Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lucyfer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lucyfer. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lipca 2019

„Stranger Things” (s.3), „Lucifer” (s.4), „Chilling Adventures of Sabrina” (s.2)

Stranger Things, sezon 3

źródło
Na kolejne sezony Stranger Things czekam od razu po zakończeniu napisów końcowych ostatniego odcinka poprzedniej serii. Od pierwszego epizodu po ostatni to zawsze jest kupa dobrej roboty realizatorskiej, wspaniałe zdjęcia, idealnie dopasowana muzyka, cudowna ekipa aktorów i rozrywkowy scenariusz. Czy trzeci sezon ma to wszystko? Jak najbardziej!
Zacznę może od drugiej strony i się przyczepię. Tak, trochę męczy mnie to, że zawsze Ci źli, którzy chcą kontrolować silne źródła energii, trzymać całą moc dla siebie i prowadzić niebezpieczne eksperymenty to muszą być Rosjanie. To największy banał w kinie amerykańskim. Z drugiej strony trochę rozumiem, że to akurat Stranger Things, które nawiązuje do popkultury lat 80tych korzysta z takich schematów. Szczególnie natomiast mierziła postać „Arnolda Schwarzeneggera”, czyli rosłego zabijaki rodem z taniego kina klasy B. Wciąż jednak powtarzam - to wszystko w tej rozrywkowej formie, jaką podsuwają nam twórcy w magiczny sposób nie odbiera frajdy z oglądania.
Wspaniale jest patrzeć na rozwój poszczególnych bohaterów, szczególnie tych młodych. Przeglądam z sentymentem zdjęcia z pierwszego sezonu, zestawiając je ze scenami trzeciej serii. Dzieciaki stały się nastolatkami, a scenarzyści postarali się o to, żeby grane przez nich postacie przechodziły przez wszystkie wzloty i upadki tego wieku. Oczywiście w międzyczasie walk z potworami i rozwiązywania niesamowitych zagadek, bo tych tutaj nadal nie zabraknie. Świetnie został poprowadzony wątek przyjaźni El z Max i chłopaków. Jedna rozkwitająca, druga ewoluująca zgodnie ze zmianami życia poszczególnych bohaterów. Do tego nadal para Steve i Dustin to jeden z najlepszych tandemów serialowych wszech czasów. To, jaką oni potrafią wytworzyć między sobą braterską chemię jest niesamowite. Dodanie do nich dwóch nowych postaci okazało się strzałem w dziesiątkę. Maya Hawke dostała sporą rolę, ale z jej charyzmą wszystko poukładało się świetnie (w sumie mając za rodziców Umę Thurman i Ethana Hawke chyba musieliśmy się spodziewać, że to udźwignie, nie?).
Największą siłą Stranger Things wciąż pozostaje umiejętność twórców do trzymania widzów w napięciu. Nie ma tutaj chwili na nudę i jeżeli nawet jakiś odcinek daje nam moment dla ukojenia nerwów to zaraz możemy spodziewać się kolejnej bomby emocjonalnej. Mam też wrażenie, że niewiele jest takich seriali, w których wmontowanie piosenki Never Ending Story w tak pełną napięcia scenę jakimś magicznym sposobem zagrało.
Co ja mogę dodać? Na ostatnim epizodzie uroniłam kilka łez, odcinki pochłaniałam ekspresowym tempem, jeden za drugim, a bawiłam się niezmiennie przednio. Trochę się boję ile twórcy mogą jeszcze ciągnąć pomysł z „The Upside Down”, ale i tak im kibicuję i już czekam na kolejny sezon!



Lucyfer, sezon 4

źródło

Serialem zachwyciłam się zaraz po jego powstaniu i wciągnęłam dwa pierwsze sezony w czystej ekstazie. Później przyszła pora na sezon trzeci, po którym zgadzałam się z decyzją o anulowaniu - wątki były przeciągnięte, a całość straciła czar i stała się po prostu nudna. Mimo to, podjęcie się kontynuowania Lucyfera przez Netflix była dla mnie miłym zaskoczeniem. Miałam nadzieję, że wezmą ten dobry pomysł na świat przedstawiony i bohaterów, po czym podkręcą trochę akcję. I tak właśnie zrobili.
Czwarty sezon to powiew świeżości. Tym razem zamiast 20+ odcinków dostajemy tylko dziesięć, ale dzięki temu każda minuta została w pełni wykorzystana. Nagle się okazało, że każdy z bohaterów może mieć ciekawy wątek, który toczy się w pełnej harmonii z ich charakterami. Lucyfer przechodzi największą przemianę, stara się zaakceptować siebie, co jest chyba najlepszym pomysłem na jego wątek do tej pory. Jego relacja z Chloe staje się bardzo niejednoznaczna, zaczynamy dostrzegać tam więcej kolorów, ich więź zostaje pogłębiona dzięki dobrze ukierunkowanej fabule. Trochę się obawiałam jak twórcy poradzą sobie z bombą z końcówki trzeciego sezonu, ale poszli w stronę nieoczywistą, ale dość logiczną.
Nagle i Amandiel, i Linda, i Maze mają tak poprowadzone swoje wątki, że stają się trochę bardziej widoczni i charakterni, niż we wcześniejszych sezonach. Jedyny punkt, gdzie trochę mogło być lepiej to postacie Dana i Lopez, ale pozwolę sobie to zwalić na ograniczony czas dziesięciu odcinków. Za to wszystko rekompensuje wprowadzenie nowej postaci - Ewy. Oczami wyobraźni już widziałam ten oklepany wątek trójkąta: wraca stara miłość, Lucyfer odsuwa się od Chloe, a ona za nim gania przy wtórze dopingowania wszystkich widzów serialu, którzy Ewą będą pogardzać. Tymczasem, twórcy zrobili z tej nowej postaci pełnoprawną bohaterkę, która co prawda namiesza w sferze romantycznej serialu, ale nie będzie tam wiele schematycznych zachowań.
Końcówka czwartego sezonu znowu zostawiła nas w potrzebie kontynuacji, którą Netflix już zapowiedział. Na dodatek postanowiono, że sezon piąty będzie ostatnim. Ja się cieszę, bo to znaczy, że dostaniemy zamkniętą historię, a fabuła nie będzie na siłę przeciągana (czego przykład boleśnie odczuliśmy podczas trzeciego sezonu). Także - Netflix dzięki za uratowanie Lucka!


Chilling Adventures of Sabrina, sezon 2

źródło

Pierwszy sezon Sabriny łyknęłam dość szybko po premierze i z seansu byłam zadowolona. Ta bardziej mroczna wersja historii czarownicy okazała się strzałem w dziesiątkę, nawet pomimo kilku mankamentów. Po drugą część sięgnęłam więc pełna nadziei i pozytywnie nastawiona. Początek jednak szybko ostudził mój zapał. Oglądałam partiami, po kilkadziesiąt minut, bo nie mogłam się na powrót wkręcić. Wydaje mi się, że winić należy za to wątki śmiertelników. Sporo czasu poświęcono tutaj przemianie Susie, do której nic nie mam, ale sposób, w jaki był ten wątek poprowadzony po prostu raził. Brakowało tam jakiejś subtelności i niestety, logicznego działania bohaterów. Do tego historia Rose i Harevey'a stała się naprawdę mało frapująca, a trochę czasu ekranowego zostało im poświęcone. W części dotyczącej czarownic też na początku nie działo się wiele, dlatego powrót do świata przedstawionego miałam ogólnie utrudniony. Na szczęście nie poddawałam się i prułam do przodu. Z czasem fabuła nabiera rumieńców i dostaniemy kilka naprawdę mocnych wątków. Szczgólnie cieszy rozwój postaci Lilith, która jest zdecydowanie jedną z najbardziej charyzmatycznych bohaterek. Będziemy mogli zobaczyć jej inną stronę, za sprawą nowego mężczyzny, Adama, a także poznać jej przeszłość - wydarzenia, które doprowadziły ją do tego czym się teraz zajmuje. Skoro mówimy o charakterystycznych bohaterkach to ponownie z zaciekawieniem śledziłam poczynania Zeldy, która staje się jedną z moich ulubionych postaci. Ta kobieta zrobi wszystko dla swojej rodziny, jest odważna i przebiegła. Co do tytułowej bohaterki to jeżeli człowiek już przyzwyczai się do pewnej dozy naiwności, masy popełnianych przez nią błędów to można i ją polubić. Ja zdecydowanie dziewczynie kibicuje. Szczególnie, że odkąd los złączył Sabrinę z Nickiem to wydaje się o wiele bardziej interesująca, te walczące pierwiastki dobra i zła zaczynają się jakoś sklejać w jedną osobę. Bardzo spodobał mi się też wątek, który pojawił się pod koniec sezonu - ten z przepowiednią. Mocne, ciekawie czerpiące inspiracje z chrześcijaństwa i budzące prawdziwe emocje. Samo zakończenie daje dobry punkt wyjścia do kolejnych odcinków. Podsumowując, drugi sezon był bardzo nierówny, nie zgasił jednak chęci do dalszego oglądania. Oby wątki śmiertelników były w przyszłości lepiej poprowadzone.


Znacie któryś z tych seriali? Macie podobne odczucia?

sobota, 17 listopada 2018

Mały update serialowy - co ostatnio oglądałam

Jeżeli zastanawiacie się czemu coraz mniej piszę o filmach, to odpowiedź brzmi: bo oglądam o wiele więcej seriali niż kiedyś. Netflix sprawił, że moja lista telewizyjnych tasiemców do obejrzenia rośnie z dnia na dzień. Dzisiaj więc małe podsumowanie ostatnich miesięcy. Jako że oglądam więcej, niż miałabym czas i chęci opisywać, stwierdziłam, że zamiast kompletnie olać moje wrażenia z małego ekranu, to przedstawię je w skrótowej formie.

1. Grace i Grace

źródło

Pochodząca z Irlandii pokojówka zostaje oskarżona o zamordowanie swojego pracodawcy. Dr Simon Jordan postanawia dociec prawdy, poprzez przeprowadzenie wywiadu psychologicznego dziewczyny.
Na serial natknęłam się na Netflixie, podczas przeglądania proponowanych mi tytułów. Co nieco już o nim słyszałam, a biorąc pod uwagę fakt, że składał się jedynie z sześciu odcinków postanowiłam nie zwlekać dłużej i po prostu go włączyć. Jego fabuła oparta jest na powieści autorstwa Margaret Atwood, pisarki znanej najbardziej dzięki głośnej Opowieści podręcznej, którą miałam przyjemność w tym roku przeczytać. Widać tutaj nić powiązania między dwoma tworami, autorka dobrze zna i chętnie eksploruje kobiece charaktery. Serial jest dość równy na przestrzeni tych sześciu odcinków, więc jeżeli nie spodoba Wam się klimat na początku, to raczej nie wciągniecie się w kolejne losy Grace. Ja zdecydowanie chciałam poznać zakończenie jej historii. Forma rozmowy z psychologiem i przypominanie sobie wydarzeń ze swojego życia, wydawała mi się dość oklepanym, eksploatowanym tematem. Jednak przyznam, że całość miała w sobie coś, co zatrzymało mnie na dłużej, główna bohaterka magnetyzowała i przyciągałała uwagę widza, a ja do końca nie mogłam rozgryźć co kryje się za tą niewinną buźką. I to chyba największy plus tej produkcji, ta niejednoznaczność, kolejne warstwy odkrywające się na przestrzeni trwania serialu. Na dodatek świetnie sprawdza się tutaj scenografia, kostiumy, casting i zgrabnie napisany scenariusz. Polecam.

Moja ocena: 7/10

2. Lucyfer (sezon 3)

źródło
Więcej o serialu (dwóch pierwszych sezonach) pisałam już na blogu TUTAJ.
Niedawno pojawiła się informacja o kasacji tego serialu przez stację FOX. Pierwszą moją reakcją był smutek typowej fangirl, ale z drugiej strony - trzeci sezon był naprawdę kiepski. Serial stracił swoją iskrę, nie przyciąga mnie jak w poprzednich sezonach, nowa postać nie wprowadziła tyle zamieszania, ile mogłaby, a jeżeli chodzi o bohaterów drugoplanowych to chyba scenarzyści nie bardzo wiedzieli co z nimi zrobić. Wynikło z tego to, że mam po dziurki w nosie Amadiela i chętnie zobaczyłabym jak wraca do swojego Tatuśka. Pozostaje fakt, że Lucyfer ma wiele elementów typowego guilty pleasure, szczególnie w moim typie - zawsze lubiłam połączenie fantastyki ze współczesnością. Więc ogólnie się cieszę, że Netflix postanowił kontynuować prace nam tym serialem, może uda się lepiej wycisnąć ten naprawdę dobry pomysł i dorzucą do niego porządną fabułę. Szczególnie, że ostatni odcinek zostawił widzów w niezłym szoku i byłoby bardzo smutno, gdybyśmy nie dowiedzieli się co było dalej. Pojawiły się także dwa dodatkowe odcinki, które również mnie nie porwały. Ogólnie, trzeci sezon to niewypał, sezon drugi pozostaje najlepszy - szkoda, że Lucyfer zaliczył taką sinusoidę.

3. Black Mirror (sezony 1-3)

źródło

Historie osadzone w przyszłości, opowiedziane w osobnych odcinkach. Każda z nich opowiada o innych przykrych konsekwencjach rozwoju naszej cywilizacji, pokazując w sposób karykaturalny do czego może dojść jeśli nic się nie zmieni.
Black Mirror to prawdziwy hit wśród seriali. Każdy z nas zna kogoś, kto się nim zachwyca i nam go polecał. I słusznie, bo to rzecz bardzo mocna i warta każdej minuty. Dlaczego więc nie mam za sobą wszystkich odcinków? A to prosta sprawa - Black Mirror to taki serial, który umożliwia nam najprostsze i wygodne dawkowanie. Poszczególne odcinki to po prostu osobne historie, takie mini filmy, trwające zazwyczaj 40 minut. Oczywiście, wszystkie powiązane są tematyką przyszłości, która za każdym razem maluje się w dość ciemnych barwach, a jednocześnie jest bardzo prawdopodobna. Jako że te odcinki są zamkniętymi historiami, to po zakończonym seansie nie musimy koniecznie włączać kolejnego, żeby dowiedzieć się co było dalej. W przypadku takiej formy normalnym jest, że bywają wzloty i upadki. Trzeba jednak przyznać, że wzloty są naprawdę wysokie, a upadki mało bolesne. Większość odcinków jest rewelacyjna, od pomysłu, poprzez wszystkie aspekty techniczne, grę aktorską, po puentę. Najbardziej w pamięć zapadają te z zaskoczeniem, np. Biały niedźwiedź, który przechodzi od dziwnej, wręcz nieciekawej historii do jednej z najlepszych, dzięki pięknemu podsumowaniu, wszystko w 42 minuty. Zresztą takich ulubieńców mam kilka, a mimo że od obejrzenia minęło sporo czasu, to wciąż te historie tkwią w pamięci. Bardzo lubię m.in. San Junipero czy Wersję próbną (ten vibe horroru naprawdę mnie przeraził). Pozostaje mi go Wam polecić, jeżeli jeszcze nie widzieliście!

Moja ocena: 8/10 (średnia, bo każdy odcinek jest trochę inny)

4. Grace i Frankie (sezon 1)

źródło
Życie dwóch odwiecznych rywalek wywraca się do góry nogami, gdy ich mężowie oznajmiają, że są w sobie zakochani i planują małżeństwo.
Poszukując czegoś lekkiego natknęłam się na ten serial. Dwudziestominutowe odcinki i polecenie na jednej ze stron skusiło mnie na obejrzenie odcinka - skończyło się na całym sezonie. To naprawdę przyjemna rozrywka. Nie będę jednak ukrywać, że główną tego zasługą jest genialne aktorstwo ze strony dwóch tytułowych bohaterek. Jane Fonda i Lily Tomlin to prawdziwe legendy i fakt, że zechciały zagrać w tym serialu już powinien nas przekonać, że warto dać mu szansę. Może czasami wydawać się, że jest skierowany bardziej dla pań w średnim wieku, ale ja z ręką na sercu mówię, że bawiłam się przednio. Pomysł na rozpoczęcie serialu dość ekscentryczny, ale byłam w szoku jak łatwo było mi uwierzyć w ten związek między dwoma siedemdziesięciolatkami. I trudno nie współczuć bohaterom, którzy wybierając szczęście musieli zranić bardzo im bliskie osoby. To dobrze, że twórcy nie zdecydowali się po prostu na zrzucenie na żony bomby w postaci informacji o homoseksualizmie, a pokazali nam, że taka decyzja wymagała wielu poświęceń i sporej ilości odwagi. Nie będę Wam ściemniać, że to genialna produkcja, którą każdy powinien obejrzeć. Wielu stwierdzi, że to dla nich idealna rozrywka, resztę może wynudzić. Warto jednak dać mu szansę. Ja skończyłam pierwszy sezon i robię sobie przerwę, ale zapewne kiedyś wrócę do perypetii tych intrygujących pań.

Moja ocena: 6+/10

5. New Girl (sezon 7)

źródło
Więcej o serialu (sezonach 1-4) pisałam kupę czasu temu, TUTAJ.
Zawsze bardzo lubiłam ten serial, uważam że to jeden z najlepszych krótkich czasoumilaczy. W New Girl poznałam paczkę przyjaciół, których chciałabym mieć w prawdziwym życiu. Rozumiecie, tak jak kiedyś wszyscy chcieli dołączyć do paczki Rachel, Chandlera, Joeya i reszty bohaterów Przyjaciół, tak ja marzyłam o poznaniu takiej bandy wariatów jak Nick, Jess czy Schmidt. Dlatego, gdy zapowiedziano ostatni sezon, który miał być takim epilogiem do przygód ukochanych postaci bardzo się ucieszyłam. Całość składa się jedynie z ośmiu odcinków i nie wierzę, że to powiem, ale dobrze że tylko z tylu. Niestety, zabieg przeskoczenia kilka lat do przodu nie wyszedł twórcom i trochę brakowało tego ciepła połączonego z humorem, który bił z serialu na przestrzeni poprzednich sezonów. Wyglądało to tak, jakby chcieli po łebkach przeskoczyć po poszczególnych tematach i doprowadzić to do typowego zakończenia - ślub, dziecko, praca, wszystko idealnie ułożone. Nie zmienia to faktu, że wszystkie poprzednie sezony to złoto, do których mam nadzieję w przyszłości wracać w celu poprawienia sobie humoru. Trudno zapomnieć o tak genialnych scenach jak ta z pierwszego odcinka kiedy chłopaki śpiewają dla Jess piosenkę z Dirty Dancing czy o szalonych pomysłach Winstona, jak ten z wpuszczeniem szopa na wesele. Do tego możemy tutaj znaleźć jeden z najbardziej emocjonujących związków, bo Jess i Nick chemię między sobą mieli niesamowitą, szczególnie w pierwszych dwóch sezonach. Dlatego wszystkim polecam oglądanie, ale siódmy sezon można sobie odpuścić.



Jakie seriale Wy oglądacie? :)

poniedziałek, 1 maja 2017

„Lucyfer”, czyli kiedy diabeł wpada do Los Angeles

Od razu zaznaczam, że post będzie pełen zachwytów i wyznań miłosnych, bo aktualnie jestem pod wpływem czaru tego serialu. Ostrzegam! To może oznaczać, że nie jest on aż tak dobry jak tutaj napiszę, ale faktem jest, iż rozkochał mnie w sobie i kompletnie zaślepił. Koniec wstępu, przejdźmy do kilku powodów, które sprawiają, że Lucyfer to taki wspaniały serial.

Charyzma głównego aktora

Nie ma co owijać w bawełnę, Lucyfer kręci się wokół przygód Władcy Piekieł, w którego wciela się ze stuprocentowym powodzeniem Tom Ellis, i to on stoi na pierwszym miejscu powodów, dla których po serial warto sięgnąć. Postać diabła łatwo można przeszarżować, szczególnie że serialowy Lucyfer lubi wymierzać sprawiedliwość za niecne czyny przestępców, a jednocześnie sam oddaje się wszelkim lubieżnym, ziemskim rozrywkom. Dlatego włożenie tej postaci w idealnie skrojone garnitury, pozostawienie eleganckiego, angielskiego akcentu (chociaż może bardziej walijskiego, bo tam urodził się Ellis) i kulturalne zachowanie Lucyfera sprawia, że staje się on postacią, której będziemy kibicować i którą szybko się nie znudzimy. A zagrana jest bezbłędnie i z ogromną dawką charyzmy.

Diabeł na terapii

 Kiedy diabeł po raz pierwszy trafił na terapię do psychologa zaczęłam się obawiać, ale już po początkowej scenie można odetchnąć ze spokojem. Obejdzie się bez niepotrzebnych moralizatorskich rad, za to wszystkie sceny z doktor Lindą zaczną napędzać akcję. Bo przecież co lepiej zadziała na szalone pomysły Lucyfera niż opacznie zrozumiane opinie lekarza? Szczególnie, że pani Linda myśli, że cały ten Władca Piekieł to jedna wielka metafora, którą Morningstar wymyślił, żeby lepiej poradzić sobie z personalnymi problemami. Dlatego każda sesja jest taką perełką - Lucyfer opowiada szczerze o swoim życiu pełnym demonów, aniołów, skrzydeł i niebiańskich mocy, a doktor tłumaczy każdą z metafor, przekładając ją na ziemskie problemy. Genialne!

Chemia i budowanie napięcia między Lucyferem a panią Detektyw

Jak w każdym serialu, musi znaleźć się miejsce dla wątku miłosnego. Wszyscy wiemy, że to napędza akcję, a przy okazji powoduje dreszcze wśród co bardziej wrażliwych widzów (u mnie powoduje, nie wstydzę się!). Pamiętam, że początkowo nie byłam przekonana do zimnej pani Detektyw i nie wierzyłam, że może stworzyć dobrą parę z Lucyferem. Okazało się, że bardzo się pomyliłam i nie wiem czy taki był zamiar twórców, ale wraz z rozwojem uczucia między tą parą, rozwijała się moja sympatia dla nich. To chyba można nazwać dobrze poprowadzonym wątkiem, skoro widz przekonuje się do czegoś wraz z postaciami serialu. Przyznaję się: shipuję temu związkowi (mentalnie chyba wciąż mam piętnaście lat).

Piekielne poczucie humoru w punkt

 Jeżeli ktoś się zastanawia czym tak naprawdę może być dla widza serial Lucyfer, to ja mam na to jedną odpowiedź: świetną rozrywką! Wiadomo, że jest tutaj wiele elementów kryminału, fantastyki, nawet romansu, ale to wciąż przede wszystkim cudowna komedia. Nie pamiętam przy którym serialu ostatnio tak bardzo się zaśmiewałam. Szczególnie, że żarty opierają się przede wszystkim na masie powiedzonek, związanych z piekłem (dobrze wiemy, iż jest ich sporo). Z odcinka na odcinek jestem w coraz większym szoku, że twórcy serialu znajdują tak wiele żartów sytuacyjnych i słownych, dotyczących tematyki anielsko-diabelskiej. Ciekawa jestem czy kiedyś wyczerpie im się arsenał. Ale na razie pozostaje się cieszyć i zaśmiewać się w głos.

Lucyfer nigdy nie kłamie

Już o tym wspominałam w kontekście diabelskiej terapii. Cały myk z Lucyferem polega na tym, że nasz diabeł brzydzi się kłamstwem i to jest ten grzech, którego wystrzega się bardziej niż ognia piekielnego. Nawet jeżeli zaczynałam podejrzewać go o skłamanie w jakiejś kwestii okazywało się, że dzięki odpowiedniemu używaniu słów, nie łgał, a ewentualnie nie mówił całej prawdy. Tym różni się od postaci z innych seriali fantastycznych, w których zazwyczaj bohaterowie nadnaturalni ukrywają swoją prawdziwą twarz. Lucyfer od razu przedstawia się jako diabeł, nie szczędzi też szczegółów ze swojego życia rodzinnego czy osobistego. Tak, własny sługa-demon to równocześnie barmanka w jego nocnym klubie, a jego brat-anioł wpada do Los Angeles, żeby zaciągnąć go z powrotem do piekieł i Morningstar ukrywać tego nie będzie przed nikim. A Ty, uwierzyłbyś w takie coś, czy wolałbyś myśleć, tak jak bohaterowie, że to jakiś rodzaj dziwnej gry ze strony Lucyfera? ;)

Drugoplanowe postaci mają ciekawe wątki (Maze Trixie)

Tak, największym plusem serialu jest jego główny aktor. Jednak sam jeden nie dobiłby takiej popularności. Twórcy na szczęście postarali się o całą masę ciekawych drugoplanowych postaci. Najlepsze jest to, że każda z nich jest piekielnie barwna, dzięki czemu otrzymujemy różnorodną charakterystycznie mieszankę. Moimi ulubionymi bohaterami drugoplanowymi na pewno zostaną Trixie, czyli córka pani detektyw (szczególnie jej stosunki z Lucyferem rozczulają i bawią), a także Maze - demoniczna sługa Władcy Piekieł. Każda z tych postaci osobno tworzy wspaniałą kreację, ale wszyscy zyskują jeszcze bardziej w scenach konfrontacji. Kiedy pojawia się nić porozumienia między Maze a doktor Lindą czy Chloe - to wtedy widzimy różne strony danej osoby i możemy lepiej ją poznać. W drugim sezonie poznajemy kolejnych nowych bohaterów i znowu są to ciekawe charaktery. Nie mogę doczekać się kto będzie następny!

Kryminalna część jest przyjemnym dodatkiem

Tak jak mówiłam, dla mnie Lucyfer to przede wszystkim czysta rozrywka i serial komediowy. To może nie do końca było celem twórców, którzy tematycznie poszli bardziej w stronę kryminalnych zagadek Los Angeles. Moim zdaniem słusznie, bo każdy odcinek daje duże pole do popisu dla pary Lucyfer-Detektyw, którzy okazują się z biegiem czasu idealnymi partnerami, w dużej mierze świetnie się uzupełniającymi. Podoba mi się, że każdy element historii jest wyjaśniony, przykładowo to jak diabeł znalazł się na posterunku policji w roli konsultanta i dlaczego postanowiono go zatrzymać. I to wszystko naprawdę ma sens, choć można by podejrzewać, że w tego typu serialu będzie mnóstwo elementów bardzo naciąganych.

Ciekawie poprowadzone wątki znane z Biblii

Wspominałam już o stronie humorystycznej, kryminalnej i romantycznej. Teraz czas na ostatni element, czyli szczypta fantastyki. Byłam niezmiernie ciekawa jak daleko twórcy będą chcieli zawędrować. Początkowo myślałam, że skończy się na tym, że dostaniemy diabła z umiejętnością wyciągania z ludzi ich najskrytszych pragnień i tyle. Na całe szczęście byłam w błędzie. Z odcinka na odcinek wątek niebiańsko-piekielny się rozszerza. A to przybędzie Amenadiel, brat Lucyfera w celu odesłania niegrzecznego rodzeństwa do piekła, później wyruszą razem w misji poszukiwania magicznych skrzydeł upadłego anioła i razem będą drżeć przed ucieczką ich mamy z piekła. I to wciąż się rozrasta, więc pozostaje cierpliwie czekać czym w następnej kolejności uraczą nas twórcy.


Moja ocena na teraz to mnóstwo serduszek! Bardziej konstruktywnie wypowiem się po kolejnych sezonach. 

A Wy znacie ten serial? Bo jeśli nie, to nie wiem co tutaj jeszcze robicie - nadrabiajcie czym prędzej! I dajcie mu szansę, wciąga dopiero po kilku odcinkach, a drugi sezon to już perełka ;)


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka