niedziela, 3 sierpnia 2025

„Wiatr i Prawda” Brandon Sanderson – każdy zasługuje na drugą szansę

 

Wiatr i Prawda (tom 1 i 2)
Brandon Sanderson

Gatunek: fantasy
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 685 & 653
Wydawnictwo: MAG

Ideały są martwe, chyba że stoją za nimi ludzie. Prawa istnieją nie dla samych siebie, ale dla tych, którym służymy.
 

Opis wydawcy

Długo oczekiwana, wybuchowa kulminacja pierwszego łuku narracyjnego bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła – arcydzieła fantasy, które sprzedało się w nakładzie ponad dziesięciu milionów egzemplarzy.


Moja recenzja

Brandon Sanderson zabrał mnie na niejedną niesamowitą przygodę. Pierwszy tom cyklu Archiwum Burzowego Światła, Drogę Królów, przeczytałam dziesięć lat temu! Od tamtej pory pokochałam wielu wykreowanych przez niego bohaterów i z coraz większym zachwytem odkrywałam uniwersum Cosmere. To właśnie dzięki Drodze Królów – oraz postaciom takim jak Kaladin, Shallan i Dalinar – sięgałam po kolejne książki autora.

Przez te wszystkie lata moja fascynacja Sandersonem nie słabła. Lektura Rozjemcy, Z mgły zrodzonego czy Elantris, tylko utwierdzała mnie w przekonaniu o jego niezwykłej wyobraźni. Nawet jeżeli Rytm wojny dla wielu był rozczarowaniem, ja dostrzegłam w nim liczne atuty – rozwój postaci Navani i Venli czy ciekawą drogę Kaladina do zostania pierwszym psychologiem Rosharu. Choć tempo akcji nie zachwycało, żyłam nadzieją, że piąty tom przyniesie emocjonujące zwroty akcji i wybitne zakończenie. Może te oczekiwania były zbyt wygórowane, bo teraz coraz wyraźniej widzę pęknięcia w tej monumentalnej serii.

Po raz kolejny Sanderson zdecydował się podzielić książkę na dwa tomy. Z jednej strony, fizycznie łatwiej trzymać w ręku ponad sześćsetstronicowy tom niż cegłę liczącą ponad 1300 stron. Z drugiej jednak – ten pierwszy tom nie daje czytelnikowi poczucia domknięcia. W moim odczuciu najlepiej czytać obie części jednym ciągiem, traktując je jako jedną historię. Pomysł odliczania dziesięciu dni do epickiego pojedynku zapowiadał się intrygująco, ale w praktyce ograniczył przestrzeń dla dynamicznej akcji. W efekcie dostajemy wiele rozwleczonych scen i niewielkie tempo, szczególnie w ciągu tych pierwszych pięciu dni.

Liczba postaci stała się dla mnie przytłaczająca. To już nie opowieść o Kaladinie, Shallan i Dalinarze, a historia rozpisana na dziesiątki „głównych” bohaterów. Przez to trudno mi było z kimkolwiek się zżyć – zabrakło postaci, której chciałabym kibicować. Wielokrotnie musiałam googlować imiona, bo zwyczajnie nie byłam w stanie ich wszystkich zapamiętać. Odniosłam też wrażenie, że w tym tomie Sanderson częściej niż wcześniej przeskakuje między perspektywami, przez co żadna z historii nie ma szansy odpowiednio wybrzmieć. W poprzednich tomach było to lepiej zbalansowane. 

Z przykrością muszę też przyznać, że duet Kaladina z Szethem mnie nie przekonał. Kaladin to postać spokojna, melancholijna, Szeth – psychicznie rozbity. Ich relacja, zamiast elektryzować, nużyła. Syl próbowała nadać temu wątkowi nieco energii, ale nie zdołała wyciągnąć z niego emocji. Sama koncepcja Kaladina jako terapeuty również wypadła blado – jego rady były powierzchowne, a przemiany bohaterów mało wiarygodne. Kaladin, którego kiedyś uwielbiałam, utknął w martwym punkcie. Sanderson co prawda domknął jego wątek, ale przez to, że w trakcie książki coraz bardziej traciłam do niego sympatię, finał nie wywołał żadnych większych emocji – choć powinien.

Motyw Krainy Ducha również mnie nie porwał. Sprawiał wrażenie pretekstu, by dopisać kolejne rozdziały – jakby autor próbował wypełnić puste przestrzenie dziesięciodniowej narracji. Dostajemy więc retrospekcje, powtarzające się konfrontacje z przeszłością i wielokrotne rozważania na temat emocji postaci. Oczywiście, są wyjątki – historia początku przybycia ludzi na Roshar oraz opowieści o Honorze i Ba-Ado-Mishram były bardzo potrzebne i naprawdę ciekawe. Niestety, reszta znacznie odstawała poziomem. 

Na szczęście jest też coś, co mnie zaskoczyło pozytywnie – wątek Adolina. Dotychczas nie należał do moich ulubieńców, ale w tym tomie jego historia budziła największe zainteresowanie. Może to kwestia stawki – podczas gdy Dalinar przeciągał czas, Adolin pragnął, żeby czas płynął szybciej, a jego kilkudniowa walka w końcu ustała. Jako jeden z nielicznych przeszedł autentyczną przemianę. Podobały mi się także fragmenty z Jasnah – choć krótkie, to pokazujące interesujące pęknięcie w tej pozornie idealnej postaci. To ciekawy punkt wyjścia do kolejnych tomów. 

I tutaj dochodzimy do elementu, który wypada najlepiej – fundamentów pod kolejną erę. Dalinar stworzył świetne tło dla nowego antagonisty, bohaterowie zostali rozproszeni po świecie, niektórzy walczą o przetrwanie, a nad Azirem jako jedynym miastem świeci słońce. Zapowiada się naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że droga do tego punktu była tak mało satysfakcjonująca.

Dla mnie Wiatr i Prawda to najsłabszy tom Archiwum Burzowego Światła. Mam poczucie, że to po prostu kolejna część serii, która niewiele zamyka. Zabrakło emocji, tempa i głębi, do jakich Sanderson mnie wcześniej przyzwyczaił. Trzeba jednak przyznać, że patrząc całościowo na pierwszą erę ABŚ, była to piękna przygoda – nawet jeżeli z wybojem na końcu. Autor potrafi opowiadać o drugich szansach, o tym, że nawet jeżeli bohater popełni błędy, to może próbować je naprawić. Oraz, że warto innym dawać tę drugą szansę. Po takim wniosku, muszę tylko dodać, że ta słabsza część nie sprawi, że przestanę sięgać po książki Sandersona. Zasłużył na wiele takich drugich szans!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka