*Stop prawa*
Brandon Sanderson
*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Alloy of Laws
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2011
*Liczba stron:* 297
*Wydawnictwo:* MAG
*Krótko o fabule:*
Trzysta lat po wydarzeniach opisanych w trylogii „Zrodzonego z Mgły”, Scadrial unowocześnia się, koleje uzupełniają kanały, ulice i domy bogaczy oświetlają elektryczne lampy, a w niebo wznoszą się pierwsze drapacze chmur o żelaznej konstrukcji.
Po dwudziestu latach spędzonych w Dziczy, Wax został zmuszony przez rodzinną tragedię do powrotu do stolicy Elendel. Z dużą niechęcią musi odłożyć broń i przyjąć obowiązki przynależne głowie arystokratycznego rodu. W każdym razie tak mu się wydaje, do chwili, gdy boleśnie przekonuje się, że posiadłości i eleganckie ulice Miasta mogą kryć w sobie większe niebezpieczeństwa niż piaszczyste równiny Dziczy.
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Zacznę może od tego, o czym wcześniej raczej nie wspominałam. Otóż, geniusz Sandersona, pomijając wszystkie pozytywy stylistyczne i zdolności literackie, polega na nieszablonowym myśleniu. On zdecydował, że nie będzie po prostu pisał kolejnych powieści fantasy. Zamiast tego stworzył sobie nowy wszechświat, nazywany Cosmere, który jest elementem łączącym wszystkie jego książki. A później zaczął go zaludniać i eksplorować historię każdego jego zakątka.
Więcej o Cosmere można dowiedzieć się z Bezkresu magii, czyli zbioru opowiadań Brandona Sandersona. Zakupiłam go, żeby móc przeczytać Dawcę przysięgi (III tom ABŚ), ponieważ przed lekturą należało zapoznać się z opowiadaniem Tancerka Krawędzi, które było w tej antologii. Okazało się jednak, że nie mogę tak od deski do deski zanurzyć się w kolejnych opowiadaniach, bo wiele z nich zawiera jakieś niewielkie spoilery dotyczące innych książek autora, czyli kolejnych światów Cosmere, z którymi nie miałam przyjemności jeszcze się zaznajomić. Stwierdziłam, że w takim razie powinnam kontynuować zapoznawanie się z dotychczasowo wydaną w Polsce twórczością Sandersona.
źródło |
Przyznaję, że nie zostałam kupiona od samego początku. Ten mój sceptycyzm dotyczący pomysłu dorzucenia nowinek technicznych ewidentnie wpłynął na jakość czytania. Jednak po kilkudziesięciu stronach już nie mogłam się opierać i dałam się porwać tej historii. Ba! Kolejny raz zakochałam się w świecie przedstawionym, jaki wymyślił sobie Sanderson. Tym razem do swoich genialnych pomysłów dotyczących użycia metali przez Allomantów i Feruchemików, dorzucił postęp techniczny. I kiedy już to przemyślałam to zaczęło mi się to wydawać idealnym posunięciem. Bo faktycznie, wyobraźcie sobie 300 lat różnicy i zero postępu w danym świecie! Raczej mało możliwe, prawda? A Sanderson postąpił sprytnie i przesunął się do momentu, kiedy elektryczność dopiero się pojawiała, a ludzie zaczęli używać broni palnej. Więc postęp jest, ale daleko mu jeszcze do poziomu science-fiction. Daje za to dostęp do używania nowych motywów, pojawiają się więc m.in.: klimat Dzikiego Zachodu, saloony, stróżowie prawa, które do tej pory rzadko w fantastyce były eksploatowane.
Na dodatek, jak to u Sandersona bywa, bohaterowie są cudowni. Do głównej postaci, czyli Waxa potrzeba się dłuższą chwilę przyzwyczaić, ale pod koniec książki pała się do niego już czystą sympatią. Inna sprawa ma się z jego kompanem, Waynem, który odkąd się pojawia, podbija serca. Wnosi całą masę komediowych sytuacji, ma cięty język i kilka przypadłości, których nie może się pozbyć - jedna z nich to kradzież (chociaż Wayne twierdzi, że się wymienia - nieważne, że zabierając komuś złoty pistolet, zostawia dziurawy szalik, w końcu: wymiana to wymiana), a druga to podbieranie ludziom osobowości i podszywanie się pod nich (koniecznie z odpowiednim okryciem głowy). Jednak autor nigdy nie traktuje swoich bohaterów powierzchownie, więc poznamy też mroczną część historii Wayne'a i zrozumiemy jego pobudki. Jest jeszcze miejsce na dwie postacie kobiece, na których rozwinięcie charakterów czekam w kolejnej części.
Mogłabym się zachwycać i zachwycać, napisać ogromny esej, a zwróćcie uwagę, że Stop prawa ma mniej niż 300 stron, czyli jest najkrótszą dotychczasową książką Sandersona jaką czytałam. Dlatego wstrzymam się z zachwytami i popsioczę. Otóż, tożsamości tej postaci, która stała za tym wszystkim, Pana Garnitura, można się było domyślić dość wcześnie. Dodatkowo, brakowało mi jednak czegoś więcej w głównej osi fabularnej, jakoś za mocno przypominało mi to taki wątek kryminalny - pogoń za szajką rabusiów. A Marasi, czyli główna kobieca bohaterka, nie przekonała mnie jeszcze do siebie. To tak, żeby na siłę się czegoś przyczepić, bo oczywiście całość była przepyszna. A ja już nie czekam, tylko od razu zanurzam się w kolejnych przygodach bohaterów!
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz