piątek, 18 maja 2018

Makbet nigdy już nie zaśnie - „Makbet” NT Live

Niedawno odbyło się w Polsce bardzo ciekawe wydarzenie, czyli transmisja Makbeta w reżyserii Rufusa Norrisa, na żywo z Londynu. Oglądałam ją w kinie we Wrocławiu. Jeżeli chodzi o kwestie techniczne, to kilka razy zdarzyło się stracić sygnał, ale trwało to dosłownie kilka sekund, po czym wszystko wracało do porządku. Napisy były bardzo dobrze zsynchronizowane. Jeżeli będziecie mieli kiedyś okazję wybrać się na taką transmisję na żywo to szczerze polecam - w wersji technicznej wszystko dopracowane, a emocje jednak większe, bo to już nie jest tylko kolejne oglądanie nagranego wcześniej przedstawienia.

Rufus Norris postanowił zmierzyć się z najpopularniejszym dziełem Shakespeare'a, czyli z Makbetem. Trzeba przyznać, że to spore wyzwanie, a reżyser musiał być przygotowany, że jego realizacja będzie podlegała całej masie porównań z innymi adaptacjami tego dzieła. Ale najpierw, szybka wzmianka o fabule (tak, tak jakby ktokolwiek nie znał). Makbet (Rory Kinnear) wracając ze zwycięskiej bitwy, na której zdobył uznanie jako wspaniały żołnierz, spotyka trzy wiedźmy. Tajemnicze kobiety przepowiadają mu, że w przyszłości zostanie królem. Po przybyciu do domu, Makbet dzieli się wróżbą ze swoją żoną, Lady Makbet (Anne-Marie Duff), która namawia go, żeby wzięli sprawy w swoje ręce i pomogli przeznaczeniu.

Norris postanowił przenieść akcję dramatu w czasie - to już nie jest opowieść o walkach królów w XI wieku. Makbet w spektaklu jest współczesnym żołnierzem. Nawet może trochę futurystycznym, o czym mogą świadczyć scenografia i kostiumy, przywodzące na myśl postapokaliptyczne wizje świata. To dość śmiałe posunięcie. Kolejnym, będzie spore okrojenie klasycznego tekstu - faktycznie, przez to chwilami brakuje głębi i pewnych filozoficznych dywagacji Shakespeare'a, ale zarazem spektakl nie miał okazji znudzić widza, a akcja dość żwawo zmierzała do tragicznego finału.

Wszelka krytyka tego spektaklu wynika zapewne z ogromnej miłości widzów do oryginalnego tekstu. Widać jednak, że Norris chciał tutaj zagrać na bliskich nam współcześnie obrazkach - dlatego chociażby współpracował z cenionym fotografem wojennym. Za wszelką cenę chciał przedstawić ten brud, makabryzm i trzymanie się jakiejkolwiek iskierki nadziei, które towarzyszą prowadzonym aktualnie wojnom. Wydaje mi się, że sprawdził się w tym założeniu całkiem zgrabnie.
Bardzo podobała mi się ponura, prosta, a zarazem wymowna scenografia. Most, postawiony na środku sceny okazał się świetnie ogranym elementem, raz służąc za las, a kolejnym razem jako przejście do innego wymiaru (gdzie umykały trzy wiedźmy). Kostiumy utrzymane były w tym postapokaliptycznym klimacie. Żołnierze nosili kartonowe zbroje obwiązywane taśmą klejącą, a Lady Makbet pojawiła się na balu w sukni pokrytej cekinami. Widać, że twórcy mieli wspólny cel i spójnie do jego osiągnięcia dążyli.
To, o czym trzeba wspomnieć to kreacje aktorskie dwójki głównych bohaterów - Rory'ego Kinneara jako Makbeta oraz Anne-Marie Duff jako Lady Makbet. Wydawało mi się, że oglądam charakterologicznie zupełnie inne postacie niż zazwyczaj w adaptacjach sztuki Shakespeare'a. Jeszcze nie spotkałam się z Makbetem, który byłby tak bardzo zagubiony i niezdecydowany. Tak, zawsze odbierałam go jako człowieka, który popełnił kilka poważnych błędów, napędzających kolejne. Tutaj jednak miałam wrażenie, że gdyby nie Lady Makbet wciąż wyrzucająca mu brak męskości, to nasz biedny żołnierz nawet palcem by nie ruszył. Podobało mi się takie przedstawienie ich relacji, a aktorzy spisali się wspaniale, oddając ją na scenie. Można było wyczuć tutaj chęć pokazania problemu zespołu stresu pourazowego - zagubiony Makbet popada w kolejne zbrodnie, poprzez podszepty żony i narastające poczucie winy. Kolejna cegiełka do ogólnego pomysłu reżysera.
W drugim akcje zaczęłam mieć większy problem z tymi postaciami, kiedy dochodzi już do napadów szaleństwa obojga, a trochę brakuje logicznego przejścia do tak skrajnych emocji. Wydaje mi się, że tutaj tempo nie było tak ważne, jak przedstawienie ich psychicznej wędrówki. Chociaż jeszcze postać Makbeta jakoś z tego wyszła - pomysł z pojawianiem się duchów zapewne w tym pomógł. Natomiast Lady Makbet raz jest widziana jako pewna swego kobieta, a zaraz potem zupełnie obłąkana bohaterka. Nadal jednak uważam, że Rory i Anne-Marie wykonali kawał świetnej roboty. Na pewno są to dla mnie niezapomniane kreacje tych kultowych postaci.
W tle pojawia się wiele innych bohaterów. Na pewno warto wspomnieć, że niektórzy z aktorów są niepełnosprawni (służąca Lady Makbet ma amputowaną rękę), a żołnierzy grają także kobiety - reżyser wykazał się tutaj otwartym umysłem. Podobały mi się postacie trzech wiedźm, które wspomagane przez dźwiękowców wprowadzały gęstą atmosferę, przypominającą trochę sceny z horrorów. Dźwięki wydawały iście piekielne, a dodając do tego wizualizacje, przykładowo w postaci osób wchodzących na most z przerażającymi maskami z tyłu głowy - mogły pojawić się dreszcze strachu.

Podsumowując, warto przejść się do kina na Makbeta w reżyserii Rufusa Norrisa. To na pewno będzie coś oryginalnego, z ważnym przesłaniem i dobrym aktorstwem. Mnie zapadnie w pamięć na dłużej, a Wy przekonajcie się sami! Listę seansów możecie sprawdzić TUTAJ.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka