żniw wcisnąć w napięty grafik. 
Samantha Shannon urodziła się w Londynie, w 1991 roku. Od razu możemy się trochę nadziwić, że tak młoda osoba zyskała taką sławę (jest w moim wieku!). Otóż, jej debiut (!), czyli Czas Żniw został sprzedany w 21 krajach, zostały również wykupione prawa do ekranizacji. Pozostaje jej gratulować i trzymać kciuki za dalszą karierę.
Z książką miałam problem, często spotykany przy sięganiu po światowe bestsellery, ogólnie chwalone przez znajomych. Miałam zbyt wysokie oczekiwania, którym lektura nie sprostała. Spodziewałam się swoistego arcydzieła młodzieżowej dystopii, a dostałam ciekawą historię, która okazała się nie budzić u mnie zachwytu, który pojawiał się u innych, licznych czytelników. To kolejny argument za tym, że powinnam przestać nastawiać się na genialne powieści, po przeczytaniu licznych pochwalnych recenzji - cóż, czasami moje zdanie jest różne od większości.
Nie chciałabym tutaj bynajmniej powiedzieć, że Czas Żniw mi się nie spodobał. I nawet wydaje mi się, że rozumiem czym tak bardzo chwycił za serca czytelników. Książka jest przede wszystkim niezwykle oryginalna. Mimo że korzysta z kilku schematów, jak uzdolniona nastolatka, kryminalna, podziemna szajka czy przeniesienie do miejsca, w którym młodzi zdolni przechodzą szkolenie, to cała otoczka sprawia, że te powtórki z rozrywki nie przeszkadzają. Wszystko za sprawą pomysłu z jasnowidzami, wykorzystaniem zaświatów, duchów, aur, wróżenia z kart - cały system magiczny jest tutaj doprawdy na wysokim poziomie. Niestety, przez to że jest on tak rozbudowany to początek powieści niezwykle mnie zmęczył. Autorka zasypuje nas pojęciami, które trudno zrozumieć i dopiero gdzieś w połowie potrafiłam sobie większość faktów poukładać. Nie chodzi o to, że nie lubię długiego kreowania świata przedstawionego (wręcz przeciwnie, nawet wolę takie, chociażby jak w przypadku Drogi Królów Sandersona). Jednak pani Shannon nie poradziła sobie z powolnym wprowadzaniem czytelnika w swój świat. Postanowiła zasypać go informacjami, a dla swojego usprawiedliwienia dorzuciła na końcu słowniczek pojęć (który odkryłam po przeczytaniu całości - BRAWO JA.). Dlatego mogę stwierdzić, że pomysł na magię i świat był świetny - wykonanie już nie bardzo.
źródło
Chciałabym pochwalić tutaj bohaterów, jednak nie mogę tego z czystym sumieniem zrobić. Główna postać, z której perspektywy poznajemy całą historię zyskała moją sympatię, mimo dość wycofanego charakteru i pewnej oziębłości, która od niej biła. Przynajmniej była dość stała przez całość książki i nie miała zbyt wielu młodzieżowych problemów, które tak mnie męczą w tego typu literaturze. Najciekawiej wypada Naczelnik, który jest w sumie drugą dobrze wykreowaną postacią w Czasie Żniw. Budzi w czytelniku uczucie zainteresowania i to o nim chciało się czytać najwięcej. Szczególnie, że autorka powoli odkrywała karty jego charakteru. I gdyby książka skupiła się w stu procentach na tych dwóch bohaterach to byłabym zadowolona. Niestety, pojawia się dość sporo postaci drugoplanowych, które są tak lekko zarysowane, że o żadnej z nich nie potrafiłabym napisać więcej niż po dwa zdania. I na dodatek kiedy któraś z tych postaci stawała się ranna, czy nawet umierała, nie odczuwałam tego w żaden sposób, ponieważ nie miałam czasu na przywiązanie się do którejkolwiek z nich. Może autorka nadrobi ten mankament w kolejnych częściach, ja mam taką nadzieję.
Dużym plusem książki jest sama fabuła, koleje losu opowiedziane przez autorkę i to jakie niosą ze sobą przesłanie. Krytyka systemu totalitarnego, przedstawienie historii z perspektywy uciskanych przez rządzących grup społecznych wypada naprawdę bardzo dobrze. Widać, że autorka czerpie z bliskiej nam przeszłości, a zarazem przestrzega przed popełnianiem tych samych błędów. To na pewno aspekt, który najbardziej mi się spodobał.
Jeżeli chodzi o wątek romantyczny, który jak na młodzieżową fantastykę przystało, oczywiście się pojawia, to podchodzę do niego dość ambiwalentnie. To na pewno nie był jeden z lepszych wątków w książce, poprowadzony bez zbędnych fajerwerków, z kilkoma kamieniami milowymi po drodze, ale żaden z nich nie wzbudził we mnie większych emocji i finalnie w tę miłość nie do końca uwierzyłam. Jednak zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek i liczę, że z biegiem czasu ulegnie on poprawie.
Czas Żniw nie okazał się tak dobry, jak większość to twierdziła, ale to wciąż lektura, która potrafi zaintrygować. Szczególnie wpływa na to wybór tematu jasnowidzenia i zaświatów, w połączeniu z krytyką totalitaryzmu i rasizmu. Na pewno dam szansę kolejnym tomom, chociaż liczę na bardziej dopracowane sylwetki bohaterów. Obym się nie zawiodła.

Moja ocena: 6/10


niedziela, 14 maja 2017

Rozwiązanie konkursu [„Rozmowy na trzech grabarzy i jedną śmierć”]



Nadszedł czas na ogłoszenie wyników konkursu z książką Rozmowy na trzech grabarzy i jedną śmierć Tomasza Kowalskiego. Byłam bardzo miło zaskoczona ogromnym zainteresowaniem tym konkursem, szczególnie że książka naprawdę warta przeczytania! Bez zbędnego przedłużania - wyniki losowania przedstawia poniższy screen.



Pod numerem 6 ukrywa się Aivalar, serdecznie gratuluję i już wysyłam maila z informacją o wygranej! 
I już myślę o książce na kolejny konkurs dla Was :)

Miłej niedzieli!

wtorek, 9 maja 2017

Zniszczyć jest łatwiej niż odbudować - „Studnia Wstąpienia” Brandon Sanderson


Ostrzegam, że w opisie fabuły mogą znaleźć się spoilery dotyczące pierwszej części cyklu.


*Studnia Wstąpienia*
Brandon Sanderson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Well of Ascension
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #2
*Rok pierwszego wydania:* 2007
*Liczba stron:* 799
*Wydawnictwo:* MAG
Człowieka nie określają jego wady, ale sposób, w jaki je przezwycięża.
*Krótko o fabule:*
Kontynuacja „Z mgły zrodzonego”. 
Dokonali niemożliwego, obalając niemal boską istotę, której brutalne rządy trwały tysiąc lat. Teraz Vin, wychowanka ulicy, która wyrosła na najpotężniejszą Zrodzoną z Mgły w krainie, i Elend Venture, zakochany w niej szlachetnie urodzony idealista, muszą zbudować nowe społeczeństwo na gruzach imperium. Wtedy atakują ich trzy oddzielne armie. Jedynie starożytna legenda daje cień nadziei. Ale nawet jeśli Studnia Wstąpienia istnieje, nikt nie wie, gdzie jej szukać i jakimi mocami ona obdarza.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
W dzisiejszych czasach trudno być fanem fantastyki i nie znać nazwiska Sandersona. Na polski rynek wpadł z rozmachem i od razu znalazł się na liście bestsellerów. Jego seria rozpoczynająca się od Z mgły zrodzonej jest chyba najpopularniejsza wśród polskich czytelników, chociaż osobiście bardziej cenię Archiwum Burzowego Światła, którego dwa tysiącstronnicowe tomy zrobiły na mnie ogromne wrażenie i to dzięki nim staram się uzupełniać biblioteczkę pod kątem tego autora.
Sanderson przypomina mi dlaczego serie fantasy są takie świetne. Powrót do świata pokrytego popiołem, w którym mieszkańcy trzymają się z dala od wieczornych mgieł, a ogromne kolossy budzą przerażenie okazał się nader przyjemny już od pierwszych stron. Autor ma pewną lekkość w prowadzeniu narracji, dlatego mimo dość sporej objętości książki, czyta się ją jednym tchem, wciąż łaknąc więcej. Pierwszą część czytałam już dość dawno, ale od razu powróciły w pamięci wszelkie ważne wydarzenia, a to za sprawą naprowadzania nas na nie przez autora. A że robił to na tyle subtelnie, że nie czujemy się ani przytłoczeni ilością informacji ani znudzeni powtórką z rozrywki, to przypominamy sobie wydarzenia z pierwszej części niemal automatycznie, nie szukając ich specjalnie w pamięci. 
Różnice między tomami są dość widoczne. Pierwsza część skupiała się na przedstawieniu nam członków szajki i ich szalonego planu obalenia Ostatniego Imperatora. Na dodatek książka skończyła się w takim momencie, że można ją traktować jako osobną powieść, a to że Sanderson zdecydował się na kontynuację świadczy o jego odwadze. Ponieważ o wiele łatwiej skończyć historię w momencie pokonania przeszkody, nie wspominając już o tym, jak to wydarzenie wpłynęło na dalsze losy bohaterów. W Studni Wstąpienia dowiemy się, że plan Kelsiera z pierwszego tomu to dopiero początek przygody, a w dalszym etapie potrzeba będzie nie lada sprytu, umiejętności politycznych i taktycznych, no i pewnej potężnej Zrodzonej z mgły do przezwyciężenia przeciwności.
źródło
Tym razem sporo miejsca w książce zostanie poświęcone Elendowi Venture, który wziął na swoje barki ważkie i trudne zadanie. Zamierza wprowadzić nowe prawo, zmienić politykę rządzenia w Luthadel, a dodatkowo powstrzymać trzy potężne armie stojące u bram miasta. Dość sporo jak na tak młodego chłopaka. Elend na szczęście posiada niezbędną wiedzę pochodzącą od przodków, którą znalazł w licznych księgach. Z czasem okazuje się, że to może nie wystarczyć, szczególnie kiedy na każdym zakręcie czeka na niego nowa pułapka bądź zdrajca. Sanderson bardzo sprawnie poradził sobie z rozwinięciem wątków politycznych i militarnych, chociaż przyznam szczerze, że moim zdaniem było ich o ciut za dużo, chwilami czułam niecierpliwość, żeby przeskoczyć do wątków, które o wiele bardziej mnie interesowały. Jak ten dotyczący Vin i tajemniczego Zrodzonego z mgły. Świetnie poprowadzona historia, powoli odkrywane karty zadziałały na korzyść, no i mocne zakończenie - to jeden z lepszych wątków w historii. Jednak nie tylko on wysunął się na pierwszy plan. Nie możemy zapomnieć o poszukiwaniach tajemniczej Studni Wstąpienia! Kolejne wzmianki podsycały ciekawość, a to, dokąd autor całość poprowadził mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. I tym razem jest całkiem inaczej niż po pierwszej części - trudno byłoby przerwać czytanie na tym tomie, po zakończeniu po prostu trzeba sięgnąć po kontynuację.
W Studni Wstąpienia powrócą dobrze nam znani bohaterowie. Wydarzenia wciąż będą dotyczyć przede wszystkim Vin, ale znajdzie się sporo miejsca dla Breeze'a, Hama, Docksona i reszty. To był miły powrót, szczególnie, że każdy z nich wykreowany był na charakterystyczną postać, która zapada w pamięć na dłużej. Cieszy jednak wprowadzenie kolejnych bohaterów, jak Tindwyl, Terrsianki, której zadaniem jest pomoc Elendowi w odnalezieniu się w nowej roli. Świetnie sprawdził się również wątek OreSeura, ponieważ dzięki niemu poznaliśmy kolejne tajniki piekielnie interesującej rasy kandra.
Prym jednak wiedzie wciąż nasza Zrodzona z mgły, czyli Vin. Tym razem trochę bardziej dojrzała, ale borykająca się z wciąż nowymi problemami. Podaje w wątpliwość jej związek z szlachcicem, moralność wykonywanych przez nią zabójstw, a chwilami nawet własne zdrowie psychiczne (czemu tylko ona słyszy tajemnicze dudnienie?). Jej rozterki i przemyślenia są zgrabnie opisywane, przez co jej postać staje się realna, a zarazem tak magicznie niesamowita. Bo w końcu to ona jest najsilniejszą bronią Luthadelu, ona sama jest w stanie pokonać całe armie. Wszelkie opisy jej umiejętności robią spore wrażenie.
Cóż mogę dodać? Studnia Wstąpienia to godna kontynuacja Z mgły zrodzonej. Może lekko traci przez fakt, że pierwszy tom był rewelacyjny, ale zarazem w ciekawy sposób rozwija znane wątki i wprowadza nowe, które sprawiają, że trudno nie sięgnąć po kolejną część. Ja na pewno to zrobię, bo Bohater Wieków czeka już na półce. Wam polecam zapoznać się z tą serią, jeżeli wciąż jej nie znacie. A jeżeli znacie to podzielcie się wrażeniami !

Moja ocena: 8/10


czwartek, 4 maja 2017

Cofnijmy się w czasie - „Rodzina O. Sezon I. 1968/69” Ewa Madeyska

  Dzisiaj moja opinia na temat polskiej powieści obyczajowej. Jak zapewne wiecie, rzadko sięgam po ten gatunek, jednak okazało się, że czasem warto dać mu szansę!

*Rodzina O. Sezon I. 1968/69*
Ewa Madeyska

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* obyczajowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2017
*Liczba stron:* 533
*Wydawnictwo:* Znak Literanova
Wojna zmieniła nie tylko pogodę, fundując ludziom nieustające ataki mrozu. Niektórym przerobiła życiorysy, daty urodzenia, a nawet daty śmierci. W sprzyjających okolicznościach (...) modyfikowała rasę i narodowość. Oczywiście za stosowną cenę (...).
 *Krótko o fabule:*
Rodzina rzecz święta, choć czasem przeklęta.

Helena, jednooka głowa rodziny O.
Tadeusz, syn Heleny, psychiatra czy wariat?
Barbara, żona Tadeusza, kochanka czy prostytutka?
Paweł, starszy syn, ofiara czy zdrajca?
Andrzej, młodszy syn, rozrabiaka czy morderca?
Nieślubne dziecko, zdrada, zagadkowa śmierć.

Ta rodzina wciągnie cię w swoje kłamstwa i półprawdy, uczucia i natręctwa. Między rok ’68 a ’69. Między wielką Historię a codzienność małego miasteczka.
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Z książką Rodzina O. przeżyłam prawdziwą huśtawkę emocji. Na początku nawet wcale nie chciałam jej czytać. Bo to obyczajówka, na dodatek polska, traktująca o czasach, które w niewielkim stopniu budzą moje zainteresowanie. Później niepozornie zerknęłam na pierwsze rozdziały, a te utwierdziły mnie w zdaniu, że książka nie jest warta poświęcenia mojego czasu. Wydawało się, że panuje tam spore zamieszanie, wciąż poznawaliśmy nowych bohaterów, których nie potrafiłam ze sobą powiązać, a na dodatek wszystko było takie... brudne i wulgarne. Ale później wszystko zaczęło się zazębiać, a ja zostałam pochłonięta przez te polskie czasy minione i byłam zmuszona zmienić zdanie na temat całości.
Ewa Madeyska to polska pisarka, scenarzystka i dramatopisarka, pochodząca z Białegostoku. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Za swoją wcześniejszą powieść, Katonielę, została nominowana do Nagrody Nike.
Rodzina O. to, jak okładka dumnie twierdzi, pierwszy polski serial literacki. Osobiście za polskimi serialami w większości przypadków nie przepadam, choć zdarzają się wyjątki (zeszłoroczni Artyści, na przykład). Muszę przyznać, że przeniesienie takiej serialowej struktury na książkę sprawdziło się naprawdę dobrze. Każde zakończenie jednego wątku było w jakiś sposób powiązane z rozpoczęciem kolejnego. Zazwyczaj wiązało się to po prostu z użyciem tych samych słów, dla przykładu jeden wątek kończy się zdaniem „O służbie. Teraz chciałbym zostać sam.” a kolejny rozpoczyna od „Sama? Przyszłaś sama? - zapytały niemal jednocześnie Ryta i Zyta.”. Trochę brakowało mi chwilami oryginalności w tych powiązaniach, ale na pewno trzeba przyznać, że pomysł oryginalny i do tej serialowej formy pasuje idealnie. 
Oprócz tego zagrania dostajemy jeszcze kilka elementów typowych dla oglądanych przez nas tasiemców. Są to na pewno liczni bohaterowie, których historie rozrastają się ze strony na stronę. Wydaje się, że autorka nie chciała żadnego z nich pominąć i starała się przekazać czytelnikowi dlaczego mają taki charakter, jakie wydarzenia z przeszłości ich ukształtowały. Znajdziemy tutaj również wiele krótkich scen, widać, że autorka skupia się na przekazywaniu meritum, nie układa długich dialogów między bohaterami, nie bombarduje nas przytłaczającymi opisami. Jest krótko i na temat.
Bohaterów jest sporo, bo oprócz członków rodziny Opolskich, poznamy rzesze ich znajomych, przyjaciół, wrogów, sąsiadów, współpracowników i tak dalej, i tak dalej. Na dodatek większość tych pobocznych postaci dostanie sporo miejsca w książce, zostanie przedstawiona ich przeszłość i motywy działania. Moim zdaniem autorka dobrze poradziła sobie z ich kreacją, sprawnie przedstawiała ich losy i czytelnik mógł zrozumieć ich portret psychologiczny. Niestety, za mankament uważam fakt, że wszyscy tutaj wydają się na wskroś dramatyczni. Ja rozumiem, że to buduje napięcie i akcję, ale każda z postaci ma tak bardzo pod górkę, że to aż boli. Czytelnik przez to wyciąga wniosek z całości, że możesz się starać, a od życia i tak dostaniesz w pysk, a później gdy będziesz się starał wygrzebać z powrotem na powierzchnię, to los dorzuci kopniaka. Przez to bohaterowie, wciąż tłamszeni przez życie, zaczynają mu oddawać z nawiązką, popełniając sporo błędów. I wiem, że to zazwyczaj jest plus, bo postacie wydają się przez to bliższe rzeczywistości, ale tym razem uważam to za przesadzone. Z prostej przyczyny - żadnego bohatera szczerze nie obdarzyłam sympatią. Miałam tych, o których wolałam czytać, ale nikomu nie kibicowałam.
Plusem tej książki, zdecydowanie jest umiejscowienie jej akcji w latach 1968-69. Wcześniej w ogóle mnie ten okres historii Polski nie intrygował, ale Ewa Madeyska sprawiła, że o wszelkich ciekawostkach czytałam z zainteresowaniem. Małe wzmianki w tle akcji, jak palenie papierosów Sportów czy wspominanie kolejek do sklepów, dodawały całości realistycznego wydźwięku. Ciekawe też było czytanie o tym pokoleniu, które przeżyło wojnę i o jego konfrontacji z młodszymi pokoleniami - jak zmieniło się myślenie całego społeczeństwa i w jaki sposób trzeba było się podporządkować aktualnej władzy, żeby nie podpaść prawu. 
Uważam, że Rodzina O. to książka, która znajdzie spore grono fanów w naszym kraju. Ja wspominam ją z przyjemnością, szczególnie że tak pozytywnie mnie zaskoczyła. Na pewno będzie to pozycja, którą podsunę mojej mamie, ciekawa jestem jakie będzie jej zdanie, w końcu tamte czasy są jej o wiele bliższe. I takie spostrzeżenie na koniec - okładka przywodzi trochę na myśl opening z Gotowych na wszystko: to drzewo, czerwone jabłka i dopisek na temat serialu. Raczej nie było to celowe nawiązanie, ale to zapewne kolejna rzecz, która przyciągnie uwagę.

Moja ocena: 7/10

  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak Literanova.

poniedziałek, 1 maja 2017

„Lucyfer”, czyli kiedy diabeł wpada do Los Angeles

Od razu zaznaczam, że post będzie pełen zachwytów i wyznań miłosnych, bo aktualnie jestem pod wpływem czaru tego serialu. Ostrzegam! To może oznaczać, że nie jest on aż tak dobry jak tutaj napiszę, ale faktem jest, iż rozkochał mnie w sobie i kompletnie zaślepił. Koniec wstępu, przejdźmy do kilku powodów, które sprawiają, że Lucyfer to taki wspaniały serial.

Charyzma głównego aktora

Nie ma co owijać w bawełnę, Lucyfer kręci się wokół przygód Władcy Piekieł, w którego wciela się ze stuprocentowym powodzeniem Tom Ellis, i to on stoi na pierwszym miejscu powodów, dla których po serial warto sięgnąć. Postać diabła łatwo można przeszarżować, szczególnie że serialowy Lucyfer lubi wymierzać sprawiedliwość za niecne czyny przestępców, a jednocześnie sam oddaje się wszelkim lubieżnym, ziemskim rozrywkom. Dlatego włożenie tej postaci w idealnie skrojone garnitury, pozostawienie eleganckiego, angielskiego akcentu (chociaż może bardziej walijskiego, bo tam urodził się Ellis) i kulturalne zachowanie Lucyfera sprawia, że staje się on postacią, której będziemy kibicować i którą szybko się nie znudzimy. A zagrana jest bezbłędnie i z ogromną dawką charyzmy.

Diabeł na terapii

 Kiedy diabeł po raz pierwszy trafił na terapię do psychologa zaczęłam się obawiać, ale już po początkowej scenie można odetchnąć ze spokojem. Obejdzie się bez niepotrzebnych moralizatorskich rad, za to wszystkie sceny z doktor Lindą zaczną napędzać akcję. Bo przecież co lepiej zadziała na szalone pomysły Lucyfera niż opacznie zrozumiane opinie lekarza? Szczególnie, że pani Linda myśli, że cały ten Władca Piekieł to jedna wielka metafora, którą Morningstar wymyślił, żeby lepiej poradzić sobie z personalnymi problemami. Dlatego każda sesja jest taką perełką - Lucyfer opowiada szczerze o swoim życiu pełnym demonów, aniołów, skrzydeł i niebiańskich mocy, a doktor tłumaczy każdą z metafor, przekładając ją na ziemskie problemy. Genialne!

Chemia i budowanie napięcia między Lucyferem a panią Detektyw

Jak w każdym serialu, musi znaleźć się miejsce dla wątku miłosnego. Wszyscy wiemy, że to napędza akcję, a przy okazji powoduje dreszcze wśród co bardziej wrażliwych widzów (u mnie powoduje, nie wstydzę się!). Pamiętam, że początkowo nie byłam przekonana do zimnej pani Detektyw i nie wierzyłam, że może stworzyć dobrą parę z Lucyferem. Okazało się, że bardzo się pomyliłam i nie wiem czy taki był zamiar twórców, ale wraz z rozwojem uczucia między tą parą, rozwijała się moja sympatia dla nich. To chyba można nazwać dobrze poprowadzonym wątkiem, skoro widz przekonuje się do czegoś wraz z postaciami serialu. Przyznaję się: shipuję temu związkowi (mentalnie chyba wciąż mam piętnaście lat).

Piekielne poczucie humoru w punkt

 Jeżeli ktoś się zastanawia czym tak naprawdę może być dla widza serial Lucyfer, to ja mam na to jedną odpowiedź: świetną rozrywką! Wiadomo, że jest tutaj wiele elementów kryminału, fantastyki, nawet romansu, ale to wciąż przede wszystkim cudowna komedia. Nie pamiętam przy którym serialu ostatnio tak bardzo się zaśmiewałam. Szczególnie, że żarty opierają się przede wszystkim na masie powiedzonek, związanych z piekłem (dobrze wiemy, iż jest ich sporo). Z odcinka na odcinek jestem w coraz większym szoku, że twórcy serialu znajdują tak wiele żartów sytuacyjnych i słownych, dotyczących tematyki anielsko-diabelskiej. Ciekawa jestem czy kiedyś wyczerpie im się arsenał. Ale na razie pozostaje się cieszyć i zaśmiewać się w głos.

Lucyfer nigdy nie kłamie

Już o tym wspominałam w kontekście diabelskiej terapii. Cały myk z Lucyferem polega na tym, że nasz diabeł brzydzi się kłamstwem i to jest ten grzech, którego wystrzega się bardziej niż ognia piekielnego. Nawet jeżeli zaczynałam podejrzewać go o skłamanie w jakiejś kwestii okazywało się, że dzięki odpowiedniemu używaniu słów, nie łgał, a ewentualnie nie mówił całej prawdy. Tym różni się od postaci z innych seriali fantastycznych, w których zazwyczaj bohaterowie nadnaturalni ukrywają swoją prawdziwą twarz. Lucyfer od razu przedstawia się jako diabeł, nie szczędzi też szczegółów ze swojego życia rodzinnego czy osobistego. Tak, własny sługa-demon to równocześnie barmanka w jego nocnym klubie, a jego brat-anioł wpada do Los Angeles, żeby zaciągnąć go z powrotem do piekieł i Morningstar ukrywać tego nie będzie przed nikim. A Ty, uwierzyłbyś w takie coś, czy wolałbyś myśleć, tak jak bohaterowie, że to jakiś rodzaj dziwnej gry ze strony Lucyfera? ;)

Drugoplanowe postaci mają ciekawe wątki (Maze Trixie)

Tak, największym plusem serialu jest jego główny aktor. Jednak sam jeden nie dobiłby takiej popularności. Twórcy na szczęście postarali się o całą masę ciekawych drugoplanowych postaci. Najlepsze jest to, że każda z nich jest piekielnie barwna, dzięki czemu otrzymujemy różnorodną charakterystycznie mieszankę. Moimi ulubionymi bohaterami drugoplanowymi na pewno zostaną Trixie, czyli córka pani detektyw (szczególnie jej stosunki z Lucyferem rozczulają i bawią), a także Maze - demoniczna sługa Władcy Piekieł. Każda z tych postaci osobno tworzy wspaniałą kreację, ale wszyscy zyskują jeszcze bardziej w scenach konfrontacji. Kiedy pojawia się nić porozumienia między Maze a doktor Lindą czy Chloe - to wtedy widzimy różne strony danej osoby i możemy lepiej ją poznać. W drugim sezonie poznajemy kolejnych nowych bohaterów i znowu są to ciekawe charaktery. Nie mogę doczekać się kto będzie następny!

Kryminalna część jest przyjemnym dodatkiem

Tak jak mówiłam, dla mnie Lucyfer to przede wszystkim czysta rozrywka i serial komediowy. To może nie do końca było celem twórców, którzy tematycznie poszli bardziej w stronę kryminalnych zagadek Los Angeles. Moim zdaniem słusznie, bo każdy odcinek daje duże pole do popisu dla pary Lucyfer-Detektyw, którzy okazują się z biegiem czasu idealnymi partnerami, w dużej mierze świetnie się uzupełniającymi. Podoba mi się, że każdy element historii jest wyjaśniony, przykładowo to jak diabeł znalazł się na posterunku policji w roli konsultanta i dlaczego postanowiono go zatrzymać. I to wszystko naprawdę ma sens, choć można by podejrzewać, że w tego typu serialu będzie mnóstwo elementów bardzo naciąganych.

Ciekawie poprowadzone wątki znane z Biblii

Wspominałam już o stronie humorystycznej, kryminalnej i romantycznej. Teraz czas na ostatni element, czyli szczypta fantastyki. Byłam niezmiernie ciekawa jak daleko twórcy będą chcieli zawędrować. Początkowo myślałam, że skończy się na tym, że dostaniemy diabła z umiejętnością wyciągania z ludzi ich najskrytszych pragnień i tyle. Na całe szczęście byłam w błędzie. Z odcinka na odcinek wątek niebiańsko-piekielny się rozszerza. A to przybędzie Amenadiel, brat Lucyfera w celu odesłania niegrzecznego rodzeństwa do piekła, później wyruszą razem w misji poszukiwania magicznych skrzydeł upadłego anioła i razem będą drżeć przed ucieczką ich mamy z piekła. I to wciąż się rozrasta, więc pozostaje cierpliwie czekać czym w następnej kolejności uraczą nas twórcy.


Moja ocena na teraz to mnóstwo serduszek! Bardziej konstruktywnie wypowiem się po kolejnych sezonach. 

A Wy znacie ten serial? Bo jeśli nie, to nie wiem co tutaj jeszcze robicie - nadrabiajcie czym prędzej! I dajcie mu szansę, wciąga dopiero po kilku odcinkach, a drugi sezon to już perełka ;)


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka