Pewnego zimowego dnia siedzimy sobie w samochodzie, odwozimy znajomych po próbie. Nagle w radio słychać piosenkę Serge Gainsbourga, a z tylnego siedzenia odzywa się głos, że w Teatrze Muzycznym Capitol jest ciekawy spektakl o życiu tego twórcy, na który warto się wybrać. Akurat poleceniom znajomym zazwyczaj od razu wierzę, ale zerknęłam jeszcze pobieżnie na opis, reżysera i grupę aktorską spektaklu, po czym pozostało mi tylko kupić bilety.
Serge Gainsbourg był prawdziwym objawieniem w branży muzycznej,
swego czasu wszystkie największe gwiazdy marzyły o wykonaniu jakiejkolwiek piosenki napisanej właśnie przez niego. Jeżeli chodzi o przebicie się do ogólnej świadomości, to powszechnie najbardziej kojarzona jest jego piosenka
Je'taime. Łączy się z nią ciekawa historia: otóż, Bridget Bardot zgłosiła się do Serge'a z prośbą o napisanie dla niej utworu, ale po wykonaniu tej piosenki poprosiła, żeby jej nie wydawał. Finalnie na rynku pojawiła się dopiero w latach 80tych. To tylko jedna z ciekawostek, o których dowiemy się ze scenariusza przedstawienia.
Spektakl przybliża nam sylwetkę tego twórcy, wokół którego zawsze kręciła się grupka kobiet. Jak sam opowiedział ze sceny: uważano, że wygląda „specyficznie”, ale jednak miał w sobie coś, co przyciągało płeć piękną. Znany jest jego długotrwały związek z Jane Birkin, z którą miał córkę Charlotte (teraz słynna aktorka, która często gra u Larsa von Triera). Oprócz tego przeżył kilka burzliwych romansów m.in. z Bridget Bardot.
Dobrze, przejdźmy jednak do sedna tej notki, czyli spektaklu
Kocham Cię, ja Ciebie też nie. Cezary Studniak, reżyser, postarał się w kwestii doboru obsady, która jest tutaj największą perełką. Sam siebie obsadził w roli Serge'a i wydaje mi się, że nikt inny nie zagrałby go tak dobrze.
Aktor jest w tej roli zblazowany, pokazuje swoją fascynację kobietami, a paląc papierosa za papierosem wygłasza swoje „złote sentencje”, obserwacje na temat otaczającego go świata. Jego występ jest równy i w pełni satysfakcjonujący dla widza. No, może poza momentami muzycznymi, kiedy co prawda jest zupełnie oddany i przekonywający, ale widz nie rozumie wszystkich wyśpiewywanych przez niego słów. Tak mocno wczuł się w rolę, że zapomniał o odpowiedniej artykulacji. Partneruje mu Helena Sujecka w roli Jane Birkin. Przyznaję, że mam trochę słabość do tej aktorki odkąd zobaczyłam ją pierwszy raz w filmie
Małe stłuczki, a później na scenie Capitolu, m.in. w
Po Burzy Szekspira. W
Kocham Cię, ja Ciebie też nie jest całkowicie hipnotyzująca. Od początku do końca
kradnie dla siebie uwagę widzów, oddaje niuansy granej postaci z pełną gracją. Równie duże wrażenie robi reszta aktorek. Świetnie radzi sobie Justyna Antoniak jako Bridget Bardot, jest wystarczająco wyzywająca, a jednocześnie pozostaje pełna słodyczy i pozytywnej energii. To piosenki przez nią wykonane należą do najbardziej znanych, a sceny ich przedstawienia zostają z nami na dłużej. Ogromne brawa należą się także Klaudii Waszek, która nawet od strony czysto fizycznej była podobna do Charlotte, ale i wspaniale zagrała zapatrzoną w ojca córkę. Byłam pod wrażeniem niewielkiej roli Alicji Kalinowskiej jako France Gall, którą zazwyczaj grała Ewelina Adamska-Porczyk. Alicja miała w sobie niewinność, a zarazem charyzmę. Ostatnia kobieta Gainsbourga, grana przez Agnieszkę Oryńską-Lesicką wypadła poprawnie, ale wydaje mi się, że jej postać była najmniej charakterystyczna, a historia najmniej angażująca. Miała też najtrudniejsze zadanie, żeby zakończyć całość mrocznie, zostawić widza z pewnym ciężarem emocjonalnym.
Trzeba przyznać, że
świetną robotę wykonano na platformie wizualnej. Na scenie, oprócz łózka, kanapy, stołu z kilkoma krzesłami i (jakże ważnych i często eksploatowanych) pochowanych po kątach popielniczkach, znajdzie się także miejsce dla zespołu, który na żywo akompaniuje przedstawieniu. Grają świetnie, chociaż momentami miałam wrażenie, że za głośno - nie wiem czy to kwestia niewyraźnego śpiewu aktorów czy podkręconych dźwięków instrumentów, ale czasami słowa piosenek uciekały widzowi. Skoro już przy słowach jesteśmy to ich tłumaczenie wyszło bardzo zgrabnie, chociaż wydaje mi się, że materiał źródłowy nie należał do łatwych. Gainsbourg często nadawał swoim tekstom podwójnego znaczenia, dlatego tym większe ukłony należą się Tymonowi Tymańskiemu za swoją pracę tłumacza.
Dobrą robotę wykonano również w kwestii charakteryzacji i kostiumów, które oddają faktyczne ubrania, które gwiazdy w tamtych czasach nosiły. Wystarczy zerknąć na kilka zdjęć w Internecie, żeby znaleźć chociażby Jane Birkin w kultowej białej boho sukni.
Bardzo dobrze ogląda się także numery muzyczne, pomysły na ich wykonanie były świeże i atrakcyjne dla widza.
W głowie zostaje piosenka Je'taime, najpierw wykonana sensualnie przez Bardot w studio nagrań, a później kameralnie, z pełnią emocji zaśpiewana przez Jane Birkin, ale duże wrażenie robią także słynne utwory
Bonnie i Clyde oraz
Comic Strip. Studniak nie ominie kontrowersyjnej piosenki
Lemon Incest, którą wykonuje wraz z córką, Charlotte. Utwór sugeruje kazirodczy związek między tą dwójką. Po jej wydaniu wybuchł skandal, stacje radiowe dopisywały
Lomon Incest na listę piosenek zakazanych, ale Serge i Charlotte zaprzeczali wszelkim zarzutom.
Kocham Cię, ja Ciebie też nie to fascynująca opowieść o słynnym artyście, jakim był Serge Gainsbourg. Dla mnie to przede wszystkim przedstawienie jego sylwetki w ciekawej formie, przybliżenie życiorysu poprzez jego twórczość. Mężczyzna przechodzi przez wiele związków, początkowo przyciąga uwagę kobiet, a później odpycha je swoim zachowaniem. To człowiek destrukcyjny, a zarazem potrafiący budować niesamowite utwory. Warto się wybrać na opowieść o jego życiu do teatru.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz