źródło |
Jeżeli ktoś interesuje się teatrem to oczywiście będzie znał nazwisko Tennessee Williamsa. To amerykański dramaturg, który tworzył w połowie XX wieku. Jego najbardziej znaną sztuką jest Tramwaj zwany pożądaniem, ale także inne tytuły po dziś dzień cieszą się sporą popularnością i doczekały się wielu adaptacji filmowych i teatralnych. Mówiąc o Kotce na gorącym blaszanym dachu trudno nie wspomnieć świetnej ekranizacji z Elizabeth Taylor i Paulem Newmanem w rolach głównych. Wydawało mi się, że lepiej już być nie może - jednak w tym przypadku nie doceniłam magii teatru.
Kiedy rozsuwa się kurtyna ukazuje nam się przestrzenny pokój Bricka i Maggie, czyli miejsce akcji dramatu. Scenografia jest dość minimalistyczna, z jednej strony mamy łóżko, z drugiej toaletkę, przy której Maggie będzie nakładać kolejne warstwy makijażu, jakby starając się ukryć pod nim dławiące ją problemy. Ważną rolę gra tutaj też „barek”, czyli kilka butelek whiskey poustawianych na brzegu sceny, obok sporego worka z kostkami lodu. Całość jest bardzo elegancka i szykowana, od razu widać, że to dom rodziny, która ma wysoki status społeczny. Na dodatek w tle migocze złota blacha, która nasuwa na myśl porównanie do ludzi zamkniętych w złotej klatce.
źródło |
A to będzie tylko jedna strona tego spektaklu. Bo tak, w ogólnym rozrachunku całość kręci się wokół tej walki o atencję Tatuśka. Gooper z żoną starają się przekonać go, że to oni nadadzą się na spadkobierców, bo są odpowiedzialni i mają potomstwo, czyli ród przetrwa. Wciąż wytykają Maggie brak dzieci oraz nałóg alkoholizmu Bricka. Nasza tytułowa kotka stara się odpierać te ataki, ale na pomoc ze strony męża nie ma co liczyć. Dlaczego? Bo Brick musi uporać się ze swoimi demonami, które opuszczają jego głowę dopiero gdy ilość wypitego alkoholu przyniesie upragnione kliknięcie.
źródło |
Spektakl Kotka na gorącym blaszanym dachu to przede wszystkim spore wyzwanie dla aktorów. Większość z nich ma do zagrania postać złożoną, która gra inaczej, w zależności od tego z kim rozmawia. Maggie to chyba jedno z największych wyzwań aktorskich w karierze Sienny Miller. Do tej pory kojarzyła mi się z dość mdłymi, drugoplanowymi rolami pięknych kobiet. Tym razem radzi sobie naprawdę dobrze. Jej początkowe monologi są wciągające, a piękne ciało pomaga w kuszeniu nieczułego Bricka. Niestety, nie byłam przekonana do jej akcentu, może i dobrze naśladowany, ale przyczynił się do nadania jej wypowiedziom pewnej powtarzającej się melodii, która chwilami potrafiła wybić człowieka ze skupienia. Natomiast Jack O'Connell to prawdziwe objawienie spektaklu. Jego postać jest zbudowana na solidnym fundamencie, konsekwentnie utrzymuje swój zdystansowany nastrój, zdawkowo odpowiada swojej żonie i jedno spojrzenie na jego twarz może nam powiedzieć, że ten człowiek nie chce znajdować się w tym właśnie miejscu. Po prostu widać tę masę tłamszonych przez niego emocji. Bardzo dobrze partneruje mu Colm Meaney, który gra jego ojca. Ich rozmowa jest w pełni absorbująca i świetnie zagrana. Kiedy pierwszy raz na scenę weszła Mamuśka byłam lekko skołowana, ale wystarczyła chwila, żebym kompletnie przepadła dla jej postaci. Mimo dość komediowego (jak na taki spektakl) zacięcia, potrafiłam uwierzyć w każdą jej kwestię. Gorzej sprawa się miała z Mae, która wydaje się postacią, z której powinniśmy się śmiać. Jednak jej sztuczna postawa i specyficzny sposób wypowiedzi sprawia, że nie chcemy jej słuchać.
źródło |
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz