wtorek, 30 kwietnia 2019

„Avengers: Endgame”, czyli film skrojony pod fanów MCU

W tym miesiącu michę filmów zastąpi recenzja jednego tytułu. Jednak takiego specjalnego, który podsumowuje pewien etap w kinematografii, który ja i pewnie wielu z Was, śledziłam od lat. Zatem zapraszam do czytania mojej recenzji najnowszych Avengersów. Zastrzegam, że będą pojawiać się spoilery, więc jeżeli nie oglądaliście to wróćcie po seansie.

Kiedy dziesięć lat temu oglądałam film o Iron Manie nawet nie marzyłam o tym, w co przekształci się ta zwykła historia o superbohaterze. Bo mieliśmy już sporo filmów o Batmanie, znaliśmy przygody Spider-Mana i za każdym razem kiedy tego typu obraz pojawiał się w kinach to musiałam go zobaczyć. Jednak saga Avengersów, niemal serial zamknięty w formie filmów, to była zupełna nowość.
Moja fascynacja wzięła się oczywiście z sympatii, jaką darzę gatunek fantastyki. Zawsze z przyjemnością patrzyłam na bohaterów, posiadających niezwykłe zdolności, których używają do walki ze złem. Jednak Marvelowi udało się wnieść do kina coś więcej. Na początku przedstawiano nam kolejnych bohaterów, pokazywano kontynuacje ich przygód, pozwolono się z nimi polubić, żeby po pewnym czasie wypuścić pierwszy film z całym zespołem Avengersów. Wtedy wydawało mi się to niesamowite, że udało się tak wiele postaci, granych przez tak fajnych aktorów wpakować w jeden film. Poczucie rosnącej ekscytacji towarzyszyło przy każdym kolejnym spotkaniu grupy superbohaterów, która na dodatek wciąż się rozrastała. I piękną kulminację dostaliśmy w zeszłorocznej Infinity War.
Przyznam po cichu, że Czas Ultrona moim zdaniem był słabym odcinkiem i nawet grupa świetnych postaci nie uratowała miałkiego pomysłu na fabułę. Na szczęście później pojawił się Civil war, który pokazał kompletnie inne podejście do paczki superbohaterów - tutaj bowiem stanęli przeciwko sobie. I tak naprawdę dopiero wtedy poczułam się trochę częścią tej historii. Zaczęłam się przejmować losem poszczególnych bohaterów, kibicować im. Filmy o niektórych oglądałam zaraz po premierze, a inne nadrabiałam duuużo później (dwie części Ant-Mana obejrzałam dopiero w zeszłym miesiącu). Jednak każdy film, nawet jeżeli słabszy pod względem fabularnym, zbliżał mnie do tych postaci, sprawiał, że coraz bardziej wsiąkałam w uniwersum Marvela.

No dobrze, ale po co rozpisuję się o tych wszystkich projektach, które premierę miały już dawno temu. A po to, żeby uświadomić Wam, że najnowsza część przygód Avengersów to nie jest zwykły film. To nie kolejny blockbuster o latających superbohaterach walczących o przyszłość naszej planety. To nie tytuł, który idziemy obejrzeć dla rozrywki, żeby się pośmiać i pooglądać sceny akcji. To koniec pewnej ery, podsumowanie dziesięciu lat produkcji filmów, podsumowanie masy godzin spędzonych na seansach i na poznawaniu tych postaci. I nawet jeżeli uważam, że Endgame nie jest filmem bez wad, że Infinity War jednak podobało mi się bardziej, to trudno przy ocenie na filmwebie nie zostawić serduszka, którego część na zawsze przy tych bohaterach zostanie.
W takim razie przejdźmy do samego filmu. Na początek wspomnę, że jako jedna z niewielu osób wśród znajomych nie byłam przerażona czasem jego trwania. Może dlatego, że raczej nie biorę do kina popcornu i coca-coli, toteż kwestia toalety nie była dla mnie problemem. I okazało się, że te trzy godziny zleciały nie wiadomo kiedy, a ja ani na chwilę nie straciłam uwagi i nie czułam znużenia. Normalnie jest to trudne zadanie, ale w przypadku filmu tak naładowanego bohaterami i wątkami okazało się nawet, że niektórzy wciąż zostali pokrzywdzeni. Bo to jednak przede wszystkim historia stawiająca w centrum Iron Mana i Kapitana Amerykę, to oni dostają tutaj najciekawsze i najbardziej znaczące zadania, to oni podejmują trudne decyzje, to ich ma być nam najbardziej szkoda, to z nimi musimy się pożegnać. Thor w tym odcinku ma w większości wprawiać widzów w dobry humor, a Chris Hemsworth świetnie radzi sobie z rolą borykającego się z problemem roztrzaskanego poczucia megalomani bogiem, ale oprócz sceny rozmowy z matką nie ma tutaj wiele wkładu w napędzenie rozwoju fabuły. Szkoda mi również Czarnej Wdowy, z którą nie mieliśmy okazji bliżej się zżyć i której odejście było o wiele mniej bolesne dla członków grupy Avengers (albo po prostu ja to tak odczułam).
Z plusów, będąc na świeżo po seansie Ant-Mana, którego główny bohater był w porządku, ale bez zbędnego szału, to tutaj naprawdę miał ciekawy wątek. Szczególnie, że to trochę od niego zaczyna się ten dodatkowy kopniak w stronę rozwoju fabularnego i podjęcia kolejnej próby naprawienia wszystkiego co zniszczył Thanos. Świetny w ogóle był pomysł na pokazanie pierwszych minut filmu, kiedy bohaterowie zbierają się, odszukują Thanosa, zabijają go i... nic. Świat nadal jest ogołocony z połowy ludzkości, a grupa Avengers musi przyznać się do bolesnej porażki. Moim zdaniem przeskok o pięć lat w przód zadziałał tutaj na korzyść.
Problemem były dla mnie podróże w czasie. Jakoś tego typu rozwiązanie wydaje się takie wyświechtane i mało oryginalne. Co prawda, dało sporo radości fanom, bo dzięki nim zobaczyliśmy rozmowę Tony'ego ze swoim ojcem bądź walkę Kapitana z samym sobą, ale wciąż trochę się zawiodłam na tym pomyśle. Z drugiej strony oglądając tego typu filmy musimy być nastawieni, że takie wygodne rozwiązania będą się pojawiały i przyjąć je jako element konwencji.
Powrócę jeszcze na krótko do bohaterów, już tych bardziej drugoplanowych. Najbardziej żałuję, że tak niewiele było tam Kapitan Marvel, bo będąc świeżo po seansie jej origin story liczyłam, że to ona najwięcej namiesza. Jednak przyznaję, że film musiał się skupiać na początkowej grupie Avengersów, bo to ich historia tutaj znajduje swój koniec. Co do powrotu wszystkich „pstrykniętych” to scena była piękna i nawet ten wylewający się wiadrami patos w tym przypadku mi nie wadził. Tak dobrze było zobaczyć ich wszystkich stających ponownie do walki. Muszę też przyznać, że bardzo ucieszyłam się z powrotu Gamory, bo to jedna z ciekawszych kobiecych postaci w MCU. Już się zapowiada dobra część Strażników Galaktyki (btw. myślicie, że Thor będzie brał czynny udział w tym filmie?).

Avengers: Endgame to film zrobiony dla fanów uniwersum, którzy mogą się cieszyć, denerwować, obawiać i smucić razem ze znanymi od lat bohaterami. Dla fanów, którzy opłakują trochę śmierć ulubionych postaci, ale zarazem którzy rozumieją, że tak właśnie miało być, że tak kończy się ta przygoda. Na szczęście superbohaterów wciąż przybywa i kolejna historia czeka już za rogiem, żeby zająć miejsce starej. A ja nie mogę się jej już doczekać.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka