Co to jest Rat Pack? Ja pierwszy raz o tej paczce znajomych usłyszałam w książce Ostatni z żywych: Opowieści z Fabryki Snów Rogera Moore'a (tutaj o niej więcej pisałam). To taka nieformalna grupa, która skupiała się wokół postaci Humphrey'a Bogarta, powstała około 1955 roku. W tym składzie, jaki zobaczymy w spektaklu, była już po reaktywacji w 1959 roku.
źródło |
Całość spektaklu opiera się zatem na pomyśle próby odtworzenia koncertu trójki wielkich artystów: Deana Martina, Sammy'ego Davisa Juniora i Franka Sinatry. Sprawdza się on nad wyraz dobrze. Aktor grający Deana Martina, Maciej Maciejewski, wprost kipiał charyzmą i urokiem. Świetnie odegrał aktora, który nadto często lubił zaglądać do kieliszka, ale był przy tym czarujący i potrafił podbijać serce widowni. To zdecydowanie najciekawiej sportretowana postać wieczoru. Zaraz za nim swój segment ma Sammy, którego gra sam dyrektor teatru i reżyser tego spektaklu - Konrad Imiela. Przed jego wejściem usłyszymy zabawny dowcip o tym jak pokonał konkurencję do roli i jednogłośnie został okrzyknięty najlepszym kandydatem. Jedno trzeba przyznać - z partii wokalnych, nie tak oczywistych w przypadku Davisa, wybrnął po prostu śpiewająco. Zdecydowanie był najmocniejszy z głównej trojki w kwestii muzycznej: jego numer sam na sam z perkusją to potwierdził, a melancholijny utwór One for my baby przyprawił o wzruszenia. Na koniec stawki pojawia się gwiazda wieczoru, czyli Frank Sinatra. Wiele osób z publiczności ma do niego największy sentyment, a sam aktor, Błażej Wójcik, przedstawił go z klasą i wdziękiem, chociaż momentami miałam wrażenie, że charyzmy w porównaniu z poprzedzającą dwójką trochę mu zabrakło. Mogła to też być kwestia zmęczenia - byłam na spektaklu, który rozpoczynał się o dwudziestej, ale wiem, że grano go także o siedemnastej, więc aktorzy mogli trochę energii stracić.
źródło |
W sprawie spektaklu Rat Pack, czyli Sinatra z kolegami nie ma co więcej pisać. Dwie godziny spędzone w teatrze mijają w błyskawicznym czasie, człowiek wychodzi rozluźniony i szczęśliwy, na scenie widzimy wiele świetnych gagów, poznamy trochę faktów z życia wielkich gwiazd kina złotej ery Hollywood, ale przede wszystkim otrzymamy produkt dopracowany. Pod względem wokalnym, muzycznym (świetny band!), scenariuszowym, a także wspaniałej charakteryzacji (Sammy z Konrada Imieli wyszedł całkiem zgrabnie, a można było tutaj przedobrzyć). Nie ma tutaj ukrytych metafor i głębokich przemyśleń, ale jest cała masa rozrywki na poziomie. Także, gdy tylko uda Wam się dostać bilety to idźcie i bawcie się dobrze!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz