sobota, 13 października 2018

Morza szum, ptaków śpiew i pohamowany ziew - „Manhattan Beach” Jennifer Egan



*Manhattan Beach*
Jennifer Egan

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Manhattan Beach
*Gatunek:* literatura piękna współczesna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2018
*Liczba stron:* 592
*Wydawnictwo:* Znak Literanova

"Ilekroć Anna przenosiła się ze świata ojca do świata matki i Lydii, miała wrażenie, że uwolniła się od jednego życia na rzecz drugiego, głębszego."
*Krótko o fabule:*
Jest rok 1943, dziewiętnastoletnia Anna Kerrigan nurkuje w okolicach Staten Island. Do tej pory, jako jedyna kobieta nurek, schodziła pod wodę, by naprawiać zniszczone statki, które walczyły na Pacyfiku. Teraz nurkuje w poszukiwaniu ciała swojego ojca. Kilka lat wcześniej Anna towarzyszyła ojcu podczas wizyty w posiadłości Dextera Stylesa, szemranego biznesmena, który dorobił się na czarnym rynku w czasach prohibicji. Spotkanie na Manhattan Beach trwało krótko, jednak losy tych trojga splotły się już na zawsze.
- opis wydawcy


*Moja ocena:*
Bardzo często kuszą mnie książki nagradzane, wyróżniane w różnych konkursach i plebiscytach. Mimo że opis Manhattan Beach wydawał mi się mało interesujący, to już określenie jej powieścią roku przez mieszkańców Nowego Jorku, nominacja do National Book Award i fakt, że autorka była wcześniej nagrodzona Pulitzerem przyciągało mnie do powieści jak magnes. Trudno też było nie zauważyć całej masy pozytywnych recenzji po premierze. Niestety, w tym przypadku pełne ekscytacji oczekiwania roztrzaskały się o nużącą fabułę.

W Manhattan Beach śledzimy niejako dwa osobne wątki, z których obszerniejszym jest ten dotyczący Anny, a pobocznym jest burzliwa historia podróży morskiej jej ojca. Chociaż oba mają mocne momenty, to żaden nie zostaje z nami na dłużej i nie wywołuje większych emocji. Początek sprawił, że miałam nadzieję na pełnokrwiste, charyzmatyczne postaci, za którymi będę maszerowała z przyjemnością przez lekturę. Pierwszy rozdział naprawdę sporo obiecuje, autorka czaruje czytelnika pięknymi, surowymi opisami, a kiedy Anna zrzuca buty i zanurza gołe stopy w zimnym piasku na tytułowej plaży, możemy aż poczuć przechodzący ją dreszcz. Jednak z czasem traci się ten niesamowity magnetyzm i zostaje nam zwykła historia w ładnym opakowaniu. Brakuje mi w niej jakiejś iskry, czegoś co pozwoliłoby mi ją zapamiętać.
źródło
Nie przepadam za powieściami obyczajowymi i w przypadku Manhattan Beach nie było w tej kwestii zaskoczenia. Tak liczne pochwalne recenzje sprawiły, że spodziewałam się przełamania mojej awersji, myślałam: „to pewnie taka książka, która w końcu mnie do tego gatunku przekona”. Jednak tak się nie stało. Wydaje mi się, że to musi być wspaniała podróż w przeszłość dla mieszkańców Nowego Jorku - autorka wykonała masę rzetelnej roboty wyszukując informacje z czasów wojennych na przeróżne tematy, przykładowo: specjalistycznej pracy w stoczni, precyzyjnie opisanej czynności nurkowania, po takie szczegóły jak tytuły filmów granych w kinach czy dawnych audycji radiowych. I ta jej ciężka praca wyszła na dobre, bo wstawki historyczne sprawiały mi najwięcej przyjemności.

Wspaniale jest ta książka napisana, styl robi ogromne wrażenie, wyczuwa się w nim taką surowość, ale zarazem i subtelność. Wątek feministyczny wybrzmiewa w jak najlepszych nutach, pokazywanie kobiety walczącej o swoje miejsce w bardzo męskim świecie wydaje nam się naturalną koleją rzeczy, za sprawą postawy Anny i jej podejścia do życia. Ona nie chce pokazać mężczyznom, że też da radę, ona po prostu chce zostać nurkiem. A że żadna kobieta wcześniej tego nie robiła? To trudno, będzie pierwsza! Problem polegał na tym, że to była tylko kropla w morzu wątków. Ich ilość i poprowadzenie fabuły sprawiły, że żaden nie stał się dla mnie głównym i prowadzącym, a zarazem żaden nie był mi naprawdę bliski. Kiedy już zaczynałam zakochiwać się w relacji Anny z ojcem, ten nagle znika. Kiedy rozwija się jakieś uczucie miedzy dwójką osób, nagle zostaje przerwane. Kiedy zaczynam z zainteresowaniem śledzić losy siostrzanej więzi i ta gdzieś ulatuje. Także były motywy, które wydawały mi się bardziej interesujące, jak chociażby relacja między Anną a Lydią, ale zabrakło miejsca na satysfakcjonujący ich rozwój. Zamiast tego pojawiało się znowu kilka kolejnych wątków.

Mam trochę problem z Manhattan Beach. Doceniam jej zalety, wiem, że wiele osób może ją pokochać, ale ja nie zostałam do niej przekonana. Dla mnie jest poprawna, a nie tego się po tym głośnym tytule spodziewałam. Ogromny misz-masz wątków w tym przypadku zadziałał moim zdaniem na niekorzyść, a ja czułam się przerzucana między zamkniętymi przyjęciami dla elity, mafijnymi porachunkami, przygodami morskiej żeglugi i miłosnymi uniesieniami. Co za tym idzie - po lekturze nie został większy ślad.
Za to po inne książki Egan sięgnę na pewno, chociażby dlatego, że ta podobno jest tak różna od tych, które wcześniej pisała.

Moja ocena: 6-/10



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka