Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cosmere. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cosmere. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 sierpnia 2025

„Wiatr i Prawda” Brandon Sanderson – każdy zasługuje na drugą szansę

 

Wiatr i Prawda (tom 1 i 2)
Brandon Sanderson

Gatunek: fantasy
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 685 & 653
Wydawnictwo: MAG

Ideały są martwe, chyba że stoją za nimi ludzie. Prawa istnieją nie dla samych siebie, ale dla tych, którym służymy.
 

Opis wydawcy

Długo oczekiwana, wybuchowa kulminacja pierwszego łuku narracyjnego bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła – arcydzieła fantasy, które sprzedało się w nakładzie ponad dziesięciu milionów egzemplarzy.


Moja recenzja

Brandon Sanderson zabrał mnie na niejedną niesamowitą przygodę. Pierwszy tom cyklu Archiwum Burzowego Światła, Drogę Królów, przeczytałam dziesięć lat temu! Od tamtej pory pokochałam wielu wykreowanych przez niego bohaterów i z coraz większym zachwytem odkrywałam uniwersum Cosmere. To właśnie dzięki Drodze Królów – oraz postaciom takim jak Kaladin, Shallan i Dalinar – sięgałam po kolejne książki autora.

Przez te wszystkie lata moja fascynacja Sandersonem nie słabła. Lektura Rozjemcy, Z mgły zrodzonego czy Elantris, tylko utwierdzała mnie w przekonaniu o jego niezwykłej wyobraźni. Nawet jeżeli Rytm wojny dla wielu był rozczarowaniem, ja dostrzegłam w nim liczne atuty – rozwój postaci Navani i Venli czy ciekawą drogę Kaladina do zostania pierwszym psychologiem Rosharu. Choć tempo akcji nie zachwycało, żyłam nadzieją, że piąty tom przyniesie emocjonujące zwroty akcji i wybitne zakończenie. Może te oczekiwania były zbyt wygórowane, bo teraz coraz wyraźniej widzę pęknięcia w tej monumentalnej serii.

Po raz kolejny Sanderson zdecydował się podzielić książkę na dwa tomy. Z jednej strony, fizycznie łatwiej trzymać w ręku ponad sześćsetstronicowy tom niż cegłę liczącą ponad 1300 stron. Z drugiej jednak – ten pierwszy tom nie daje czytelnikowi poczucia domknięcia. W moim odczuciu najlepiej czytać obie części jednym ciągiem, traktując je jako jedną historię. Pomysł odliczania dziesięciu dni do epickiego pojedynku zapowiadał się intrygująco, ale w praktyce ograniczył przestrzeń dla dynamicznej akcji. W efekcie dostajemy wiele rozwleczonych scen i niewielkie tempo, szczególnie w ciągu tych pierwszych pięciu dni.

Liczba postaci stała się dla mnie przytłaczająca. To już nie opowieść o Kaladinie, Shallan i Dalinarze, a historia rozpisana na dziesiątki „głównych” bohaterów. Przez to trudno mi było z kimkolwiek się zżyć – zabrakło postaci, której chciałabym kibicować. Wielokrotnie musiałam googlować imiona, bo zwyczajnie nie byłam w stanie ich wszystkich zapamiętać. Odniosłam też wrażenie, że w tym tomie Sanderson częściej niż wcześniej przeskakuje między perspektywami, przez co żadna z historii nie ma szansy odpowiednio wybrzmieć. W poprzednich tomach było to lepiej zbalansowane. 

Z przykrością muszę też przyznać, że duet Kaladina z Szethem mnie nie przekonał. Kaladin to postać spokojna, melancholijna, Szeth – psychicznie rozbity. Ich relacja, zamiast elektryzować, nużyła. Syl próbowała nadać temu wątkowi nieco energii, ale nie zdołała wyciągnąć z niego emocji. Sama koncepcja Kaladina jako terapeuty również wypadła blado – jego rady były powierzchowne, a przemiany bohaterów mało wiarygodne. Kaladin, którego kiedyś uwielbiałam, utknął w martwym punkcie. Sanderson co prawda domknął jego wątek, ale przez to, że w trakcie książki coraz bardziej traciłam do niego sympatię, finał nie wywołał żadnych większych emocji – choć powinien.

Motyw Krainy Ducha również mnie nie porwał. Sprawiał wrażenie pretekstu, by dopisać kolejne rozdziały – jakby autor próbował wypełnić puste przestrzenie dziesięciodniowej narracji. Dostajemy więc retrospekcje, powtarzające się konfrontacje z przeszłością i wielokrotne rozważania na temat emocji postaci. Oczywiście, są wyjątki – historia początku przybycia ludzi na Roshar oraz opowieści o Honorze i Ba-Ado-Mishram były bardzo potrzebne i naprawdę ciekawe. Niestety, reszta znacznie odstawała poziomem. 

Na szczęście jest też coś, co mnie zaskoczyło pozytywnie – wątek Adolina. Dotychczas nie należał do moich ulubieńców, ale w tym tomie jego historia budziła największe zainteresowanie. Może to kwestia stawki – podczas gdy Dalinar przeciągał czas, Adolin pragnął, żeby czas płynął szybciej, a jego kilkudniowa walka w końcu ustała. Jako jeden z nielicznych przeszedł autentyczną przemianę. Podobały mi się także fragmenty z Jasnah – choć krótkie, to pokazujące interesujące pęknięcie w tej pozornie idealnej postaci. To ciekawy punkt wyjścia do kolejnych tomów. 

I tutaj dochodzimy do elementu, który wypada najlepiej – fundamentów pod kolejną erę. Dalinar stworzył świetne tło dla nowego antagonisty, bohaterowie zostali rozproszeni po świecie, niektórzy walczą o przetrwanie, a nad Azirem jako jedynym miastem świeci słońce. Zapowiada się naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że droga do tego punktu była tak mało satysfakcjonująca.

Dla mnie Wiatr i Prawda to najsłabszy tom Archiwum Burzowego Światła. Mam poczucie, że to po prostu kolejna część serii, która niewiele zamyka. Zabrakło emocji, tempa i głębi, do jakich Sanderson mnie wcześniej przyzwyczaił. Trzeba jednak przyznać, że patrząc całościowo na pierwszą erę ABŚ, była to piękna przygoda – nawet jeżeli z wybojem na końcu. Autor potrafi opowiadać o drugich szansach, o tym, że nawet jeżeli bohater popełni błędy, to może próbować je naprawić. Oraz, że warto innym dawać tę drugą szansę. Po takim wniosku, muszę tylko dodać, że ta słabsza część nie sprawi, że przestanę sięgać po książki Sandersona. Zasłużył na wiele takich drugich szans!


poniedziałek, 3 stycznia 2022

„Rytm Wojny” i „Odprysk Świtu” Brandon Sanderson – rozwój uniwersum cosmere i epicka zabawa

Rytm Wojny + Odprysk Świtu
Brandon Sanderson

Gatunek: fantastyka
Rok pierwszego wydania: 2021
Liczba stron: 656 + 720 + 176
Wydawnictwo: MAG

- Nie zawsze postrzegamy siłę we właściwy sposób. Na przykład kto jest lepszym pływakiem? Marynarz, który tonie... w koścu poddaje się prądom po wielu godzinach walki.. .czy skryba, która nigdy nie weszła do wody? (...) Nie umiem tego dobrze wyjaśnić. Ja po prostu... nie sądzę, by Shallan była tak słaba, jak mówisz. Widzisz, słabość nie czyni nikogo słabym. Wręcz przeciwnie.

Opis wydawcy

W opanowanym przez pieśniarzy i Stopionych Urithiru Kaladin i Navani walczą o ocalenie Rodzeństwa, sprena wieży, przed całkowitym zepsuciem. Upadek wieży, stanowiącej główny punkt przerzutowy dla wojsk koalicji monarchów, oznaczałby katastrofę i ostateczne zwycięstwo sił Odium. Aby osiągnąć swój cel, Navani decyduje się na niebezpieczną grę z Raboniel, Stopioną zwaną niegdyś nie bez powodu Panią Bólu.


Moja recenzja

Brandon Sanderson to nazwisko, które na tej stronie pojawiło się już wielokrotnie. Na pewno mogę się zaliczyć do fanów jego twórczości, przeczytałam większość dostępnych na rynku książek, a resztę mam w planach. Zdarzały się pewne rozczarowania, chociażby w przypadku komiksu Biały piasek, ale niezmiennie do powieści Sandersona wracam. Śledzę również rozwój cosmere, czyli uniwersum, w którym mają miejsce wydarzenia z niektórych jego serii.

Uwielbienie fanów autor zyskał dzięki temu w jaki sposób kreuje światy przedstawione, ile uwagi poświęca detalom i jak różnorodnych tworzy bohaterów. Nie należy zapominać, że za każdym razem wprowadzony system magii jest zupełnie oryginalnym pomysłem, który w tym świecie ma mocne podstawy i rozpisany jest w zrozumiały sposób. Najlepsze jest jednak to, czego doświadczamy w przypadku takich kontynuacji jak Rytm Wojny  elementy różnych światów, należących do cosmere zaczynają się zazębiać, a fani wyłapując kolejną taką niespodziankę czują jak serce zaczyna im mocniej bić. To jest porównywalne z tym, co stworzył Marvel  kiedy słyszymy w jednym tomie o postaci czy przedmiocie z innej serii to potrafi to wzbudzić czysty zachwyt fana. Nawet sobie nie wyobrażam co by było, gdyby Sanderson napisał coś w stylu Avengersów, gdzie wszystkie te postacie się spotykają, żeby walczyć ramię w ramię z Thanosem w wersji cosmere. 

Przejdźmy jednak do meritum, bo na razie ogólnie zachwycam się nad twórczością Sandersona, a wpis miał być poświęcony konkretnym tytułom. Najpierw nowelka ze świata Archiwum Burzowego Światła, czyli Odprysk Świtu. Króciutka historia, ale niezwykle wciągająca, to idealny przykład literatury przygodowej. Główna bohaterka wyrusza w morską podróż w celu odkrycia tajemnic wyspy. Dodatkowo wiąże się z tym jej osobista misja, w której chce pomóc towarzyszącemu jej skowrończykowi. Czysta przyjemność z czytania, która zaostrza apetyt na Rytm Wojny.

źródło

Właściwie o podstawach, czyli świecie Rosharu, o postaciach i pomysłach pisałam już we wpisach dotyczących poprzednich tomów. To, czym Rytm Wojny różni się od poprzedniczek jest próg wejścia w historię. Dotychczas dostaliśmy trzy tomy, po tysiąc stron każdy, w których Sanderson malował nam obraz tego świata. Przy każdym powrocie czytelnik potrzebował czasu na przypomnienie sobie tła wydarzeń i wciągnięcie się w fabułę. W Rytmie Wojny wpadłam w wir historii niemal od razu. Może faktycznie była to zasługa poprzedzającej lektury Odprysku Świtu, a może ta część ma jednak mocniejsze rozpoczęcie. Ważne jest to, że od razu wróciły wszystkie emocje związane z Rosharem.

W pisaniu o kontynuacjach zawsze jest taki problem, że niewiele osób jednak te wpisy czyta. Bo człowiek, który nie zna poprzednich tomów raczej nie interesuje się wrażeniami z czwartej serii. Jednak nie omieszkam trochę się w wydarzenia najnowszej części zagłębić. Przede wszystkim, jestem zachwycona rozwojem postaci Navani. Królowa do tej pory pokazywała się jako silna bohaterka, której nie moglibyśmy zarzucić braku charyzmy, ale to dopiero w Rytmie Wojny możemy przebywać z nią dłużej. Navani wspaniale sprawdza się jako postać prowadząca wątek naukowy i rozwoju maszyn, w oparciu o działanie fabriali. I to właśnie tutaj wielokrotnie serce biło mocniej na wzmianki o właściwościach metali (od razu kojarzy się ze światem Scandrial z serii Z mgły zrodzony), a tajemniczy piasek przypomina o komiksie od Sandersona. Same wynalazki i droga do ich wytworzenia nie nudziła ani na chwilę, a połączenie dźwięków ze światłem to kolejny wspaniały pomysł autora. Wątek współpracy Pieśniarzy przy badaniach, a konkretnie Raboniel też sprawdził się świetnie.

Wielu z lubianych przez nas bohaterów dostało satysfakcjonujące rozwinięcie swojej historii. W końcu odkrywamy karty z przeszłości Shallan, Adolin próbuje udowodnić swoją wartość w wojnie, a Kaladin boryka się z bitewną traumą i utratą towarzyszy. Z tej trójki to Kaladin otrzymuje najwięcej czasu i trzeba przyznać, że wyrósł na najlepszego bohatera tej serii, a ukazywanie jego słabości tylko procentuje w większej sympatii czytelników. Doceniam też fragment związany z leczeniem umysłu, które ewidentnie w świecie Rosharu kuleje. Temat ważny, a Sanderson tworzy z niego kolejny ciekawy wątek.

Trudno tutaj napisać o wszystkim, co w Rytmie Wojny działa. Wystarczy chyba stwierdzenie, że ponownie Sanderson potwierdza, że Archiwum Burzowego Światła to jego najlepszy cykl. Rozwój kolejnych postaci, wybór na wysunięcie do poziomu głównych bohaterów Venli czy Navani, chociaż wydawał mi się dyskusyjny, to okazał się strzałem w dziesiątkę. A przenikanie różnych elementów z cosmere sprawia, że czytanie to dodatkowo czysto fanowska frajda. Nie wierzę, że tylko jeden tom nas dzieli od zakończenia pierwszej fazy (ABŚ jest zaplanowane na dziesięć tomów, z czego pierwszych pięć ma miejsce w jednej erze, a kolejne pięć w drugiej). Ja już nie mogę się doczekać.

czwartek, 26 marca 2020

„Elantris” Brandon Sanderson - nadzieja umiera ostatnia

*Elantris*
Brandon Sanderson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Elantris
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* 660
*Wydawnictwo:* MAG 

Życie to smutki i niepewności. Jeśli będziesz je tłumić, zniszczą się na pewno, pozostawiając za sobą kogoś tak opancerzonego, że żadne uczucia nie zagoszczą już nigdy w jego sercu.

*Krótko o fabule:*
Elantris - gigantyczne, piękne, dosłownie promienne miasto, zamieszkane przez istoty wykorzystujące swoje potężne zdolności magiczne, by pomagać ludowi Arelonu. Każda z tych boskich istot była jednak kiedyś zwykłym człowiekiem, dopóki nie dotknęła jej tajemnicza, odmieniająca moc Shaod. A potem, dziesięć lat temu, magia zawiodła. Elantryjczycy stali się zniszczonymi, słabymi, podobnymi do trędowatych istotami, a samo Elantris okryło się mrokiem, brudem i popadło w ruinę. Shaod stał się przekleństwem. Nowa stolica Arelonu, Kae, przycupnęła w cieniu Elantris, a jej mieszkańcy ze wszystkich sił ją ignorowali. Księżniczka Sarene z Ted przybywa do Kae, by zawrzeć polityczne małżeństwo z księciem korony Raodenem. Sądząc z korespondencji, mogła się spodziewać, że odnajdzie miłość. Dowiaduje się jednak, że Raoden nie żyje, a ona uważana jest za wdowę po nim...

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Zaczęłam się zastanawiać czy jest w ogóle sens znowu pisać o książce Brandona Sandersona. Z prostej przyczyny - za każdym razem nie znajduję złego słowa, które mogłabym napisać o jego twórczości, a moje zachwyty stają się nudne. Sięgając po Elantris nastawiłam się, że tym razem może być gorzej. Słyszałam głosy, że dość długo się rozkręca i ma rozbudowany, skomplikowany świat, który ciężko pojąć. Warto także zaznaczyć, że to był jego debiut, napisany ponad dekadę temu, więc byłam przygotowana na lekki spadek formy w porównaniu z tym, co znałam dotychczas. Nie wiem po co się było przejmować - ponownie lektura okazała się czystą rozkoszą.

O Sandersonie pisałam już kilkakrotnie, więc tylko w ramach krótkiego wprowadzenia: to amerykański pisarz fantasy, który stworzył uniwersum o tajemniczej nazwie Cosmere, w którym mają miejsce jego powieści (a przynajmniej większość z nich). Każda z serii skupia się wokół innej planety, każda jest różna, każda ma inny system magiczny, inne rasy, a bohaterów czekają inne problemy. Każda, którą do tej pory czytałam, to mała perełka high fantasy.

Elantris porwało mnie od początku, co nie jest u Sandersona takie oczywiste. Wiecie, to facet, który pisuje tomy po 1000 stron, więc zawsze jestem uzbrojona w cierpliwość i wiem, że prędzej czy później załapię i się wciągnę. W przypadku Elantris nie trzeba było czekać. Już pierwsze rozdziały zasieją ziarna ciekawości, a przedstawienie tak różnorodnej trójki głównych bohaterów pozwoli rozbudzić wyobraźnię.

źródło
W fantastyce szukam zazwyczaj rozrywki, a u Sandersona znajduję ją zawsze na wysokim poziomie. Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać sposób w jaki on buduje świat przedstawiony. Tym razem mamy do czynienia z tajemniczym, mitycznym miastem - Elantris. Swego czasu zamieszkiwanym przez ludzi obdarzonymi specjalnymi mocami. W oczach reszty świata było to miejsce przebywania bogów, którzy kreśląc tajemnicze znaki potrafili uzdrawiać, budować, a nawet „teleportować” się na spore odległości. Wszystko zależało od precyzji wykonania znaków. I pewnego dnia wszystko się zmienia, a Elantryjczycy z osób, którym oddawano cześć stali się wyrzutkami społeczeństwa. Ich moce zniknęły, ich ciała momentalnie zaczęły ulegać procesowi starzenia, na skórę wystąpiły szare plamy, a samo miasto pokrył szlam. Na dodatek każde zranienie ciała pulsowało nieustającym bólem, który doprowadzał wielu z nich do szaleństwa.

Już sama historia tego miasta brzmi dla mnie niezwykle zachęcająco. Ale czy autor na tym poprzestał? Oczywiście, że nie. Ponownie idealnie waży fundamenty każdego społeczeństwa - oprócz poznawania tajemnic Elantris, czytelnik spędzi dużo czasu w towarzystwie arystokracji (w przypadku tego królestwa - najbogatszych kupców), którzy główkują jak poprawić sytuację w kraju. Znajdzie się też sporo miejsca dla religii. Tym razem Sanderson skupia się na fanatyzmie religijnym, pokazuje jak daleko posunie się człowiek zaślepiony naukami swojego zakonu, ale skupi się także na wymiarze ludzkim, wewnętrznej walce między tym, co nakazują zasady klasztoru a tym, co wydaje się słuszne empatycznemu człowiekowi. Ta cała mieszanka pozwala dostrzec, że autor w każdej z tych dziedzin - czy to w magii, czy w polityce, czy w religii - radzi sobie śpiewająco.

Jednak to, czym Sanderson zaskarbił sobie mój zachwyt nad Elantris to bohaterowie. Uwielbiam jego kobiece postaci, które zawsze umieszcza w centrum zamieszania (nie jest to takie oczywiste w przypadku high fantasy, chociaż trend zdecydowanie na plus). Sarene to po prostu świetna babka - co prawda wychowana w świecie arystokracji księżniczka, której rękę obiecano w ramach umowy politycznej, ale autor nie pozwoli jej łatwo zaszufladkować. Dziewczynie najbardziej zależy na utrzymaniu dobrego kontraktu, uniknięciu wojny, a wreszcie na poprawie życia zwykłych mieszkańców. Cicho obserwuje, żeby po chwili dać pokaz swojej siły. Jej zmysł obserwacji, umiejętność szybkiego reagowania, znajomość zagrywek politycznych staje się bardzo potrzebna na dworze. Czytelnik zobaczy też jej słabości, a wszystkie jej wybory, będą logiczne i zrozumiałe. U Sandersona nie ma miejsca bowiem na papierowe postaci, nieważne czy na pierwszym czy na drugim planie - każdy jest zarysowany świetnie.

Współcześnie nie mamy lepszego autora fantastyki nad Brandona Sandersona. To jest człowiek, który tworzy światy za każdym razem różne, ale połączone wspólnym uniwersum. Potrafi zaintrygować systemem magicznym, historią aktualnego miejsca akcji, fascynującymi bohaterami. Wprowadza elementy zabawne, lekkie, a później zestawia je z heroicznymi czynami. Wszystko waży idealnie. Elantris oprócz wprowadzenia nas w cudowny stan niepokoju i oczekiwania na rozwiązanie akcji pokaże, że nawet w najmroczniejszym miejscu jest miejsce na nadzieję, że czasami zmiana musi wyjść od nas, że pójście pod prąd może przetrzeć drogę innym, którzy przyjdą po nas.
Mam na koncie kilka jego książek, a każda była równie zadowalająca, co poprzednia. Także na pewno na Elantris przygoda się nie skończy. I cieszy mnie, że jeszcze tyle wspaniałych przygód z prozą Sandersona przede mną.

niedziela, 8 września 2019

Baśń pełna kolorów - „Rozjemca” Brandon Sanderson


*Rozjemca*
Brandon Sanderson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Warbreaker
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2009
*Liczba stron:* 672
*Wydawnictwo:* MAG 

Chciałem tylko powiedzieć, że nie można nikogo zrozumieć, dopóki się nie zrozumie, z jakiego powodu robi to, co robi. Każdy człowiek jest we własnej historii bohaterem, księżniczko.
*Krótko o fabule:*
Opowieść o dwóch siostrach, które urodziły się księżniczkami, o Królu-Bogu, który ma poślubić jedną z nich, pomniejszym bóstwie, które nie wierzy w siebie, i o nieśmiertelnym człowieku starającym się naprawić błędy, jakich dopuścił się setki lat temu. W ich świecie ci, którzy zginęli w chwalebny sposób, powracają jako bogowie i żyją w zamknięciu w stolicy Hallandren. W tym samym świecie o potędze magii stanowi moc zwana Biochromą, oparta na Oddechach, które można zbierać jedynie pojedynczo od konkretnych osób. Dzięki Oddechom i czerpaniu koloru z nieożywionych przedmiotów Rozbudzający są w stanie zarówno dopuszczać się nikczemności, jak i tworzyć cuda. Siri i Vivenna, księżniczki Idris; Dar Pieśni, zniechęcony bóg odwagi, Król-Bóg Susebron i tajemniczy Vasher - Rozjemca, zetkną się z jednymi i drugimi.

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Brandon Sanderson robi się nudny. I nie dlatego, że powtarza jakieś swoje schematy bądź kreuje takich samych bohaterów. Po prostu każda kolejna jego lektura sprawia mi identycznie niesamowitą przyjemność podczas czytania. Będąc fanem fantastyki chyba trudno być odpornym na czar jego pióra.

Trochę będę się tutaj powtarzać, bo cóż, Sanderson znowu to zrobił - wykreował niesamowity świat przedstawiony. Tym razem od początku czułam o wiele bardziej baśniowy klimat, z którego biło więcej słodyczy niż zazwyczaj. Nie znajdziemy tutaj wiązań ze sprenami i wypowiadania rycerskich przysiąg, nie będzie używania metali do przyciągania i odpychania przedmiotów. Tym razem skupiamy się na Oddechach. Każdy bohater ma taki Oddech i może go komuś oddać za pomocą specjalnej, magicznej formułki. Dochodzi do sytuacji, w których są osoby zbierające je całe życie i przekazujące dalej. W taki sposób niektórzy posiadają ich całe setki. Co Oddechy dają? Wiecie, takie typowe benefity - wyostrzone zmysły, przede wszystkim słuchu i wzroku. Jednak także zdolność ożywiania przedmiotów. Możemy przykładowo złapać kawałek liny i rozkazać jej, że ma opleść przeciwnika.

Już sam pomysł na system magiczny jest więc ciekawy, a Sanderson dodaje do tego kilka sprytnych zabiegów. Przede wszystkim nasi bohaterowie sami nie są wszystkowiedzący - przez ostatnie kilkaset lat horyzonty na temat Oddechów były poszerzane, nikt jednak nie zna dokładnie możliwości tej dziedziny. To, że dopiero grubo za połową poznajemy więcej szczegółów w kwestii podstaw działania tej magii pozwala nam ugruntować zdobytą wiedzę i poukładać sobie wszystko w głowie. Jednak nawet po zakończeniu lektury nie będziemy znać pełnego obrazka działania magii BioChromy. Sanderson wie co robi, jeżeli chodzi o wprowadzanie w świat przedstawiony.

źródło
Wspominałam już, że Rozjemca to najbardziej baśniowa historia Sandersona. Chyba przede wszystkim przez to, kim są dwie główne bohaterki. Vivienna i Siri to księżniczki, które są zmuszane do postępowania zgodnie ze swoją pozycją w państwie. Jedna z nich zostaje przekazana jako przyszła żona króla wrogiego kraju. Druga wyrusza w ślad za nią i wplątuje się w życie specyficznej grupy społecznej. I jeszcze najciekawsze grono postaci - bogowie Hallandren. Dość tajemniczy bohaterowie, w których nieziemskość wierzy ludność państwa i do których się modli. Każdy z nich kiedyś był człowiekiem, jednak dzięki honorowej śmierci odrodził się jako istota boska. Bardzo to ciekawa zgraja, szczególnie ich problem z odrodzeniem się bez świadomości poprzedniego życia był fascynujący. Także rozumiecie skąd baśniowość - księżniczki, które potrafią na zawołanie zmieniać kolor swoich włosów (a także nieświadomie, pod wpływem emocji), bogowie, którzy mieszkają w zamkach i są wielbieni przez krajan, służba, która wie więcej niż się można spodziewać, a do tego wielkie miłości i pałacowe intrygi.

Bardzo doceniam, że autor nadal nie traci świeżości w zaskakujących pomysłach. Znowu pojawił się zwrot akcji, którego się nie spodziewałam. Przez to czytanie staje się jedną, wielką rozrywką. Oczywiście, nie jest zupełnie kolorowo - jak to u Sandersona znowu akcja rozkręca się dość długo. Sporo miejsca zajmie wprowadzanie w świat, poznawanie charakterów postaci i magicznych aspektów. Także początek może znudzić, ale gdzieś od połowy nie możemy już odłożyć lektury. Ja się przyzwyczaiłam, że tak z Sandersonem mamy.

Można powiedzieć, że głównymi bohaterkami są nasze dwie księżniczki, jednak poznamy również kilka innych postaci pierwszoplanowych i masę drugoplanowych. Świetny był wątek Vashera - kto nie lubi tajemniczych, milczących, pełnych umiejętności wielkoludów? Natomiast najemnicy okazali się źródłem sporej ilości humoru, a ich przeszłość i intencje były intrygujące. Trudno tutaj wspomnieć o wszystkich, jednak bohaterowie byli po prostu barwni jak cała książka.

Jeżeli jesteście fanami Sandersona to nie muszę Was do Rozjemcy przekonywać. To znowu kawał dobrej fantastyki, tylko tym razem bardziej baśniowej. Wciąż trzeba przebrnąć przez cięższy początek, jednak ten czas zostanie doceniony pod koniec, kiedy wszystkie elementy układanki zaczną wskakiwać na swoje miejsce, a my poczujemy czystą satysfakcję z lektury.

Moja ocena: 8-/10



Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka