piątek, 29 kwietnia 2016

Kwietniowy magiel filmowy

Kolejny miesiąc za mną. Filmowo był trochę lepszy niż poprzedni ze względu na liczbę obejrzanych obrazów. Muszę przyznać, że tym razem nie obyło się bez niespodzianek, zapraszam do moich krótkich opinii!

Zbuntowana (2015)
Zaczynamy od najgorszego filmu w dzisiejszym zestawieniu. Ten tytuł trafia do Zbuntowanej. Przyznam, że nie czytałam książek, a po obejrzeniu Niezgodnej stwierdziłam, że ekranizacje w tym wypadku mi wystarczą i jakoś nie niecierpliwiłam się, żeby poznać dalsze losy bohaterów. 
To kontynuacja Niezgodnej, w której Tris (Shailene Woodley) po ucieczce stara się poradzić z nową sytuacją. Nie warto mówić tutaj więcej. I tak jak pierwsza część była dla mnie jakoś strawna, tak druga to już niezły bubel. Bohaterowie zachowują się po prostu bezmyślnie, do fabuły napychane są coraz to nowe wątki, w celu podkolorowania historii, a tak naprawdę to wszystko ze sobą nie gra. Aktorzy też nie dali rady, nad czym bardzo ubolewam. Po prostu nie mam już ochoty na oglądanie kolejnej części, a to chyba najgorsze co może spotkać część cyklu. 

Moja ocena: 3/10

Siódmy syn (2014)
Z filmami fantasy już tak jest, że albo wychodzą i królują w box-officie albo nie wychodzą i przechodzą gdzieś bokiem. I wiele rzeczy ma na to wpływ. 
Siódmy syn powstał na podstawie książki autorstwa znanego w świecie młodzieżowej fantastyki Josepha Delaney'a. Żeby pokonać potężną wiedźmę - mateczkę Malkin (Julianne Moore), Mistrz Gregory (Jeff Bridges) rusza w misję znalezienia i wyszkolenia siódmego syna siódmego syna. Znajduje go w małej gospodzie w postaci Toma Warda (Ben Barnes).
Na początku filmu pojawia się na chwilę Kit, znany nam jako Jon Snow z Gry o Tron. I moim zdaniem to on mógł grać główną rolę, bo Ben wypadł niestety strasznie sztywno. Nie wiem dlaczego producenci tak często obsadzają go w roli amanta w fantastyce. Co prawda wygląd ma, ale brakuje mu jakiejś charyzmy, wypada jak słodki chłoptaś. Film niestety bardzo sztampowy i niewyróżniający się z grona innych w tym gatunku. Nawet cudowna obsada (Jeff, Julianne i Alicia Vikander!) w tym przypadku nie pomogła. Za to trzeba przyznać, że oprawa wizualna naprawdę świetna, efekty im wyszły. Taki do obejrzenia do niedzielnego obiadu z rodziną.

Moja ocena: 5/10

Agentka (2015)
Kiedy tak naprawdę nie mam ochoty na oglądanie filmów sięgam po "głupie" komedie. Oglądam je raczej rzadko i z góry zakładam, że dostaną zapewne poniżej 5 gwiazdek ode mnie. Tutaj trochę się zdziwiłam.
Susan Cooper (Mellisa McCarthy) jest agentką CIA, ale pracuje w biurze, będąc "na uchu" agenta Fine'a (Jude Law). Kiedy okazuje się, że do pracy w terenie potrzeba kogoś, kto wtopi się w tłum Susan postanawia wkroczyć do akcji.
Dlaczego dobrze bawiłam się na tym filmie? Chyba zasługa tutaj przede wszystkim genialnej Mellisy McCarthy, która w komediach sprawdza się bez zastrzeżeń. Naprawdę było wiele gagów, na które roześmiałam się w głos. Do tego casting sprawdził się w stu procentach. Główna rola oczywiście błyszczała, ale muszę wspomnieć o tym, co zrobił Jason Statham! Wypadł świetnie, szczególnie, że wszystkie kwestie, które wypowiadał przynosiły na myśl jego wcześniejsze filmy akcji! Rose Byrne i Miranda Hart również dały radę. I byłoby może nawet siedem gwiazdek, ale ja nie rozumiem scen z wymiocinami w takich komediach. Czy tylko mnie to odstrasza? 

Moja ocena: 6/10

Dziewczyny z bandy (2014)
Film festiwalowy, zdobywca Czarnej Szpuli dla najlepszego filmu zagranicznego. W Polsce pokazywały go raczej tylko kina studyjne.
Marieme (Karidja Toure) szuka swojego miejsca - w domu zajmuje się młodszymi siostrami i unika starszego brata. Jej matka jest wiecznie nieobecna. Z sytuacji domowej wynika fakt, że Marieme ma słabe oceny w szkole i nie dostanie się do liceum. Wtedy poznaje paczkę dziewczyn, na których czele stoi Lady (Assa Sylla).
Trochę boli mnie to, że film Dziewczyny z bandy jest tak słabo oceniany na filmwebie. Z drugiej strony jeżeli ktoś zabiera się za niego nieświadomy że to film festiwalowy, więc kino niezależne to można sobie wytłumaczyć komentarze typu "nuda". To jest taki kolejny coming of age movie, ale z wyraźnym rysem od reżyserki. Bardzo podobały mi się prawie teledyskowe ujęcia. Do tego reżyserka porusza wiele problemów, które dotykają młode dziewczyny, np. dyskryminacja ze względu na płeć. Oprócz tego sam fakt, jak wpływa brak rodziców na zachowanie dzieci. Naprawdę miły seans.

Moja ocena: 7/10

Disco Polo (2015)
Kiedy ten film wszedł do kina była to pozycja, którą skreśliłam z miejsca. Polska komedia, do tego o takim gatunku muzycznym - stwierdziłam, że to będzie kolejna kicha. A Disco Polo okazało się największym zaskoczeniem ostatnich miesięcy!
Tomek (Dawid Ogrodnik) marzy o karierze w świecie disco polo. Namawia Rudego (Piotr Głowacki), żeby nagrali kilka kawałków i z nimi wystąpili.
Kiedy siadasz do filmu z założeniem, że będzie to mordęga, a dostajesz produkt, który jest całością, w którym widać zabawę wszystkich, którzy pomagali przy jego tworzeniu to trudno się nie uśmiechać. Widać było, że reżyser miał pomysł i go zrealizował. Mimo tego, że w Polsce takich rzeczy się nie robi, a jak już się robi to skazane są one na klapę. A tutaj widać fascynację twórczością mojego ulubieńca - Wesa Andersona! Jest kolorowo, wesoło, absurdalnie, a przede wszystkim ironicznie! Teledysk z Titaniciem pływającym po piasku mnie po prostu zabił! Do tego fakt, że kostiumy aktorów zawsze pasowały kolorystycznie do scenografii, swoją drogą cudownej. Po prostu jeżeli spodziewacie się filmu dokumentalnego o disco polo to go nie dostaniecie, ale jeżeli chcecie się bawić z przymrużeniem oka obejrzycie ten film i dajcie się ponieść zabawie!

Moja ocena: 8/10

Gosford Park (2001)
Tutaj coś z całkiem innej beczki. Miałam go na liście "do zobaczenia" i okazało się, że właśnie emitowała go polska telewizja. 
Do posiadłości Gosford Park przyjeżdża sama śmietanka towarzyska, a wraz z nimi masa służby. Podczas ich pobytu dochodzi do zbrodni i każdy jest podejrzany. 
Przyznam, że początek filmu był dla mnie trudny. W obrazie Altmana poznamy ogromne grono bohaterów. Już wyższa sfera jest bardzo liczna, a do tego dochodzi służba. Pomagały mi znane aktorskie twarze, bo przecież zawsze łatwiej skojarzyć kogoś znanego. A tutaj mamy śmietankę aktorską - Maggie Smith, Emily Watson, Kristin Scott Thomas, Michael Gambon, Helen Mirren, Charles Dance (czyli znienawidzony Lannister z Gry o tron).  I każdy z tych aktorów idealnie pasuje do swojej roli. Sama intryga kryminalna nie jest tutaj sednem sprawy. Raczej poznawanie koneksji między bohaterami, ujrzenie tego zepsutego świata, dowiadywania się o kolejnych tajemnicach skrywanych przez arystokratów i służbę. Ogromny szacunek dla reżysera i scenarzysty za stworzenie tego świata. Zresztą zasłużony Oscar za scenariusz! Ale film na chwilę skupienia, bo można się tutaj pogubić.

Moja ocena: 8/10

Wiele hałasu o nic (1993)
W moim noworocznym wyzwaniu pojawił się punkt "ekranizacja dzieła Szekspira". Jako że jest tego mnóstwo, a ciągle powstają nowości, wiedziałam, że szybko którąś ekranizację obejrzę.
Don Pedro (Danzel Washington) wraca z wygranej wojny. Przywozi ze sobą wysławionego w walce Claudio (Robert Sean Leonard), który z miejsca zakochuje się w pięknej Hero (Kate Beckinsale). Przyjaciele wpadają na szalony pomysł wyswatania wyśmiewających się nawzajem Beatrice (Emma Thompson) i Benedicka (Kenneth Branagh). 
To, że Kenneth Branagh jest największym fanem Szekspira w świecie Hollywood wie chyba każdy. Zajął się reżyserią oraz przekładem na język filmu wielu dzieł mistrza. Ale to mało. Jego ekranizacje są równocześnie najlżejszym, najłatwiej strawnym Szekspirem w kinie. Przy Wiele hałasu o nic możemy się zaśmiewać z żartów, których nie ujrzelibyśmy czytając oryginał. Branagh naprawdę rozumie Szekspira i potrafi przełożyć go na język obrazów, zarazem idealnie kierując aktorami. A jeśli już o nich mowa, to trzeba przyznać, że w tym dziele gra cała plejada gwiazd. Najlepiej wypadają oczywiście Kenneth i Emma. Po części dlatego, że ich role są najbardziej barwne, ale trzeba im oddać, że na ekranie wyglądali pięknie. W końcu w czasie kręcenia tego filmu byli małżeństwem! Jeżeli szukacie Szekspira w przyjemnej wersji sięgnijcie po ten film, bo warto.

Moja ocena: 8/10


Oprócz tego obejrzałam:

  • Selma (2014) - czyli ogromne rozczarowanie. Spodziewałam się ciekawego przedstawienia ważnych wydarzeń, a dostałam typowo hollywoodzkie kino. Nudne i patetyczne do bólu. Porządnie zagrane, ale nie skupiające uwagi widza. Może miałam za duże oczekiwania, nie wiem. (5/10)
  • Kumple od kufla (2013) - taki przyjemny, niezły film. Przede wszystkim zaskakuje fakt, że był w całości improwizowany, aktorzy znali jedynie schemat historii. I wypadło to dobrze, bardzo naturalnie. No, ale czego się spodziewać, przecież mieli na planie mistrza impro - Jake'a Johnsona! (6/10)
  • Drugi Hotel Marigold (2015) - tutaj niestety pierwsza część wypadła lepiej. Trochę było czuć ciągnięcie historii na siłę. Co nie znaczy, że oglądało się nieprzyjemnie. Miło popatrzeć na starych mistrzów aktorstwa. (6/10)
  • Hitchcock (2012) - jak pierwszy raz zobaczyłam na ekranie Hopkinsa, to serio go nie poznałam. Dobrą robotę wykonali charakteryzatorzy. Całość przyjemna, szczególnie dla fanów mistrza suspensu. Ja mam Psychozę (na której skupia się fabuła) jeszcze przed sobą, więc sobie trochę zaspoilerowałam, ale równocześnie narobiłam większej ochoty na seans! (7/10)
  • Szpieg (2011) - bardzo spokojne, kameralne kino, ze specyficznym klimatem. Mi oglądało się bardzo przyjemnie (przyznam, że na chwilę zgubiłam się w intrydze). Ogromne brawa należą się aktorom, którzy ten klimat zbudowali, na czele z Garym Oldmanem. Warto zobaczyć. (7/10)
  • Zawrót głowy (1958) - i znowu Hitchcock, ale tym razem stojący za kamerą. Widać, że ten film był takim przełomem, zastosowanie różnych, nowych technik (wydłużające się schody) przypomina, że reżyser był prawdziwym wizjonerem. Sama historia też frapująca, szczególnie że myślałam w połowie, że to koniec, a to był dopiero początek ;) (8/10)
  • Mulholland Drive (2001) - nie bijcie, ale to moje pierwsze spotkanie z Lynchem! Bardzo ubolewam, że nie widziałam Twin Peaks, ale nie mam czasu tego nadrobić. W każdym razie film naprawdę mi się spodobał. Zakręcony, ale zmuszający człowieka do myślenia. W ogóle lubię te obrazy, które się kończą, a ja robię WTF i szukam wyjaśnienia w Internetach :D Dla dojrzałego widza - polecam! (8/10)
I to by było na tyle. Widzieliście coś z tych pozycji? Może macie dla mnie jakieś polecenia?

Aktualizacja mojego wyzwania (możecie dołączyć do wydarzenia na Facebooku TUTAJ):

środa, 27 kwietnia 2016

Sztuka snucia intryg, czyli 'Zdrada' Marie Rutkoski

W poniedziałek zostałam ciotką! Z tego podekscytowania aż się pochorowałam i teraz leżę i się kuruję. Przynajmniej mam czas na czytanie :)
*Zdrada*
Marie Rutkoski

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Winner's Crime
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #2 trylogii Niezwyciężona
 *Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 408
*Wydawnictwo:* Feeria Young
"Czasem myślisz, że bardzo czegoś potrzebujesz, a tak naprawdę powinieneś pozwolić temu odejść."

*Krótko o fabule:*
Kontynuacja Pojedynku
[w opisie spoilery z pierwszej części] Kestrel trafia na dwór imperatora, gdzie przygotowuje się do poślubienia jego syna. Arin został okrzyknięty gubernatorem Herranu. Stara się przywrócić krajowi dawną świetność, przeszkadzają mu jednak nałożone przez Valorię restrykcje. Na dodatek zastanawia go zmiana w postawie Kestrel i za wszelką cenę chce dowiedzieć się czy dziewczyna nadal darzy go uczuciem.

*Moja ocena:*
Znacie to uczucie kiedy po świetnej zabawie przy pierwszym tomie nie możecie się powstrzymać, żeby przeczytać kolejny? Ja tak miałam z książkami Marie Rutkoski. A że Zdrada czekała już na półce i nawet nie musiałam się starać, żeby ją zdobyć - wystarczyło sięgnąć! Tak przepadłam i pochłonęłam całość w ekspresowym tempie. 
Trzeba przyznać, że już pierwsza część mi się spodobała. Było to coś świeżego w świecie młodzieżowej fantastyki i byłam naprawdę ciekawa jak to się dalej potoczy. I na szczęście okazało się, że drugi tom podobał mi się nawet bardziej niż pierwszy.
Autorka przenosi czytelnika do stolicy, na dwór imperatora. Jak to na dworze bywa, intryga goni intrygę, a wszystko dzieje się gdzieś pokątnie. Na spotkaniach towarzyskich, balach wszyscy są dla siebie mili, żeby zaraz wbić komuś przysłowiowy nóż w plecy. Trochę się obawiałam, że Rutkoski pójdzie w stronę intryg kojarzonych z Rywalek, na szczęście nic takiego się nie dzieje. Wszystko wydaje się bardzo dojrzałe, a prym tutaj wiedzie Kestrel i jej pomysły. Naprawdę byłam pod wrażeniem dorosłości tej dziewczyny, która potrafiła przedłożyć dobro innych nad swoje własne. 
Podoba mi się jak Rutkoski powoli rozszerza swój świat przedstawiony. W pierwszej części poznaliśmy część historii, a także tereny dawnego Herranu. W Zdradzie przenieśliśmy się do Valorii, ale i na tym się nie kończy. Nie będę może zdradzać które ziemie poznamy jeszcze bliżej, żeby nie robić niepotrzebnych spoilerów. Ale na pewno wspomnę, że to był jeden z najciekawszych elementów tej powieści. To naprawdę robi wrażenie jak autorka działa na wyobraźnię widza wprowadzając nowe kraje i kultury. Opisuje je oszczędnie, ale w takim stopniu, żebyśmy mogli stworzyć sobie w głowie obraz nowych ziem i ludzi.
źródło
Poznajemy również małe grono nowych bohaterów. Przede wszystkim jest to imperator, który wzbudza raczej negatywne emocje. To typowy władca, który pragnie podbić cały świat tylko po to, żeby nim rządzić. Przyznam, że nie jest to najbardziej ciekawy czarny charakter, ale spełnia swoją rolę. Bardzo ciekawe natomiast są inne postacie drugoplanowe. Książę, syn imperatora, który jest potulny niczym baranek, Resha, księżniczka ze wschodu porwana lata temu, Tensen, podstarzały pomocnik Arina. Każda z tych postaci wnosi coś nowego i ubarwia wydarzenia z książki
Nie można też zapomnieć o osobach, które znamy z Pojedynku. Kestrel w tym tomie zyskała w moich oczach jeszcze bardziej i wskoczyła do grona moich ulubionych kobiecych postaci. Nie lezie jak głupia koza za swoimi uczuciami, zdaje sobie sprawę ze swojej pozycji społecznej. Działa, ale tak żeby nikt się nie domyślił, że macza palce w sprawach, do których nie powinna się zbliżać. Podziwiam ją za każdą wymyśloną intrygę i każde wypowiedziane kłamstwo, które oddalało ją od miłości. Natomiast Arin nadal wypada dla mnie blado na jej tle. Nie znaczy to, że go nie polubiłam, bo uważam że to prawy, walczący o swoje chłopak, ale to Kestrel dostawała moje trzymanie kciuków (a przez to po części dostawał je też Arin, więc wszyscy powinni być zadowoleni).
Na początku wydawało mi się, że będzie trochę za dużo wątku miłosnego. Chociaż koniec Pojedynku na to nie wskazywał, to jednak Kestrel i Arin znaleźli wiele możliwości do spotkań. I już kiedy zaczęłam się obawiać o całość, bo robiło się trochę za bardzo romantycznie, autorka zdecydowała rozdzielić bohaterów na jakiś czas. I chwała jej za to! Dzięki temu wątek miłosny został ładnie wyważony przez resztę fabuły.
Byłam pod ogromnym wrażeniem poprowadzenia historii Jess i jej brata - widać, że autorka nie boi się trochę namieszać w fabule. No, oczywiście brawa należą się też za pociągnięcie relacji Kestrel-generał Trajan i fakt, jak to się rozwinęło na koniec.
No właśnie - zakończenie. Z jednej strony: dlaczego autorzy nam to robią, tak nas męczą i wprawiają w niecierpliwość? Z drugiej: jakie to cudowne przeżywać takie emocje dzięki słowom pisanym! To jest najpiękniejsze w tworzeniu trylogii/sag/cykli. Właśnie to oczekiwanie na kolejny tom. Końcowy cliffhanger, który sprawia, że wytrzeszczamy oczy i chcemy więcej. A ja ostatniej części oczekuję z niecierpliwością!
I tutaj zostaje mi przebierać nóżkami. Co tam będzie się działo w kolejnym tomie? Po takim zakończeniu rzucę się na ostatnią książkę zaraz po premierze, bo nie mogę się doczekać aż poznam ciąg dalszy tej historii. Naprawdę, jeżeli macie ochotę na wciągającą młodzieżówkę, to ta będzie dobrym pomysłem!

Moja ocena: 8/10

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html








sobota, 23 kwietnia 2016

Kobiece czarne charaktery w literaturze

Jako że ostatnio nie mam wiele czasu, nie pojawiały się posty okołoksiążkowe. Dlatego dzisiaj (dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich) przychodzę ze skromnym notowaniem antybohaterek. 
Wydaje mi się, że współcześnie coraz częściej sięga się po kobiece czarne charaktery, szczególnie w szeroko pojętej fantastyce. Może ma to związek z coraz częstszym tworzeniem w ogóle silnych kobiecych sylwetek, nie wiem. Mogę jednak powiedzieć, że bardzo mi się ta tendencja podoba. Kobiety często mają całą gamę ciekawych motywów do bycia "tą złą". Kilka przykładów znajdziecie poniżej. Zapisałam tylko te, które znam z literackich pierwowzorów, dlatego nie znalazła się tutaj Annie Wilkes z Misery czy Ratched z Lotu nad kukułczym gniazdem, ponieważ znam tylko filmowe adaptacje tych książek. Tak czy inaczej zapraszam do zapoznania się z postem!


1) Lady Makbet, czyli kobieta kusząca męża do złego
Lady Makbet to taki archetyp negatywnej kobiecej postaci. Kiedy myślimy o bohaterach Szekspira od razu mamy na myśli ludzi zniszczonych przez ich własne żądze, emocje. A za znanym nam Makbetem w dużej mierze stoi ambicja żony. W momentach jego wahań do złego zawsze popychała go Lady Makbet zapewnieniami o świetlanej przyszłości. Jak skończyła, wszyscy wiemy, więc zło w tej postaci nie popłaciło. Swoją drogą sama postać jest bardzo ciekawym wyzwaniem aktorskim, a Marion w ekranizacji poradziła sobie moim zdaniem cudownie!

2) Miranda Priestly, czyli surowa szefowa, znęcająca się nad pracownikami
Bardzo świeży przykład, bo książkę Diabeł ubiera się u Prady przeczytałam kilka tygodni temu. Do tej pory Mirandę znałam z filmu i kreacja Streep przekonała mnie, że szefowa redakcji to naprawdę wymagająca kobieta, która nie boi się powiedzieć wielu gorzkich słów do swoich podwładnych. Jednak w książce wydawała mi się trochę na siłę kreowana na antagonistkę. Trzeba przyznać, że Andy była przewrażliwiona na punkcie szefowej i każdą jej zachciankę opisywała jako karygodną pracę. Z drugiej strony takiego klimatu w pracy chyba nikt nie zazdrości i przy Mirandzie nasi szefowie wypadają niczym potulne baranki.

3) Hatsumomo, czyli kobieta zazdrosna
Tak jak często staram sobie tłumaczyć swoją nienawiść do postaci i ją ułagodzić, tak przy Hatsumomo zabrakło mi empatii. Ta kobieta od początku uwzięła się na Sayuri i przez całą powieść starała się ją zniszczyć. I przy okazji nie zauważyła, że chora zazdrość odbija się jej czkawką. Przyznam, że wprowadzenie tej postaci było świetnym posunięciem ze strony Goldena - wprowadzało wiele zamieszania, a czytelnik miał prosty wybór w ulokowaniu negatywnych emocji w jednej bohaterce. Na dodatek to chyba normalna kolej rzeczy, kiedy przychodzi ktoś na Twoje miejsce, a Ty musisz usunąć się w cień. Trzeba jednak pamiętać o pohamowaniu chorej zazdrości.

4) Briony Tallis, czyli dziecko nieświadomie sprawiające zło
Czy ktoś oprócz mnie miał ochotę wejść na strony książki i zamknąć buzię tej okropnej dziewuszce? W sumie to może najmniej "zła" postać z tego notowania, ale przez tą jedną scenę zasłużyła, żeby się na nim znaleźć. Ja rozumiem, że tutaj dużo spraw się złożyło, ale nie będę tłumaczyć tego rozkapryszonego zachowania dziecka, któremu za dużo rzeczy przyszło z łatwością. Szczególnie, że dalej wcale nie jest lepiej. Odbywając swoją pokutę nie myśli o pomocy ludziom, którym zniszczyła życie i jakoś nie próbuje wyciągnąć ich z trudnej sytuacji.

5) Dolores Umbridge, czyli wredna rasistka
 Chyba nie muszę specjalnie tłumaczyć tego wyboru, prawda? Wybór czarnego charakteru w postaci Bellatrix wydawał mi się za prosty. Szczególnie, że Lestrange nie wzbudziła we mnie aż takich negatywnych emocji co Dolores. Jednak łatwiej jest przyswoić kogoś, kto jest zły i na takiego wygląda, niż kogoś kto udaje w tak perfidny sposób co Umbridge. Niestety ta kobieta ma coś z współcześnie znanych polityków - mimo otaczającej jej niechęci w jakiś sposób pnie się do góry po szczeblach kariery. Dorzućmy do tego rasizm w każdej możliwej postaci, różowe wdzianka i fizyczne znęcanie się nad uczniami. Chyba nikt nie chciałby mieć do czynienia z tą kobietą.

6) Cersei Lannister, czyli kobieta pragnąca dobrej przyszłości dzieci za wszelką cenę
Może nie mam zbyt dużego prawa, żeby ją oceniać. Czytałam tylko pierwszą część Gry o tron, ale oczywiście mam w planach nadrobić całą serię. Na dodatek jestem na bieżąco z serialem (w poniedziałek pierwszy odcinek 6stego sezonu!), więc trochę o jej postępkach wiem. To jest akurat taka antagonistka, którą chciałabym oglądać i oglądać i wciąż liczę, że Martin jej nie uśmierci. Wprowadza do świata przedstawionego wiele zamieszania, jest dumna i zapatrzona w swoją rodzinę. Uważa, że wiele jej się należy, chociażby ze względu na urodzenie w odpowiednim domu. Na dodatek potrafi walczyć niczym lwica (w końcu jest z rodu Lannisterów) i nie boi się podejmować okrutnych decyzji. Takie antybohaterki to ja lubię!

7) Biała Królowa, kobieta która pragnie władzy dla siebie
Biała Czarownica jest tak zła, że za jej rządów cała Narnia została skuta lodem! Jej marzenie jest proste: Jadis pragnie władzy. Żeby ją zdobyć jest gotowa posunąć się jak najdalej trzeba, sieje terror, a tych, którzy pokazują swoje nieposłuszeństwo zamienia w kamień i stawia w swoim lodowym pałacu. Na dodatek w razie potrzeby gotowa jest użyć sprytu, przykładowo przy skłonieniu Edmunda do towarzyszenia jej w drodze do pałacu (ach, te ptasie mleczko!). Podstępna, okrutna, żadna władzy - czarny charakter z krwi i kości.

8) Levana Blackburn, wielki znak zapytania
Levana to postać z Sagi Księżycowej, zła królowa mieszkająca na Księżycu, która ma w zamiarze podbić Ziemię. Żeby tego dokonać chce poślubić księcia, a później się go brutalnie pozbyć. W młodzieżowej fantastyce coraz częściej pojawiają się kobiece antybohaterki i muszę powiedzieć, że mi się to podoba (można tutaj wspomnieć jeszcze władczynię z Królowej Tearlingu). Levana jest dla mnie na razie tajemnicą, ale mam zamiar to zmienić. Przede mną trzeci i czwarty tom sagi, a później jeszcze opowiadania. To, że Levana potrafi manipulować ludzkimi zachowaniami dodaje jej poczucia dominacji i przez to wydaje się jeszcze bardziej zła. Teraz tylko czekam, aż poznam ją bliżej.


A kogo Wy dodalibyście do tej listy? I co myślicie o wyżej wymienionych?

środa, 20 kwietnia 2016

Poetycko o złamanym człowieku, czyli 'Symfonia w bieli' Adriana Lisboa

*Symfonia w bieli*
Adriana Lisboa

*Język oryginalny:* portugalski
*Tytuł oryginału:* Sinfonia em Branco
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2001
*Liczba stron:* 207
*Wydawnictwo:* REBIS

"Nic nie jest łatwe. W żadnym razie. Jednak, jeśli to prawda, że czas jest nieruchomy (a tylko istoty przemijają), wszystko, co może być ważne, kiełkuje w tej właśnie chwili. Nie w celu zakwitnięcia albo owocowania, ale tylko zakiełkowania. Żeby stać się nasieniem. Żeby powiedzieć "teraz" - co w ten sposób stanie się zaledwie inną formą stwierdzenia: zawsze."
*Krótko o fabule:*
Historia trójki bohaterów, sióstr Clarice i Marii Ines oraz malarza Tomasa. Poznajemy ich w chwili, w której ma nastąpić ich spotkanie po latach, a w międzyczasie poznamy losy każdego z nich, oraz to jak wydarzenia z przeszłości wypłynęły na ich życie.

*Moja ocena:*
Cudownie jest wziąć do ręki lekturę i nie mieć żadnych oczekiwań. Przeczytałam pierwsze zdanie opisu wydawcy, zobaczyłam wiadomość, że książka zdobyła portugalską nagrodę Saramago i poczułam niewyjaśniony pociąg do Symfonii w bieli. Może to rzecz kobiecej intuicji, a jeśli tak - to działa u mnie zadziwiająco dobrze.
Adriana Lisboa jest autorką brazylijskiego pochodzenia, urodziła się w Rio de Janeiro, ale od prawie dziesięciu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ma na koncie sześć powieści, ale oprócz pisania zajmuje się także muzyką, a ponadto tłumaczy książki na portugalski. Na pomysł fabuły Symfonii w bieli wpadła zaraz po urodzeniu swojego syna. 
Już od pierwszych stron możemy podziwiać styl autorki, tak różny od tego, co do tej pory było mi znane. Każdy opis jest takim małym dziełem sztuki, a Adriana niczym malarz pociągnięciami pędzla (czy też w tym przypadku pióra) tworzy niesamowite pejzaże. Z niebywałą dokładnością nakreśla nam sylwetki bohaterów, rozdział po rozdziale odrywa kolejne warstwy wierzchnie, aby pokazać wnętrza postaci i sytuacje, które ich ukształtowały. Bardzo oryginalnie zostały również wplecione dialogi, ponieważ nie spotkamy tutaj typowego oddzielania od znaku "-", ale każda wypowiedź bohatera jest misternie wpleciona w całość powieści. Byłam też pod dużym wrażeniem opisów scen erotycznych, tylko wrażliwa kobieta potrafi z taką lekkością i intymnością pisać o takich sprawach.
Autorka przedstawia nam zgoła inny obraz Brazylii, niż to sobie wyobrażamy. Tutaj nie ma kolorowych piór, rozgrzanych kobiet i wiecznego tańca. Klimat panujący na kartach powieści jest gęsty od tajemnic przeszłości, niemal wyczuwa się tę niemą rozpacz bohaterów, kiedy czekamy na rozwianie przypuszczeń i domysłów nagromadzonych podczas lektury. I okazuje się, że autorka nie boi się mówić o naprawdę poważnych, traumatycznych wydarzeniach. Mówić o nich w sposób konkretny i używając dokładnych opisów. Przyznam, że wiele razy czułam ucisk w gardle na myśl o nakreślonych sytuacjach.
J. Whistler - Symfonia w bieli, źródło
Według opisu poznajemy trójkę bohaterów i ich losy. Autorka jednak bardziej skupia się na siostrach Clarice i Marii Ines niż na Tomasie. Po poznaniu całości nie mogę powiedzieć, że jej się dziwię. Pod pozorem zwykłej historii spotkania po latach, Adriana przedstawia bardzo ważny przekaz. Jak istotny jest okres dzieciństwa w życiu człowieka oraz jak to kształtuje jego dalsze losy. A także pokazuje, że wiele osób, które przeżyło traumatyczne wydarzenia może być obok nas, ale my ich nie zobaczymy. Tacy ludzie często ukrywają, że coś im się przydarzyło, wmawiają sobie, że to mogła być ich wina, że coś zrobili źle. W wielu przypadkach nie potrafią sobie poradzić ze wspomnieniami, a ponadto nie proszą o niczyją pomoc.
W Symfonii w bieli bohaterowie są złamani, zniszczeni przez życie, w którym nadal tkwią bez większego celu. Każdy z nich ma jakąś drzazgę wbitą głęboko w serce, która blokuje drogę do prawdziwego szczęścia. I nie mówię tu tylko o postaciach pierwszoplanowych. Bardzo podobało mi się przedstawienie charakterów rodziców Clarice i Marii Ines oraz wprowadzenie historii biednej Liny.
Rzadko czytam książki, które poruszają problem wykorzystywania seksualnego. I nie potrafię sobie przypomnieć innej powieści, w której czytałabym o ofierze w postaci dziecka, nieświadomego wyrządzanej krzywdy. To naprawdę mocno na mnie oddziałało i trudno było mi otrząsnąć się z przeczytanej lektury. 
Jestem naprawdę wdzięczna wydawnictwu Rebis za stworzenie tej serii "Znakomitej literatury brazylijskiej", dzięki której mogłam się wybrać w tak daleką podróż, tak egzotyczną, ale poruszającą problemy, które spotkać możemy wszędzie. Tylko musimy nauczyć się widzieć, nie tylko patrzeć. Polecam, szczególnie kobietom.

Moja ocena: 9/10


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









sobota, 16 kwietnia 2016

Po dwóch stronach barykady, czyli 'Pojedynek' Marie Rutkoski

Wczoraj zaczęłam nadrabiać zaległości na Waszych stronach, dzisiaj mam zamiar dokończyć. Mam też prośbę - jakbyście mogli zostawić w komentarzach linki do Waszych fanpage'ów na Facebooku, bo przez zmiany wiele z nich mi umknęło :)

*Pojedynek*
Marie Rutkoski

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Winner's Curse
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 trylogii Niezwyciężona
 *Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 379
*Wydawnictwo:* Feeria Young


"Szczęście zależy od tego, czy jesteś wolna a wolność zależy od odwagi."
*Krótko o fabule:*
Kestrel jest córką generała armii Valorian - ludu, który lata temu podbił ziemie sąsiadów. Teraz traktują Herrańczyków jak swoich niewolników. W każdym dużym domostwie wielu z nich usługuje nowym panom. Powszechne są również targi niewolników. I właśnie na takim targu Kestrel pod wpływem impulsu decyduje się kupić Herrańczyka, młodego Kowala.

*Moja ocena:*
W mojej głowie zaczyna kiełkować wyraźny podział na młodzieżówki, w których wiele rzeczy nie jest na swoim miejscu i na takie, które po prostu się połyka z przyjemnością. To dzięki blogosferze wciąż poszukuję nowości w tym gatunku, przez liczne zachwalania trafiam na dobre i gorsze pozycje. Jednak wciąż się nie zrażam. Dlaczego? Chociażby przez taki Pojedynek.
Marie Rutkoski jest najstarszą z czwórki rodzeństwa, dorastała na przedmieściach Chicago. Obecnie mieszka w Nowym Yorku z mężem i dziećmi, naucza w Brooklyn Collage, m.in. kreatywnego pisania i literatury dziecięcej. Niezwyciężona nie jest jej debiutem, wcześniej napisała kilka innych pozycji, jednak to ta, dała jej największą sławę. Autorka wpadła na pomysł podczas rozmowy z koleżanką o "przekleństwie zwycięzcy", takiej ekonomicznej koncepcji - wygrany płaci za aukcję więcej niż jest warta według reszty licytujących, więc jednocześnie przegrywa. Uważam, że to bardzo ciekawy punkt wyjścia do tej powieści.
Jeżeli chodzi o świat przedstawiony to autorka inspirowała się starożytną Grecją i Rzymem. Zdecydowanie czuć ten klimat na kartach powieści - targi niewolników, trenowanie wojskowe, czerpanie wiedzy z ksiąg, a zarazem miłość głównej bohaterki do kultury. Mimo tej inspiracji świat wykreowany przez autorkę trudno traktować jako plagiat, to naprawdę porządnie zestawione pomysły, które świadczą o dużej wyobraźni Marie Rutkoski. Na dodatek łatwo poczuć, że autorka w tym świecie czuje się bardzo pewnie i dokładnie wie, na co może sobie pozwolić.
Fabuła na początku trochę mnie martwiła. Zakupienie niewolnika to oczywisty bodziec do stworzenia wątku miłosnego, z którym bardzo łatwo przesadzić. Oczami wyobraźni już widziałam te godziny spędzone razem, w których Kestrel rozkazuje, a Arin wykonuje polecenia. Na szczęście autorka w tej kwestii poradziła sobie bardzo dobrze. Kestrel ma poważniejsze rzeczy na głowie, a Arin jest po prostu kolejnym małym problemem, z którym musi sobie poradzić. Podobało mi się jak powoli więź między nimi się rozwijała, jak zostali przyjaciółmi, którym można się zwierzyć i spytać o radę. Szczególnie byłam zachwycona, że w tym samym czasie dowiadujemy się co tam Arin robi w wolnych chwilach - było to świetnym dopełnieniem więzi między dwójką bohaterów.
źródło
Z tego co pamiętam wielu z recenzentów twierdziło, że w powieści jest bardzo rozbudowany wątek polityczny. Ja tego nie widziałam w ten sposób. Dla mnie po prostu to była idealna główna oś fabularna. Szczególnie, że wraz z biegiem akcji dowiadujemy się jak wyglądało podbicie Herranu przez Valorian, a także więcej na temat charakterów tych ludów. Uważam, że to było bardzo potrzebne do zrozumienia poczynań bohaterów.
W tego typu książkach mamy zazwyczaj do czynienia z silną, niezależną bohaterką - to jasne. Podobało mi się jednak podejście autorki do tego tematu. Kestrel, mimo tego że jest córką generała, nie radzi sobie najlepiej z bronią. Wiele lat ćwiczeń nie przyniosło oczekiwanego skutku i wychodzi na to, że z dziewczyny żołnierza nie będzie. Jednak Kestrel ma coś lepszego od zwinności, siły i umiejętności walki. Ma rozum. Kiedy wpada w opresję kalkuluje swoje szanse i stara się znaleźć coś, co może wyciągnąć ją z sytuacji całą i zdrową. Jeżeli trzeba w tym celu użyć kłamstwa, to trudno. Najważniejsze jest osiągnięcie celu. 
Natomiast Arin specjalnie mnie do siebie nie przekonał. Nic nie poradzę na to, że miałam przed oczami wciąż niezadowolonego chłopca, nawet pod koniec książki. Oczywiście, rozumiem że w danej sytuacji musiał taki być, ale całościowo trudno było mi zapałać do niego głębszym uczuciem. 
Postacie drugoplanowe są na pewno bardzo ciekawe. Przyjaciółka głównej bohaterki, jej znajomi od gry w kości, ojciec Kestrel, wszyscy wprowadzeni są w konkretnym celu.
W książce podobało mi się najbardziej podejście do podziału na dobrych i złych. Zazwyczaj w tego typu powieściach mamy jakiegoś złoczyńcę, który chce zdobyć władzę nad światem albo dokonać zemsty. W tym przypadku poznajemy dwójkę osób, znajdujących się po dwóch stronach barykady. Jednak wydaje się, że nie istnieje coś takiego jak odpowiednia/dobra strona. Razem z bohaterami zaczynamy to rozumieć. Tym bardziej obawiałam się zakończenia - kto wygra, kto będzie górą? Na szczęście autorka poradziła sobie z tym problemem śpiewająco, a zarazem zostawiła sobie furtkę do kolejnego tomu. 
Większość twierdzi, że wątek miłosny jest niewielki, dla mnie było go może ciut za dużo. O wiele bardziej wolałam czytać rozmowy Kestrel z ojcem czy z przyjaciółmi. Jednak nie będę się tego czepiać, bo ogólnie nie przeszkadzało mi to w odbiorze całości.
Pojedynek, w porównaniu z resztą książek tego gatunku, wypada naprawdę dobrze. Jeżeli ktoś lubi literaturę młodzieżową zdecydowanie powinien po niego sięgnąć, ale reszcie też polecam zmierzyć się z tą lekturą. Ja na pewno będę kontynuowała przygodę z kolejnymi tomami!
Ale co do okładki chyba znowu jestem w mniejszości - nie podoba mi się ;)

Dajcie znać co Wy sądzicie o tej książce!

Moja ocena: 7/10

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html








sobota, 9 kwietnia 2016

Odmienne kultury i ludzkie namiętności, czyli 'Euforia' Lily King

Wiem, że ostatnio Was trochę zaniedbuję, ale proszę o wyrozumiałość. Poświąteczny powrót na studia uświadomił mi moje zacofanie, a o pracy magisterskiej już może przestanę Wam truć. (Ale tak, jeszcze nie zaczęłam, mam oddać do 19stego czerwca - brawo ja!). Za to czytelniczo to był dobry okres!
*Euforia*
Lily King

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Euphoria
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 313
*Wydawnictwo:* REBIS
"Przez następne cztery i pół godziny Nell obserwowała, jak wystrojone pary piją, dokuczają sobie, flirtują, nawzajem się ranią, zbywają śmiechem, przepraszają, rozstają się i na powrót godzą. Przyglądała się ich młodym, niepewnym twarzom, widziała, jak cienka jest warstwa odmalowanego na nich poczucia własnej wartości i jak łatwo opada, kiedy wydaje im się, że nikt nie patrzy. "

*Krótko o fabule:* 
Fabuła skupia się na trójce bohaterów - antropologów, w latach 30stych XX wieku w Nowej Gwinei. Małżeństwo: Nell oraz Fen poznają podczas swojej podróży badawczej samotnego Banksona, który przez długi czas mieszkał z plemieniem Kionów. Postanawia pomóc parze znaleźć nowy obiekt do badań.

*Moja ocena:*
Czytając opis myślałam raczej: to nie jest książka w moim guście. I właśnie ten fakt, że to nie jest typowa dla mnie literatura, trochę popchnął mnie w jej objęcia. Oczywiście, wpływ na to miały również nagrody, które Euforia zgarnęła za granicą - Kirkus Prize, jedna z 10 najlepszych książek roku 2014 według The New York Times'a. Stwierdziłam, że dam jej szansę.
Lily King ukończyła kierunek literatura angielska na University of North Carolina, a na wielu uczelniach nauczała później kreatywnego pisania. Mimo tego, że ma już na koncie kilka powieści, również licznie nagradzanych, to Euforia przyniosła jej największy sukces.
Znacie to uczucie kiedy otwieracie książkę, czytacie pierwsze strony i już TO wiecie. Książka w magiczny sposób zabiera Was ze sobą, odcina od rzeczywistości i pozwala spijać z uwielbieniem kolejne zdania. Tak zadziałała na mnie Euforia, a tytułowe uczucie faktycznie towarzyszyło mi przez całość lektury. 
Wspominałam już, że sam opis nie robi wrażenia. Zmienia się to, kiedy dowiadujemy się, że sylwetki trójki głównych bohaterów oparte są na prawdziwych postaciach. Nell to fikcyjne odzwierciedlenie Margaret Mead, która była znaną i poważaną na świecie antropolożką. I już w początkowych podziękowaniach byłam pod wrażeniem pracy, jaką włożyła Lily King w poznanie niuansów związanych z zawodami bohaterów i światem przedstawionym. Autorka przekłada mnóstwo pozycji literaturowych, które służyły jej za źródło inspiracji.
Wzbudzenie zainteresowania osoby, która nie ma pojęcia o danej odnodze nauki, to rzecz niesłychanie trudna. Lily King natomiast zwięźle, ale z dużą dozą poetyckości, przeprowadza czytelnika przez kolejne wydarzenia. Euforia jest książką liczącą niewiele stron, ale dzięki temu każda z nich jest niesamowicie cenna, pozwala rozbudować nam w głowie świat przedstawiony. Stylistycznie autorka jest nie do podrobienia. Nigdy bym nie pomyślała, że tak ograniczonymi środkami można rozbudzić wyobraźnię czytelnika. Pani King nie sili się na piękne opisy, one samoistnie wyrastają wśród kart książki. Kolejne plemiona, ich członkowie, obrzędy, stroje, tańce po prostu pojawiały się w mojej głowie.
Margaret Mead podczas pracy - źródło
Portrety bohaterów to kolejny świetny punkt powieści. Byłam pod wrażeniem tego, jak o każdym z nich dowiadywaliśmy się więcej wraz z rozwojem wydarzeń. Autorka nie przedstawia nam suchych faktów, a ważne wydarzenia z życia postaci wplątane są idealnie w fabułę. Zauważyć można również liczne wymiany zdań między trójką głównych bohaterów, które prowadzą do ciekawych spostrzeżeń na temat osobowości i tego, jakie cechy determinują nasz charakter. Nell, Fen i Bankson to naukowcy, więc do każdego pomysłu podchodzą badawczo. Najpiękniejsze jest to, że ta trójka różni się od siebie również podejściem do samej antropologii. Przykładowo kiedy Nell skupia się na notowaniu swoich przemyśleń i rozwijaniu badań, Fen po prostu spędza czas z rdzennymi mieszkańcami, poznając ich codzienność. Przyznam, że wiele razy po przeczytaniu któregoś stwierdzenia cytowałam książkę mojemu Lubemu, żeby rozpocząć krótką dyskusję na dany temat. 
Klimat tropików wpływa też na podgrzewanie emocji wśród bohaterów. Krótkie spojrzenia, oszczędne słowa i przyklejone do ciała koszule sprawiają, że czytelnik zostaje wciągnięty w sam środek oryginalnego trójkąta miłosnego, który jest idealnym dopełnieniem całości. Bardzo mi się podobały fragmenty pochodzące z dziennika Nell - często autorzy tak bardzo starają się pamiętniki spersonalizować, że nie da się tego czytać. W tym przypadku Lily znowu się popisała, bo rozdziały zawierające wpisy Nell były jak najbardziej prawdziwe, ale zarazem łatwo przyswajalne i były świetnym dopełnieniem fabuły. 
Dodatkowo autorka pokazała również jak trudna była praca tych antropologów. To, jak powoli tworzyli więzi z mieszkańcami plemion, jak wpływało odcięcie się od rodziny i wygód rozwijającego się świata. I na przykładzie Banksona, jak bardzie potrafi doskwierać samotność. Świadczy to, o ogromnej empatii autorki i przede wszystkim, zrozumieniu o czym się pisze. 
Przyznam, że samo zakończenie zostawiło u mnie trochę gorzki posmak. Oczywiście liczyłam na to, że historia inaczej się potoczy, ale coraz bardziej przyzwyczajam się do tego i rozumiem dlaczego Lily King zdecydowała się podążyć taką ścieżką.
Wiele osób porównuje Euforię do dzieła Josepha Conrada, Jądra ciemności. Jest to jedna z dwóch lektur, których nie przeczytałam będąc w liceum. I przyznam, że takie porównanie jest dla mnie najlepszą rekomendacją, teraz czym prędzej będę chciała ten klasyk nadrobić!
Naprawdę polecam tę powieść. To książka pełna ludzkich namiętności, napisana z dużą dozą inteligencji i empatii. Główni bohaterowie nie dadzą Wam się nudzić, a oprócz tego dowiecie się wielu ciekawych rzeczy na temat ludów zamieszkujących Nową Gwineę w zeszłym wieku. Warto.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html









sobota, 2 kwietnia 2016

Bez pracy nie ma kołaczy, czyli 'Diabeł ubiera się u Prady' Lauren Weisberger

Wiadomo, że człowiek najbardziej się cieszy kiedy dostaje w łapki nowość wydawniczą i może się nią rozkoszować. Ostatnio jednak zerkam coraz częściej na półki, które są zawalone przez książki odkładane na później już od dłuższego czasu. I postanowiłam, że przynajmniej co jakiś czas muszę po którąś z tych zapomnianych pozycji sięgnąć. Wybór padł na chybił trafił, a jak się opłacił? 
*Diabeł ubiera się u Prady*
Lauren Weisberger

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The devil wears Prada
*Gatunek:* literatura zagraniczna
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2003
*Liczba stron:* (w moim wydaniu) 448
*Wydawnictwo:* Albatros
"Gdzie miejsce na radość w twoim idealnie zaplanowanym, zaprojektowanym, wypełnionym zasadami życiu?"

*Krótko o fabule:*
Andrea Sachs właśnie ukończyła naukę w college'u i poszukuje pracy w branży dziennikarskiej. Okazuje się, że otrzymała posadę jako asystentka Mirandy Priestly, znanej w świecie mody redaktor naczelnej czasopisma "Runway". To dla Andy możliwość poznania świata dziennikarzy, ale zarazem próba wytrwania w ciągłej presji ze strony wymagającej szefowej.

*Moja ocena:*
Książka przeleżała na półce bardzo długo, a przywiózł ją mój Luby, twierdząc, że kiedyś to czytał. I skoro mi było czasami ciężko przebrnąć przez masę modowych kruczków to jestem ciekawa jak on był w stanie to przeczytać.
Lauren Weisberger po ukończeniu Cornell University przez rok była asystentką Anny Wintour. Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek pojęcie o światowej modzie to będzie to nazwisko kojarzył, bo to jedna z najbardziej rozpoznawalnych redaktorów naczelnych na Ziemi. No, a później nasza autorka kontynuowała karierę, najpierw w czasopiśmie podróżniczym, kończąc na napisaniu tej bestsellerowej powieści. 
Jeżeli ktoś mnie trochę bliżej zna, to wie, że za literaturą kobiecą nie przepadam, ale wciąż zdarza mi się po nią sięgać. Bo to zazwyczaj miłe oderwanie od rzeczywistości, typowe umilenie czasu. Jednak patrząc w tych kategoriach Diabeł ubiera się u Prady nie spełnia swojej roli. Trochę się dziwię jakim sposobem ta książka zyskała tak duży rozgłos i spędziła tyle tygodni na pierwszym miejscu bestsellerów. Bo po skończonej lekturze stwierdzam, że jedyne co można wynieść z tej książki to fakt, że lepiej unikać diabelskich pracodawców, zanim wykończą nas psychicznie. Tyle że jako osoba starsza, będąca na niemal tym samym etapie życia co Andy, nie mogę zrozumieć jej nienawiści do Mirandy.
Co prawda istnieje przekonanie, że Polacy to naród pracowity i może stąd moja konsternacja. Pamiętam, że będąc w pracy za granicą niektórzy dziwili się, że staram się zrobić jak najwięcej, a nie powoli czekać na ostatnią godzinę. Dla mnie niezrozumiałe było to, że Andy narzekała w takim stopniu na szefową, która po prostu wymagała, żeby wykonywać dane obowiązki. Miranda w jakiś sposób doszła na szczyt dziennikarskiej kariery i pewnie zrobiła to, bo była pewna siebie i nie zadowalała się półśrodkami. I do niej przychodzi taka Andrea, która nie ma pojęcia o modzie, ale za to ma całą masę ignorancji dla pracowników redakcji.
źródło
Nie chcę, żebyście pomyśleli, że teraz bronię tytułowego Diabła. Owszem, uważam, że Miranda czasami przesadzała z wymaganiami i odzywkami wobec pracowników. Sam fakt, że wokół jej osoby powstała atmosfera strachu i wszyscy trzęśli gaciami przed wkroczeniem do jej gabinetu, wskazuje, że nikt z nas nie chciałby mieć takiej szefowej. Jednak dla osoby zakochanej w świecie mody to musiałaby być świetna opcja, za którą naprawdę "zabiłoby miliony kobiet". Tym bardziej denerwuje postać Andrei. Początkowo miałam do niej dobre nastawienie, ale im więcej narzekała i biadoliła tym bardziej miałam ochotę rzucić książkę w kąt. 
Na dodatek w całej książce brakuje jako takiej osi fabularnej. Kolejne rozdziały przedstawiają historię coraz bardziej zapracowanej Andy, coraz bardziej wkurzającej Mirandy, coraz bardziej zawiedzionego Alexa, chłopaka głównej bohaterki. Na próżno było tutaj szukać jakiegoś rozwoju postaci, wyglądało to trochę jakby Andrea wpadła w trans, a na koniec się z niego otrzepała i wszystko było w porządku. Cóż, nic nie jest w porządku. 
Jeżeli chodzi o plusy powieści to na pewno trzeba przyznać, że czyta się dość szybko, szczególnie jeżeli ktoś zna się w jakimś stopniu na modzie. Ja swojego czasu trochę się interesowałam więc wiedziałam, że takie buty od Jimmy'ego Choo to niezła gratka, a także cała reszta nazwisk projektantów była mi znajoma. Podobały mi się wstawki Eduarda, który zaśpiewywał się w znanych kawałkach od Madonny po Spice Girls, a także nawiązania do innych dzieł tamtych czasów, jak musicalu Rent. Zaciekawiły mnie też losy postaci pobocznych, a konkretnie przyjaciółki głównej bohaterki - Lily. Te momenty, kiedy mogliśmy poznać historię tej dziewczyny były jasnymi promykami powieści.
Pewnie wszystkich ciekawi jak książka ma się do ekranizacji z Meryl Streep i Anne Hathaway w rolach głównych. A właśnie ten film to jeden z plusów sławy książki. Pamiętam, że oglądałam go kilka lat temu i naprawdę bawiłam się przednio, takie typowe kino kobiece, ale o wiele przyjemniejsze niż pierwowzór, a do tego świetnie zagrane.
Cóż, książkę mogę polecić osobom, które lubią modę i akurat nie mają niczego innego do czytania. Dla nich to może być niezła lektura, reszcie proponuję zrezygnować z czytania.

Moja ocena: 4/10

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html








Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka