wtorek, 2 lipca 2019

O dwóch muzycznych premierach - „Aladyn” i „Rocketman”

Ostatnio nie po drodze mi z oglądaniem filmów. Jeżeli spędzam wieczór przed ekranem to najczęściej wybieram odcinek jednego z seriali (teraz na tapecie RuPaul's Drag Race). Za to w czerwcu byłam w kinie na dwóch filmach muzycznych, o których dzisiaj przekażę tutaj kilka słów.


Aladyn (2019)

źródło
Trudno nie zauważyć, że aktualnie w kinach panuje moda na filmy live-action, oparte na znanych i kochanych przez wielu bajkach z dzieciństwa. Nie do końca jestem przekonana do tych pomysłów, szczególnie w kwestii przenoszenia jeden do jednego fabuły z animacji na film. Bo co to za frajda oglądać tę samą historię, ale pozbawioną uroku starej kreski twórców Disneya? Tak trochę było z Piękną i Bestią, tak podejrzewam będzie z Królem Lwem. Natomiast Aladyn, o dziwo, próbował zboczyć z tej ścieżki powielania fabuły.
Oprócz standardowych wątków, czyli Aladyna-złodzieja, który zdobywa magiczną lampę i udaje księcia Aliego, dostaniemy kilka ciekawie rozbudowanych historii. Przede wszystkim na plus działa poprowadzenie wątku Dżasminy, który w animacji był tylko lekko liźnięty. Tym razem staje się ona równorzędną główną bohaterką, a wątek nabiera kolorów feministycznych (ale przedstawiony naprawdę subtelnie i naturalnie). Byłam bardzo zaskoczona postacią Dżina, bo to był element o który bałam się najbardziej. Co prawda, nie da się konkurować z pierwowzorem, do którego dubbing stworzył niezastąpiony Robin Williams, ale w filmie wyszedł nad wyraz zgrabnie. Jego postać dostała bardziej rozbudowany wątek, trochę go uczłowiecznili. Przede wszystkim okazało się, że Smith pasuje do tej konwencji i poradził sobie z tą charyzmatyczną rolą śpiewająco. A jak już o tym mowa - wmontowano mu kilka wstawek muzycznych, które były idealnym uzupełnieniem jego stylu. Muzyką do filmu zajął się Alan Menken, czyli twórca oryginalnej ścieżki dźwiękowej do animacji Aladyn z 1992 roku. To było świetne posunięcie, bo dał tamtym utworom drugie życie, przez co nie brzmiały jak odgrzewane kotlety. Czuć było w nich energię i kolory, które kojarzą nam się z kinem bollywood. Szczególnie w pamięć zapadają żywiołowe Prince Ali czy emocjonalne Speechless. Dobrze, ale chwalę i chwalę, a film cierpi na kilka poważnych błędów. Początek nie nastraja pozytywnie. Było nudno i banalnie, kolory i scenografia chwilami raziły sztucznością. Rozkręca się powoli, aż do pojawienia się Dżina niewiele się dzieje, a z postaci ciekawa wydaje się tylko Dżasmina. Na szczęście po znalezieniu lampy akcja się rozkręca.
Mena Massoud, który grał główną rolę raczej nie przekonał mnie do swojej postaci. Miał momenty lepsze i gorsze, jego śpiewu nie polubiłam, a błyszczał tylko w kilku scenach (udawanie postaci księcia Aliego trochę go ożywiła). W momentach muzycznych odstawał, szczególnie zestawiony z Dżasminą, która śpiewała pięknie. Brakowało mi rozwoju postaci Dżafara, to ponownie antybohater, który chce władzy i pieniędzy, ale nie dostaje żadnego wyjaśnienia swoich pragnień. A szkoda. Smuci fakt, że reżyserował Guy Ritchie jednak brakowało Aladynowi dodatkowego kopa. Na dodatek - wiem, że to rzecz typowa dla Guya Ritchiego, ale w tym przypadku slow motion jakoś mi nie pasowało. Robiło się z tego dość schematyczne widowisko. I końcówka rozczarowująca.
Zatem, to naprawdę niezła przeróbka Aladyna (szczególnie, że spodziewałam się fiaska). Miło było popatrzeć na ładnie zaanimowanych Abu i Latajacy Dywan, ścieżka muzyczna ma kilka cudownych momentów, a wątki Dżasminy i Dżina poszły w ciekawą stronę. Jak na film familijny to wyszło nieźle.

Moja ocena: 6/10


Rocketman (2019)

piękny poster! źródło
Porównanie Rocketmana do Bohemian Rhapsody wydaje się nieuchronne. Z każdej strony trąbi się o tym czy jest lepszy czy gorszy. I muszę przyznać, że także moim pierwszym zdaniem po wyjściu z kina było nawiązanie do Bohemian Rhapsody: „A widzisz, jednak można zrobić dobry film o muzyku!”
Nie spodziewałam się wiele po tym filmie. Poszłam do kina dość wcześnie, kiedy jeszcze nie słyszałam żadnych opinii czy recenzji. Na dodatek o wiele bardziej czekałam na premierę Bohemian Rhapsody, bo Queen uwielbiam, a co do Eltona Johna to stosunek mam dość ambiwalentny. Z jednej strony to kolorowa postać, która wniosła sporo do współczesnej muzyki, a z drugiej - kojarzył mi się zawsze z takim zwykłym popem. Po wyjściu z kina wiem, że się myliłam, a John wydał mi się o wiele ciekawszą personą świata muzyki. Dobrze, ale zacznijmy od tego, że film Rocketman ma podstawową cechę dobrego musicalu - sprawdza się jako kino rozrywkowe. Od pierwszej sceny zostajemy wciągnięci w świat Eltona i to nie tylko ten zewnętrzny, który znamy z mediów, tylko wchodzimy niejako do głowy tej postaci. Reżyser filmu, Dexter Fletcher pozwolił sobie na twórczą pracę, która sprawiła, że Rocketman to nie po prostu film biograficzny, ale ciekawie przedstawiona historia zagubionego artysty, który szuka swojej ścieżki. Fletcher to ten człowiek, który przejął pod koniec produkcji reżyserię filmu Bohemian Rhapsody. Tamtego widocznie nie udało się uratować, za to w Rocketmanie mógł pozwolić sobie na pewną artystyczną wolność.
Co prawda temat filmu jest oklepany i banalny, ale dzięki temu, że to opowiadanie właśnie o Eltonie Johnie, to całość czerpie z jego kolorów, jego wzlotów i upadków, jego niesamowitej a prawdziwej historii. Na dodatek piosenki muzyka będą od początku korespondować z treścią, twórcy nie trzymali się chronologii wydawanych przez niego płyt, ale wrzucali akurat taki utwór, który będzie pasował do danej sceny filmu. Wyszło to naprawdę świetnie, w pamięci zapadł mi szczególnie moment pojawienia się piosenki I'm still standing, która chronologicznie była nagrana przed odwykiem, a w filmie pojawia się w idealnej chwili. Mówiąc o sukcesie Rocketmana nie da się ominąć Tarona Egertona. Jestem w grupie osób, która uważa, że Malek poradził sobie z postacią Mercury'ego, ale na pewno nie na tyle, żeby zgarnąć Oscara. Natomiast Egerton jest w roli Eltona genialny. Przede wszystkim nie stara się za wszelką cenę go kopiować - filtruje wydarzenia i emocje przez siebie i wychodzi mu to bezbłędnie. Na dodatek warto wspomnieć, że w Rocketmanie to aktorzy wykonują wszystkie piosenki, a Egerton radzi sobie z nimi bardzo dobrze. Nie dość, że potrafi śpiewać, to jeszcze pokazuje nam niesamowitą energię i charyzmę muzyka.
Rocketman cierpi na kilka bolączek kolejnego muzycznego filmu biograficznego - postacie poboczne wydają się słabiej zarysowane (szczególnie rodzina Eltona), a fabuła toczy się dobrze znanymi ścieżkami. Mimo wszystko to świetna rozrywka, na którą warto poświęcić czas. Szczególnie jeżeli lubicie filmy muzyczne!

Moja ocena: 8/10



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka