wtorek, 24 września 2019

Wszyscy jesteśmy szaleni - „Lot nad kukułczym gniazdem” Ken Kesey



*Lot nad kukułczym gniazdem*
Ken Kesey

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* One flew over the cuckoo's nest
*Gatunek:* społeczna/obyczajowa
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 1962
*Liczba stron:* 368
*Wydawnictwo:* Albatros 

Świat należy do silnych, przyjacielu! Nasza egzystencja oparta jest na zasadzie, że silni rosną w siłę, pożerając słabszych. Musimy się z tym pogodzić. To zupełnie normalne. Poniekąd prawo przyrody. 
*Krótko o fabule:*
McMurphy, szuler, dziwkarz i zabijaka, udaje wariata, żeby wykpić się od odsiadywania wyroku. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym wydaje mu się dobrym żartem. Do chwili, gdy dowiaduje się, że nie odzyska wolności, dopóki nie uznają go za wyleczonego. Decyzja należy do Wielkiej Oddziałowej, z pozoru uosobienia słodyczy i dobroci, w rzeczywistości sadystki znęcającej się nad pacjentami. McMurphy, który buntuje przeciwko niej chorych, nagle zdaje sobie sprawę, że jeśli się przed nią nie ukorzy, nie opuści szpitala. Czy da się pokonać bezdusznemu Kombinatowi?

- opis wydawcy 

*Moja ocena:*
Bez trudu możemy wymienić kilka tytułów książek, które każdemu z nas są znane, nieważne czy czytaliśmy daną powieść czy tylko gdzieś o niej usłyszeliśmy. Lot nad kukułczym gniazdem zdecydowanie do tej grupy należy. Co prawda mam wrażenie, że większość kojarzy go przede wszystkim z ekranizacją z 1975 roku. Swoją drogą bardzo udaną ekranizacją, która zgarnęła pięć Oscarów w najważniejszych kategoriach. Reżyserem był Milos Forman, a główną rolę zagrał Jack Nicholson i jest to jeden z jego najlepszych występów na dużym ekranie. Ja film oglądałam lata temu, ale zrobił na mnie wtedy spore wrażenie i zapadł w pamięci jako przedstawienie walki jednostki z totalitarnym systemem. Sięgając po książkę spodziewałam się pewnego rodzaju powtórki, a okazało się, że dostałam coś zgoła odmiennego.

Ken Kesey znany był jako nonkonformista, człowiek sprzeciwiający się przyjętym normom społecznym, stale poszukujący wolności. Podobno sporo jego książek powstało pod wpływem narkotyków, za których posiadanie był nawet prawnie karany. Lot nad kukułczym gniazdem był jego debiutem w świecie literackim, a impulsem do napisania powieści okazała się praca w roli sanitariusza w szpitalu psychiatrycznym.

Teoretycznie książkę można potraktować dość powierzchownie: po prostu jako historię o oddziale dla osób chorych psychicznie, obserwować ich zachowanie i sposób, w jaki przeprowadzano terapię. Fabuła przedstawiona jest z perspektywy jednego z pacjentów, „Wodza”, niezwykle wysokiego i silnego mężczyzny, pochodzenia indiańskiego. W szpitalu udaje głuchoniemego, dzięki czemu często jest obecny przy istotnych rozmowach personelu - bardzo to wygodny zabieg, pozwalający czytelnikowi zobaczyć pełny obraz tego środowiska: nie tylko pacjentów, ale także pracujących tam osób.
źródło
Patrząc na Lot nad kukułczym gniazdem czysto fabularnie stwierdziłam, że nie była to książka wybitna, która by mnie wciągnęła, której nie mogłam odłożyć na bok. Dość długo męczyłam się czytając, nie mogłam wsiąknąć w historię i polubić bohaterów. Przede wszystkim od początku uderzyła mnie lekka niesprawiedliwość: wszyscy uważają McMurphy'ego za dobrego bohatera, a Oddziałową za obraz najgorszego zła. Problem jest taki, że McMurphy to prawdziwy rzezimieszek, częstokrotnie karany, otwarcie opowiadający o swojej ciemnej stronie, a nawet skazany za gwałt na nieletniej. Przyjęcie opinii o tym człowieku jako o wybitnej jednostce, która walczy z systemem wbrew całemu światu, której powinniśmy kibicować jakoś mnie w tym momencie raziło. Równocześnie robienie z siostry Ratched antagonistki z piekła rodem także wydawało mi się na wyrost. W końcu starała się utrzymać porządek na oddziale i nie mogła ulegać wszystkim prośbom pacjentów. To, że jej sposób terapii był błędny to inna sprawa - może nie umiała inaczej, myślała, że robi dobrze, że powinno się silną ręką trzymać tę grupę? Przede wszystkim postawiona na czele pielęgniarek miała w rękach siłę, która dała jej pewność siebie i poczucie, że jest ponad innych, że to reszta powinna dopasować się do jej poglądów. Współcześnie pełno znamy takich właśnie osób, które zdobywając pozycję, korzystają z niej w nieadekwatny sposób. Także to jest bardzo nieodpowiednie, ale jakże ludzkie zachowanie. Dlatego z takiej czysto fabularnej perspektywy odcięłabym się tutaj od przyjęcia konfrontacji w postaci: dobry McMurphy walczący przeciwko złej Oddziałowej.

Oglądając film odczytałam go jako problem walki jednostki z systemem, jednak z książki wyciągnęłam raczej coś innego. O wiele bardziej uderzyło mnie, że to historia, która mówi o nas, jako o społeczeństwie. Większość z nas postępuje według przyjętych reguł, stara się robić wszystko tak, jak wypada, idzie ścieżką, którą wybierało wielu przed nami. Jednak zawsze znajdą się Ci, którzy chcą iść pod prąd, którzy myślą inaczej, czują inaczej, nie potrafią odnaleźć się w tym układzie, którzy obawiają się wpasować w ten porządek. Większość z nich jest przerażona na myśl głośnego wypowiadania się o tym, że są odmienni, wolą po cichu przejść przez życie, znaleźć jakąś norę i przesiedzieć w niej, starając się dopasować do całej reszty, nie dzieląc się swoimi przemyśleniami. Jednak wystarczy, że znajdzie się jeden, który pokaże, że można mówić głośno o swoich problemach, że można domagać się traktowania nas jako człowieka, mimo że mamy inne poglądy, odczuwamy inaczej. I chodzi o to, że postaci McMurphy'ego nie odczytuję tutaj jako tej wybitnej jednostki, która stawiła czoła reszcie społeczeństwa. To był po prostu dość bezczelny, bezpośredni człowiek, który nie bał się powiedzieć, co myśli. Niepozbawiony pozytywnych cech (naprawdę przejmował się losem kolegów), ale równocześnie pogubiony i często odpychający dla czytelnika. Jednak sam fakt, że się postawił okazał się wystarczającym bodźcem, żeby grupka społeczeństwa mogła powiedzieć: „nie” i przestała chować się przed całą resztą (tutaj: zdecydowała się wyjść ze szpitala, gdzie większość siedziała dobrowolnie). Także dla mnie intencje McMurphy'ego były mniej altruistyczne niż mogłoby się wydawać, ale okazały się wystarczające do stymulacji „chorych” do zrobienia kroku do przodu.

Siła tej książki polega przede wszystkim na uniwersalności - w dzisiejszych czasach odczuwam bardziej niż kiedykolwiek kategoryzację ludzi. Mam wrażenie, że społeczeństwo nabrało jakiejś okrutnej lekkości w dobieraniu etykietek i przyklejaniu do poszczególnych osób. Większość bohaterów książki żyje w szpitalu, bo jest przerażona wizją powrotu do społeczeństwa. A my, jako społeczeństwo sprawiamy, że niektórzy czują się w nim nieswojo, obawiają się mówić głośno o sobie i swoich odczuciach. Nie mówię, żeby rozwalić cały system, bo reguły też są potrzebne, ale nie bądźmy jak Oddziałowa i patrząc na bliźniego zobaczmy po prostu człowieka, który ma prawo myśleć inaczej niż wszyscy.
Trochę to zabawne, że podczas czytania byłam daleka od zachwytów, a po przetrawieniu treści jestem pod sporym wrażeniem. Naprawdę warto tę książkę przeczytać, a później przemyśleć. Ciekawa jestem jak Wy ją odebraliście.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka