sobota, 25 października 2025

„Na wschód od Edenu” John Steinbeck – między dobrem a złem

Na wschód od Edenu
John Steinbeck

Gatunek: literatura piękna
Rok pierwszego wydania: 1952
Liczba stron: 848
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

(...) wyraz timszel - możesz - daje prawo wyboru. Kto wie, czy to nie najważniejsze słowo na świecie. Mówi ono, że droga jest otwarta. Przenosi odpowiedzialność na człowieka (...) Przecież to daje człowiekowi wielkość, czyni go równym bogom. Bo w swej słabości i brudzie, w morderstwie własnego brata ma zawsze to wielkie prawo wyboru. Może wybrać swoją własną drogę, stanąć do walki i zwyciężyć.  
 

Opis wydawcy

Powieść - uznawana za jedno z najwybitniejszych dzieł Steinbecka - opowiada o tragicznym losie rodziny Trasków, która na przełomie XIX i XX wieku osiedliła się w dolinie Salinas. Adam Trask, farmer, samotnie wychowuje dwóch synów - Arona i Kaleba. Chłopcy różnią się od siebie jak woda i ogień, a jedyne, co ich łączy, to nieustanna rywalizacja o miłość surowego ojca. Aron jest spokojny i posłuszny, Kal to urodzony buntownik, który żywi wyraźną niechęć do brata i za wszelką cenę chce odnaleźć matkę. 


Moja recenzja

Na wschód od Edenu to jedna z najbardziej znanych i cenionych powieści XX wieku. Już od dawna chciałam sięgnąć po kolejną książkę Johna Steinbecka, bo nie dość, że internet tonie w zachwytach, to jeszcze wśród znajomych wielokrotnie słyszałam, że koniecznie trzeba go czytać. Z prozą autora miałam wcześniej styczność tylko raz – przy okazji książki Myszy i ludzie. Pamiętam, że ta niewielka objętościowo książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ale w porównaniu z innymi książkami autora była to forma bardziej kameralna. 

W powieści Na wschód od Edenu można dostrzec liczne wątki autobiograficzne. Miejsce akcji – Salinas Valley – to dolina, w której Steinbeck się wychował, a autor, podobnie jak Adam Trask, miał dwóch synów. Sam Steinbeck określał Na wschód od Edenu jako swoje opus magnum, więc oczekiwania miałam spore.

W okresie kiedy przeżywałam fascynację kinem lat 50., sięgnęłam po ekranizację Na wschód od Edenu z Jamesem Deanem w roli Caleba. Przed chwilą zajrzałam do swojej oceny sprzed trzynastu lat – film oceniłam bardzo wysoko. Szczerze mówiąc, niewiele z niego pamiętałam, więc lektura książki była dla mnie niemal całkowicie nowym doświadczeniem – i może właśnie dzięki temu tak mnie wciągnęła.

Steinbeck pozostaje autorem niezwykle aktualnym, bo jego proza dotyka tematów bliskich każdemu człowiekowi. Choć od wydania powieści minęły dekady, ludzka natura niewiele się zmieniła – wciąż zmagamy się z tymi samymi emocjami: zazdrością, pragnieniem miłości i uznania, próbą postępowania w dobry sposóbNa wschód od Edenu to opowieść o odwiecznej walce dobra ze złem, w której nie ma prostych odpowiedzi. Autor podkreśla, że człowiek ma w sobie oba pierwiastki, a klucz tkwi w decyzjach, które podejmuje. W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera ważne w powieści słowo „timszel”, czyli „możesz” – symbol wolnej woli i wyboru moralnego. Jak wspomina Samuel Hamilton, który nie wierzy w zło przekazywane we krwi – to my sami decydujemy, kim jesteśmy.

źródło

Mimo swojej objętości książka okazała się niezwykle przystępna dla czytelnika. Steinbeck nie epatuje filozoficznymi wywodami – skupia się na ludziach, motywacjach i ich akcjach. To prosta, ale głęboka opowieść, z której każdy może wyciągnąć coś dla siebie. Jeśli pojawiają się odniesienia, na przykład biblijne, autor wprowadza je w sposób bezpośredni i czytelny. Konflikt braci, motyw winy i przebaczenia, a nawet fizyczne znaki – jak blizna na czole – natychmiast przywodzą na myśl historię Kaina i Abla.

Bohaterowie Steinbecka są znakomicie skonstruowani – wielowymiarowi, autentyczni, często moralnie niejednoznaczni. Nietrudno sobie wyobrazić, że wielu aktorów marzyłoby o zagraniu tak bogatych psychologicznie postaci. Szczególnie kontrowersyjna może być Cathy – postać uosabiająca zło, które nie niszczy wprost, lecz zatruwa wszystko wokół. Jej wpływ na innych staje się studium tego, jak destrukcyjne może być zło, jeśli pozwolimy mu działać bez sprzeciwu. Można się jednak zastanawiać, czy autor nie posunął się tu o krok za daleko, przedstawiając ją w tak jednoznacznie negatywnym świetle. Moim zdaniem ratują ją przebłyski z końcowych partii powieści – wygląda na to, że nawet najczarniejszy charakter może mieć moment zawahania. I choć to ewidentnie postać negatywna, nie mogłam się doczekać, aż znów pojawi się na kartach książki. To doskonały przykład bohatera, który przyciąga uwagę i budzi emocje.

Na wschód od Edenu to monumentalna, poruszająca opowieść o naturze człowieka – o miłości, grzechu, winie i przebaczeniu. Steinbeck przypomina, że każdy z nas ma wybór. I choć nie zawsze jest on łatwy, właśnie w tej możliwości decydowania tkwi nasza największa siła.


niedziela, 21 września 2025

„Głęboko pogrzebany i inne opowiadania” Naomi Novik + książki przesłuchane w wakacje

 

Głęboko pogrzebany i inne opowiadania
Naomi Novik

Gatunek: fantastyka
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: Rebis

Kochasz ceramikę, ponieważ włożyłeś w nią serce - rzuciła ostro. - I nie kochasz świata, ponieważ w żadnej jego części nie zawarłeś cząstki siebie. (...) Robię coś z kości umarłych i jeśli to znów ożywa, to tylko dlatego, ze kocha to ktoś z żyjących, nawet jeśli tym kimś jestem tylko ja.
 

Opis wydawcy

Naomi Novik zabiera nas w oszałamiającą podróż przez znane z poprzednich jej książek krainy baśni i fantasy, mity i historię. Powracamy do świata Temeraire’a – dowiadujemy się, co się stało w starożytnym Rzymie, kiedy Marek Antoniusz zaopiekował się smoczycą, i poznajemy alternatywną wersję Dumy i uprzedzenia, w której Elizabeth Bennett służy jako kapitan w Korpusie Powietrznym. Powracamy do świata Scholomance, gdzie czarownica Beata musi stawić czoło aroganckiej współlokatorce. Poznajemy inną wersję historii znanej z Mocy srebra. W opowiadaniach Novik napotkamy także między innymi niekonwencjonalnych piratów z okresu regencji, Ariadnę strzegącą swojego brata Minotaura w Labiryncie, żołnierzy korzystających z magicznego czajniczka w okopach pierwszej wojny światowej i Irene Adler poszukującą Sherlocka Holmesa po upozorowaniu przez niego śmierci przy wodospadzie Reichenbach…


Moja recenzja

Z twórczością Naomi Novik jestem już dość dobrze zaznajomiona, dlatego wiem, czego mogę się po niej spodziewać. To literatura, w której autorka garściami czerpie inspiracje z mitów, baśni i legend, wplatając je w swoje opowieści. Jej proza ma zazwyczaj lekki, baśniowy klimat, który potrafi przenieść czytelnika do czasów dzieciństwa. Uznałam, że to będzie idealna lektura na urlop – i nie pomyliłam się.

Głęboko pogrzebany i inne opowiadania to zbiór trzynastu krótkich form pisanych przez Naomi Novik na przestrzeni lat – głównie do rozmaitych antologii tematycznie związanych z fantastyką. Pojawiają się tu jednak również odstępstwa, jak choćby opowieść osadzona w uniwersum Sherlocka Holmesa.

Autorka kilkukrotnie powraca do znanych już bohaterów i światów ze swoich wcześniejszych książek. Znajdziemy tu m.in. opowiadanie Po godzinach, osadzone w magicznej szkole Scholamance – czyli świecie, który akurat mnie nie porwał. Historia przywodzi na myśl zakazane nocne wyprawy uczniów Hogwartu. Ciekawostką jest postać o imieniu Beata – to subtelne nawiązanie do polskich korzeni autorki, które czasem można wychwycić w jej twórczości. W zbiorze znalazło się także opowiadanie Moc srebra, które stało się zalążkiem pełnoprawnej powieści – mojej ulubionej w dorobku Novik.

Jak to bywa ze zbiorami opowiadań, jedne historie trafiają do czytelnika bardziej, inne mniej. Wśród moich faworytów znalazło się opowiadanie Smoki i maniery – rozrywkowy retelling Dumy i uprzedzenia, w którym Elizabeth Bennet jest kapitanem Korpusu Powietrznego i ma własnego smoka. Bardzo spodobało mi się również tytułowe opowiadanie Głęboko pogrzebany – reinterpretacja mitu o Minotaurze, opowiedziana z perspektywy jego siostry. To chyba najbardziej mroczna i melancholijna historia w całym zbiorze. Zaskoczyło mnie także opowiadanie Siedem, opowiadające o tworzeniu rzeźby – subtelna, poruszająca opowieść o poświęceniu i zatraceniu się w sztuce.

Proza Naomi Novik jest lekka, baśniowa i pełna uroku. Ma przede wszystkim oczarowywać i otulać czytelnika niczym ciepły kocyk – i w tej roli sprawdza się doskonale. Niezmiennie cieszy mnie to, że autorka z takim wyczuciem tworzy opowieści, w których główną rolę odgrywa bohaterka pełnokrwista i wielowymiarowa.

Mam wrażenie, że Novik często testuje swoje pomysły właśnie w krótkiej formie, sprawdzając, czy mają potencjał na rozwinięcie w pełnowymiarową powieść. Siedem mogłoby z powodzeniem zostać rozbudowane – postaci i ich relacje aż się o to proszą. Wygląda jednak na to, że autorka postawiła na inne opowiadanie – Okrężna droga – jako zapowiedź swojej nowej książki. Historia ma piracki klimat, dużo akcji dzieje się na statku, a bohaterowie odkrywają nowy, tajemniczy świat. Zapowiada się intrygująco.


Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis

Dodatkowo, dorzucam podsumowanie ostatnio przesłuchanych książek:










niedziela, 17 sierpnia 2025

Kiedy życie zwalnia. Reportaż z greckiej wyspy – „Śpiew syreny” Charmian Clift


Śpiew syreny
Charmian Clift

Gatunek: literatura podróżnicza
Rok polskiego wydania: 1958
Liczba stron: 279
Wydawnictwo: 77 press

Nie sposób nie być tu świadomym głębokich i daleko idących różnic między mężczyznami a kobietami. Dwunastoletni chłopak wciąż jest dzieckiem, nieodpowiedzialnym, ekstrawertycznym, impulsywnym w myślach i w czynie. Dziewczyna w tym samym wieku to już kobieta, skryta, wycofana, powściągliwa, poważna, odpowiedzialna. I silna.
 

Opis wydawcy

W 1954 roku Charmian Clift wyruszyła z rodziną na odległą grecką wyspę Kalimnos, gdzie wraz z mężem miała pracować nad książką o tamtejszych poławiaczach gąbek. Nie mogła przewidzieć, że urok tego miejsca odmieni ich na zawsze. Zostali znacznie dłużej, niż planowali, a rytm kalimnoskiego życia i rytuały mieszkańców wyspy tak ją urzekły, że postanowiła je opisać.


Moja recenzja

Do momentu skończenia tej książki nie zdawałam sobie sprawy, jak dużą rolę Charmian Clift odegrała w środowisku pisarskiej bohemy. Śpiew syreny to reportaż w formie literackiego dziennika, w którym autorka spisuje spostrzeżenia z roku spędzonego na greckiej wyspie Kalimnos. Książkę zamyka myśl o pozostaniu w Grecji na dłużej – i faktycznie Clift wraz z rodziną przeniosła się później na Hydrę, tworząc z mężem miejsce spotkań artystów. Odwiedził je m.in. Leonard Cohen, a dziś organizowane są tam wycieczki tropami twórców, którzy szukali natchnienia w otoczeniu pięknej przyrody.

Po Śpiew syreny sięgnęłam, bo przeczytałam kilka pozytywnych opinii o książce Obierz mi lotos, wcześniej w Polsce wydanej kontynuacji. Okazało się, że to świetna lektura wakacyjna. Clift opisuje Kalimnos tak sugestywnie, że można poczuć się częścią wyspy – przenosimy się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie, bo cofamy się do lat 50. XX wieku. Autorka kreśli obraz biednego, surowego życia, w którym wszystko kręci się wokół połowu gąbek. Mężczyźni podejmują ciężką pracę poławiaczy, często przypłacając ją zdrowiem lub życiem, a pożegnania przed ich wyprawami stają się emocjonalnymi rytuałami całej społeczności.

źródło

Śpiew syreny to reportaż, który żyje emocjami, a nie tylko danymi. Styl Clift jest wrażliwy, poetycki i empatyczny  książka wymaga skupienia, ale odwdzięcza się niezwykłą atmosferą. Szczególnie mocno zapadają w pamięć opisy obrzędów – jak ten związany z deserem dla zmarłych. Opowieść o pomyłce, związanej z tortem dla dziecka, pięknie obrazuje, jak różne znaczenia może mieć jeden gest w odmiennych kulturach. Doceniam też umiejętność wplecenia zabawnych epizodów z codzienności na wyspie. Oprócz pomyłki z tortem zapada w pamięć wątek marzenia dzieci o posiadaniu zwierzątka domowego. Zdradzę tylko, że mieszkańcy nie przynieśli dzieciom małego pieska.

Ciekawy jest także obraz relacji kobiet i mężczyzn. Kobiety wychodzą za mąż wcześnie, wnoszą w małżeństwo posag, ale potem ich rola sprowadza się do rodzenia dzieci i czekania na powrót mężów z połowów. Narodziny córki bywają rozczarowaniem, bo oznaczają kolejne zobowiązania finansowe dla rodziny. Clift – jako cudzoziemka – wchodzi w ten świat trochę z boku. Jej obecność intryguje mieszkańców, a jednocześnie pokazuje, że nie wszystkie zasady jej dotyczą. Może więc pływać z mężczyznami, a nawet ich wyprzedzać – ku ich irytacji.

W ostatnich rozdziałach Śpiew syreny nabiera spokojnego rytmu. Autorka porównuje życie w Londynie, pełne pośpiechu i konsumpcjonizmu, z grecką codziennością, w której czas płynie wolniej i łatwiej znaleźć go dla rodziny. Ta obserwacja była dla mnie inspirująca – książka sprawiła, że i ja zaczęłam się zastanawiać nad tempem mojego życia. Najbardziej poruszył mnie obraz przemiany dzieci Clift – ich radość, wolność i zdolność do adaptacji pokazują, jak wiele daje bliskość natury i brak pośpiechu.

Przyznaję, że polubiłam tę rodzinę, dlatego tym bardziej wstrząsnęła mną wiedza o ich późniejszych losach: samobójstwo Charmian Clift i jej córki, a także przedwczesna śmierć syna. Wolę jednak zapamiętać ich z tego szczęśliwego czasu na Kalimnos – w słońcu, prostocie i bliskości, które tak pięknie udało się Clift uchwycić.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu 77 Press.


niedziela, 10 sierpnia 2025

Nowe Horyzonty 2025 – podsumowanie

W tym roku Nowe Horyzonty obchodziły 25-lecie, a w programie znalazło się wyjątkowo dużo ciekawych propozycji. Postanowiłam zrezygnować z głośnych filmów, które zapewne trafią do kin (takich jak To był zwykły przypadek czy Tajny agent). Teraz trochę tego żałuję – bo jednak oglądanie takich filmów na festiwalu to zupełnie inne doświadczenie.

Z obejrzanych przeze mnie tytułów udało mi się wyłonić pięciu faworytów. Zaczynajmy!

Poeta

W mojej ścisłej trójce najlepszych znalazł się film Poeta – niepozorna, kolumbijska produkcja o mężczyźnie, który w młodości wydał obiecujący tomik poezji. Od tamtej pory, w wolnych chwilach użala się nad sobą, próbuje odzyskać źle zainwestowane pieniądze i topi smutki w alkoholu. Nowa praca nauczyciela staje się dla niego szansą na poznanie utalentowanej uczennicy, której postanawia pomóc w rozwoju artystycznym. 

Dzięki montażowi i zdjęciom film często bywa zabawny, choć fabularnie nie jest komedią. Sytuacje, w których znajduje się bohater są trochę abstrakcyjne, ale nie są przesadzone – wszystko logicznie się spina. Reżyser zachowuje czułość wobec postaci, dzięki czemu relacje między nimi są autentyczne i angażujące. Nieważne czy opowiada akurat o ojcu i córce, poecie i uczennicy, czy kolegom po fachu – to zawsze jest szczere. Gdy dochodzimy do kulminacyjnych momentów wystarczy jedno wymowne spojrzenie między bohaterami, żeby wywołać w nas wzruszenie. Mocno polecam, mam nadzieję, że pojawi się u nas kinach!

Poezja

Kolejny zachwyt to Poezja z retrospektywy Lee Chang-donga. Historia starszej kobiety wychowującej wnuka, dorabiającej jako opiekunka osoby po udarze. Pewnego dnia zapisuje się na kurs poezji i próbuje napisać swój pierwszy wiersz. Temat twórczy przeplata się z wątkiem tajemniczego samobójstwa dziewczyny z klasy jej wnuka.

Płakałam już po trzydziestej minucie i łzy towarzyszyły mi przez resztę seansu. Duża w tym zasługa głównej aktorki — ciepłej, pełnej klasy kobiety, która szuka piękna w życiu, nawet gdy codzienność bywa brutalna. W zderzeniu z okrutną rzeczywistością jej postać zdaje się jeszcze bardziej krucha i niewinna. Reżyser pokazuje ją jako osobę wrażliwą, ale też sprawczą, co nadaje finałowi wyjątkowej mocy. Obejrzałam tylko dwa filmy z retrospektywy Lee Chang-donga, ale zaskakujące jest to, jak różne tematy porusza reżyser i jak zręcznie prowadzi swoje historie. 

Zbliżenie

To film, o którym przed seansem wiedziałam tylko tyle, że ma świetne oceny. Zaczyna się od sceny, w której dziennikarz trafia na miejsce nietypowej zbrodni. Ktoś podawał się za słynnego reżysera i oszukiwał ludzi. Potem dowiadujemy się, że wydarzenia są prawdziwe, a na ekranie występują ich autentyczni uczestnicy, odtwarzając sceny z przeszłości. Zatem osoby zaangażowane zgodziły się dograć sceny, które doprowadziły do konfliktu. 

Reżyser otrzymał pozwolenie na nagrywanie procesu oskarżonego, co pozwoliło połączyć dokument z fabułą w unikalny sposób. Zaskakuje fakt, że wszystkie osoby biorące udział w procesie zgodziły się na wzięcie udziału w filmie. To pokazuje, jaką magię wyzwala kino, jaką siłę ma sztuka. Pięknie wybrzmiewa też marzenie o byciu przez chwilę kimś innym, kimś, kogo ludzie podziwiają. Bardzo szczere kino.

Left-handed girl

Słodko-gorzka opowieść rozgrywająca się na tętniącym życiem tajwańskim targu. W scenariuszu maczał palce Sean Baker, co czuć w ogromnych pokładach empatii do bohaterów żyjących na marginesie społeczeństwa. Film potrafi rozczulić, ale też wciąga w dynamiczne, barwne środowisko. Pod koniec zahacza o telenowelowe tony, jednak rozmyte zdjęcia i zgrabny montaż sprawiają, że to rozwinięcie historii nie przeszkadza. Młoda aktorka przeurocza. 

Niewygodna prawda

Tak jak bohaterka Left-handed girl to pełna uroku dziewczynka, tak główna postać z Niewygodnej prawdy jest na zupełnie drugim biegunie. Kobieta ma dwa stany: na skraju wybuchu gniewu albo w jego trakcie. Marianne Jean-Baptiste daje popis aktorstwa, nadając tej postaci głębi i wielowymiarowości. Film jest kameralny, z teatralnym klimatem, oparty na relacjach między kilkoma bohaterami. Nie wszystko zostaje wyjaśnione, ale oglądanie starć aktorskich to czysta przyjemność.

I jeszcze kilka perełek

Świetny był dramat Płomienie Lee Chang-donga – opowieść o różnicach klasowych, która z czasem przeradza się w wciągający kryminał. Zdjęcia w tym filmie to mistrzostwo świata, zabawa światłem działa cuda. Ciekawy jest też zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale, Błękitny szlak. To dystopia o siedemdziesięcioletniej kobiecie walczącej o wolność w świecie, w którym prawo nakazuje jej życie w kolonii dla seniorów. Owoce opuncji początkowo zapowiadały romans w indyjskiej scenerii, ale zaskoczyły mnie pięknym, czułym obrazem tradycji żałobnych i queerową wrażliwością. Niesamowite, że w kraju żyjącym Bollywood powstał tak realistyczny, czuły film. Był też nowy film Sang-soo Honga – twórcy totalnego, który sam reżyseruje, pisze, montuje i kręci. Zew natury opowiada historię pierwszego spotkania chłopaka z rodzicami dziewczyny. Oglądanie tego wydarzenia jest równocześnie pięknie niezręczne, ale też fascynujące. Na koniec Wróbel w kominie – esencja „nowohoryzontowego” kina. Napięcie, poczucie, że „zaraz coś się wydarzy”, a gdy już wybucha, dostajemy surrealistyczne sceny, techno i wolność interpretacji. Od teraz zawsze będę sprawdzać czy kot nie utknął w pralce.

Kolejny raz Nowe Horyzonty okazały się strzałem w dziesiątkę. Warto śledzić premiery tych filmów w kinach i szukać starszych tytułów na VOD (Mam też nadzieję, że retrospektywa Lee Chang-donga trafi jeszcze do internetu, żebym mogła nadrobić resztę jego dzieł.)


niedziela, 3 sierpnia 2025

„Wiatr i Prawda” Brandon Sanderson – każdy zasługuje na drugą szansę

 

Wiatr i Prawda (tom 1 i 2)
Brandon Sanderson

Gatunek: fantasy
Rok polskiego wydania: 2025
Liczba stron: 685 & 653
Wydawnictwo: MAG

Ideały są martwe, chyba że stoją za nimi ludzie. Prawa istnieją nie dla samych siebie, ale dla tych, którym służymy.
 

Opis wydawcy

Długo oczekiwana, wybuchowa kulminacja pierwszego łuku narracyjnego bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła – arcydzieła fantasy, które sprzedało się w nakładzie ponad dziesięciu milionów egzemplarzy.


Moja recenzja

Brandon Sanderson zabrał mnie na niejedną niesamowitą przygodę. Pierwszy tom cyklu Archiwum Burzowego Światła, Drogę Królów, przeczytałam dziesięć lat temu! Od tamtej pory pokochałam wielu wykreowanych przez niego bohaterów i z coraz większym zachwytem odkrywałam uniwersum Cosmere. To właśnie dzięki Drodze Królów – oraz postaciom takim jak Kaladin, Shallan i Dalinar – sięgałam po kolejne książki autora.

Przez te wszystkie lata moja fascynacja Sandersonem nie słabła. Lektura Rozjemcy, Z mgły zrodzonego czy Elantris, tylko utwierdzała mnie w przekonaniu o jego niezwykłej wyobraźni. Nawet jeżeli Rytm wojny dla wielu był rozczarowaniem, ja dostrzegłam w nim liczne atuty – rozwój postaci Navani i Venli czy ciekawą drogę Kaladina do zostania pierwszym psychologiem Rosharu. Choć tempo akcji nie zachwycało, żyłam nadzieją, że piąty tom przyniesie emocjonujące zwroty akcji i wybitne zakończenie. Może te oczekiwania były zbyt wygórowane, bo teraz coraz wyraźniej widzę pęknięcia w tej monumentalnej serii.

Po raz kolejny Sanderson zdecydował się podzielić książkę na dwa tomy. Z jednej strony, fizycznie łatwiej trzymać w ręku ponad sześćsetstronicowy tom niż cegłę liczącą ponad 1300 stron. Z drugiej jednak – ten pierwszy tom nie daje czytelnikowi poczucia domknięcia. W moim odczuciu najlepiej czytać obie części jednym ciągiem, traktując je jako jedną historię. Pomysł odliczania dziesięciu dni do epickiego pojedynku zapowiadał się intrygująco, ale w praktyce ograniczył przestrzeń dla dynamicznej akcji. W efekcie dostajemy wiele rozwleczonych scen i niewielkie tempo, szczególnie w ciągu tych pierwszych pięciu dni.

Liczba postaci stała się dla mnie przytłaczająca. To już nie opowieść o Kaladinie, Shallan i Dalinarze, a historia rozpisana na dziesiątki „głównych” bohaterów. Przez to trudno mi było z kimkolwiek się zżyć – zabrakło postaci, której chciałabym kibicować. Wielokrotnie musiałam googlować imiona, bo zwyczajnie nie byłam w stanie ich wszystkich zapamiętać. Odniosłam też wrażenie, że w tym tomie Sanderson częściej niż wcześniej przeskakuje między perspektywami, przez co żadna z historii nie ma szansy odpowiednio wybrzmieć. W poprzednich tomach było to lepiej zbalansowane. 

Z przykrością muszę też przyznać, że duet Kaladina z Szethem mnie nie przekonał. Kaladin to postać spokojna, melancholijna, Szeth – psychicznie rozbity. Ich relacja, zamiast elektryzować, nużyła. Syl próbowała nadać temu wątkowi nieco energii, ale nie zdołała wyciągnąć z niego emocji. Sama koncepcja Kaladina jako terapeuty również wypadła blado – jego rady były powierzchowne, a przemiany bohaterów mało wiarygodne. Kaladin, którego kiedyś uwielbiałam, utknął w martwym punkcie. Sanderson co prawda domknął jego wątek, ale przez to, że w trakcie książki coraz bardziej traciłam do niego sympatię, finał nie wywołał żadnych większych emocji – choć powinien.

Motyw Krainy Ducha również mnie nie porwał. Sprawiał wrażenie pretekstu, by dopisać kolejne rozdziały – jakby autor próbował wypełnić puste przestrzenie dziesięciodniowej narracji. Dostajemy więc retrospekcje, powtarzające się konfrontacje z przeszłością i wielokrotne rozważania na temat emocji postaci. Oczywiście, są wyjątki – historia początku przybycia ludzi na Roshar oraz opowieści o Honorze i Ba-Ado-Mishram były bardzo potrzebne i naprawdę ciekawe. Niestety, reszta znacznie odstawała poziomem. 

Na szczęście jest też coś, co mnie zaskoczyło pozytywnie – wątek Adolina. Dotychczas nie należał do moich ulubieńców, ale w tym tomie jego historia budziła największe zainteresowanie. Może to kwestia stawki – podczas gdy Dalinar przeciągał czas, Adolin pragnął, żeby czas płynął szybciej, a jego kilkudniowa walka w końcu ustała. Jako jeden z nielicznych przeszedł autentyczną przemianę. Podobały mi się także fragmenty z Jasnah – choć krótkie, to pokazujące interesujące pęknięcie w tej pozornie idealnej postaci. To ciekawy punkt wyjścia do kolejnych tomów. 

I tutaj dochodzimy do elementu, który wypada najlepiej – fundamentów pod kolejną erę. Dalinar stworzył świetne tło dla nowego antagonisty, bohaterowie zostali rozproszeni po świecie, niektórzy walczą o przetrwanie, a nad Azirem jako jedynym miastem świeci słońce. Zapowiada się naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że droga do tego punktu była tak mało satysfakcjonująca.

Dla mnie Wiatr i Prawda to najsłabszy tom Archiwum Burzowego Światła. Mam poczucie, że to po prostu kolejna część serii, która niewiele zamyka. Zabrakło emocji, tempa i głębi, do jakich Sanderson mnie wcześniej przyzwyczaił. Trzeba jednak przyznać, że patrząc całościowo na pierwszą erę ABŚ, była to piękna przygoda – nawet jeżeli z wybojem na końcu. Autor potrafi opowiadać o drugich szansach, o tym, że nawet jeżeli bohater popełni błędy, to może próbować je naprawić. Oraz, że warto innym dawać tę drugą szansę. Po takim wniosku, muszę tylko dodać, że ta słabsza część nie sprawi, że przestanę sięgać po książki Sandersona. Zasłużył na wiele takich drugich szans!


Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka