niedziela, 6 maja 2018

„One day at a time”, czyli zabawny sitcom, poruszający bardzo aktualne tematy

Dostęp do Netflixa sprawił, że byłam głodna nowości serialowych. Szukałam różnorodności i większość dostałam od początku - pokręcony młodzieżowy serial The End of the F***ing World, świetny historyczny The Crown czy przepyszną ucztę science-fiction Black Mirror. Brakowało mi jeszcze czegoś lekkiego, najlepiej z dwudziestominutowymi odcinkami, a gatunkowo - komedyjka. Udało mi się w końcu trafić na One day at a time, a że już coś o nim dobrego słyszałam (bodajże u zwierza popkulturalnego) to zdecydowałam się zacząć z nim przygodę.
źródło
Penelope Alvarez (Justina Machado) wychowuje samotnie dwójkę dzieci - nastoletnią Elenę (Isabella Gomez) i Alexa (Marcel Ruiz). Ich rodzice poznali się podczas odbywania służby wojskowej w Afganistanie, po której zakończeniu ojciec zaczął częściej zaglądać do butelki, żeby poradzić sobie z traumatycznymi wspomnieniami. Dlatego zdecydowali się pozostać w separacji. W wychowaniu dzieci Penelope może liczyć na pomoc swojej matki, Lydii Riery (Rita Moreno).
Serial ten jest remakiem sitcomu o tym samym tytule z 1975 roku, który doczekał się aż 9 sezonów i sporej grupy fanów. U nas nie był on jednak popularny i nie wiem czy znajdziemy kogokolwiek, kto ten pierwowzór oglądał. Dlatego nie mam porównania, nie mam pojęcia czy serial czerpie ze źródła całe historie czy tylko głównych bohaterów. Wydaje mi się jednak, że fabularnie idzie własną ścieżką, czego można się domyślić za sprawą poruszania bardzo aktualnych tematów w jego treści.
źródło: Pinterest
Zacznijmy od tego, że serial zdecydowanie spełnia swoje założenia, ponieważ jak na porządny sitcom przystało, bawi do łez. Rzadko mi się zdarza zaśmiewać w głos podczas oglądania, a w przypadku One day at a time tak właśnie było. Spora w tym zasługa bardzo dobrze zbudowanych postaci. Mamy tutaj trzon całości, czyli Penelope, wojenną weterankę, cierpiącą na depresję, która samotnie stara się wychować dwójkę dzieci. Alex, młodszy z rodzeństwa, to chłopak sprawiający wrażenie bardzo pewnego siebie, przekonany o swoim uroku osobistym, a o jego niepowtarzalnym wdzięku wciąż utwierdza Alexa (a co za tym idzie - nas, widzów, również) jego babcia. Jego relacja z Lydią w ogóle jest wspaniała, dostarcza mnóstwa śmiechu i sprawia, że zazdrościmy mu takiej wystrzałowej babci. Natomiast Elena to nastolatka, która już powoli zdaje się rozumieć, czego chce od świata, staje się świadoma swojej orientacji seksualnej i przedstawiona nam zostaje jako prawdziwa aktywistka, walcząca o ekologię, o dobro społeczeństwa, o równouprawnienie. Natomiast postacią dostarczającą najwięcej zabawy i uśmiechu jest Lydia, czyli babcia Eleny i Alexa. To kobieta, która wręcz wymaga ciągłej atencji zebranych, zawsze bardzo pewna siebie. Dodatkowo wszystko co robi ma w sobie tyle gracji i wdzięku, że trudno jej nie pokochać. No i nie zapominajmy, że Lydia jako nastolatka uciekła z Kuby do Ameryki i wciąż zdarza jej się wtrącać hiszpańskie zdania i przekręcać angielskie wyrażenia. Do tej rodziny dołącza jeszcze jeden bohater - Schneider, właściciel budynku, który spędza u Alvarezów większość swojego wolnego czasu. To znowu postać, która w założeniu ma wnosić dodatkową porcję śmiechu, ale w pewnym momencie staje się powiernikiem Penelope, trochę opiekunem jej dzieci, a nawet zdradza traumatyczne zdarzenia z przeszłości.
źródło: Pinterest
Oczywiście, nie byłoby dobrej komedii bez dobrego scenariusza. Tutaj, zdecydowanie taki jest. Pomijając całą masę zabawnych sytuacji, świetnych gier słownych (często wynikających z nieznajomości językowych Lydii), to możemy tutaj znaleźć całą skarbnicę aktualnych w dzisiejszych czasach tematów. Penelope boryka się z problemem depresji, a jej droga do zaakceptowania tej choroby jest wspaniale przedstawiona. Szczególnie w scenach konfrontacji matka-córka, w których Lydia staje murem za przekonaniem, że jej kubańska krew nie powinna pozwolić na tego typu przypadłość i tak naprawdę, to tylko jej się wydaje, że jest chora. Późniejsze rozwiązanie tego konfliktu wywołuje w widzu masę ciepła. To w ogóle wspaniałe, jak w serialu rozwiązywane są ostre wymiany zdań pomiędzy bohaterami. Nawet, kiedy zajmują całkowicie odmienne stanowiska, to w końcu dochodzą do konsensusu, starają się nawzajem zrozumieć. Szczególnie to widać w przypadku różnicy pokoleń - wszelkich przepychanek słownych między babcią a Eleną-aktywistką, których przekonania są zawsze bardzo odmienne. Jednak za każdym razem obronną ręką wychodzi więź między postaciami i przekonanie, że rodzina zawsze będzie stała za Tobą murem, nieważne jak bardzo się między sobą różnicie.
Poza tym, będzie poruszonych mnóstwo innych tematów. Sporo miejsca poświęcone będzie orientacji seksualnej Eleny, jej poszukiwaniom swojej drogi. Spotkamy się także z problemem imigrantów, przymusowych deportacji i traktowania latynosów (a tak naprawdę wszystkich obcokrajowców). Znajdzie się też miejsce dla równouprawnienia i różnych form dyskryminacji ze względu na płeć. I nawet trochę rozmów na temat wiary (kiedy Penelope wypala, że nie chce chodzić co niedzielę do kościoła, Lydia, która zdjęcie papieża powiesiła nawet na lodówce, dostaje niemal palpitacji serca - pewnie przed zawałem uchroniła ją tylko kubańska krew ;) ). A to wszystko schowane pod komediowym płaszczykiem!
źródło: Pinterest
Na zakończenie: trudno nie wspomnieć tutaj o aktorstwie, które wynosi ten serial na wyższy poziom. Wszystko za sprawą cudownej Rity Moreno, odgrywającej postać babci Lydii. Wnosi w ten serial tyle energii i blasku, że trudno odwrócić od niej wzrok! Ale jak tutaj się dziwić, w końcu to aktorka, która ma na koncie Oscara za rolę drugoplanową w musicalu West Side Story. Nie da się jednak odmówić talentu również Justinie Machado, dzięki której Penelope staje się tak prawdziwa. To aktorka, która potrafi żonglować naszymi emocjami, chwilami jest do bólu zabawna, żeby za chwilę wzbudzać wzruszenia. Przede wszystkim, każdy z aktorów ma momenty, w których pokazuje możliwości komediowe, żeby za chwilę pokazać talent dramatyczny. I to cała magia One day at a time, w którym te dramaty są wciąż obecne, ale tak sprytnie ukryte wśród gagów i zabawnych sytuacji, że oglądanie jest czystą przyjemnością, a w głowie pozostaje przesłanie gdzieś tam sprytnie między żartami ukryte.

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka