czwartek, 26 marca 2020

„Elantris” Brandon Sanderson - nadzieja umiera ostatnia

*Elantris*
Brandon Sanderson

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Elantris
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2005
*Liczba stron:* 660
*Wydawnictwo:* MAG 

Życie to smutki i niepewności. Jeśli będziesz je tłumić, zniszczą się na pewno, pozostawiając za sobą kogoś tak opancerzonego, że żadne uczucia nie zagoszczą już nigdy w jego sercu.

*Krótko o fabule:*
Elantris - gigantyczne, piękne, dosłownie promienne miasto, zamieszkane przez istoty wykorzystujące swoje potężne zdolności magiczne, by pomagać ludowi Arelonu. Każda z tych boskich istot była jednak kiedyś zwykłym człowiekiem, dopóki nie dotknęła jej tajemnicza, odmieniająca moc Shaod. A potem, dziesięć lat temu, magia zawiodła. Elantryjczycy stali się zniszczonymi, słabymi, podobnymi do trędowatych istotami, a samo Elantris okryło się mrokiem, brudem i popadło w ruinę. Shaod stał się przekleństwem. Nowa stolica Arelonu, Kae, przycupnęła w cieniu Elantris, a jej mieszkańcy ze wszystkich sił ją ignorowali. Księżniczka Sarene z Ted przybywa do Kae, by zawrzeć polityczne małżeństwo z księciem korony Raodenem. Sądząc z korespondencji, mogła się spodziewać, że odnajdzie miłość. Dowiaduje się jednak, że Raoden nie żyje, a ona uważana jest za wdowę po nim...

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Zaczęłam się zastanawiać czy jest w ogóle sens znowu pisać o książce Brandona Sandersona. Z prostej przyczyny - za każdym razem nie znajduję złego słowa, które mogłabym napisać o jego twórczości, a moje zachwyty stają się nudne. Sięgając po Elantris nastawiłam się, że tym razem może być gorzej. Słyszałam głosy, że dość długo się rozkręca i ma rozbudowany, skomplikowany świat, który ciężko pojąć. Warto także zaznaczyć, że to był jego debiut, napisany ponad dekadę temu, więc byłam przygotowana na lekki spadek formy w porównaniu z tym, co znałam dotychczas. Nie wiem po co się było przejmować - ponownie lektura okazała się czystą rozkoszą.

O Sandersonie pisałam już kilkakrotnie, więc tylko w ramach krótkiego wprowadzenia: to amerykański pisarz fantasy, który stworzył uniwersum o tajemniczej nazwie Cosmere, w którym mają miejsce jego powieści (a przynajmniej większość z nich). Każda z serii skupia się wokół innej planety, każda jest różna, każda ma inny system magiczny, inne rasy, a bohaterów czekają inne problemy. Każda, którą do tej pory czytałam, to mała perełka high fantasy.

Elantris porwało mnie od początku, co nie jest u Sandersona takie oczywiste. Wiecie, to facet, który pisuje tomy po 1000 stron, więc zawsze jestem uzbrojona w cierpliwość i wiem, że prędzej czy później załapię i się wciągnę. W przypadku Elantris nie trzeba było czekać. Już pierwsze rozdziały zasieją ziarna ciekawości, a przedstawienie tak różnorodnej trójki głównych bohaterów pozwoli rozbudzić wyobraźnię.

źródło
W fantastyce szukam zazwyczaj rozrywki, a u Sandersona znajduję ją zawsze na wysokim poziomie. Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać sposób w jaki on buduje świat przedstawiony. Tym razem mamy do czynienia z tajemniczym, mitycznym miastem - Elantris. Swego czasu zamieszkiwanym przez ludzi obdarzonymi specjalnymi mocami. W oczach reszty świata było to miejsce przebywania bogów, którzy kreśląc tajemnicze znaki potrafili uzdrawiać, budować, a nawet „teleportować” się na spore odległości. Wszystko zależało od precyzji wykonania znaków. I pewnego dnia wszystko się zmienia, a Elantryjczycy z osób, którym oddawano cześć stali się wyrzutkami społeczeństwa. Ich moce zniknęły, ich ciała momentalnie zaczęły ulegać procesowi starzenia, na skórę wystąpiły szare plamy, a samo miasto pokrył szlam. Na dodatek każde zranienie ciała pulsowało nieustającym bólem, który doprowadzał wielu z nich do szaleństwa.

Już sama historia tego miasta brzmi dla mnie niezwykle zachęcająco. Ale czy autor na tym poprzestał? Oczywiście, że nie. Ponownie idealnie waży fundamenty każdego społeczeństwa - oprócz poznawania tajemnic Elantris, czytelnik spędzi dużo czasu w towarzystwie arystokracji (w przypadku tego królestwa - najbogatszych kupców), którzy główkują jak poprawić sytuację w kraju. Znajdzie się też sporo miejsca dla religii. Tym razem Sanderson skupia się na fanatyzmie religijnym, pokazuje jak daleko posunie się człowiek zaślepiony naukami swojego zakonu, ale skupi się także na wymiarze ludzkim, wewnętrznej walce między tym, co nakazują zasady klasztoru a tym, co wydaje się słuszne empatycznemu człowiekowi. Ta cała mieszanka pozwala dostrzec, że autor w każdej z tych dziedzin - czy to w magii, czy w polityce, czy w religii - radzi sobie śpiewająco.

Jednak to, czym Sanderson zaskarbił sobie mój zachwyt nad Elantris to bohaterowie. Uwielbiam jego kobiece postaci, które zawsze umieszcza w centrum zamieszania (nie jest to takie oczywiste w przypadku high fantasy, chociaż trend zdecydowanie na plus). Sarene to po prostu świetna babka - co prawda wychowana w świecie arystokracji księżniczka, której rękę obiecano w ramach umowy politycznej, ale autor nie pozwoli jej łatwo zaszufladkować. Dziewczynie najbardziej zależy na utrzymaniu dobrego kontraktu, uniknięciu wojny, a wreszcie na poprawie życia zwykłych mieszkańców. Cicho obserwuje, żeby po chwili dać pokaz swojej siły. Jej zmysł obserwacji, umiejętność szybkiego reagowania, znajomość zagrywek politycznych staje się bardzo potrzebna na dworze. Czytelnik zobaczy też jej słabości, a wszystkie jej wybory, będą logiczne i zrozumiałe. U Sandersona nie ma miejsca bowiem na papierowe postaci, nieważne czy na pierwszym czy na drugim planie - każdy jest zarysowany świetnie.

Współcześnie nie mamy lepszego autora fantastyki nad Brandona Sandersona. To jest człowiek, który tworzy światy za każdym razem różne, ale połączone wspólnym uniwersum. Potrafi zaintrygować systemem magicznym, historią aktualnego miejsca akcji, fascynującymi bohaterami. Wprowadza elementy zabawne, lekkie, a później zestawia je z heroicznymi czynami. Wszystko waży idealnie. Elantris oprócz wprowadzenia nas w cudowny stan niepokoju i oczekiwania na rozwiązanie akcji pokaże, że nawet w najmroczniejszym miejscu jest miejsce na nadzieję, że czasami zmiana musi wyjść od nas, że pójście pod prąd może przetrzeć drogę innym, którzy przyjdą po nas.
Mam na koncie kilka jego książek, a każda była równie zadowalająca, co poprzednia. Także na pewno na Elantris przygoda się nie skończy. I cieszy mnie, że jeszcze tyle wspaniałych przygód z prozą Sandersona przede mną.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka