sobota, 19 października 2019

Życie to sztuka akrobacji - „Mock. Czarna burleska” Teatr Muzyczny Capitol

Marek Krajewski nazywany jest ojcem chrzestnym polskiego kryminału. Wykreowana przez niego postać - komisarz Eberhard Mock, pracujący w przedwojennym Breslau stał się inspiracją dla stworzenia najnowszej premiery w Teatrze Muzycznym Capitol. Tak się złożyło, że autor w tym roku świętuje dwudziestolecie swojej twórczości, a Capitol działający od 1929 roku swoje dziewięćdziesięciolecie. Takie dwa jubileusze postanowiono połączyć. Konrad Imiela, dyrektor teatru wyreżyserował burleskę, w której centrum postawił postać Mocka, a jego przygody z kolejnych książek przedstawił za pomocą poszczególnych utworów. Można powiedzieć, że obok takiego wydarzenia Wrocławianie nie mogą przejść obojętnie. Tutejszy świat teatru i literatury spotkał się, żeby razem świętować jubileusze, a widzowie powinni się bawić razem z twórcami.
źródło
Przed wybraniem się na spektakl warto sobie uświadomić jedną rzecz - jak pełna nazwa wskazuje nowe przedstawienie Capitolu to burleska, czyli forma teatralna opierająca się na grupowych tańcach,  śpiewach, często wulgarna i parodiująca ważne tematy. Nie ma więc po co streszczać fabuły spektaklu, bo tutaj raczej będziemy mieć kontakt z kolejnymi songami, dotyczącymi przygód komisarza Mocka, ale brak będzie linearnej opowieści.
Pomysły reżysera okazały się strzałem w dziesiątkę. Przede wszystkim dobrze sprawdza się fakt, że całość podzielona jest na kolejne grzeszki, słabości głównego bohatera, będące niejako tematem piosenek. Mamy m.in.: „wrażliwość”, „samotność”, „urodę”, „rodzinę”. Nakieruje to publiczność na odpowiednie tory i pozwoli skupić się na danej kwestii. Widzom nie pozwolą się zagubić także damy ulicy, czyli sześć kobiet, które są niejako narratorami opowieści, wypełnią przestrzeń między dużymi songami swoimi przyśpiewkami i przygrywaniu na ukulele.
źródło
Testy piosenek napisał Konrad Imiela wspólnie z Romanem Kołakowskim, który zmarł w styczniu tego roku. W większości były one zgrabnie złożone, jasne w przekazie, dawały odpowiedni obraz danego tematu. I choć ogólny wydźwięk jest raczej pozytywny to czasami miałam problem z dość topornie poskładanymi zdaniami.
Na pewno wrażenie robi warstwa muzyczna. W tej kwestii brawa należą się młodemu kompozytorowi, Grzegorzowi Rdzakowi. Jego show to przede wszystkim różnorodność, która się w tym przypadku opłaciła. Będziemy słyszeć tutaj rytmy tanga czy samby, potowarzyszą nam przyśpiewki przy ukulele i poruszające piosenki aktorskie, doświadczymy zabawnych brzmień cyrkowych, a zaskoczą także elementy rapu i muzyki elektronicznej. Okazuje się, że ta dziwna mieszanka ma sens i sprawia, że publiczność z piosenki na piosenkę jest coraz bardziej zaangażowana i zaciekawiona kolejnymi rozwiązaniami.
Skoro już przy utworach jesteśmy to warto też pochwalić choreografię i zespół taneczny, który ponownie wnosi bonusowe atuty do przedstawienia. Szczególnie w pamięci zapadła świetna scena z kina Capitol - proste ruchy, które wykonane z odpowiednią precyzją dają świetny efekt, a także piosenka żony Mocka, wykonana raczej w nowoczesny sposób, jednocześnie z zachowaniem klasycznej choreografii w otoczeniu wachlarzy z białych piór.
źródło
Jeżeli chodzi o aktorskie perełki to mam ich kilka. Pierwsze duże wrażenie robi piosenka wykonana przez Tomasza Wysockiego. Ten człowiek śpiewa tak, że nie da się od niego odwrócić uwagi. Znalazł idealny balans między realnością a karykaturą, a ja zostałam zdecydowanie oczarowana. Pomysł na piosenkę również wypadł bardzo dobrze, z zaskoczeniem w końcówce utworu. Drugim mocnym wejściem była oczywiście Emose Uhunmwangho. Mimo że już tyle razy słyszałam ją na żywo, to ta kobieta za każdym razem zaskakuje mnie swoją barwą, brzmieniem, które przenika dogłębnie i wzbudza dreszcze. Tym bardziej, że jej piosenka była wzruszająca, mówiąca o współczesnych problemach, jak pogardzanie drugim człowiekiem, traktowanie innych jako gorszych od siebie. Kiedy została zamknięta w neonowej klatce naprawdę ściskało się gardło. Ostatnim wyróżnieniem okrasiłabym Ewę Szlempo-Kruszyńską, żonę Mocka, która dostała dość trudną aranżację, gdzie szybkim tempem musiała recytować spore ilości tekstu. Poradziła sobie świetnie, a jej postać została w pamięci jako jedna z bardziej charakterystycznych. Warto też wspomnieć o zabawnym utworze z cyrku i piosence w kinie, która robiła wrażenie wizualne, a nucę ją do dzisiaj.
źródło
Jakimś magicznym sposobem udało mi się zdobyć bilety już na pierwsze publiczne wystawienie Mocka. Czarnej burleski, także byłam na spektaklu 10 października, a uroczysta premiera odbyła się 12 października. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby wybrać się akurat tak wcześnie. Zazwyczaj pierwsze spektakle są jeszcze trochę chwiejne i dopiero z każdym kolejnym wystawieniem całość lepiej się układa. Dlatego miałam kilka uwag do całości. Przede wszystkim u dam ulicy czasami widać było niedogranie. Każda z nich miała mieć inną, ale silną osobowość, a wyszło na to, że w pamięć zapadają może trzy, a reszta trochę odstaje. Po takim zbiorowym narratorze spodziewałabym się więcej harmidru i energii, a czułam raczej jego przebłyski (wejście na drugi akt było zdecydowanie mocniejsze). Oprócz tego waga odgrywania głównego bohatera trochę przycisnęła Artura Caturiana, a jednocześnie konstrukcja spektaklu nie dała mu możliwości zabłysnąć. To, że aktor jest zdolny już wiemy, widzieliśmy go w Blaszanym Bębenku i na pamiętnym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Tutaj wydaje się pasować idealnie do roli wycofanego, chociaż czasami niepanującego nad sobą Mocka. Niestety wydawało mi się, że sporo było O głównej postaci, ale BEZ głównej postaci, przez co trudno było nawiązać prawdziwą więź z tym człowiekiem i poznać go bliżej. Większość akcji została opowiedziana przez innych bohaterów, a Mock jedynie pojawiał się na chwilę i rozwiązywał sprawę. Sam Artur momentami był świetny, ale ogólnie wypadł tylko znośnie. Spodziewałam się o wiele więcej.
źródło
Spektakl świetnie się sprawdza jako dostarczyciel rozrywki - przez cały czas ogląda się całość z niegasnącym zainteresowaniem, dzięki różnorodności piosenek i wykonawców. To wspaniała laurka dla Marka Krajewskiego i jego twórczości. Wciąż mam przed sobą niektóre sceny, bawiłam się naprawdę przednio. Podejrzewam, że Ci, którzy czytali twórczość Krajewskiego również byli zadowoleni. Może nie jest to jeden z najmocniejszych spektakli Teatru Muzycznego Capitol, ale wciąż warto się na niego wybrać i miło spędzić czas.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka