sobota, 26 listopada 2016

Dziennik z niezwykłej podróży - „Przez Stany POPświadomości” Jakub Ćwiek i inni

Ostatnimi czasy wszystko mi się wali. Szczytem okazał się zawirusowany laptop, który wymaga formatowania. Dobrze jednak mieć mężczyznę, który użyczy komputera w potrzebie! Dzięki niemu przed Wami recenzja nowości od wydawnictwa SQN.


*Przez Stany POPświadomości*
Jakub Ćwiek, Patryk Jurek, Radek Teklak, Bartosz Czartoryski, Agata Krajewska

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* publicystyka i eseje
*Forma:* dziennik z podróży
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 412
*Wydawnictwo:* SQN
Wszak gdyby nie ona, nie byłoby „Zmierzchu”. To Rice poprzesuwała akcenty i odebrała wampirom potworność. Stąd już krok do świecenia brokatem.
*Krótko o fabule:*
Wyrusz z nami w niezwykłą podróż…

Kuba Ćwiek wraz ze swoim tatą i grupą przyjaciół – między innymi dziennikarzem kulturalnym Bartkiem Czartoryskim, reżyserem Patrykiem Jurkiem, blogerem Radkiem Teklakiem i fotografką Agatą „kreską_” Krajewską – przejechał kamperem przez Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych.
Zainspirowani dokumentalnym serialem HBO Sonic Highways ruszyli za ocean, by szukać inspiracji i opowieści między innymi w niedostępnym dla fanów biurze Stephena Kinga, na bagnach Luizjany, gdzie powstawały seriale Detektyw i Czysta krew, w kultowym studiu filmowym Troma, na schodach Rocky’ego w Filadelfii czy w Senoi pod Atlantą, gdzie od kilku lat kręcony jest serial The Walking Dead.

- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Książki Jakuba Ćwieka zajmują dość sporo miejsca w mojej domowej biblioteczce. Zaczęło się od cyklu o Kłamcy, później doszli Chłopcy, Dreszcz i Liżąc ostrze. Bardzo lubię jego lekkie, ironiczne pióro i poczucie humoru. Zawsze podejrzewałam, że to musi być świetny człowiek i że fajnie byłoby go poznać. I dzięki książce Przez Stany POPświadomości mogłam otrzymać tego namiastkę. 
Ćwiek zebrał ekipę i postanowił wybrać się w podróż marzeń, ganiając po Stanach Zjednoczonych za odniesieniami do popkultury. Książka napisana jest jako taki dziennik z podróży, rozpoczynającej się na długo przed faktycznym wyjazdem. Kuba opisuje proces jaki przeszedł wraz ze znajomymi, aby ta wycieczka doszła do skutku. Przedstawia też w jaki sposób dołączały do niego kolejne osoby, jakie pomysły wnosiły i co chciały zobaczyć. Od razu przychodzi do głowy pytanie co ja dodałabym do listy jeżeli miałabym okazję zwiedzić miejsce w Stanach, które znamy z popkultury. 
Wydaje mi się, że nastawianie się na książką podróżniczą byłoby w tym momencie błędem. To nie jest tego typu literatura, autorzy nie skupiają się na zabytkach, kulturze i mieszkańcach. Oni po prostu zapisują swoje wrażenia i pokazują, jak małe marzenia mogą się spełniać. Bo kto z nas nie chciałby wybrać się na piwo z Jackiem Ketchumem czy usiąść w fotelu, w którym na co dzień zasiada Stephen King? Tak, im się to udało!
Większość tekstu w książce zostało napisane przez Ćwieka, ale znalazło się też miejsce na kilka słów od Bartka Czartoryskiego i Radka Teklaka. Moim zdaniem bardzo urozmaiciło to zawartość tej pozycji. Dzięki Bartkowi dowiedziałam się kilku popkulturalnych ciekawostek i zapisałam sobie wiele tytułów filmów do obejrzenia. Natomiast Radek przedstawił mi bliżej mentalność mieszkańców Ameryki i podzielił się spostrzeżeniami nie tylko związanymi z filmami, książkami i muzyką. Przybliżył codzienne życie Amerykanów („ich kawa medium to pół litra”, „mięso jest tańsze od owoców i warzyw. (...) Plastikowy pojemniczek truskawek leci po pięć dolców. To piekło.”) i zachwalał ich otwartość (wystarczał kontakt wzrokowy, a przechodzień od razu go pozdrawiał).
zdjęcie pochodzi z Facebooka, źródło
Kiedy opisujesz przygody w ciekawych miejscach nie może obyć się bez fotograficznej relacji. Na szczęście w książce zajmuje ona dość sporą część. Zdjęcia wykonane zostały w większości przez kreskę_ i Patryka. I naprawdę robią wrażenie. Żałuję tylko, że zostały potraktowane jako osobna relacja z podróży, o wiele lepiej wyobrażałabym sobie przygody grupki od razu widząc miejsca ich pobytu. To właśnie na zdjęciach widać te emocje, które opisuje Jakub. Emocje wielokrotnie zamieniające dorosłych w radujące się dzieciaki. Tak, to na pewno jest pozytywnie pokręcona ekipa!
Trochę żałuję, że często nie wiedziałam o czym autor do mnie pisze. Niby siedzę w światku popkulturowym, ale wciąż mnóstwo pozycji przede mną. I tutaj kolejny plus tej książki - ona zachęca do nadrabiania filmów. A Kuba nie rozpływa się nad kinem artystycznym, festiwalowym. On poleca klasyki, które bawią i podobają się większości. Wśród nich takie filmy jak Rocky (którego muszę obejrzeć, bo niemal nic z fabuły nie pamiętam) czy Sprzedawcy (pamiętam, że rozbawił mnie do łez, ale to kolejna pozycja, którą oglądałam lata temu). 
Jeżeli miałabym się czepiać to powiedziałabym, że książka finalnie była za bardzo prywatna. Dlatego właśnie ostrzegam przed nastawianiem się na typową literaturę podróżniczą. Kuba prowadzi dziennik, w którym opisuje wiele wydarzeń, które nie musiały znaleźć się w książce. Mnie to nie przeszkadzało, bo bardzo chciałam bliżej poznać charakter autorów i członków wyjazdu, ale rozumiem, że niektórych może to znudzić. Tak w ramach ostrzeżenia. 
Wydaje mi się, że najlepiej podczas lektury będą bawić się osoby, które się popkultura interesują. Sama ożywiałam się kiedy autorzy wspominali o znanych mi pozycjach (m.in. serial Czysta krew!). Z drugiej strony osoby, które chciałyby rozpocząć przygodę ze światem popkultury otrzymają dzięki książce swoisty poradnik, z serii „co warto znać”
Także nie pozostaje Wam nic innego jak wybrać się w szaloną podróż przez Stany kamperem, załadowanym pozytywnymi ludźmi. Miłego wyjazdu!

Jeżeli to Was nie zainteresowało to rzućcie okiem na teaser:


  Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN.

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html














sobota, 19 listopada 2016

Najskuteczniejszy egzorcysta to pijany egzorcysta - „Kroniki Jakuba Wędrowycza” Andrzej Pilipiuk

Jako że zabiegana byłam niesłychanie wrzucam chaotyczny post napisany jeszcze we wrześniu. Ale w przyszłym tygodniu nareszcie ubywa mi obowiązków i wracam z pełną parą !

*Kroniki Jakuba Wędrowycza*
Andrzej Pilipiuk

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* zbiór opowiadań/nowel
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2001
*Liczba stron:* 296
*Wydawnictwo:* fabryka słów


- Zrobili Cię proboszczem w Dębince Dworskiej?
- Tak.
- Co przeskrobałeś?
- Egzorcyzmowałem punków w Jarocinie.(...)

*Krótko o fabule:*
Jakub Wędrowycz ma ponad osiemdziesiątkę na karku, mocną głowę do picia alkoholu i jest najlepszym egzorcystą jakiego kiedykolwiek spotkaliście. Jego przygody poznacie w tym zbiorze opowiadań.

*Moja ocena:*
Lubię polską fantastykę. Szczególnie, że im więcej jej czytam tym bardziej wyczuwam pewne pierwiastki wspólne wśród naszych, rodzimych autorów. Jeszcze wielu popularnych twórców przede mną (jak Grzędowicz czy Piekara), ale powoli staram się uzupełniać swoje braki. Tym razem wybór padł na Pilipiuka, którego znałam tylko ze zbioru opowiadań Aparatus.
Andrzej Pilipiuk przyszedł na świat w 1974 roku w Warszawie, z wykształcenia jest archeologiem. Do dnia dzisiejszego był dziewięciokrotnie nominowany do nagrody imienia Janusza A. Zajdla. W Polsce znany przede wszystkim dzięki postaci Jakuba Wędrowycza, któremu poświęcił osiem tomów opowiadań (najnowszy powinien ukazać się jeszcze w tym roku nakładem wydawnictwa fabryka słów). 
Kroniki Jakuba Wędrowycza jest pierwszą książką z przygodami starego bimbrownika. Składa się z dwunastu historii z życia głównego bohatera. I jak niemal zawsze w takich przypadkach zdarzają się opowiadania bardzo dobre i opowiadania miałkie. Na szczęście, gdybym miała przechylać się w konkretną stronę to oceniłabym, że tych pierwszych jest więcej.
Trzeba przyznać, że autor stworzył postać i otoczkę całej historii w sposób bardzo oryginalny. Myśląc w kategoriach fantastyki i głównych bohaterów chyba nigdy nie spotkałam się z kimś takim jak Jakub. To nie jest przystojny, zdolny, pełen empatii mężczyzna, a stary egzorcysta, który w wolnych chwilach przesiaduje w barze popijając piwo Perła albo pędzi bimber w piwnicy.
Do tego świat przedstawiony idealnie komponuje się z tą postacią. Pilipiuk, nazywając siebie „największym piewcą polskiej wsi od czasów Reymonta” łączy folklor z fantastycznymi wydarzeniami, które rozgrywają się w zapadłej wsi, Wojsławicach.
źródło
Podczas czytania wiele razy wybuchałam głośnym śmiechem. Jak najbardziej rozumiem, że to nie jest humor, który trafi do każdego - chwilami prostacki, obleśny i brutalny, ale zarazem tak bardzo pasujący do klimatu książki. Do mnie akurat trafił, ale to jest naprawdę charakterystyczny humor, który można lubić albo nienawidzić. Tak jak komiczne sytuacje wpłynęły na plus historii, tak te bardziej brutalne jednak mnie zniesmaczyły, co ciężko osiągnąć. Chodzi mi tutaj o zjadanie psów, które mnie osobiście odrzuciło, chociaż rozumiem, że pasuje to do całego obrazka Wędrowycza.
Jakub koniec końców pozostał postacią przyjemną, która nie podbija serc, ale z którą miło spędza się czas. Mimo swojego upodobania do alkoholu jest skuteczny w wykonywaniu swojej pracy. Naprawdę, na niego nie ma mocnych - jeżeli macie problem z duchem, zjawą, demonem zgłoście się do Wędrowycza. Jak sobie sam nie poradzi to może liczyć na pomoc swojego pupila - Ciapusia. I niech Was imię nie zmyli, bo Ciapuś to pyton mieszkający pod jego łóżkiem. 
Co do poszczególnych opowiadań, niektóre to perełki wybijające się na tle innych. Pierwszym tytułem, który chciałabym wyróżnić jest historia Na rybki, w której to Jakub złowił złotą rybkę. Nie bójcie się jednak, bo to nie będzie prowadziło do typowego rozwiązania, a do finału, który sprawi, że parskniemy śmiechem. To chyba mój ulubiony tekst z całej antologii. Kolejnym będzie Głowica, w której to Wędrowycz znajduje pozostawioną przez mafię bombę, ale nie znając jej przeznaczenia postanawia stopić ją i sprzedać na części. Bawią również: Implant, czyli historia o tym jak kosmici starali się wzbudzić w bohaterze wstręt do alkoholu (powodzenia!) i Bajeczka dla wnuczka, gdzie poznamy prawdziwą historię Czerwonego Kapturka. Większość historii jest naprawdę krótkich, mają po dziesięć/dwadzieścia stron. Pojawiają się też trzy dłuższe opowiadania, z których najbardziej spodobały mi się Hochsztapler i Przeciw pierwszemu przykazaniu. Słabiej wypada Hotel pod Łupieżcą, które jednak trochę mnie znudziło.
Lektura Kronik Jakuba Wędrowycza to przede wszystkim kupa dobrej zabawy z oryginalnym bohaterem i bardzo polskim światem małej wsi. Na pewno nie jest to książka, którą poleciłabym każdemu, ze względu na dość specyficzny humor. Jednak jeżeli już trafi na kogoś, kto taki lubi to będzie się śmiał w głos.


Moja ocena: 7/10


Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html







środa, 9 listopada 2016

Licho nie śpi, a czytelnicy dobrze się bawią - „Siła niższa” Marta Kisiel

Praca pochłania mnie niczym gąbka i tylko czekam kiedy mnie wyciśnie, żebym zdążyła nabazgrać dla Was jakąś recenzję. Dziś miałam chwilę oddechu, więc przed Wami nowa książka Marty Kisiel. A w najbliższym czasie nowy Harry Potter i Przez stany POPświadomości. Mam nadzieję, że czekacie ? :)

*Siła niższa*
Marta Kisiel

*Język oryginalny:* polski
*Kategoria:* literatura piękna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #2
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 319
*Wydawnictwo:* Uroboros
Bo w bamboszkach nie sposób być niemiłym. A kiedy ty jesteś miły dla innych, to inni są mili dla ciebie. Tak działa ten świat. Alleluja.
*Krótko o fabule:*
Kontynuacja kultowego Dożywocia. Wymęczony codzienną rutyną, za to oswojony z niecodziennymi zjawiskami Konrad Romańczuk odkrywa, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża, a dwie takie istoty pod jednym dachem to dopiero początek kłopotów.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Twórczość Ałtorki (bo tak Martę Kisiel nazywają jej fani), podbiła moje serce, można powiedzieć, że od pierwszego przeczytania - w marcu tego roku. Zaczęło się właśnie od pierwszej części Dożywocia, które szturmem wtargnęło w moje gusta literackie, zaspokajając apetyt na humor i słodycz, które wręcz wypływały z kart powieści. Nomen omen również mnie zadowoliło, więc z niecierpliwością przebierałam nóżkami na Siłę niższą
Na początku muszę przyznać - brakowało mi Lichotki. Pierwsza część wydawała mi się dzięki niej bardziej kameralna, ale też pełna magii i taka swojska. Tym razem, przenosimy się do innego miejsca i niestety nad tym faktem trochę ubolewałam. Szybko jednak porwał mnie niezastąpiony styl Ałtorki i zapomniałam gdzie jesteśmy, ponieważ liczyli się bohaterowie.
Bo tak naprawdę to oni są tutaj najważniejsi, bez nich nie byłoby tego oczekiwania i tego ogromu sympatii do Dożywocia. Każda z postaci, wykreowanych przez Martę Kisiel jest nader osobliwa i charakterystyczna, a co za tym idzie - budzi wiele emocji. Na całe szczęście większość naszych ulubieńców z poprzedniej części pojawia się w kontynuacji i nadal potrafi intrygować. Ałtorka nie poprzestaje na zbudowanych charakterach w Dożywociu, a raczej stara się je rozwijać i stawiać w nowych, wymagających sytuacjach.
źródło - autorem ilustracji jest Sebastian Skrobol
Dochodzę do jednego z największych plusów Siły niższej, tj. postawienia bohaterów w dość niewesołym położeniu i opisania jak sobie z tym radzą, a raczej próbują sobie radzić. To takie życiowe, że w sytuacjach kryzysowych człowiek nie zwraca uwagi na najbliższe otoczenie, biorąc pewne rzeczy za pewnik. Marta Kisiel wykorzystała to w swojej powieści i zakończyła pięknym morałem, czyli mamy edukację i zabawę w jednej, króciutkiej książce. 
Co do nowych bohaterów to podobał mi się pomysł wprowadzenia większej ilości postaci nadprzyrodzonych. Ałtorka ma do nich talent, potrafi z każdego gatunku wyciągnąć jak najwięcej. Zresztą to nie dotyczy tylko wszelakich istot fantastycznych, ale także zwykłych ludzi. Weźmy dla przykładu takiego Turu, wikinga dobrodusznego, który lubi rzucać żartami o rzyci, a para się rzeźbieniem aniołków z drewna. Zezowatych aniołków. I za takie kreacje bohaterów właśnie cenię Martę Kisiel. Oczywiście tak barwnych postaci jest w Sile niższej od groma, więc zawiedziony nimi nikt nie powinien być.
Muszę się jednak przyczepić, bo oczekiwałam ciutkę więcej. Miałam nadzieję, że mając podstawę z cudownych bohaterów i doświadczenie z pełnowymiarową fabułą (tak, chodzi mi o Nomen omen), Ałtorka ruszy w konkretnie zbudowaną historię. Dostajemy jednak po raz kolejny zlepek epizodów z życia naszych ulubieńców. Jest fajnie, ale pozostaje niesmak, że to już było i chciałoby się takiego kroku naprzód. 
I cholera, nikt mi nie potrafi zastąpić Szczęsnego! To była moja ulubiona postać z Dożywocia i smutek mnie ogarnął kiedy na próżno wyglądałam godnego jego następcy. 
Za to kolejny raz zadowolona byłam dzięki nawiązaniom do literatury. Co jakiś czas wkradało się zdanie, które uruchamiało w głowie trybiki naprowadzające na znany odpowiednik, dla przykładu takie niepozorne „Zbrodnia to niesłychana, Konrad zabił bałwana!”, czyli parafraza Mickiewicza. A jest tego w książce naprawdę sporo.
Nie chce mi się wierzyć, że to już ostatnia część przygód naszych bohaterów. Wydaje mi się, że naszym zadaniem jest teraz wymęczenie Ałtorki zapytaniami o kontynuację, bo moim zdaniem powinna taka powstać. Zakończenie Siły niższej otwiera drzwi do naprawdę ciekawego ciągu dalszego, z którym chętnie bym się zapoznała.
Mimo kilku wad, ta książka to wciąż świetna zabawa i pozycja obowiązkowa dla fanów Dożywocia. Ałtorka ma specyficzny styl, w którym trudno się nie zakochać.

Moja ocena: 7/10

Wyzwania:

http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html



piątek, 4 listopada 2016

Alternatywna wersja Pięknej i Bestii - „Dwór Cierni i Róż” Sarah J. Maas


Kolejna recenzja książki opartej na baśni, ale tym razem całkiem inna gatunkowo. Zrobiła furorę wśród czytelników na całym świecie, ale czy spodobała się mi? Dowiecie się poniżej.
*Dwór Cierni i Róż*
Sarah J. Maas

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* A Court of Thorns and Roses
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1
*Rok pierwszego wydania:* 2016
*Liczba stron:* 524
*Wydawnictwo:* Uroboros
Lepiej umrzeć z uniesioną głową, niż płaszcząc się niczym nędzny robak.
*Krótko o fabule:*
Dziewiętnastoletnia Feyre jest łowczynią – musi polować, by wykarmić i utrzymać rodzinę. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w poszukiwaniu zwierzyny coraz dalej, w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythian – krainy zamieszkanej przez czarodziejskie istoty. To rasa obdarzonych magią i śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem.
Kiedy podczas polowania Feyre zabija ogromnego wilka, nie wie, że tak naprawdę strzela do faerie. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyre musi wybrać – albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Sarah J. Maas szturmem wtargnęła w młodzieżowy literacki świat, dzięki książce Szklany tron. Osobiście byłam nią bardzo zawiedziona, ponieważ po tylu zachwytach spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. Miałam nadzieję, że w Dworze Cierni i Róż zaproponuje czytelnikowi coś nowego, a zarazem pokaże jaki zrobiła postęp od czasu jej debiutu. Trochę tak się stało, ale czy wystarczyło, żeby mnie zadowolić? 
Wielokrotnie wspominałam, że lubię historie oparte na motywach z bajek i baśni. W takich przypadkach poszukuję jednak tym więcej oryginalności, takiego przedstawienia znanych ogólnie schematów w innym świetle. Patrząc pod tym kątem byłam rozczarowana wstępem Dworu Cierni i Róż. Czułam, że autorka poszła trochę na łatwiznę, przerzucając historię Pięknej i Bestii w swój świat przedstawiony. I już, kiedy miałam skreślać całość, fabuła powędrowała w ciekawszą stronę
To, czym książka stoi, jest interesujący świat przedstawiony i drugoplanowi bohaterowie. Dzięki nim ocena podskoczyła o oczko w górę. Im bliżej zapoznaję się z twórczością Maas tym bardziej widzę jej upodobania. Zdecydowanie przyklasnę na pomysł z podziałem na rasy - tutaj po raz kolejny mamy posługujących się magią faerie. Co prawda trochę to smutne, że autorka zamyka się na tak podobny gatunek, który występuje również w Szklanym tronie, ale widocznie w tym dobrze się czuje i uważa, że potrafi z niego wiele wyciągnąć. A ja, im więcej czytałam o tej rasie tym bardziej zaczynała mi się podobać. Najciekawszy jednak wydaje się sam świat, tajemnicza Góra i podział na Dwory. Szczególnie, że każde z miejsc charakteryzuje się konkretnymi cechami i wyglądem mieszkańców i ich książąt. 
źródło
Jeżeli chodzi o bohaterów to znowu trochę się zawiodłam na głównej bohaterce. Widać postęp od czasów idealnej Celaeny, jednak Feyra wciąż pozostaje mi obojętna, a wręcz chwilami irytująca. Wpływ na to mógł mieć sposób narracji, który momentami wpada w pierwszoosobową i wtedy boli najbardziej. Na dodatek widać wiele podobieństw między Feyrą a panną Sardothien - ona również potrafi posługiwać się bronią (tym razem to łuk), no i ma smykałkę do sztuki (pianino zastąpił pędzel malarski). 
Natomiast, jak już wspomniałam, w książce rządzą bohaterowie drugoplanowi. Nawet jeżeli pojawiają się na chwilę, to zagarniają więcej mojej uwagi niż główne postaci. Zdecydowany prym wiedzie Rhysand, który na całe szczęście nie jest bohaterem jednoznacznym. Jego charakter ewoluuje, ale w sposób naturalny, bez zbędnej presji ze strony autorki. Na dodatek piekielnie intryguje mnie jego historia i to dla niego sięgnę po kontynuację. Pochwalić muszę również Luciena, który od początku zyskał skrawek mojego serca. Był bardziej ludzki niż Tamlin, który jako główny amant rozczarował mnie najbardziej. Dla mnie był zupełnie nijaki, jego historia mocno schematyczna, a jego poczynania nie dodawały mu ani grama mojej sympatii.
Skoro już przy tym jesteśmy to wątek miłosny to najsłabszy punkt tej książki. Zapewne dlatego, że i Feyra i Tamlin to postaci mdłe, toteż i ich miłość do siebie nie przekonuje. Trochę było tam erotyki, trochę wzdychań, ale mnie żadne z nich nie przekonało, że istnieje tam prawdziwe uczucie. A już tym bardziej na tyle silne, że jedno za drugim mogłoby pójść w ogień. Łudzę się nadzieją, że Maas zdecyduje się na krok w bok i zmieni partnera Feyry na bardziej interesującego (nawet mam swój typ ;)).
Wciąż nie widzę w autorce umiejętności kreowania fabuły, a tym samym napięcia. Skupia się na niepotrzebnych scenach, zamiast zbudować porządną historię. Dlatego dostajemy wiele krótkich epizodów, które tak naprawdę do niczego nie prowadzą, trochę jak serial telewizyjny, który ma bawić widza przez dłuższy czas. Mam nadzieję, że w kolejnej części dowiemy się czegoś więcej na temat sytuacji na świecie i to narzuci pewien kierunek wydarzeniom. 
Dwór Cierni i Róż to na pewno lepsza pozycja niż Szklany tron, jednak autorka wciąż popełnia podobne błędy. Gdyby nie druga część książki i ciekawe postacie drugoplanowe ocena byłaby taka sama co przy poprzednim pierwszym tomie autorstwa Maas. Jednak w tym przypadku czuję większy potencjał i trzymam kciuki, żeby druga część potoczyła się trochę w innym kierunku. Szczególnie, że furtkę autorka sobie zostawiła idealną. A książkę polecić mogę z czystym sumieniem nastolatkom, które lubią fantastykę i młodzieżowo-romantyczne historie. 

Moja ocena: 6-/10


Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html






wtorek, 1 listopada 2016

Animowane filmy krótkometrażowe (część pierwsza)

Pewnie niejeden z Was przeżył w swoim życiu tę sytuację, kiedy wciągnął go YouTube. To ten moment kiedy z jednego filmiku przechodzisz na kolejny i spędzasz całe godziny przyklejony do ekranu. Muszę się przyznać, że zazwyczaj ten czas jest dla mnie stracony na głupotach (tak, oglądałam z milion razy "śmieszne koty"), ale bywają też sytuacje, kiedy moje życie zyskuje coś cennego. Przykładem może być moja miłość do krótkometrażowych filmów animowanych. Dlatego dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam taką pierwszą część moich ulubionych obrazów. Co prawda zapisanych mam ich mnóstwo, dlatego zdecydowałam się podzielić ten post na części. Zapraszam też Was do polecania mi tego typu filmików ;) Zaczynamy!

Za co takie filmy kochamy? Są uniwersalne. Najczęściej nie musisz znać języka, żeby zrozumieć o co w nich chodzi. Ba! Wielokrotnie stosuje się taki język-bęłkot, żeby było wiadomo, iż istnieje dialog, ale domyślamy się jego treści z ekspresji, muzyki i zdarzeń w animacji.

Przed rozpoczęciem - jeżeli zdecydujecie się oglądać przedstawione przeze mnie animacje to nie przerywajcie w trakcie. Niektóre nabierają znaczenia dopiero pod koniec, inne zaskakują po jakimś czasie. Krzywdą by było pobieżne przejrzenie tych filmików.

1) Sztuka spadania, reż. Tomasz Bagiński
Zaczynamy z przytupem od najbardziej popularnego polskiego autora krótkich filmów animowanych - Tomasza Bagińskiego (tak, to on ma stworzyć kolejną ekranizację Wiedźmina!). Jest to również pierwszy obraz z tej dziedziny, na który się natknęłam i od razu zrobił na mnie wrażenie. Każdy kto orientuje się w sztuce animacji musi przyznać, że ta jest na naprawdę wysokim poziomie. Na dodatek czuć ciężki klimat, wiele rozwiązań zaskakuje, a nawet zniesmacza i wprawia w konsternacje (taniec do wyświetlanych zdjęć). Ilu ludzi tyle interpretacji, ale najprostszą jest ta, że jednostkę poświęca się dla tzw. dobra ogółu.

2) La Luna, reż. Enrico Casarosa
 Kiedy Pixar bierze się za animacje, to wiadomo, że można się spodziewać porządnego dzieła. W tym przypadku jest bardziej bajkowo i słodko, a oglądanie tego to czysta przyjemność. Muzyka idealnie komponuje się z wydarzeniami, świetnie zostali przedstawieni bohaterowie - dziadek i ojciec, którzy wprowadzają chłopaka w tajniki swojej pracy (uwielbiam te ich małe kłótnie i moment z miotłami!). To jedna z tych animacji, które oczarowują widza, a jej zakończenie pozostawia uśmiech na twarzy. Warta obejrzenia!

3) Casting, reż. Kacper Zamarło
Na ten film natknęłam się dość niedawno. To kolejna produkcja pochodząca z Polski, a konkretnie z łódzkiej szkoły filmowej. W tym przypadku akurat słowa mają dość duże znaczenie, na szczęście twórcy postarali się o napisy. Chociaż przyznam szczerze, że nie wiem czy obcokrajowcy będą w stanie pokochać ten film tak jak my. No bo napisami trudno wytłumaczyć syrenkę mówiącą gwarą albo Bogdana z „okolicy” (zdecydowanie mój ulubieniec!). Film sprawił mi masę przyjemności, a do tego jest bardzo prawdziwy, wyśmiewa wiele typowych zachowań podczas castingów, kto bywał ten wie ;)

4) French Roast, reż. Fabrice Joubert
Tym razem przenosimy się do Francji, ta krótka animacja - French Roast była nominowana do Oscara. Od początku zachwyciłam się postaciami, które są bardzo charakterystyczne i mają cudowną mimikę. Po prostu czujemy stres głównej postaci. Na dodatek uczy bardzo ważnej rzeczy - nie oceniaj ludzi po wyglądzie. I każdy napotkany nieznajomy potrafi zaskoczyć swoim prawdziwym „ja”.

5) Father and Daughter, reż. Michael Dudok de Wit
Pierwsza animacja, która sprawiła że całkowicie się rozkleiłam. Od razu kiedy zobaczyłam ten sposób malowania, który opiera się na cieniach i dość burej gamie kolorów, w połączeniu z genialną muzyką, poczułam rozczulenie. Do tego historia jest naprawdę wzruszająca, przedstawia w krótkiej formie miłość między rodzicem a dzieckiem. Uczucie, które zostaje w człowieku do końca, o którym nie zapomina na kolejnych etapach życia. Na końcu oczywiście zaczynam ryczeć, nawet gdy wiem jaki jest finał. Zasłużony Oscar w 2000 roku!


Która animacja najbardziej Wam się spodobała?
Jeżeli myślicie, że ominęłam jakieś ważne tytuły to dawajcie znać w komentarzach, chociaż pamiętajcie, że mam schowane w rękawie kilka przeznaczonych na kolejne części ;)

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka