*Elegia dla bidoków*
J. D. Vance
*Tytuł oryginału:* Hillbilly Elegy
*Gatunek:* reportaż
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2018
*Liczba stron:* 318
*Wydawnictwo:* Marginesy
Być może najlepszym sposobem patrzenia na te sprawy jest uświadomienie sobie, że najprawdopodobniej nie uda się ich naprawić. Te problemy będą z nami zawsze. Możesz jednak próbować trochę przechylać szalę na korzyść tych, co są na krawędzi.
*Krótko o fabule:*
Historia Vance’ów zaczyna się w pełnych nadziei latach powojennych. Ciężką pracą udało im się awansować do klasy średniej, a ukoronowaniem sukcesu stał się J.D., który jako pierwszy w rodzinie zdobył dyplom wyższej uczelni. Vance pokazuje jednak, że nie da się uciec od spuścizny przemocy, alkoholizmu, biedy i traum, tak typowych dla rejonu, z którego się wywodzili.
- opis wydawcy
*Moja ocena:*
Do przeczytania Elegii dla bidoków skłania wiele czynników. Chociażby to, że z okładki książki wołają do nas hasła: „najważniejsza książka o Ameryce ostatnich lat” czy „2 miliony sprzedanych egzemplarzy”. Ja akurat niedawno poczułam się zaciekawiona poznawaniem kolejnych reportaży (dzięki książce pana Jagielskiego). Dlatego właśnie postanowiłam po tę pozycję sięgnąć. Można powiedzieć, że to reportaż z całkiem innej beczki, bo tym razem przenosimy się na drugą stronę oceanu, gdzie będzie nam dane poznać społeczność amerykańskich „bidoków”.
Od razu zaskoczył mnie fakt, że reportaż może przyjąć tak różne oblicza. W przypadku Elegii dla bidoków mamy wręcz do czynienia z osobistym pamiętnikiem J. D. Vance'a. Przeprowadzi nas on przez meandry swojego życia, a w międzyczasie pozwoli poznać bliżej społeczność amerykańskiej, białej klasy robotniczej z okolic Pasa Rdzy. Przyznaję, że chwilami czułam się trochę zdystansowana do czytanych wydarzeń, przeżywałam momenty znużenia, jednak już kilka stron później znowu autor łapał moją pełną uwagę.
Sporym plusem tej książki jest fakt, że Vance ma bardzo lekkie pióro, a jego historia z życia wzięta potrafi wciągnąć nas w świat przedstawiony. Zresztą z treści dowiemy się, że mężczyzna sporo pracował nad swoimi zdolnościami pisarskimi, podczas zajęć na Uniwersytecie Yale, gdzie skończył prawo. Dlatego bardzo szybko zdołamy załapać kontakt z autorem, a zarazem głównym bohaterem książki i kolejno, będziemy poznawać wspomnienia historii jego życia, a także życia jego bliskich.
Z jednej strony książkę można traktować jako zwykłą, fabularną powieść. Po szybkim przedstawieniu przodków Vance'a, skupiamy się na pełnoprawnej historii zaczynając od życia jego dziadków - Papaw i Mamaw, jak nazywa ich w książce. Później poznamy rodzeństwo mamy Vance'a, będziemy świadkami problemów, które jątrzą tę rodzinę od pokoleń - niewyparzone języki, brutalność, alkoholizm, przemoc. I ta historia jest naprawdę wciągająca. Wręcz kibicujemy autorowi, żeby przetrwał ciężkie chwile i jak najszybciej wyszedł na prostą. Znajdujemy wśród tych prawdziwych ludzi swoich ulubieńców, chociaż trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - w otoczeniu Vance'a trudno znaleźć prawdziwe autorytety. Zostali nimi w końcu jego dziadkowie, chociaż i oni popadali w ludzkie słabości (problemy z alkoholem, brutalne kłótnie). Trudno nam będzie polubić matkę Vance'a. To kobieta borykająca się z wieloma udrękami: zmieniająca mężczyzn niczym rękawiczki, w krytycznych sytuacjach stawiająca siebie ponad innymi, zapatrzona we własne problemy, bagatelizująca bolączki innych, a do tego łatwo popadająca w nałogi. Jednak sam autor stara nam się przedstawić przyczyny tych zachowań. Kiedy w domu i najbliższym otoczeniu widzisz raczej negatywne wzorce, to trudno kroczyć później dobrą drogą.
Wydaje mi się, że siła książki Vance'a tkwi w tym, że pomimo bardzo osobistego wydźwięku całości, tak łatwo zobaczyć w tej rodzinie odbicie jakiejś społeczności. I nawet nie tylko tej amerykańskiej. Wystarczy rozejrzeć się wokół nas - tu też znajdziemy rejony, w których nasilenie podobnych patologii jest porównywalnie duże. Nasuwa się więc ważkie pytanie: czy każdy z nas ma w życiu takie same szanse na sukces, na udane życie? To moim zdaniem najważniejsza rzecz, którą możemy wynieść z tej książki. Otóż, prawdą jest, że przy odpowiednio dużej ilości pracy i wysiłku, każdy z nas ma szansę wspiąć się wyżej i osiągnąć założone cele. Jednak już narodziny w danym społeczeństwie determinują nasze życie, a także cały proces wychowania i osoby, na których się wzorujemy. Bo o ileż trudniej będzie osobie wywodzącej się z patologicznej rodziny osiągnąć sukces! Ten przykład idealnie pokazuje właśnie Vance, który nawet będąc na studiach prawniczych w Yale wciąż rozmyślał o tym, co dzieje się w jego rodzinnych stronach. Nawet mając już własne życie, ten bagaż wielu nieprzyjemnych doświadczeń zawsze będzie tłukł mu się gdzieś z tyłu głowy.
Zauważyłam, że wielu recenzentów skupia się na politycznym wydźwięku książki, który szczerze powiedziawszy, najmniej mnie zainteresował. Dlatego dla mnie pozostaje to reportaż o społeczeństwie i tym, jak bardzo nierówne mamy szanse na starcie. Vance poszedł pod prąd, a ciężką pracą i poświęceniem sięgnął po swój amerykański sen. Ilu jednak jest mieszkańców Ohio, pochodzących z klasy robotniczej, którym się to udało?
Moja ocena: 7+/10
Od razu zaskoczył mnie fakt, że reportaż może przyjąć tak różne oblicza. W przypadku Elegii dla bidoków mamy wręcz do czynienia z osobistym pamiętnikiem J. D. Vance'a. Przeprowadzi nas on przez meandry swojego życia, a w międzyczasie pozwoli poznać bliżej społeczność amerykańskiej, białej klasy robotniczej z okolic Pasa Rdzy. Przyznaję, że chwilami czułam się trochę zdystansowana do czytanych wydarzeń, przeżywałam momenty znużenia, jednak już kilka stron później znowu autor łapał moją pełną uwagę.
Sporym plusem tej książki jest fakt, że Vance ma bardzo lekkie pióro, a jego historia z życia wzięta potrafi wciągnąć nas w świat przedstawiony. Zresztą z treści dowiemy się, że mężczyzna sporo pracował nad swoimi zdolnościami pisarskimi, podczas zajęć na Uniwersytecie Yale, gdzie skończył prawo. Dlatego bardzo szybko zdołamy załapać kontakt z autorem, a zarazem głównym bohaterem książki i kolejno, będziemy poznawać wspomnienia historii jego życia, a także życia jego bliskich.
źródło |
Wydaje mi się, że siła książki Vance'a tkwi w tym, że pomimo bardzo osobistego wydźwięku całości, tak łatwo zobaczyć w tej rodzinie odbicie jakiejś społeczności. I nawet nie tylko tej amerykańskiej. Wystarczy rozejrzeć się wokół nas - tu też znajdziemy rejony, w których nasilenie podobnych patologii jest porównywalnie duże. Nasuwa się więc ważkie pytanie: czy każdy z nas ma w życiu takie same szanse na sukces, na udane życie? To moim zdaniem najważniejsza rzecz, którą możemy wynieść z tej książki. Otóż, prawdą jest, że przy odpowiednio dużej ilości pracy i wysiłku, każdy z nas ma szansę wspiąć się wyżej i osiągnąć założone cele. Jednak już narodziny w danym społeczeństwie determinują nasze życie, a także cały proces wychowania i osoby, na których się wzorujemy. Bo o ileż trudniej będzie osobie wywodzącej się z patologicznej rodziny osiągnąć sukces! Ten przykład idealnie pokazuje właśnie Vance, który nawet będąc na studiach prawniczych w Yale wciąż rozmyślał o tym, co dzieje się w jego rodzinnych stronach. Nawet mając już własne życie, ten bagaż wielu nieprzyjemnych doświadczeń zawsze będzie tłukł mu się gdzieś z tyłu głowy.
Zauważyłam, że wielu recenzentów skupia się na politycznym wydźwięku książki, który szczerze powiedziawszy, najmniej mnie zainteresował. Dlatego dla mnie pozostaje to reportaż o społeczeństwie i tym, jak bardzo nierówne mamy szanse na starcie. Vance poszedł pod prąd, a ciężką pracą i poświęceniem sięgnął po swój amerykański sen. Ilu jednak jest mieszkańców Ohio, pochodzących z klasy robotniczej, którym się to udało?
Moja ocena: 7+/10
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Marginesy
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz