Tytuł oryginalny: The Hunger Games: Mockingjay. Part 2
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
W rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Julianne Moore
Produkcja: USA
Gatunek: akcja, s-fi
*recenzja może zawierać spoilery, jeżeli nie czytaliście książek (nie wiem czy takie osoby istnieją)*
Muszę przyznać, że jestem przeciwniczką dzielenia jednej książki na dwa filmy. Uważam, że przez to ekranizacja traci trochę na ciągłości i budowaniu napięcia. W tym przypadku w miarę szybko wbiłam się w wydarzenia, które rozpoczął poprzedni film, jednak wciąż sądzę, że takie podziały to kwestia zarobienia większych pieniędzy. Ponadto, jestem przekonana, że reżyser udźwignąłby stworzenie Kosogłosa w jednej części. I to jest moje zdanie z takiej bardziej obiektywnej strony. Jednak subiektywnie, w głębi serca, cieszę się, że mogłam przedłużyć to oczekiwanie o kolejny rok i ponownie trafić do świata Panem.
Francis Lawrence już wcześniej udowodnił, że w tym świecie czuje się doskonale. Oglądając ekranizacje wciąż przytakiwałam na rozwiązania zastosowane w Kosogłosie. Całość jest naprawdę bliska moim wyobrażeniom, które sobie wytworzyłam podczas czytania książki, za co należą się brawa.
Wiele osób uważa trzecią część trylogii za najgorszą, jednak dla mnie jest zdecydowanym numerem jeden. W tej części dystopii najwięcej mamy oryginalności w porównaniu z morzem innych książek młodzieżowych z gatunku. Uwielbiam podejście Collins do braku podziału na dobrych i złych - w trylogii nic nie jest jednoznaczne. Czy Coin byłaby lepszym prezydentem niż Snow? Czy Gale nie jest zaślepiony przez ciągłą walkę? Widzimy, że nawet postacie, które przy pierwszym spotkaniu określilibyśmy jako pozytywnych bohaterów mogą zmienić swoje oblicze, bądź pokazać nam to wcześniej ukrywane.
Przejdźmy może do aktorów, bo tutaj wyczułam problem filmu. Jennifer Lawrence uwielbiam, uważam że jej naturalność w odgrywaniu tak różnych charakterów jest zadziwiająca. Od początku uważałam, że z rolą Katniss poradziła sobie idealnie i nie zmieniam swojego zdania. Nie wiem czy osoby znające książkę mogą się jej czepiać - w końcu taka miała być jej postać. Niezbyt ekspresyjna, ale pewna siebie. No i mamy do kompletu Josh'a, który w poprzednich częściach był ucieleśnieniem Peety po prostu i tworzył z Lawrence świetną parę. Ona wciąż pesymistyczna i naburmuszona, a on trzymający ją na duchu, zapatrzony jak w obrazek. I w tym wydaniu sprawdzał się w stu procentach. Jednak grając Peetę po przejściach nie wypada już tak wspaniale. W ogólnym rozrachunku jego rola nie wadzi, ale dla osoby, która akurat aktorstwem się interesuje, sprawia wrażenie zagrywania się w pewnych momentach. A czasami mniej znaczy więcej.
Jednak nic nie zatrze złego wrażenia, które zostawił po sobie Liam w roli Gale'a. Jest to postać, którą bardzo polubiłam w książce, szczególnie w Kosogłosie, kiedy widać było jego chęć walki i uczestnictwa w rebelii. A na ekranie mamy przystojniachę, który recytuje swoje teksty i jest tak mdły, że aż... mdli! Pocieszałam się faktem, że nie dostał za wiele czasu ekranowego (chociaż dla mnie to i tak dostał go za dużo). Żałuję za to, że tak niewiele było Effie i Haymitcha, którzy w ekranizacji dostali nowe życie, przez aktorów ich grających. W ogóle drugi plan w większości spisał się świetnie i trochę żal, że było ich tak niewiele. Trzeba wspomnieć o Samie Claflinie, który był perfekcyjnym Finnickiem, a także o Jenie, która wniosła w film wiele ekspresji, grając Johannę. Na takim tle słabo wypada Moore, która z postaci Coin zrobiła nudną, starą babę. A szkoda.
Muszę powiedzieć jeszcze kilka zdań o kostiumach i charakteryzacji. Czytając książkę obawiałam się, że styliści mogą przesadzić albo w ogóle pokazać świat Kapitolu w nieodpowiedni sposób. Okazało się jednak, że wszystko jest dopracowane i naprawdę należą się brawa! Do tego wspomnę tutaj o wspaniałej kampanii reklamowej. Za każdym razem kiedy pojawiały się plakaty szczęka mi opadała i w jeszcze większym stopniu czekałam na film.
Podsumowując, Kosogłos to naprawdę dobrze zrobiona ekranizacja i fani książek nie powinni być rozczarowani. Reżyser trzyma się wizji autorki, aktorzy starają się odwzorować bohaterów (jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej), muzyka dopełnia całości, a sceny akcji - wow. Bez zbędnego przesadyzmu reżyser wprowadził napiętą atmosferę (przy scenie w tunelach myślałam, że zejdę na zawał). Na pewno warto zobaczyć.
Chyba, że nie czytaliście pierwowzoru, bo w takim razie mówię: lećcie do księgarni i nadrabiajcie ;)
I w ogóle to trochę smutno, że to już koniec. Pozostaje jeszcze trylogia na półce, do której zawsze można wrócić!
Można by jeszcze mówić i mówić, ale czekam teraz na Wasze opinie. Widzieliście już ostatnią część Igrzysk Śmierci? Podzielcie się wrażeniami !