niedziela, 23 maja 2021

„Cień i kość” – jak zrobić dobrą ekranizację młodzieżowej książki i zadowolić fandom

Serial Cień i kość powstał na podstawie słynnej serii książek autorstwa Leigh Bardugo. Kiedy w sieci pojawiły się materiały z planu, wiedziałam, że niewiele czasu zostało mi na przeczytanie trylogii przed premierą pierwszego odcinka. Ci, którzy mnie śledzą, wiedzą, że się udało i niedawno skończyłam przygodę z trylogią Grisza, o której zdanie mam dość ambiwalentne (więcej informacji znaleźć można tutaj). W skrócie – było w książkach kilka bardzo mocnych punktów, ale całości brakowało dodatkowego kopa, a młodzieżowe schematy i nieciekawi bohaterowie mocno obniżyli wrażenia z czytania. Natomiast po zapoznaniu się z pierwszymi entuzjastycznymi opiniami na temat serialu, byłam pełna optymizmu i nadziei, że mankamenty z pierwowzoru będą na ekranie poprawione. Zastanawiałam się jedynie nad tym, jak na moje wrażenia wpłynie wplecenie wątku z Szóstki wron, dylogii z tego samego uniwersum, której jeszcze nie przeczytałam.

W pierwszym odcinku poznajemy krótki zarys historii i jest to dość wierny obraz tego, z czym mamy do czynienia również w książce. Pojawia się główna bohaterka, Alina, zajmująca się w wojsku kartografią, która ląduje na statku przemierzającym przerażającą Fałdę, czyli część ziemi zamieszkaną przez złowrogie volcry. Już w pierwszym odcinku dowiemy się, że dziewczyna posiada niespotykaną moc kontrolowania światła. Moc, która akurat jest w Ravce bardzo potrzebna, zatem Alina stanie się osobą przez wielu poszukiwaną.

Uwielbiam to, że mój mąż ogląda ze mną te wszystkie młodzieżowe produkcje, ponieważ mam dzięki temu przykład perspektywy człowieka, dla którego ta historia jest czymś zupełnie świeżym. Pozwoliło mi to inaczej spojrzeć na wiele sytuacji, jak wrzucenie widza na głęboką wodę od samego początku serialu. W pierwszym odcinku dość intensywnie jesteśmy atakowani informacjami dotyczącymi świata przedstawionego, nazwy krain, tytuły poszczególnych magów, kto z kim toczy wojnę i skąd wzięła się Fałda – to już dużo nowości, a do tego twórcy zaczynają ciągnąć drugi wątek, znany fanom z książki Szóstka wron. Informacji jest sporo, ale w jakiś dziwny sposób działa to na korzyść, ponieważ widz zostaje zmuszony do skupienia uwagi na wszelkich niuansach, dzięki czemu łatwiej wchodzi w ten fantastyczny świat.

Ożywienie świata znanego z trylogii to zresztą jeden z najmocniejszych punktów serialu Cień i kość. Od pierwszych minut widać, że budżet nie był problemem, a twórcy wykorzystali go w najlepszy możliwy sposób, przykładając się do detali. W tym świecie przedstawionym czuć rosyjski klimat nawet mocniej niż w książce, bo zamiast wciąż powtarzać rosyjsko brzmiące nazwy krain czy słowa przypominające język rosyjski, to po prostu wykorzystano zabawę scenografią i kostiumem. Największe wrażenie robią chyba kefty, czyli te kubraczki noszone przez Grisze. Wyobrażałam je sobie podobnie, ale dopiero zobaczenie ich na ekranie naprawdę dopełniło tę wizję.

Jednym z najmocniej chwalonych elementów ekranizacji jest obsada. Co chwilę można natknąć się na zachwyty nad Benem Barnes'em, który dostał ważną rolę w postaci Zmrocza. Niestety, ja się trochę z fandomem w tej kwestii rozjeżdżam, bo cała ekipa z ekranizacji trylogii Cień i kość jest dla mnie co najwyżej poprawna, ale brakuje jej charyzmy. Przede wszystkim gra Aliny po pierwszym odcinku zaczyna uwierać, ewidentnie dziewczyna świetnie radzi sobie w scenach luźnych pogawędek z początku serialu, ale im więcej ciężaru emocjonalnego spada na bohaterkę, tym aktorka bardziej się gubi. Finalnie, Alina jest mocno podobna do tej postaci książkowej, bo wypada raczej irytująco, chociaż z innych powodów niż ta z pierwowzoru. Smutno mi z powodu Zmrocza, którego wyobrażałam sobie jako mocny, czarny charakter, a w wykonaniu Barnes'a jest chłopcem raczej delikatnym, któremu brakuje siły i zdecydowania, których oczekiwałam. Chemii między tymi bohaterami nie wyczułam w ogóle, więc ten wątek należy w moich oczach do najmniej ciekawych. Jeżeli jednak miałabym kogoś tutaj wskazać palcem, to uważam, że to reżyser zawinił z poprowadzeniem postaci, bo ewidentnie czuć w nich było potencjał. Lepiej jest na drugim planie, bo Mal radzi sobie lepiej niż mdły, książkowy pierwowzór, Zoya jest świetna, a Baghra rządzi. Żal trochę tych głównych postaci. Po prostu.

Twórcy serialu postanowili połączyć opowieść z trylogii Grisza z historią bohaterów Szóstki wron. I tutaj, może kwestia tego, że ten wątek był dla mnie nowością, ale perspektywa Kaza, Inej i Jaspera była najbardziej angażująca. Ktokolwiek zdecydował się zaryzykować i połączyć te dwie historie, dokonał dobrego wyboru. Początkowo miałam problem z wiecznie zaciętą miną Kaza i trochę nie rozumiałam zasadności tej grupki, ale im dłużej poświęcano im czasu, tym mocniej wciągał mnie ten wątek. Przede wszystkim charakterne postacie, z robiącymi wrażenie umiejętnościami, do tego klimat trochę przypominający Stop prawa Sandersona, czyli rewolwerowcy, spiski, porwania, szajka do wynajęcia. No, po prostu miodzio. Muszę także zaznaczyć, że aktorsko jest tutaj o wiele lepiej niż wśród ekipy Cienia i kości – do Kaza może i trzeba się trochę przyzwyczaić, ale Inej i Jasper kradną show. Najmocniej Jasper, który jest takim promyczkiem serialu, zagrany naturalnie, ale zarazem charyzmatycznie i trudno nie docenić tutaj świetnego castingu. Najlepsza postać serialu. Obok kozy, oczywiście. Kto oglądał, ten wie.


Cień i kość to przykład dobrze wykonanej pracy nad ekranizacją. Twórcy czerpali z pierwowzoru to, co najlepsze, przyłożyli się do zbudowania wiarygodnej scenografii, stworzyli odpowiednie kostiumy, przeprowadzili porządny casting, a do tego zaryzykowali. Zazwyczaj fani książek drżą na myśl o zmianach w ich ulubionej historii, ale tutaj magicznie te dodatkowe wątki tylko pomagają rozwinąć świat, a osobom znającym fabułę trylogii dać dodatkowy dreszczyk wrażeń przy poznawaniu nowych postaci. I może sama nie należę do fandomu uniwersum Bardugo, a książki podobały mi się raczej umiarkowanie, to nie mogę zaprzeczyć, że ekranizacja wyszła dobrze. Nie jest to „moja filiżanka herbaty”, ale docenić potrafię. Na pewno też będę oglądała dalej i czekała na pojawienie się Nikołaja!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka