1. Grace i Grace
źródło |
Pochodząca z Irlandii pokojówka zostaje oskarżona o zamordowanie swojego pracodawcy. Dr Simon Jordan postanawia dociec prawdy, poprzez przeprowadzenie wywiadu psychologicznego dziewczyny.
Na serial natknęłam się na Netflixie, podczas przeglądania proponowanych mi tytułów. Co nieco już o nim słyszałam, a biorąc pod uwagę fakt, że składał się jedynie z sześciu odcinków postanowiłam nie zwlekać dłużej i po prostu go włączyć. Jego fabuła oparta jest na powieści autorstwa Margaret Atwood, pisarki znanej najbardziej dzięki głośnej Opowieści podręcznej, którą miałam przyjemność w tym roku przeczytać. Widać tutaj nić powiązania między dwoma tworami, autorka dobrze zna i chętnie eksploruje kobiece charaktery. Serial jest dość równy na przestrzeni tych sześciu odcinków, więc jeżeli nie spodoba Wam się klimat na początku, to raczej nie wciągniecie się w kolejne losy Grace. Ja zdecydowanie chciałam poznać zakończenie jej historii. Forma rozmowy z psychologiem i przypominanie sobie wydarzeń ze swojego życia, wydawała mi się dość oklepanym, eksploatowanym tematem. Jednak przyznam, że całość miała w sobie coś, co zatrzymało mnie na dłużej, główna bohaterka magnetyzowała i przyciągałała uwagę widza, a ja do końca nie mogłam rozgryźć co kryje się za tą niewinną buźką. I to chyba największy plus tej produkcji, ta niejednoznaczność, kolejne warstwy odkrywające się na przestrzeni trwania serialu. Na dodatek świetnie sprawdza się tutaj scenografia, kostiumy, casting i zgrabnie napisany scenariusz. Polecam.
Moja ocena: 7/10
2. Lucyfer (sezon 3)
źródło |
Niedawno pojawiła się informacja o kasacji tego serialu przez stację FOX. Pierwszą moją reakcją był smutek typowej fangirl, ale z drugiej strony - trzeci sezon był naprawdę kiepski. Serial stracił swoją iskrę, nie przyciąga mnie jak w poprzednich sezonach, nowa postać nie wprowadziła tyle zamieszania, ile mogłaby, a jeżeli chodzi o bohaterów drugoplanowych to chyba scenarzyści nie bardzo wiedzieli co z nimi zrobić. Wynikło z tego to, że mam po dziurki w nosie Amadiela i chętnie zobaczyłabym jak wraca do swojego Tatuśka. Pozostaje fakt, że Lucyfer ma wiele elementów typowego guilty pleasure, szczególnie w moim typie - zawsze lubiłam połączenie fantastyki ze współczesnością. Więc ogólnie się cieszę, że Netflix postanowił kontynuować prace nam tym serialem, może uda się lepiej wycisnąć ten naprawdę dobry pomysł i dorzucą do niego porządną fabułę. Szczególnie, że ostatni odcinek zostawił widzów w niezłym szoku i byłoby bardzo smutno, gdybyśmy nie dowiedzieli się co było dalej. Pojawiły się także dwa dodatkowe odcinki, które również mnie nie porwały. Ogólnie, trzeci sezon to niewypał, sezon drugi pozostaje najlepszy - szkoda, że Lucyfer zaliczył taką sinusoidę.
3. Black Mirror (sezony 1-3)
źródło |
Historie osadzone w przyszłości, opowiedziane w osobnych odcinkach. Każda z nich opowiada o innych przykrych konsekwencjach rozwoju naszej cywilizacji, pokazując w sposób karykaturalny do czego może dojść jeśli nic się nie zmieni.
Black Mirror to prawdziwy hit wśród seriali. Każdy z nas zna kogoś, kto się nim zachwyca i nam go polecał. I słusznie, bo to rzecz bardzo mocna i warta każdej minuty. Dlaczego więc nie mam za sobą wszystkich odcinków? A to prosta sprawa - Black Mirror to taki serial, który umożliwia nam najprostsze i wygodne dawkowanie. Poszczególne odcinki to po prostu osobne historie, takie mini filmy, trwające zazwyczaj 40 minut. Oczywiście, wszystkie powiązane są tematyką przyszłości, która za każdym razem maluje się w dość ciemnych barwach, a jednocześnie jest bardzo prawdopodobna. Jako że te odcinki są zamkniętymi historiami, to po zakończonym seansie nie musimy koniecznie włączać kolejnego, żeby dowiedzieć się co było dalej. W przypadku takiej formy normalnym jest, że bywają wzloty i upadki. Trzeba jednak przyznać, że wzloty są naprawdę wysokie, a upadki mało bolesne. Większość odcinków jest rewelacyjna, od pomysłu, poprzez wszystkie aspekty techniczne, grę aktorską, po puentę. Najbardziej w pamięć zapadają te z zaskoczeniem, np. Biały niedźwiedź, który przechodzi od dziwnej, wręcz nieciekawej historii do jednej z najlepszych, dzięki pięknemu podsumowaniu, wszystko w 42 minuty. Zresztą takich ulubieńców mam kilka, a mimo że od obejrzenia minęło sporo czasu, to wciąż te historie tkwią w pamięci. Bardzo lubię m.in. San Junipero czy Wersję próbną (ten vibe horroru naprawdę mnie przeraził). Pozostaje mi go Wam polecić, jeżeli jeszcze nie widzieliście!
Moja ocena: 8/10 (średnia, bo każdy odcinek jest trochę inny)
4. Grace i Frankie (sezon 1)
źródło |
Poszukując czegoś lekkiego natknęłam się na ten serial. Dwudziestominutowe odcinki i polecenie na jednej ze stron skusiło mnie na obejrzenie odcinka - skończyło się na całym sezonie. To naprawdę przyjemna rozrywka. Nie będę jednak ukrywać, że główną tego zasługą jest genialne aktorstwo ze strony dwóch tytułowych bohaterek. Jane Fonda i Lily Tomlin to prawdziwe legendy i fakt, że zechciały zagrać w tym serialu już powinien nas przekonać, że warto dać mu szansę. Może czasami wydawać się, że jest skierowany bardziej dla pań w średnim wieku, ale ja z ręką na sercu mówię, że bawiłam się przednio. Pomysł na rozpoczęcie serialu dość ekscentryczny, ale byłam w szoku jak łatwo było mi uwierzyć w ten związek między dwoma siedemdziesięciolatkami. I trudno nie współczuć bohaterom, którzy wybierając szczęście musieli zranić bardzo im bliskie osoby. To dobrze, że twórcy nie zdecydowali się po prostu na zrzucenie na żony bomby w postaci informacji o homoseksualizmie, a pokazali nam, że taka decyzja wymagała wielu poświęceń i sporej ilości odwagi. Nie będę Wam ściemniać, że to genialna produkcja, którą każdy powinien obejrzeć. Wielu stwierdzi, że to dla nich idealna rozrywka, resztę może wynudzić. Warto jednak dać mu szansę. Ja skończyłam pierwszy sezon i robię sobie przerwę, ale zapewne kiedyś wrócę do perypetii tych intrygujących pań.
Moja ocena: 6+/10
5. New Girl (sezon 7)
źródło |
Zawsze bardzo lubiłam ten serial, uważam że to jeden z najlepszych krótkich czasoumilaczy. W New Girl poznałam paczkę przyjaciół, których chciałabym mieć w prawdziwym życiu. Rozumiecie, tak jak kiedyś wszyscy chcieli dołączyć do paczki Rachel, Chandlera, Joeya i reszty bohaterów Przyjaciół, tak ja marzyłam o poznaniu takiej bandy wariatów jak Nick, Jess czy Schmidt. Dlatego, gdy zapowiedziano ostatni sezon, który miał być takim epilogiem do przygód ukochanych postaci bardzo się ucieszyłam. Całość składa się jedynie z ośmiu odcinków i nie wierzę, że to powiem, ale dobrze że tylko z tylu. Niestety, zabieg przeskoczenia kilka lat do przodu nie wyszedł twórcom i trochę brakowało tego ciepła połączonego z humorem, który bił z serialu na przestrzeni poprzednich sezonów. Wyglądało to tak, jakby chcieli po łebkach przeskoczyć po poszczególnych tematach i doprowadzić to do typowego zakończenia - ślub, dziecko, praca, wszystko idealnie ułożone. Nie zmienia to faktu, że wszystkie poprzednie sezony to złoto, do których mam nadzieję w przyszłości wracać w celu poprawienia sobie humoru. Trudno zapomnieć o tak genialnych scenach jak ta z pierwszego odcinka kiedy chłopaki śpiewają dla Jess piosenkę z Dirty Dancing czy o szalonych pomysłach Winstona, jak ten z wpuszczeniem szopa na wesele. Do tego możemy tutaj znaleźć jeden z najbardziej emocjonujących związków, bo Jess i Nick chemię między sobą mieli niesamowitą, szczególnie w pierwszych dwóch sezonach. Dlatego wszystkim polecam oglądanie, ale siódmy sezon można sobie odpuścić.
Jakie seriale Wy oglądacie? :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz