Produkcja FX Fosse/Verdon to serial biograficzny, przedstawiający sceny z życia Boba i jego żony, Gwen Verdon.
źródło |
Rozpisuję się tutaj o Bobie Fosse, ale jak tytuł wskazuje, to tylko połowa tego serialu. I tak się składa, że dzięki wspaniałej Williams w roli Verdon, ta mniej angażująca połowa. Smutny fakt, że o tej barwnej postaci nie słyszałam nic przed obejrzeniem serialu. Niestety, wielka gwiazda sceniczna nie przebiła się do światowej świadomości, tak jak Bob Fosse. Może gdyby mąż faktycznie dał jej rolę w którymś ze swoich filmów sprawa miałaby się inaczej. Trzeba jednak przyznać, że dla osób z branży musicalowego teatru to prawdziwa ikona, nazwisko, które trzeba znać.
Także, siłą napędową Fosse/Verdon jest dynamika między tytułowymi bohaterami. Sam serial ma budowę nielinearną, więc będziemy przeskakiwać w czasie między różnymi etapami ich życia. Ten zabieg wyszedł całkiem zgrabnie i pozwolił na utrzymywanie ciągłego zainteresowania. I tak na przykład w momencie kryzysu związku Fosse'a i Verdon będziemy mogli przyglądać się początkom ich relacji i zobaczyć skąd wzięła się ta nić porozumienia między nimi. Z drugiej strony, to skakanie może niektórych męczyć i choć sama nie narzekałam i odnalazłam się w tej historii, to nie zdziwię się, że inni mogą nie być zachwyceni.
źródło |
Jakaż to niesamowita, pełna charyzmy postać! Zapewne spora tutaj zasługa genialnej w tej roli Michelle Williams, ale o aktorstwie może później. Tymczasem, Verdon często wydaje się wyprzedzać Fosse'a, ten serial należy bardziej do niej niż do reżysera (mimo że kolejność w tytule może sugerować coś innego). Dla niej także scena jest wszystkim, w teatrze nic nie umknie jej uwadze, potrafi wyczuć emocje postaci i przekuć je w ruch, widzi, w którą stronę powinna dana produkcja się skierować, a ponad wszystko kocha występować, jej taniec jest charakterny i po prostu fascynujący. Tym ciekawsze jest zderzenie tej pasjonującej się pracą dwójki tancerzy z życiem codziennym. Nie radzą sobie z wychowaniem córki, podupadają na zdrowiu, niszczą kontakt z bliskimi osobami, ale nie rezygnują ze sztuki, bo praca nad nią jest dla nich na pierwszym miejscu.
Uwielbiam to, w jaki sposób pokazano w serialu pracę nad musicalem. Wszystkie sceny dotyczące prób, poszukiwanie odpowiedniej choreografii, dopasowywanie utworów do klimatu sceny oglądało się cudownie. Zobaczyć jak Bob i Gwen pracują razem nad finałowym utworem z musicalu Chicago bądź obserwować w jakich okolicznościach wpadają na pomysł dołożenia piosenki Who's Got the Pain do musicalu Damn Yankees zupełnie mnie oczarowało. Równie mocno działały pokazane prace nad filmowymi musicalami, tak jak scena, w której Fosse odwiedza dom uciech w Niemczech, żeby znaleźć odpowiednie statystki do produkcji Kabaretu. Mając to wszystko na uwadze muszę wspomnieć, że były też w serialu momenty, nawet wątki, które nie były równie angażujące, ale te sceny prób rekompensowały mi całą resztę.
źródło |
Komu warto polecić ten serial? Zdecydowanie fanom musicalu, bo to dla nich niezły kąsek. Zobaczyć kulisy powstawania klasycznych teraz choreografii i podejrzeć jak rozwijały się poszczególne pomysły - to sprawia sporo uciechy. Może nie do końca wybrzmiewa myśl przewodnia twórców, bo zabrakło jakiegoś głównego wątku. Z jednej strony to chęć robienia sztuki za wszelką cenę, z drugiej nieumiejętność prowadzenia życia rodzinnego. Pobieżnie poruszanych jest sporo problemów, jak fakt, że starzejącej aktorce ciężko znaleźć pracę w musicalu, ciągły stres dotyczący tego jak publiczność odbierze dane dzieło (Fosse spodziewał się po Kabarecie srogiej porażki), ucieczka w używki (choreograf palił podobno nawet sześć paczek papierosów dziennie, do tego dochodziło nadużywanie leków), a ponadto wątek ścierających się osobowości w związku, dwóch artystów, którzy nieustannie biorą udział w cichym wyścigu. Chociaż przyznaję, że sama bawiłam się podczas oglądania na tyle dobrze, że mnie ta mnogość myśli zupełnie nie przeszkadzała. Para głównych bohaterów była tak hipnotyzująca, że do szczęścia wystarczyło mi oglądanie scen z ich życia. I tylko aż strach pomyśleć, że bez Fosse i Verdon nie mielibyśmy takich tytułów jak Słodka Charity, Kabaret czy Chicago.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz