środa, 11 listopada 2020

„Cudze słowa” Wit Szostak - Jak Cię czują, tak Cię piszą

„Cudze słowa”
Wit Szostak

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 2020
Liczba stron: 280
Wydawnictwo: Powergraph

Nie ma go tu. Był bogiem. Kochałam go.

Krótko o fabule:
W „Cudzych słowach” Wita Szostaka siedem osób kreśli portret Benedykta. Z każdej opowieści wyłania się inny bohater. Czy twórca najoryginalniejszej z krakowskich restauracji, ukochany uczeń charyzmatycznego filozofa i kochanek dwóch niezwykłych kobiet to na pewno ta sama osoba?
- opis wydawcy 


Moja ocena:

Dawniej miałam pewne uprzedzenia do współczesnej polskiej prozy, ale rodzimi autorzy konsekwentnie, na każdym kroku mnie zaskakują i udowadniają jak bardzo się myliłam. Dzięki ich utworom przeżywam kolejne przygody literackie w różnych formach: czy to dzięki gęstej prozie Szczepana Twardocha czy opowiadaniom Olgi Tokarczuk czy nawet ostatnio przeczytanemu kryminałowi Anny Kańtoch. Każda taka lektura utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy być z czego dumni. 

Tym razem wybór padł na nowość wydawniczą Cudze słowa i było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Wita Szostaka. Trochę się obawiałam, że próba zrozumienia tematu mnie przerośnie, ponieważ gdzieś się natknęłam na opinie, że autor kojarzony jest z trudniejszą literaturą. Może po części także dlatego, że używający pseudonimu Dobrosław Kot to doktor habilitowany filozofii, który wykłada na jednym z uniwersytetów. Jednak Cudze słowa okazały się nad wyraz lekkostrawne, a finalnie były pyszną ucztą literacką. 

Powieść podzielona jest na kilka części, nazwanych od włoskich pozycji w menu: poczynając od przystawki (Antipasti), a na deserze kończąc (Dolce). W każdym takim segmencie otrzymamy podrozdziały napisane z perspektywy siedmiu osób, a dotyczyć one będą głównego bohatera - Benedykta Rysia. Tutaj od razu można zauważyć, że ciekawym zabiegiem okazało się postawienie w centrum postaci, która sama nie dochodzi do głosu. Wszystko, czego dowiemy się o jego życiu będzie przekazane przez siedem osób pobocznych. Także jego sylwetka zostanie nakreślona różnie, w zależności od tego kto akurat będzie prowadził opowieść.

źródło

Dobrze, ale na początku muszę pochwalić coś, co uderza od pierwszych stron i zaskakuje do samego końca. Mam tutaj na myśli styl autora, który jest po prostu elektryzujący, nie potrafimy oderwać się od tych krótkich, pełnych emocji zdań, tak prostych, a jednocześnie tak pełnych przekazu. Wit Szostak korzysta ze słów niczym czarodziej i w tym przypadku można mu tylko pozazdrościć umiejętności tworzenia. Takie cudze słowa zdecydowanie dobrze smakują. Wspomnieć warto również o tym, że narratorów mamy siedmiu, toteż daje nam to siedem jakże różnych stylów narracji, z których w pamięci zostają przede wszystkim: mocno filozoficzny styl Magdaleny i pisany w trzeciej osobie styl Jakuba. Także autor niedość, że potrafi czarować słowem to jeszcze na różne sposoby, dopasowując styl do charakteru danego narratora.

Zaskakujący dla mnie okazał się fakt, że sama fabuła była łatwo przyswajalna i najprościej ujmując: wciągająca. Momentami czułam się jakbym czytała kryminał, a wszystko za sprawą dozy tajemniczości wprowadzonej do powieści. Autor raczy nas strzępkami informacji, każdy z bohaterów/narratorów dorzuca cegiełkę, ale sporo czasu minie zanim tak naprawdę zbudujemy sobie obraz głównej postaci, jakąś oś czasu i dopasujemy do niej poznane wydarzenia. Szostak potrafił zachować dużo ważnych faktów niemal do samego końca, więc co jakiś czas zaczynaliśmy więcej rozumieć, widzieć powiązania - nie tylko między danym narratorem a Benedyktem, ale także między różnymi narratorami. Mała bomba rzucona na ostatniej stronie również dobrze się w klimat tajemnicy wpisuje.

Cudze słowa zdecydowanie przekonały mnie do twórczości autora i teraz chętnie zapoznam się z jego wcześniejszymi książkami. To była świetna przygoda, a poznawanie obrazu człowieka przefiltrowanego przez charakter danego narratora dało nam tak naprawdę kilka różnych odcieni jednej osoby. Dodatkowo, powoli odkrywaliśmy historię każdego z siódemki narratorów, a wśród nich wiele czytelników znajdzie coś dla siebie (mnie bardzo spodobały się fragmenty z przeszłości ojca Benedykta). Cudze słowa to pięciodaniowa porcja literatury, która powinna Wam po prostu zasmakować.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Powergraph

środa, 4 listopada 2020

Girl power! — filmy z silnymi bohaterkami w rolach głównych

 Cisza na mojej stronie i w mediach społecznościowych spowodowana była decyzją, jaka zapadła niedawno w Trybunale Konstytucyjnym. Jak wiele innych osób w Polsce nie dowierzałam, że to naprawdę miało miejsce w europejskim kraju, w XXI wieku. Następujące po tym dniu chwile, były przepełnione emocjonalną huśtawką, śledzeniem wydarzeń, protestami i ciągłym myśleniem o sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego oraz odbieraniu człowiekowi możliwości wyboru. Jeżeli możemy wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski z ostatnich tygodni, to przede wszystkim takie, że kobiety to twarde bestie i potrafią walczyć o swoje. Dzisiaj post dla osób szukających silnych kobiet w kinie - kilka tytułów, które ujmują ten temat z różnych perspektyw.


Kobieta vs męskie zasady

Wśród przykładów kina, gdzie kobiety przeciwstawia się męskim zasadom, od razu przychodzi mi na myśl Mad Max: Fury Road (2015). Sądząc po tytule, można by się spodziewać, że to film akcji, którego głównym bohaterem jest mężczyzna, ale szybko okazuje się, że to nie na nim skupiamy swoją uwagę. Będziemy podążać fabularną ścieżką nieustraszonej Furiosy (w tej roli świetna Charlize Theron), która stara się uratować grupkę kobiet, uciekających przed przywódcą mrocznej Cytadeli. To przykład walki z systemem jednocześnie pokazujący kobiecą solidarność przeciwko bestialskiemu zniewoleniu przez mężczyzn. Podobnie jest w Mustangu (2015), o którym wspominałam już kiedyś na blogu, chociaż to zupełnie przeciwny biegun od postapokaliptycznego klimatu filmu George'a Millera. Tutaj jest bardziej realistycznie, bo akcja filmu ma miejsce w małej tureckiej miejscowości, w której piątka sióstr jest wychowywana przez babcię. Na co dzień spotykają się z przedmiotowym traktowaniem przez mężczyzn, a ich jedynym zadaniem jest dobrze wyjść za mąż. Młodzieńczy bunt, siostrzane wsparcie, sprzeciw wobec konserwatywnych zasad patriarchatu – wszystko połączone przepięknie poprowadzoną narracją i świetnymi rolami aktorskimi. Jako bonus w tej kategorii, dorzucam film Żebro Adama (1949), gdzie bohaterka grana przez Katherine Hepburn podejmuje się w sądzie obrony kobiety, która próbowała zastrzelić męża. To świetnie napisana i jeszcze lepiej zagrana komedia, która porusza temat emancypacji kobiet i ich walki o swoje prawa. Mocna Hepburn, na sali sądowej zdominowanej przez mężczyzn jest tym, czego potrzebujemy.



Kiedy codzienność zmusza do walki

Kobieca siła często tkwi nie w zrywach, buntach i heroicznych czynach, ale przejawia się w codziennych zmaganiach z życiem. W Romie (2018), kandydacie do Oscara za najlepszy film, Alfonso Cuaron stworzył melancholijną, intensywną w swojej przyziemności oraz niespieszną historię o kobietach. Z jednej strony Sofia, matka czwórki dzieci, a z drugiej pracująca u niej Cleo. Mężczyźni są tutaj bardziej tłem, tymi, którzy zawodzą, którzy porzucają kobiety i swoje dzieci. Natomiast kobiety trzymają się razem i wytwarzają więzi zbudowane na silnych podstawach: miłości, zaufaniu i akceptacji. Może to nie jest kino dla każdego, ale ja w tym czarno-białym świecie świetnie się odnalazłam, zapłakałam nad losem bohaterek i zachwyciłam się całością. Innym przykładem niech będzie tutaj także główna bohaterka Do szpiku kości (2010), grana przez wspaniale debiutującą Jennifer Lawrence. Przenosimy się z Meksyku do Stanów Zjednoczonych, a konkretnie na Wyżynę Ozark, na skraju Missouri i Arkansas. Młoda dziewczyna poszukuje zaginionego ojca, a przy okazji zajmuje się domem i rodzeństwem, czego nie jest w stanie zrobić jej matka. Mimo swojego wieku to bardzo zaradna i wytrzymała młoda kobieta, która w tym zimnym i bardzo zdemoralizowanym otoczeniu stara się przetrwać, prowadząc swoje śledztwo na przekór wszelkim przeciwnościom.

Surrealizm, podkreślający moc kobiety

Temat kobiecej siły nie zawsze musi być potraktowany na poważnie, czasami ubranie całości w lżejszą, bardziej surrealistyczną lub komediową formę pomaga w podkreśleniu mocy bohaterek. Można to zaobserwować m.in. w Faworycie (2018), gdzie dwie nieustępliwe kobiece postacie walczą o swoje miejsce na dworze, posługując się sprytem, intrygą i po trupach dążąc do celu. To bardzo charakterne damy, które same upominają się o swoje, niejako przejmując typowe role męskie (podobny zabieg jak w Zaginionej dziewczynie Finchera). Do tego obserwowanie popisów aktorskich trójki głównych bohaterek przyprawia o natychmiastowy zachwyt. Kolejny tytuł, jeszcze bardziej odjechany niż film Lanthimosa, to O dziewczynie, która wraca sama do domu (2014). To następny czarno-biały film na liście, ale to zupełny zbieg okoliczności. W przypadku irańskiego obrazu mamy do czynienia z kobietą wampirem, która wieczorami poluje na złych mężczyzn. Brzmi to trochę szmirowato, ale w tym przypadku opis fabuły może nas jednak zmylić, bo klimacik zdjęć, czarny humor i arthousowy styl pozwalają filmowi wyjść z tego obronną ręką. To bardzo oryginalna i mocno surrealistyczna wizja świata wampirów, w którym główna bohaterka w wielkiej pelerynie na ramionach, jeździ wieczorami na deskorolce po mrocznych uliczkach miasteczka, polując na mężczyzn. Świetny debiut reżyserski Any  Lily Amirpour.

W grupie siła

Zaprzyjaźnione grupy kobiet kojarzą mi się bardziej z serialami niż z filmem, nie znaczy to jednak, że brakuje nam kilku silnych reprezentantów dużego ekranu. Na pewno warto wspomnieć czwórkę dziewczyn ze Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów (2005), młodzieżowego filmu o utrzymywaniu przyjaźni na odległość, wypełniającego nas pewnością, że warto mieć kogoś, komu możemy się zwierzyć ze wszystkiego. Tej grupowej solidarności jest naprawdę dużo w kinie dla nastolatków, bo w młodości oglądałam ją w m.in. Bring it On (2000) czy Pitch Perfect (2012). Doskonały przykład takiego wzajemnego wsparcia znajdziemy też w Małych Kobietkach (2019), mam tutaj na myśli ekranizację Grety Gerwig, bo innych nie widziałam. To wspaniały przykład tego, że feminizm nie narzuca kobiecie porzucenia życia gospodyni domowej i znalezienia pracy (tak, jak nadal myśli część społeczeństwa), tylko że pozwala jej na dokonywanie własnych wyborów. Jedna z bohaterek – Jo rusza podbijać świat jako pisarka, ale druga – Meg zostaje w domu, żeby zająć się mężem i dziećmi, i to jest jak najbardziej w porządku. Siostry wspierają się wzajemnie i mimo sporych różnic w charakterach widać w ich relacji silną więź. Przyjaźń między kobietami jest również podkreślona w klasyku kina, czyli Thelmie i Louise (1991). Tytułowe bohaterki łączy naprawdę wyjątkowe uczucie, którego można im tylko pozazdrościć. Jestem też świeżo po seansie filmu Ślicznotki (2019), znowu zupełnie innym tematycznie, bo o pracownicach nocnego klubu, które postanawiają w nielegalny sposób zarobić na klientach. Szybko przekonujemy się, że wszystko idzie dobrze, póki dziewczyny trzymają się razem i pomagają sobie wzajemnie.

Superbohaterka w fantastyce

Od dłuższego czasu obserwujemy ciekawe zjawisko, że coraz więcej głównych bohaterek powieści i filmów fantasy, to kobiety. Kiedyś mieliśmy Wiedźmina, Conana i Hobbita, gdzie silne kobiety były raczej umieszczone gdzieś wśród postaci drugoplanowych. Ostatnio coraz więcej pojawia się ich na pierwszym planie. Doczekaliśmy się pierwszego filmu o superbohaterce z wytwórni Marvela – Captain Marvel (2019) i dostaliśmy świetnie obsadzoną nową Wonder Woman (2017). Jednak najwięcej wyrazistych postaci kobiecych pojawiło się w młodzieżowej fantastyce, z czego najbardziej znaną jest zdecydowanie Katniss Everdeen z Igrzysk Śmierci (2012). Zwykła dziewczyna, która znajduje w sobie siłę, żeby sprzeciwić się despotycznej władzy i wzniecić ogień rewolucji, która prowadzi do obalenia tyrana. Kiedy widzę teraz na mieście znaki obecnego protestu w postaci błyskawicy, od razu przypomina mi się symbol Kosogłosa, który malowali członkowie rebelii. Błędem byłoby także pominąć bohaterki ze świata Gwiezdnych wojen. Klasyka wymaga, żeby wspomnieć o księżniczce Lei, która wcale nie potrzebuje rycerza, a nawet sama może nim zostać. Nie boi się stawić czoła najgorszym złoczyńcom, a blasterem posługuje się z wyczuciem i pewnością. W nowej trylogii dostaliśmy nawet mocną babkę w centrum wydarzeń. Rey to postać, która zdecydowanie potrafi wzbudzić sympatię widza, w czym zapewne spora zasługa grającej ją Daisy Ridley. W każdym razie kobiety w fantastyce z dumą stawiają czoła przeciwnikom i przekonują do siebie grupy zwolenników.

Wyprzedzając swoje czasy

Niedawno obejrzałam na HBO tytuł Ich własna liga (1992) – film familijny, z rodzaju tych lekkich i przyjemnych. Przedstawia dobry przykład kobiecej solidarności, gdzie w centrum wydarzeń mamy grupkę dziewczyn, mimo że pojawia się w filmie taka gwiazda jak Tom Hanks, to mężczyźni grają tutaj drugie skrzypce. Najważniejsze są bohaterki, z których w czasie wojny sformowana zostaje liga  baseballu, żeby zapełnić lukę w tym sporcie, pozostawioną przez walczących na froncie mężczyzn. Szybko okazuje się, że ich rozgrywki budzą równie duże emocje jak baseball w wykonaniu panów. Finalnie okazuje się, że to historyczny moment, w którym coś w tym sporcie się zmienia, a kobieta może wybrać, czy chce kontynuować karierę, czy spełniać się jedynie jako matka i żona. Innym tytułem, który warto tutaj wspomnieć, jest film Ukryte działania (2016), w którym trójka pracujących dla NASA kobiet, angażuje się w projekt związany z wysłaniem w kosmos pierwszego Amerykanina. Lata 50. i 60. zeszłego wieku, kobiety porzucają narzucone im społecznie role, szukają spełnienia w dziedzinach, które je interesują. Może sam film nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale temat na pewno ważny, szczególnie że całość oparta została na prawdziwych wydarzeniach.

Jedna przeciwko wszystkim

Często bywa też tak, że kobieta sama musi powiedzieć dość i postawić na swoim. Najbardziej popularnym przykładem jest tutaj chyba film Erin Brokovich (2000), gdzie tytułowa bohaterka wypowiada wojnę dużemu koncernowi, który zanieczyszcza wodę w miasteczku. Ta postać o niewyparzonym języku stawia czynny opór, zbiera powoli sojuszników, ale dochodzi do celu przede wszystkim dzięki swojej nieustępliwości. Mocno zapadająca w pamięć jest też historia bohaterki Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri (2017), walczącej z szeryfem o sprawiedliwość dla swojej zamordowanej córki. Film dotyka tematu przemocy wobec kobiet, a główna postać, fenomenalnie grana przez Frances McDormand, to kobieta pełna bólu, a także ogromnej siły walki. Samotnie stawia czoło szeryfom i księżom, wdając się z nimi w słowne potyczki, i nigdy nie hamując się w wypowiedzeniu swojego zdania. Całkiem inną walkę, bo w celu pogodzenia się ze sobą przechodzi bohaterka Wild (2014). Postać, grana przez Reese Witherspoon, próbując poradzić sobie z przeszłością, postanawia pokonać trudny szlak Pacific Crest Trail. Nasze bohaterki spotykamy w różnych sytuacjach, ale postawione pod ścianą zawsze walczą jak lwice.


Zamiast podsumowania

Wspomnę jeszcze tylko krótko o propozycjach dla najmłodszych widzów, bo mocne postaci pojawiają się także w wielu animacjach. Pierwsze przychodzą mi na myśl: Mulan, Brave i Vaiana, każda warta obejrzenia (ja już do najmłodszych nie należę, a uwielbiam każdą z nich). Do tego warto jeszcze tutaj dorzucić tytuły ze studia Ghibli, gdzie znajdziemy sporo charakternych dziewcząt jak w Księżniczkce Monomoke czy Podniebnej poczcie Kiki.

W tym tekście nie brałam pod uwagę seriali, chociaż również uzbierałaby się spora grupa, w końcu podkreślenie siły kobiet mamy i w Orange is the new black, i w Derry girls, i w Big little lies, i w takiej animacji jak She-Ra, ale to już chyba temat na osobny wpis. Myślę, że jest jeszcze wiele tytułów, o których nie wspomniałam, ale liczę na to, że podzielicie się kolejnymi przykładami w komentarzach.


środa, 21 października 2020

Micha polecanych filmów

Wpisów z serii micha filmów nie było tutaj naprawdę dawno. Nie znaczy to, że filmów nie oglądałam, a raczej że ostatnimi czasy skupiłam się bardziej na czytaniu i nadrabianiu seriali. W tym momencie nie potrafiłabym napisać opinii o każdym obejrzanym tytule, ponieważ trochę za dużo czasu od seansów minęło. Postanowiłam zatem skupić się na tych, które podobały mi się bardziej i które chciałabym Wam polecić. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że w przyszłości planuję wrócić do bardziej systematycznego pisania o filmach.

Niedawno miałam ochotę na film z kategorii kina niezależnego, a poszukiwania odpowiedniego tytułu okazały się bardzo owocne: trafiłam na zdobywcę Złotej Palmy w Cannes, który można aktualnie znaleźć na Netfliksie. Na pierwszy rzut oka przywołuje skojarzenia z zeszłorocznym zdobywcą Oscara, Parasite, co działa tylko na plus, w końcu film John-ho Bonga to była prawdziwa petarda. Złodziejaszki to historia dość oryginalnej rodzinki: babcia, która jest głównym żywicielem ekipy, wnuczka, która pracuje w czymś w rodzaju nocnego klubu; matka i ojciec, który wraz z synem para się sklepową kradzieżą. Wszyscy zamknięci na kilku metrach kwadratowych. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy do tej grupy dołącza pięcioletnia Yuri. Film jest niespieszny, reżyser powoli pokazuje nam codzienność tej „rodziny” oraz przedstawia warunki, w których żyją, co pozwala przyjrzeć się łączących ich uczuciom. To tego typu film, który wszystkie emocje kryje pod powierzchnią, ale daje im ujście pod koniec oglądania. Widz natomiast zostaje z pytaniami jak to jest z tą rodziną, jak ważną rolę pełnią więzy krwi, czy rodzinę można sobie wybrać i jak wygląda tworzenie mocnej więzi między rodzicami a dziećmi. Poruszający, ale spokojny, lekki, ale tragiczny, mocny, ale czuły. Do tego podobała mi się ta warstwa tajemniczości budowana od pierwszych scen, gdzie czegoś się domyślamy, ale dalsze oglądanie pokaże, że raczej będzie to błędne przypuszczenie. Co jak co - warto.

Z dokumentami zazwyczaj mi jakoś nie po drodze, ale ten doczekał się nominacji do Oscara i ogólnie trudno było o nim nie usłyszeć, nie tylko w Internecie, ale także od moich znajomych. Takich znajomych, którym w ciemno ufam w sprawie filmowych poleceń. Udało mi się dorwać Krainę miodu w Ninatece i rzutem na taśmę, bo ostatniego dnia dostępności go obejrzałam. To dokument o Hatidze, która mieszka ze swoją matką w macedońskiej wiosce i zajmuje się zbieraniem miodu. Pewnego dnia w sąsiedztwie pojawia się wielodzietna rodzina również zainteresowana hodowlą pszczół. Główna bohaterka, Hatidze to taka cudowna postać, ciepła i wzbudzająca natychmiastową sympatię. Wspaniale jest oglądać życie człowieka tak pełnego empatii, kochającego naturę, który pozbawiony jest kompletnie grzechów współczesnego społeczeństwa - takich jak chociażby materializm i chęć zarobku. W ogóle coraz rzadziej zwracamy uwagę na otoczenie, jeżeli przy wzbogacaniu się niszczona jest praca innych to trudno - wzruszamy ramionami i idziemy dalej. Oprócz takich ciekawych spostrzeżeń społecznych, można też wskazać dużo więcej dobra: pięknie poruszony temat samotności, pełne oddanie w kwestii opieki nad rodzicem. Cudowne jest też prowadzenie narracji, chwytają za serce przepiękne zdjęcia, świetni bohaterowie. Po prostu miodzio!

Niedawno pisałam o książkowym pierwowzorze, chociaż tak naprawdę najpierw obejrzałam ten film, a dopiero później przeczytałam lekturę. Przyznaję, że po zapoznaniu się z powieścią tym bardziej doceniam scenariusz, ponieważ powstał na podstawie ponad setki listów, wysyłanych przez różnych bohaterów. Przedstawienie tego w postaci pełnometrażowego filmu wymagało sporej pracy, a ta się opłaciła. To historia spisku markizy i wicehrabiego, polegającego na kilku podbojach miłosnych i zemście na członkach socjety. Fani filmów kostiumowych będą wniebowzięci, możemy tutaj oglądać wspaniałe wnętrza pałaców, cudowne suknie, upięcia włosów, do tego mocną charakteryzację - całość tworzy przepiękny, kolorowy obraz, od którego trudno odwrócić wzrok. Na dodatek Glenn Close gra tutaj tak wspaniale, uwielbiam tę aktorkę. Chociaż warto zaznaczyć, że popisów jest tutaj przynajmniej kilka, bo mamy też Malkovicha w roli Valmonta czy młodą Umę Thurman w roli Cecylii. To po prostu porządna porcja klasyki. A jeżeli jesteście ciekawi jakie tematy są w niej poruszane to odsyłam do wcześniejszej notki, w której opisuję książkowy pierwowzór.

Blue Jay to taki mało znany film, ja w ogóle nie kojarzyłam tego tytułu przed obejrzeniem. Wynalazłam go na Netfliksie i kompletnie mnie w sobie rozkochał. Opowiada o dwójce osób, które spotykają się po latach niewidzenia podczas zakupów w supermarkecie. Umawiają się na kawę.i spędzają razem jeden dzień, a my powoli odkrywamy, że kiedyś była to para zakochanych nastolatków. To film pełen emocji, melancholijny, a zarazem ciepły. Scenariusz napisany został na dwóch aktorów, to spokojna historia, skupiona na dialogu. Brak akcji tutaj zupełnie nie przeszkadza, rozmowy pary słucha się z niegasnącym zainteresowaniem. Aktorzy poradzili sobie z trudnym zadaniem udźwignięcia ciągłego bycia w centrum wydarzeń, z czego Sarah Paulson kradnie tutaj show i hipnotyzuje przez cały czas. Mamy tutaj także do czynienia z pięknymi, czarno-białymi zdjęciami. Za każdym razem jak wspominam ten film to aż mam ochotę zobaczyć go jeszcze raz i jeszcze raz sobie na seansie popłakać.

Już przy Krainie miodu pisałam, że dokumenty to nie moja bajka, a tutaj zaskoczenie - kolejny tego typu film na liście poleceń. W sumie nie wiem jak znalazł się na mojej liście do obejrzenia, ale cieszę się, że kiedyś go sobie zapisałam. Opis fabuły można spłycić do określenia, że będziemy śledzić codzienne życie kilku deskorolkarzy. I na początku faktycznie obserwujemy ich wyczyny sportowe, imprezowanie, a także przedstawiona zostanie krótka historia poznania się całej paczki. Jednak szybko film zacznie nam mówić o wiele więcej. Tematowi przemocy domowej zostaje tutaj poświęcone naprawdę sporo czasu, a zostanie pokazany z wielu perspektyw i na wielu przykładach. Sporym plusem jest fakt, że materiał powstawał na przestrzeni lat, a reżyser to człowiek wrażliwy i potrafił wyciągnąć z ludzi mocne, szczere, pełne emocji wyznania. To film, który po prostu warto zobaczyć.
Nieobliczalny Taika Waititi i jeden z jego wcześniejszych filmów. Od razu nasuwa się podobieństwo do najnowszego tytułu reżysera, Jojo Rabbit. Tutaj również całość skupi się przede wszystkim na relacji dziecka z dorosłym mężczyznom, który ponownie nie będzie jego ojcem. Ale po kolei: Ricky to sierota, który wędruje z jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Poznajemy go w momencie kiedy pojawia się na progu czułej Belli i mieszkającego z nią, wycofanego Heca. Żeby obyć się bez spoilerów: w wyniku pewnych wydarzeń Ricky i Hec zaczynają szaloną ucieczkę i muszą poradzić sobie w dziczy. Film jest bardzo dobry na wielu płaszczyznach, przede wszystkim jak na komedię familijną jest oryginalny, żarty są na poziomie (w końcu to Waititi), a tempo akcji idealnie wyważone między scenami dynamicznych pościgów i poważnych rozmów dwójki bohaterów. Do tego wszystko w otoczeniu pięknej przyrody, świetnie zagrane i napisane. Czego chcieć więcej?

A Wy, co ciekawego ostatnio widzieliście? 

sobota, 17 października 2020

„Niebezpieczne związki” Pierre Choderlos de Laclos - bezlitosna zabawa uczuciami

„Niebezpieczne związki”
Pierre Choderlos de Laclos

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 1782
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: MG

Co za pewność siebie u tego człowieka, który ośmiela się zasypiać spokojnie, gdy obrażona przezeń kobieta nie zemściła się jeszcze.

Krótko o fabule:
Czy miłość może zabić? U źródeł intrygi leży urażona ambicja pięknej markizy de Merteuil. Aby zemścić się na mężczyźnie, który przedłożył nad jej wdzięki świeżość i niewinność wychowanego w klasztorze dziewczęcia, namawia dawnego kochanka, wicehrabiego de Valmont, aby uwiódł Cecylię de Volanges – właśnie ową cnotliwą i naiwną pannę. Pragnie, aby młody małżonek znalazł w swoim łożu zamiast zawstydzonej dziewicy wyrafinowaną kochankę. Valmont początkowo odmawia, gdyż nudzi go perspektywa łatwej zdobyczy, zwłaszcza że zafascynowany jest niedostępną pięknością – prezydentową de Tourvel. W przeciwieństwie do markizy, która jedynie udaje cnotliwą i pobożną damę, pani de Tourvel rzeczywiście zasługuje na swoją znakomitą reputację; dlatego też cyniczny Valmont traktuje ten podbój jako wielkie wyzwanie. Markiza musi więc działać innymi sposobami: jako przyjaciółka matki Cecylii często widuje młodą dziewczynę. Stopniowo zdobywa zaufanie dziewczyny, staje się powiernicą i doradczynią. Widząc odwzajemnione zainteresowanie młodej panny kawalerem Danceny, podsyca je i steruje wydarzeniami, by wzniecić ogień uczucia Cecylii…
- opis wydawcy 


Moja ocena:

Rok 1782, Francja. Laclos wydaje Niebezpieczne związki i od razu wybucha skandal, ludzie oburzają się tę przepełnioną miłosnymi igraszkami deprawującą treść, a sama powieść zostaje zakazana - we Francji nie można było jej czytać od 1815 aż do 1875 roku. Tyle kontrowersji wokół książki sprawia, że tym bardziej wszyscy są nią zainteresowani, także staje się prawdziwym bestsellerem i wkrada się do grona klasyków literatury. 

Ja popełniłam jeden podstawowy błąd: przed sięgnięciem po powieść obejrzałam film z 1988 roku w reżyserii Stephena Frears. Swoją drogą bardzo dobry film ze świetnymi popisami aktorskimi Glenn Close i Johna Malkovicha w rolach głównych. W pewnym stopniu odebrałam sobie radość z poznawania tej historii i zagłębiania się w zawiłe intrygi oraz obrzydliwe knowania zepsutych bogaczy. Bez znajomości treści byłabym zapewne mocniej zaintrygowana, ale na szczęście sama lektura kryła o wiele więcej wrażeń. Także i tak trudno było się od czytania oderwać. 

Niebezpieczne związki napisane są w formie ponad stu listów. Korespondencja dotyczy przede wszystkim dwójki słynnych i cenionych arystokratów: markizy de Merteuil i wicehrabiego Valmonta. Ich listów jest chyba najwięcej i są one najdłuższe - zajmują się w nich przede wszystkim detalicznym planowaniem uwiedzenia konkretnych bohaterów, ale będą nam również opowiadać historie z ich otoczenia, poznamy dzięki nim sporo plotek. Autorów listów będzie jednak więcej, każdy z ważnych bohaterów będzie prowadził swój wątek - Cecylia pisuje do swojej przyjaciółki z klasztoru, pani de Tourvel do zaufanej bliskiej osoby - ten zabieg pozwolił na ciągłe zmiany punktu widzenia (szczególnie przydatne w momentach, kiedy różne osoby opisują to samo wydarzenie), a dodatkowo, sprawia że powieść staje się wielowarstwowa. Będziemy mogli zobaczyć rozterki kobiet, które zostają wplątane w intrygę, obserwować jak powoli zaczynają coraz głębiej wpadać w sieć rozstawioną przez wicehrabiego i markizę.

źródło

Zainteresowanie tą powieścią epistolarną wydaje się niegasnące, kolejne pokolenia czytelników zagłębiają się w arystokratyczny świat Francji XVIII wieku i zdają się znajdować tam coś dla siebie. Autor zasłużył sobie na tę uwagę, ponieważ jego postaci są przemyślane, mają mocne podstawy psychologiczne, ich charaktery są żywe i wzbudzają emocje. Valmont i de Merteuil to postacie napędzane znudzeniem, szukają sobie rozrywki mieszając w życiu innych, cieszy ich psucie kolejnych osób, szerzenie deprawacji, sami znajdują uciechę w zmienianiu partnerów łóżkowych i w wielu podbojach seksualnych. Główni bohaterowie, którzy są tak naprawdę czarnymi charakterami historii tym bardziej zaciekawiają czytelnika. 

Książka ta pozostaje również zapisem minionej epoki. Wydana na krótko przed rewolucją pokazuje jak wyglądało życie ówczesnej arystokracji zamkniętej w pałacach, z nudów oddającej się gorszącym czynom. Pozwalają sobie na nie, dopóki nikt o nich nie wie. To społeczeństwo szuka sensacji w życiu innych, uwielbia plotki i pragnie poniżyć znajomych, a najlepiej doprowadzić do skandalu. Samemu w tym wszystkim pozostać bez skazy w opinii publicznej. W tym społeczeństwie nie ma miejsca dla szczerości, prawdy, jeżeli ktoś ma zasady moralne zostaje od razu okrzyknięty na salonach „świętoszką” i niemal wykluczony z towarzystwa. 

Niebezpieczne związki mimo swoich lat wciąż zachęcają uniwersalnymi tematami, znajdziemy wśród nich m. in. zemstę, zazdrość, pożądanie i miłość. Z ekscytacją ogląda się jak skrupulatnie utkana intryga ulega rozpadowi kiedy ludzie nie chcą dokonywać kroków, które zostały im wybrane przez innych bohaterów. Okazuje się, że nie da się przewidzieć ludzkiego zachowania, ludzkich uczuć, a miłość traktowana jako zabawa towarzyska z komedii przeradza się w tragedię głównych intrygantów. 

I na koniec dodam tylko, że tłumaczenie Tadeusza Boya-Żeleńskiego to perełka.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MG.

wtorek, 6 października 2020

„Szachinszach” Ryszard Kapuściński - niekończąca się polityka strachu

„Szachinszach”
Ryszard Kapuściński

Gatunek: literatura faktu
Rok pierwszego wydania: 1982
Liczba stron: 143
Wydawnictwo: Agora

Wszystkie książki o wszystkich rewolucjach zaczynają się od rozdziału, który mówi o zgniliźnie władzy upadającej albo o nędzy i cierpieniach ludu. A przecież powinny one zaczynać się od rozdziału z dziedziny psychologii - o tym jak udręczony, zalękniony człowiek nagle przełamuje strach, przestaje się bać. Powinien być opisany cały ten niezwykły proces, który czasem dokonuje się w jednej chwili, jak wstrząs, jak oczyszczenie. Człowiek pozbywa się strachu, czuje się wolny. Bez tego nie byłoby rewolucji.

Krótko o fabule:
Obraz panowania i upadku szacha Iranu Mohammeda Rezy Pahlaviego. Fascynujący reportaż ukazuje kluczowy konflikt końca XX wieku między odgórną rewolucją, usiłującą wprowadzić „nowoczesność”, a kontrrewolucją fanatycznego integryzmu muzułmańskiego ajatollaha Chomeiniego.  
- opis wydawcy 


Moja ocena:

Patrząc wstecz na minione miesiące 2020 roku, stwierdzam, że mogę być zadowolona z jakości tegorocznych lektur. Dotychczas nie natknęłam się jednak na coś, co poruszyłoby mnie głębiej, co mogłabym z czystym sumieniem okrzyknąć rewelacją. Aż do teraz, bo oto we wrześniu przyszła w końcu pora, żeby sięgnąć po moją pierwszą książkę Ryszarda Kapuścińskiego. I to było zupełnie niesamowite spotkanie. 

Nie wiem czego się spodziewałam otwierając tę książkę. Wiedziałam oczywiście, że autor jest okrzyknięty królem reportażu, że to prawdziwy mistrz w kategorii literatury faktu. Ja jednak nie bardzo potrafię się odnaleźć w meandrach tego gatunku, dlatego podchodziłam do niej z pewną dozą rezerwy. Lektura okazała się zupełnie innym przeżyciem niż się spodziewałam, o wiele bardziej angażującym, otwierającym oczy i takim... ludzkim. 

Ryszard Kapuściński w prawdziwie magiczny sposób snuje opowieść o historii Iranu. Osobiście często załamuję ręce nad swoją ignorancją i obojętnością w sprawie śledzenia wydarzeń ze świata i przyznaję ze wstydem, że sam temat rewolucji irańskiej był dla mnie obcy. Jednak nie trzeba być wcześniej przygotowanym, bo autor nie dość, że wszystkie ważne wydarzenia nam przybliży, to jednocześnie sprawi, że odczujemy je o wiele intensywniej, dzięki jego wnikliwym spostrzeżeniom. Szachinszach nie przedstawi nam po prostu faktów dotyczących rewolucji w Iranie, on pozwoli nam się pochylić nad przykładami zachowania ludzi w tak odmiennej kulturze, które na własne oczy zobaczył autor, a komentarze Kapuścińskiego pozwolą odczuć ogromne pokłady jego empatii i ciekawości względem drugiego człowieka. 

źródło

Styl autora jest lekki, co zaskakuje, szczególnie w zestawieniu z poruszaną tematyką. Nakreślając kolejne zdarzenia odwołuje się przykładowo do fotografii - zaczyna czytelnikowi opisywać zdjęcie, a przy okazji rozszerza ten opis o wydarzenia i fakty z nim związane. Zabieg oryginalny, a wykonanie bez zarzutu. Wizja świata w Szachinszachu jest przerażająca, a autor sprawia, że zarazem niesamowicie fascynuje nas podczas czytania. Zdecydowanie nie jest to kolejna lektura, którą przeczytamy i o której zapomnimy. Opisy zostają z nami na dłużej, szczególnie przedstawienie brutalnych tortur i obrazu społeczeństwa, które wciąż wpada w te same pułapki, mszcząc się na swoich oprawcach i wprowadzając po raz wtóry politykę strachu.

Wiele z przytoczonych w Szachinszachu faktów zdawało mi się wręcz czystą abstrakcją, trudno uwierzyć, że to wszystko miało miejsce w tak niedalekiej przeszłości. Oto Iran, mając w swoich zasobach płynne złoto w postaci ropy naftowej dobija targu z Ameryką i podwyższa roczny dochód państwa o miliardy dolarów. Pieniądze, które zamiast zainwestować w edukację i rozwój państwa szach poświęca na zupełnie abstrakcyjne cele. Oczywiście pokaźna suma trafi do osób u władzy, które budują sobie wille i przechowują pieniądze w zagranicznych bankach, starając się wyciągnąć jak największe kwoty kosztem życia milionów szarych mieszkańców państwa. Co jeszcze było głównym wydatkiem? Otóż, prawdziwa obsesja szacha, czyli sprzęt bojowy i uzbrojenie. Ogromną część majątku Iranu poświęcono dla armii, która to skrupulatnie wykonuje misję szacha - trzyma społeczeństwo w ryzach porywając ludzi z ulicy, torturując i w końcu mordując z zimną krwią. Szach w końcu musi być pewny, że nikt nie zwróci się przeciwko niemu, a nawet nie wypowie zdania, które może w jakiś sposób insynuować sprzeciw wobec władzy. W tym przedziwnym sposobie prowadzenia państwa posuwa się jednak o krok dalej i żeby doścignąć rozwinięty świat Zachodu postanawia dokonać poważnych zakupów. Inwestuje w najdroższe czołgi, samoloty i sprzęty, których używają rozwinięte technologicznie kraje, zapominając tylko o jednym - nie posiada w państwie ludzi, którzy potrafiliby je obsłużyć. Zamiast jednak tworzyć nowe miejsca rozwoju i pracy, postanawia zapłacić obcokrajowcom, kusząc ich niebotycznymi kwotami. Dochodzi do kolejnego absurdu - na pustyniach zalegają drogie helikoptery i czołgi, a zwykły mieszkaniec Iranu nie ma dostępu do studni z wodą. Tego typu ciekawostek i nie mieszczących się w głowie, ale prawdziwych wydarzeń znajdzie się w książce o wiele więcej.

Wszystko to zostaje w czytelniku, szczególnie że słyszy te historie od człowieka, który był w Iranie, który opisuje codzienność prostych ludzi, którzy tak długo żyli w strachu, że w końcu musieli się zbuntować przeciwko władzy. Ale także człowieka, który szczerze przeżywa los tego społeczeństwa, który był świadkiem wielu rewolucji, a każda odcisnęła w nim swoje piętno. Dzięki Szachinszachowi spojrzymy na fakty w zupełnie inny sposób, zwrócimy uwagę na sprawdzoną tutaj zasadę utrzymywania nieedukowanego społeczeństwa w ciągłym strachu, dowiemy się gdzie znajduje się punkt zapalny dla wybuchu rewolucji i dlaczego zmian nie da się wprowadzić z dnia na dzień, a także posłuchamy o nienawiści, która rodzi nienawiść. Koniec książki Kapuścińskiego przepełniony jest uczuciem smutku i melancholii, bo ludzie, którzy w końcu wyrwali się ze szponów tyrana popełniają jego błędy. Brakuje przywódców, którzy znają odpowiedź na pytanie „Co dalej?”, więc społeczeństwo wpada w znane i wypróbowane tory. Torturowani stają się egzekutorami. 

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka